Pod koniec wrześnie roku ubiegłego napisałem "Dzisiejszy wpis nie jest przypadkowy (bo nie ma przypadków). Jak już tu kilka razy wspominałem, miałem szczęście i przyjemność studiować fizykę. Jestem prostym, bo prostym, ale magistrem fizyki. Nad funkcjami Lagrange'a i hamiltonianami swoje prześlęczałem. Na dodatek, 28 września to również dzień moich urodzin. W tym roku szczególnych, bo umożliwiających mi rozpoczęcie przeznaczania każdego dnia od poniedziałku do piątku, dodatkowych dziewięciu godzin na własne działania i prace. Od pierwszego października częściej będę mógł się zajmować tym, co najbardziej lubię." dodając taki obrazek.
Niby wszystko się zgadza. Nie tracę czasu na pracę, na dojazd do niej i powrót do domu, ale nie ma szans, by większość czasu zaoszczędzonego tym sposobem poświęcić monetom i blogowi. Częściowo winna jest temu przeprowadzka - jak tu siadać do klawiatury, kiedy w zasięgu kilkuminutowego spaceru mam takie widoczki
Cóż, ceny monet to dziś wielki problem dla kolekcjonerów. "Inwestorzy" zdają się mieć inny na to pogląd, więc siłą rzeczy (a może lepiej siłą konta) kolekcjonerzy muszą się często obejść smakiem. Na tej fali płynącym sprzedawcom też zdarzają się kiksy.
Umieszczenie w opisie zdanka "Pozycja poszukiwana w każdym stanie zachowania" nie jest wystarczającą zachętą do wydania dwustu przeszło złotych na skorodowanego miedziaka z "banku ziemskiego". Przeszło bo prowizja i przesyłka też nie za darmo.Nie udały mi się też kolejne dwa podejścia Schowałem moje limity, zapewniam, że nie były niskie - do kontrmarki z Pogonią zabrakło niewiele (chyba, że limit konkurenta był znacznie wyższy, ale tego nie wiem przecież). Fenig mnie skusił, bo tego DD wcześniej nie widziałem, nie ma go w moim katalogu. I w tym przypadku organizatorzy aukcji zastosowali "chwyt marketingowy" - w katalogu raz za razem opisowi monety towarzyszy zaklęcie: "W kolekcjach monet ostatniego wieku, bitych maszynowo w wielkich ilościach, nie ilość monet świadczy o jakości kolekcji, a ilość perełek się w niej znajdujących. Nie ma wyższej klasy perełek niż PRÓBY niskonakładowe, oraz jeszcze rzadsze do nich, powstałe przez przypadek, ciekawe błędy bicia (przesunięcia, odwrotki).". Sądząc po cenach końcowych, zaklęcie skuteczne.
Skusił mnie też katalog monet PRL, którego również nigdy wcześniej nie widziałem, a to sytuacja raczej wyjątkowa. Tu problemu z kupnem nie było - antykwariat wycenił wydawnictwo na 12 złotych. Kilka skanów:
Katalog autorstwa Czesława Kamińskiego wydany przez Polskie Towarzystwo Archeologiczne w 1966 r. Dobry papier, tekst w trzech językach, "barwne" ilustracje banknotów - na jaki rynek to było przeznaczone?
Wartość merytoryczna, przynajmniej jeśli chodzi o monety, niewielka. Brak informacji o miejscu bicia, brak wielkości nakładów, dane o projektantach tylko dla nominałów powyżej złotówki.
Coś musiało być nie tak z planami wydawnictwa, bo we wspólnej oprawie jest katalog ("Powielanie ukończono ww wrześniu 1966 r.") i uzupełnienie do niego datowane na rok 1968, ale wydrukowane na identycznym papierze i bez śladu, że było dołączane do już gotowego, wcześniej oprawionego katalogu.
I jeszcze jedna ciekawostka - na ostatniej stronie zielone pieczątki - raz odbita "Eigentum" (własność) i niepełna czerwona odbitka tegoż słowa oraz cztery pieczątki imienne.
Czy ktoś z Was wie coś o bielskim parkieciarzu Wasilewskim?