Pod poprzednim wpisem pojawił się komentarz przywołujący tzw. Karlsruher Münzskandal. Nie zbierałem nigdy niemieckich monet wybitych po wojnie, więc jakoś mi ten temat umknął, mimo, że wart był przypomnienia przy okazji opisywania podobnej polskiej afery. Podobnej, a jednak innej. Dla przypomnienia. I jeszcze tu.
A jak to było w Niemczech?
W listopadzie 1974 roku Bundesbank otrzymał informacje od Phillipa Kaplana, poważnego kolekcjonera i eksperta zajmującego się niemieckimi monetami, redaktora "Der Münzensammler". Obserwacje rynku i częstotliwość z jaką proszono go o ocenę pewnych rzadkich monet spowodowały, że nabrał on podejrzeń co do ich oryginalności. Chodziło o rzadkie monety z literką G, czyli wybite w mennicy w Karlsruhe.
Przede wszystkim 50 fenigów z 1950 r. z legendą „Bank Deutscher Lander“, 2 fenigi z 1967 r. (Polierte Platte, Eisen, Kupfer-plattiert), oraz obiegowe pięciomarkówki z 1951 roku ale wybite stemplami lustrzanymi. Bardzo podejrzanie wyglądały też lustrzane dwumarkówki z 1959 roku, które oficjalnie nigdy nie istniały. Kaplan po dokładnej analizie stwierdził, że oferowane na rynku egzemplarze tych monet wybito oryginalnymi stemplami ale część z nich ma nieprawidłowe kombinacje stempli awersu i rewersu - stemple z epoki połączono ze stemplami używanymi po roku 1971. Nie zgadzał się też wygląd rantu. I tu użyto nowszego narzędzia.Kaplan podzielił się swymi spostrzeżeniami z dyrektorem Bundesbanku Wernerem Luchtem, a ten po kontakcie z mennicą w Karlsruhe początkowo próbował rozwiązać sprawę we własnym zakresie. Do prokuratury sprawę skierowano dopiero po 2 miesiącach co prawdopodobnie umożliwiło sprawcom na pozbycie się części kompromitujących dowodów.
Okazało się, że zaczęło się od nieoficjalnego zamówienia dyrektor Waltera Haak z Federalnego Ministerstwa Finansów, który poprosił dyrektora mennicy, Willego Otta o wybicie kilku monet, których brakowało w jego zbiorze (pamiętacie warszawskie "nowodieły"?). Kilka tygodni później Ott wręczył Haakowi pożądane monety, za które dostał ich wartość nominalną - 13,86 DM.
W 1968 roku dyrektor Ott nakazał wybicie wszystkich monet obiegowych po 20 sztuk każda wyprodukowanych w Karlsruhe w wersjach z lustrzanym połyskiem, aby zaspokoić potrzeby muzeum pieniądza Bundesbanku. Wyjaśnił swojemu zastępcy, Stefanowi Heilingowi, że dostał ustnie takie zlecenie z Federalnego Ministerstwa Finansów. Heiling twierdził później w sądzie, że miał obawy co do tej procedury, ale Ott zapewnił go, że pisemne postanowienie zostanie wkrótce wydane. "Zamówienie" obejmowało 73 typy o wartości nominalnej 2020 DM. Zestawy nie trafiły do bankowego muzeum i pozostały w sejfach mennicy. Kiedy w grudniu 1974 roku w końcu stało się jasne, że monety nie są potrzebne Ministerstwu Finansów, dyrektor mennicy Willy Ott razem ze swoim zastępcą Stefanem Heilingiem i Klausem Fetznerem, specjalistą z działu produkcyjnego mennicy postanowili ich nie niszczyć, tylko podzielić się "rarytasami". Najwidoczniej zarobili na tym tyle, że postanowili wykorzystać swoje możliwości do uruchomienia nielegalnej produkcji kolejnych, rzadkich monet i sprzedaży kolekcjonerom przez pośrednika. Przesadzili jednak z jej wielkością i sprawa się wydała.
W połowie stycznia 1975 r. prokuratura zatrzymała podejrzanych. Przechwycono dużą ilość dowodów. Około 600 fałszywych monet znaleziono w siedzibie fałszerzy, a około 300 u kolekcjonera w Karlsruhe. Dochodzenia ujawniły, że sprawcy sprzedali kolejne kopie za pośrednictwem innych dealerów. Według ustaleń policji, w ciągu co najmniej sześciu lat wyprodukowano około 1650-1700 egzemplarzy rzadkich monet o wartości kolekcjonerskiej wynoszącej wówczas około 500 000 marek niemieckich.
Doszło do procesu, który wkrótce stał się precedensem prawnym. Żadne porównywalne przestępstwo nie było nigdy wcześniej sądzone przed sądem. To szczególnie utrudniało wydanie wyroku. Sąd musiał rozstrzygnąć, czy bicie w mennicy państwowej monet oryginalnymi stemplami jest przestępstwem, czyli czy prawdziwe monety mogą mimo wszystko być fałszywe. Najwyraźniej byli tylko zwycięzcy, a mianowicie pracownicy mennicy, a także kolekcjonerzy. Co najwyżej ucierpiało Federalne Ministerstwo Finansów, które jednak nie zostało oszukane. W końcu za każdy nowy zestaw wybitych monet wartość nominalna była wypłacana w używanych pieniądzach z innych lat, pięćdziesiąt za pięćdziesiąt; suma wagi monet i ilości pieniędzy w obiegu była zawsze poprawna. Dyrektor odpowiedzialny z ramienia rządu za wybijanie zleceń w Ministerstwie Finansów Walter Haak (ten sam, który sam dla siebie wybił monety w Karlsruhe) zeznał, że jego zdaniem oficjalnie nie wyrządzono szkody.
Sąd okręgowy w Karlsruhe nie skazał oskarżonych za fałszerstwo, a jedynie na karę więzienia w zawieszeniu za oszustwo i kradzież metalu na monety. Sąd był zdania, że produkty z mennicy państwowej nie mogą być fałszywymi pieniędzmi, nawet jeśli bito je bez zamówienia uprawnionego organu (Bundesbank). Od wyroku złożono apelację do Federalnego Trybunału Sprawiedliwości. Tamtejsi sędziowie doszli do wniosku, że "nowodieły" były jednak fałszywymi pieniędzmi - właśnie dlatego, że brakowało nakazu bicia wydanego przez Ministerstwo Finansów. Wszystkie te nieprawnie wybite monety powinny zatem zostać skonfiskowane i zniszczone. Po tym orzeczeniu sądu okręgowego w Karlsruhe nieznacznie zmienił wyrok. Sędziowie uznali, że oskarżeni nie byli świadomi, że dopuszczają się fałszerstwa. Sentencja wyroku została zasadniczo zachowana, co potwierdził Federalny Trybunał Sprawiedliwości. Całe dochodzenie prawne w sprawie skandalu związanego z monetami w Karlsruhe trwało około pięciu lat.
Łącznej liczby wszystkich wybitych nielegalnie monet nie da się już dziś dokładnie określić. Prawdopodobnie jest wyższa od liczby podanej przez policję. W wielu przypadkach monety te mogą być łatwo zidentyfikowane przez profesjonalistów, a nawet laików, dzięki szczegółowym opisom w fachowej literaturze na podstawie analizy połączeń stempli. Jednak niektóre z monet wybitych w ramach "Karlsruher Münzskandal" są praktycznie identyczne z oryginałami pod względem wyglądu i materiału. W tych przypadkach odróżnienie monet legalnych od nielegalnych jest praktycznie niemożliwe.
Ciekawe, czy w tych regałach oprócz oryginałów z są też fałszywki z Karlsruhe.