Strony

poniedziałek, 23 marca 2015

5162756447 albo o kibicach słów kilka.

Są dyscypliny sportowe, których kibice im głośniej krzyczą, tym bardziej są chwaleni - piłka nożna, siatkówka, narciarstwo zjazdowe...
Są dyscypliny, które kibiców ledwo tolerują i wymagają od nich bezwzględnej powściągliwości - nie wolno się odzywać ani nawet komentować rozgrywki minami, czy gestami - brydż, szachy, tenis (w tym ostatnim przypadku niestety ostatnio się to zmienia: na przykład oklaskiwanie błędów serwisowych - rzecz kiedyś nie do pomyślenia)...
Nie lubią nadaktywnych kibiców zwłaszcza brydżyści. Doskonale pamiętam rozdania przegrane przez kibiców. Wygrane też. I niesmak, że właściwie, to wygrałem nie ja tylko kibic.
Kibic brydżowy siedzący przy stoliku ma milczeć podczas rozgrywki i mieć bardziej pokerową twarz niż pokerowy mistrz świata! W brydżramie, albo kiedy rozgrywka się zakończy, skakać i wrzeszczeć można (choć nie zawsze wypada).

Licytacje też są swego rodzaju sportem. Są przegrani, jest wygrany. I są kibice.

Duża firma numizmatyczna wystawiła na aukcję zestaw monet, typowy tzw. lot. Zazwyczaj w ten sposób wystawia się masówkę, zestawy niezbyt wartościowych monet, których indywidualna sprzedaż zabrała by zbyt wiele czasu, czyli kosztowała by za dużo (czas to pieniądz wszakże).
Firma porządna, zawsze bardzo dobrze fotografowała wystawiane przez siebie numizmaty. Tak było i tym razem.
Licytacja zakończyła się po niezbyt ostrej walce jedenastu chętnych, na niewygórowanym poziomie 124,00 PLN. Dało to 7 złotych z małym ogonkiem za monetę (wliczając koszty przesyłki).

Licytacja zakończyła się 16 marca około 20:30 ale (pozostając przy sportowej analogii) rozgrywka jeszcze trwała. Aukcję internetową należy uznać za zakończoną gdy do sprzedającego dotrą pieniądze, a do kupującego wylicytowane dobra. Można by jeszcze poczekać na wymianę komentarzy/opinii, ale zwykle nie są one obowiązkowe. Tym razem obie strony z opiniami się nie ociągały.
Już dwa dni po zakończeniu aukcji kupujący wystawił firmie pozytywną opinię
Dzień później firma zrewanżowała się równie pozytywną opinią.
W międzyczasie pewien kibic uznał, że już po rozgrywce i upublicznił swoje spostrzeżenie.

Wydawać by się mogło, że jest "po herbacie". Nabywca szczęśliwy, po "strzale życia", sprzedający pewnie mniej, ale mówi się trudno. Słowo się rzekło, kobyłka u płota.

A tu niespodzianka. Minęły dwa dni i ta sama firma wystawiła taką samą (tę samą?) monetę - ale już nie w zestawie z innymi, pospolitymi.

A publiczność patrzy i się zastanawia:
- Co to się stało?

Możliwych scenariuszy zdarzenia widzę mnóstwo. Na przykład taki:
Do firmy trafia zbiór monet PRL po zmarłym kolekcjonerze. Pobieżne oględziny, podział na „loty”, obróbka zdjęć, przygotowanie opisów. Poszło! Nikt nawet nie pomyślał, że wśród pięknie zachowanych aluminiowych krążków może być najrzadsza polska moneta obiegowa XX wieku - 10 groszy 1973 wybite w Kremnicy. Nikt się zresztą tym stanem zachowania szczególnie nie przejmował - to na przykład zdjęcie innego zestawu licytowanego w tym samym czasie.

Kilka osób zalicytowało, jedna wygrała.
Czy zwycięzca licytacji wiedział, co wylicytował? To wie tylko on. Na pewno białego kruka nie zauważyło pozostałych dziesięcioro licytantów!
Firma o tym, co tak naprawdę sprzedała, dowiedziała się od kibica, albo od „życzliwego”, który ją o spostrzeżeniu kibica poinformował. Myślę, że rozmowa szefa firmy z pracownikiem odpowiedzialnym za tę ofertę nie nadaje się do publicznego cytowania. Ja bym klął w żywy kamień, w słowach nie przebierając.

Co było dalej?

Albo się firma z kupującym dogadała (Vito Corleone mówił - przedstawię mu propozycję, której nie będzie mógł odrzucić), albo postąpiła nie mniej brutalnie, ale znacznie mniej elegancko. To wiedzą tylko strony transakcji.
A może kupujący do dziś nie wie, co kupił? Taki scenariusz też jest możliwy, choć mało prawdopodobny.

Moneta ma dwie strony (o rancie nie wspominając). Cała ta sprawa znacznie więcej.

Z jednej strony, można by przyjąć, że kupujący po zorientowaniu się, że sprzedawca „nie wie, co czyni” powinien mu przemówić do rozsądku. Z drugiej strony - dlaczego miał by to robić, skoro była to powszechnie dostępna, publiczna oferta. I mnie udało się nie raz kupić w ten sposób bardzo rzadkie monety za bardzo nieduże pieniądze i wyrzutów sumienia u siebie nie zauważyłem.

Ciekawi mnie jednak, czy gdyby realizowany był właśnie taki scenariusz, to osoba, która przyniosła do firmy monety, a między nimi i tę feralną (?) dziesięciogroszówkę została/zostanie uszczęśliwiona dodatkowym wynagrodzeniem. Sytuacja, w której prywatna osoba przychodzi do firmy, oferując coś na sprzedaż, to coś całkowicie odmiennego od publicznej oferty. Że ta osoba w momencie sprzedaży nie otrzymała godziwej ceny za tę monetę wątpliwości nie mam - gdyby tak było, najsłynniejsza dziesięciogroszówka nie wylądowała by w jednym worku z resztą mniej atrakcyjnych sióstr.

Marian Gumowski, sto lat temu napisał w Podręczniku numizmatyki polskiej takie zdanie:

"Kwestya ile za monetę lub wykopalisko zapłacić, jest dla zbieracza rzeczą czysto subjektywną. Nic tutaj nie pomogą cenniki, ani inne normy stałe. Cena zależy bowiem od rozmaitych czynników. Monety okazałe, piękne i złote mają zawsze chętnych nabywców, tak samo monety pięknie odbite i zachowane. Kollekcyoner monet n.p. Jana Kazimierza więcej zapłaci za monety tego króla miż innego. Również więcej zapłaci się, i to chętnie, za sztukę brakującą do kompletu, niż za inną nawet rzadszą, którą się w zbiorze juz posiada. Pewną wytyczną może być tu rzadkość monety, zdanie jednak o tem można sobie wyrobić na podstawie długoletniego zbierania i oglądania wielu zbiorów. Przy kupowaniu monet z rąk niefachowych powinno być jednak zasadą, płacić nie wiele więcej nad wartość kruszcu."
O ile mam wiele uznania dla wkładu Profesora dla polskiej numizmatyki (choć dodać trzeba, że nie wszystkie Jego tezy wytrzymują próbę czasu, a i jakości Jego prac wiele zarzucano), to trudno tę wypowiedź uznać za nienaganną etycznie. Dziś postępowanie według takich zaleceń można by potraktować jako doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem (art. 286 paragraf 1 k. k.).

A może było inaczej? Może firma kupiła tę monetę w jakimś dużym zestawie typu „zestaw dealerski” i nikt nie zorientował się, co za rodzynek tkwi w tym cieście, w związku z czym firma nie ma problemu etycznego, tylko kompetencyjny?

A może firma pogodziła się z błędem, nabywca otrzymał wylicytowaną monetę, a na nowej aukcji oferowany jest inny egzemplarz słynnej dziesięciogroszówki?

I ostatnia możliwość (zwolennikom teorii spiskowych dedykuję), że to była celowa akcja dla podbicia zainteresowania właściwą aukcją. Tylko czy TAKA moneta potrzebuje sztucznej klaki?

Jak by nie było, rzadka moneta czeka na nabywcę. Licytacja trwa. Linku nie dam - szukajcie sobie sami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.