Strony

środa, 31 sierpnia 2022

Numizmatyczna biblioteczka beletrystyczna.

Ostrzeżenie -  dziś będzie bardzo dużo do czytania, w tym masa cytatów, ale za to mało obrazków.

Na moich dożywotnich wakacjach mam na czytanie nie więcej czasu, niż przed nimi, co oznacza, że nadal czytam dużo. Jestem jednym z tych mieszkańców naszej niepokojącej ojczyzny, dzięki którym średnia ilość książek przeczytanych na obywatela jest większa, niż zero. Na lubimyczytac.pl opublikowano w lipcu wyniki badań Krajowego Instytutu Mediów. Wyniki straszne. 

Ponad połowa Polaków nie przeczytała ani jednej książki w ciągu ostatniego roku. Jak podaje Krajowy Instytut Mediów, na przestrzeni minionych dwunastu miesięcy aż 56% badanych nie sięgnęło po żadną lekturę – ani w formie papierowej, ani elektronicznej.

 

Książek nie czytała przeszło połowa osób z wykształceniem średnim i prawie jedna trzecia osób z wykształceniem wyższym. Zgroza!

Dobra. Ponarzekałem, czas by napisać o tym, co zaplanowałem. Otóż, co oczywiste, czytam nie tylko opracowania numizmatyczne. Znajduję czas na beletrystykę i tzw. literaturę faktu. O niej kiedy indziej, dziś o beletrystyce. Wspominałem już kiedyś o Naszej Pani Radosnej W. Zambrzyckiego. Jest tam niewielki fragment związany z monetami - przed planowanym przeskokiem w czasy cesarza Oktawiana, główny bohater kupuje w antykwariacie "drobne pieniążki", które będą mu i jego towarzyszom potrzebne w pierwszych dniach w cieniu Wezuwiusza. Co jakiś czas wracam do tej książeczki przypominając sobie stare i znajdując nowe smaczki. Szczerze polecam.  

W tym roku kończę długi, długi cykl książek sir Terence'a Davida Johna Pratchetta opisujących magiczny świat dysku. 

Czekają na swoją kolej jeszcze cztery ostatnie tomy, a z przeczytanych chciałbym polecić dwa, które powinien przeczytać i zastanowić się nad nimi każdy kolekcjoner - nie tylko kolekcjoner monet. To "Piekło pocztowe" i "Świat finansjery". Pratchett, z właściwym sobie poczuciem humoru opisał świat kolekcjonerów, nie mniej dziwny od świata dysku spoczywającego na grzbietach czterech słoni: Berilii, Tubula, Wielkiego T’Phona i Jerakeena, stojących na skorupie A’Tuina, wielkiego żółwia płynącego przez Kosmos. Albo Pratchett sam był kolekcjonerem, albo znał jakichś i uważnie ich obserwował. Inaczej nie mógłby napisać takich zdań. 

Świat szpilek był światem cudownym. Szpilki to hobby, które może zająć człowieka na cale życie. Moist wiedział o tym, ponieważ wydał jednego dolara na "Szpilki" niejakiego J. Lanugo Owlsbury'ego, zapewne najnowsze dzieło na ten temat. Niektórzy klienci, przeglądający książki na półkach ("Niedociągnięcia, podwójne ostrza i skazy", "Szpilki Uberwaldu i Genoi", "Pierwsze kroki wśród szpilek", "Przygody w Akufilii"…) i zerkający ukradkiem na gablotę szpilek pod szkłem, mieli twarze tak zachłanne, że go to przeraziło. Wszyscy byli płci męskiej. Najwyraźniej kobiety nie były naturalnymi "łebkarzami".

Brzmi znajomo? Następny akapit docenią kolekcjonerzy pamiętający wydawane kilkadziesiąt lat temu lokalne, amerykańskie i angielskie periodyki numizmatyczne. A z resztą, czy ten opis nie pasuje do pierwszych wydań Biuletynu Numizmatycznego, albo Numizmatyka Krakowskiego? 

Znalazł "Szpilki Totalne" na dolnej półce. Magazyn miał wygląd pisma  przygotowanego w warunkach domowych i trochę rozmazany, drobny druk, brakowało mu natomiast takich subtelności jak akapity, a w wielu przypadkach także interpunkcja. 

Jednego, czego polski kolekcjoner czegokolwiek powinien zazdrościć pratchettowskim "łebkarzom" była obfitość oferty fachowej literatury. 

Kiedy Moist położył niewielki magazyn na ladzie, właściciel sklepu – potężny brodaty mężczyzna z dredami na głowie, szpilką w nosie, piwnym brzuchem, który by wystarczył na trzy osoby, i słowami "Szpilki albo Śmierć" wytatuowanymi na bicepsie – podniósł broszurę, po czym opuścił lekceważąco.

–Jest pan pewien? – zapytał. – Mamy tu "Miesięcznik Szpilkowy", "Nowe Szpilki", "Szpilki Praktyczne", "Szpilki Współczesne", "Superszpilki", "Szpilki Międzynarodowe", "Mówią Szpilki", "Świat Szpilek", "Szpilki Świata", "Szpilki i Szpilkarnie", "Przegląd Akufilii", "Szpilki Ekstremalne", z Uberwaldu, bardzo dobre pismo, jeśli kolekcjonuje pan zagraniczne szpilki, "Szpilki dla Początkujących"… to takie pismo kolekcjonerskie, co tydzień dołączają nową szpilkę, "Czas Szpilek" oraz… – W tym miejscu właściciel mrugnął porozumiewawczo – "Szpilki w Zaułkach".

Bohater książki, Moist Lipwig, oszust i znawca ludzkiej psychologii, został obarczony niełatwym zadaniem wskrzeszenia poczty w Ankh-Morpork. Zadanie z sukcesem zrealizował, przy okazji wynajdując znaczki pocztowe, które błyskawicznie zdetronizowały szpilki i zostały ulubionymi przez Morporkczyków przedmiotami kolekcjonerstwa.  

–Co pan rysuje, panie Lipwig? – Chłopak wyciągnął szyje. – Wygląda jak Urząd Pocztowy!

–Doskonale. Będzie na stemplu, Stanley. Popatrz tutaj… Co myślisz o pozostałych? – Wręczył mu resztę szkiców.

–Jej, niezły z pana rysownik, panie Lipwig. Ten wygląda całkiem jak Vetinari!

–To stempel za pensa – wyjaśnił Moist. – Skopiowałem jego wizerunek z jednopensówki. Herb miasta na dwupensowym, Morporkia z widłami na piątce, a Wieża Sztuk na dużym, jednodolarowym stemplu. Myślałem tez o stemplu dziesięciopensowym.

–Bardzo ładne, panie Lipwig – przyznał Stanley. – Tyle szczegółów… Jak male obrazy. Jak się nazywają te cienkie linie?

–Sianko. Dzięki temu bardzo trudno je podrobić. A kiedy list ze stemplem trafia do Urzędu Pocztowego, rozumiesz, bierzemy któryś ze starych gumowych stempli i przybijamy na nowym stemplu… Nie, lepiej nazwę je znaczkami, bo oznaczają opłacenie poczty, a stempel i tak trzeba przybić. Wiec przybijamy na znaczku, żeby nie dało się go użyć drugi raz…

Co było dalej, łatwo się domyślić - przecież większość z nas też kiedyś, mniej lub bardziej poważnie ćwiczyła filatelistykę. 

–Ludzie wysyłają koperty ze znaczkami w kopertach adresowanych do zajazdu dyliżansów w Genoi, żeby pierwsza kopertę można było odesłać w drugiej kopercie.

–Chcą dostać z powrotem te koperty? Po co?

–Bo były użyte, sir.

–I przez to są wartościowe?

–Nie jestem pewien, w jaki sposób, sir. To tak jak mówiłem, sir. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie nie wierzą, że to prawdziwe znaczki, dopóki nie wykonały tej pracy, dla której zostały wymyślone, sir. Pamięta pan ten pierwszy wydruk pensowych znaczków, które musieliśmy rozcinać nożyczkami? Koperta z takim znaczkiem warta jest dla kolekcjonera dwa dolary.

–Dwieście razy więcej niż znaczek?

–Tak to już jest – stwierdził Stanley. Oczy mu błyszczały. – Ludzie wysyłają listy do siebie, żeby je oznaczyć, znaczy ostemplować, sir. Żeby były użyte.

–Mam w kieszeni parę używanych chusteczek – odparł zdziwiony Moist. – Myślisz, że ludzie zechcą je kupić za dwieście razy więcej, niż kosztowały?

–Nie, sir – uznał Stanley.

–Wiec dlaczego…? 

Dlaczego? Wiecie dlaczego? 

Oczywiście, na tym się nie skończyło.   

Zbieranie znaczków... Zaczęło się już pierwszego dnia, a potem szaleństwo rosło jak... jak coś wielkiego, stosując się do dziwacznych, zwariowanych zasad. Czy istniała jakaś inna dziedzina, w której skaza zwiększała wartość towaru? Czy ktoś kupiłby garnitur dlatego, że jeden rękaw jest krótszy od drugiego? Albo przyszyty jest przypadkowy kawałek materiału? Oczywiście, kiedy Moist to zauważył, zaczął wprowadzać błędy świadomie, dla publicznej rozrywki, ale na pewno nie zaplanował tego, by głowa lorda Vetinariego pojawiała się dołem do góry jeden raz na każdym arkuszu niebieskich. Pewien drukarz chciał je zniszczyć, ale Moist powalił go atakiem z wyskoku.

Cały ten interes wydawał się nierealny, jak zawsze w świecie Moista. Kiedyś, kiedy Moist był niegrzecznym chłopcem, sprzedawał marzenia, a prawdziwym przebojem było to, w którym dzięki szczęśliwemu przypadkowi człowiek zdobywa fortunę. Sprzedawał szkło jako brylant, bo chciwość przesłaniała ludziom wzrok. Rozsądni, uczciwi ludzie, którzy każdego dnia ciężko pracowali, wbrew wszelkim doświadczeniom wierzyli jednak w pieniądze za nic. Ale zbieracze znaczków... Ci ludzie wierzyli w drobne doskonałości. Możliwe było, by maleńką część świata doprowadzić do właściwego stanu. A nawet jeśli się nie dało, człowiek przynajmniej wiedział, których kawałków brakuje. Mógłby to być, na przykład, niebieski trójkątny za 50 pensów z błędem, ale gdzieś krążyło jeszcze sześć takich i kto wie, czy szczęście nie uśmiechnie się do zaangażowanego poszukiwacza? Musiałoby to być wielkie szczęście, co Moist musiał przyznać, gdyż cztery z tych sześciu czekało bezpiecznie w ołowianej skrzynce pod podłogą w jego gabinecie, odłożone na ciężkie czasy. Ale i tak gdzieś pozostały jeszcze dwa, może zniszczone, zagubione, zjedzone przez ślimaki albo – i tutaj nadzieja leżała warstwą grubą jak śnieg zimą – wciąż w jakimś zapomnianym pliku listów w głębi szuflady.

Czy to Wam czegoś nie przypomina?

Po sukcesie pocztowym. Moist w nagrodę, a może raczej za karę dostał zadanie następne - miał dokonać sanacji banku centralnego i... mennicy. Pratchettowi bliżej było do filatelistów, niż numizmatyków. W Świecie finansjery, z którego pochodzi poprzedni cytat, o monetach, jako obiektach kolekcjonerskich jest niewiele, jeśli nie nic. Za to, dostajemy wyjaśnienie pojęcia pieniądza fiducjalnego. Kawa na ławę.

– Złoto jest bardzo ciężkie, panie Lipwig. To szlachetny metal, czysty i bez domieszek. – Lewa powieka Benta zadrgała. – To metal, który nigdy nie wypadł z łask.

– Naprawdę? – zapytał Moist i sprawdził, czy drzwi nadal są otwarte.

– Jest również podstawą bardzo solidnego systemu finansowego – ciągnął Bent, a światło odbijało się od sztabek i rozjaśniało jego twarz. – To jest Wartość! To Cena! Bez zakotwiczenia w złocie nastąpiłby chaos!

– Dlaczego?

– Kto by ustalał wartość dolara?

– Ale przecież nasze dolary nie są z czystego złota, prawda?

– Ach, no tak. Są złotego koloru, panie Lipwig. Mają mniej złota niż morska woda; są złotawe. Osłabiliśmy własną walutę, panie Lipwig. To nikczemność! Nie istnieje gorsza zbrodnia! Oko zadrgało mu znowu.

– Eee... morderstwo? – podpowiedział Moist. Tak, drzwi wciąż były otwarte. Pan Bent machnął ręką.

– Morderstwo zdarza się tylko raz, a kiedy podważy się zaufanie do złota, zapanuje chaos. Ale to była konieczność. Te potworne monety są rzeczywiście tylko złocone, lecz stanowią materialny symbol prawdziwego złota w skarbcu. W swej nędzy uznają jednak prymat kruszcu i naszą niezależność od manipulacji rządu! My sami mamy tu więcej złota niż jakikolwiek inny bank w mieście, a tylko ja posiadam klucz do tych drzwi! No, prezes też go ma, oczywiście – dodał, całkiem jakby przypomniał sobie coś irytującego i nieprzyjemnego.

– Gdzieś czytałem, że moneta reprezentuje zobowiązanie wydania złota o wartości dolara – podpowiedział Moist. Pan Bent złożył dłonie w piramidkę i skierował wzrok ku górze, jakby się modlił.

– W teorii tak – przyznał po chwili. – Ale wolałbym powiedzieć, że to niepisane porozumienie, iż wykonamy zobowiązanie wymiany monety na złoto wartości dolara, pod warunkiem jednak, że nikt nas o to nie poprosi. 

 Mennica w Ankh-Morpork była przedsiębiorstwem archaicznym, złożonym z mnóstwa szop. 

Ludzie z Szop obsługiwali szopę szlifowania, szopę stemplowania, szopę polerowania, odlewnię (dwie szopy), ochronę (jedna szopa, ale bardzo duża) oraz szopę magazynową z zamkiem, który Moist potrafiłby otworzyć kichnięciem. Inne szopy pozostawały tajemnicą, ale prawdopodobnie zbudowano je na wypadek, gdyby ktoś szybko potrzebował jakiejś szopy.

 Mennica miała swoją historię i swoje problemy. 

Była to historia kompletna i wymagała porządnej opowieści. W pewnym momencie Moist był już pewien, że przyszedł czas na epokę lodowcową. Słowa przepływały obok jak deszcz ze śniegiem, ale jak deszcz ze śniegiem, niektóre się lepiły. Stanowisko dziedzicznego majstra powołano setki lat temu, kiedy pozycja zarządcy mennicy była tylko synekurą przyznawaną kumplowi od kieliszka obecnego króla czy patrycjusza, ten zaś wykorzystywał ją jak skarbonkę i robił tyle, że co jakiś czas pojawiał się z wielkim workiem, kacem i znaczącym spojrzeniem. Majstrostwo ustanowiono, ponieważ niejasno zdawano sobie sprawę, że ktoś powinien wszystkim kierować, w miarę możliwości na trzeźwo.

– Więc to pan wszystkim tutaj kieruje? – wtrącił pospiesznie Moist, by zatamować strumień naprawdę interesujących informacji o pieniądzach.

– Zgadza się, sir. Czasowo. Od stu lat nie mieliśmy zarządcy.

– Więc jak dostajecie wypłatę? Przez chwilę trwała cisza. Potem pan Shady odpowiedział takim tonem, jakby tłumaczył coś dziecku:

– To jest mennica, sir.

– Sami produkujecie swoje pensje?

– A kto inny mógłby to zrobić, sir? Ale wszystko oficjalnie, prawda, panie Bent? To on dostaje wszystkie kwity. Właściwie tylko eliminujemy pośredników.

– No, przynajmniej prowadzicie zyskowny interes – stwierdził grzecznie Moist. – Znaczy, robicie tu niezłe pieniądze.

– Udaje nam się wyjść na zero, sir, rzeczywiście – zgodził się Shady takim tonem, jakby nie była to łatwa sprawa.

– Na zero? Jesteście mennicą! Jak można nie mieć zysków, kiedy się produkuje pieniądze?

– Koszty, sir. Gdzie pan spojrzy, wszędzie mamy koszty.

– Wszędzie?

– Wszędzie – potwierdził dziedziczny majster stanowczo. – One nas rujnują, sir, naprawdę. Produkcja ćwierćpensówki kosztuje pół pensa, a półpensówka prawie pensa. Pens wychodzi pensa i ćwiartkę, ale sześciopensówka to dwa i ćwierć pensa, więc na nich zarabiamy. Pół dolara kosztuje siedem pensów. Dolary są tańsze, po sześć pensów, ale to dlatego, że wszystko robimy na miejscu. Prawdziwy problem to szelągi: warte są pół ćwiartki, ale kosztują po sześć pensów, bo to delikatna robota, skoro są takie małe i jeszcze mają w środku dziurkę. Trzypensowe, sir... mamy tylko kilka osób, które je wykonują, te monety są bardzo pracochłonne, wychodzi po siedem pensów sztuka. I niech pan nawet nie pyta o dwupensówki...

– A co z dwupensówkami?

– Cieszę się, że pan o to spytał, sir. Delikatna robota, kosztują nas po siedem i jedną szesnastą pensa.

Mam wrażenie, że ktoś powinien dać Świat finansjery do poczytania prezesowi NBP, ministrowi finansów i premierowi. 

Czytam dużo i nie tylko Pratchetta. Jeden z ubiegłotygodniowych wieczorów zajął mi Brandon Sanderson. Większość jego książek, to sięgające tysiąca stron cegły, ale tym razem trafiłem na krótkie opowiadanie - Migawka. 

Tytułowa migawka, to wierna do najmniejszych szczegółów rekonstrukcja miasta. Rekonstrukcja żyjąca. Mieszkańcy migawki  - podróbki - "żyją" do momentu jej wyłączenia, a do tego czasu odtwarzają wszystko, co wydarzyło się w czasie między wybranym dniem z przeszłości, a dniem włączenia migawki. Do migawki wprowadza się detektywów mających rozwiązać zagadki przestępstw - morderstw, kradzieży, włamań. Wewnątrz odtworzonej Migawki detektywi Davis i Chaz są najwyższą władzą. Ich odznaki pozwalają im ominąć każdą przeszkodę i lekceważyć prawa obywatelskie otaczających ich podróbek. Jeden z nich wykorzystuje to (między innymi) do lokalizowania monet. Wszystko dzieje się w przyszłości, w której monety, choć nadal są używane zgodnie z przeznaczeniem - można nimi płacić za zakupy, to już się ich nie produkuje. Stają się coraz rzadsze. Detektyw, jak wielu z nas, poszukuje okazów, których brak w zbiorze jego syna - konkretnych nominałów, roczników, mennic. Problemem jest to, że z migawki nie można nic wynieść. Nie udaje się nawet próba połknięcia rzadkiej dwudziestopięciocentówki. Pozostaje tylko nadzieja, że po powrocie z migawki do normalnego świata, wiedząc gdzie jest pożądany okaz, uda się go zdobyć. 

W Migawce kolekcjonerstwo nie gra ani głównej ani nawet ważnej roli. Może to tylko zabieg autora, by atrakcyjnie i możliwie nie łopatologicznie wyjaśnić, dlaczego detektywi wysyłani do migawki nie ulegają pokusie łatwego zarobku. 

Miałem kiedyś podobny pomysł. Pisząc dwa tekściki do Opowiadań numizmatycznych zastanawiałem się nad fantastyczną nowelką na motywie podróży w czasie i wykorzystywania ich do zdobywania jeśli nie monet, to tylko (tylko?) wiedzy o nich - o mennicach, ludziach...

Może kiedyś?

Na koniec pytanie - czy Wy też natrafiliście w swoich nienumizmatycznych lekturach na jakieś ciekawe motywy kolekcjonerskie?

wtorek, 9 sierpnia 2022

Ogórki 2022

I to co za oknem - bo przecież lato, i to co się dzieje w kraju i na świecie - bo ostatnio wyprawiają się rzeczy straszne, wszystko to powoduje, że monety schodzą na plan drugi albo nawet trzeci. Nie miejcie więc proszę pretensji, że rzadko ostatnio piszę. Zwykle też tak latem bywało i w latach poprzednich, choć wtedy przeszkadzały tylko wakacyjne "obowiązki". 

Nie zmieniło się również to, że latem, w przerwach od lasu, ogrodu, rowerów, jezior, wieczornego przesiadywania ze znajomymi przy dobrym jedzeniu i piciu, troszkę łatwiej można upolować jakąś interesującą monetę. A że przerw niewiele, to i monet niewiele. W lipcu dwie tylko i na dodatek prawie identyczne. 

Różni je oczywiście rocznik. Co się jeszcze w oczy rzuca, to litery N na rewersie - na pierwszej monecie są w odbiciu lustrzanym. Jakie jeszcze widzicie istotne różnice? Co jest istotne?
Pan Dariusz Marzęta w swoim Wirtualnym Muzeum Polskiego Szeląga przyjął, że dla tych monet istotne są (dla rocznika 1622):

Kryteria zastosowane do wyróżnienia odmian w danym roczniku:
– ozdobniki po bokach korony na awersie
– korona nad Snopkiem lub jej brak
– litery „N” w napisie na rewersie (normalne lub odwrócone)
– dwie ostatnie cyfry daty (22 lub ZZ)

Kryterium zastosowane do wyodrębnienia wariantów:
– stylistyka liter „Z” w dacie (dolne belki przechylone do dołu, dolne belki przechylone do góry, górne belki równe, górne belki przechylone do góry) 

Zaskoczyło mnie, że w WMPS nie znalazłem szelągów z identycznym zestawem cech charakterystycznych. Zaskoczyło, bo to przecież monety specyficzne, bite przez dwa lata tylko.  Przypisuje się je mennicy warszawskiej, o której wiemy niewiele - że istniała i że związani z nią byli mincerze - Jan Szmidt i Stanisław Bierman oraz dzierżawca - Jakub Jacobson - holenderski mincerz, przedsiębiorca, zarządca naszych mennic koronnych i miejskich (Bydgoszcz, Gdańsk, Toruń, Elbląg, Kraków, Warszawa, Wilno). 

Dziwne, że tak mało o tej mennicy wiemy. Jedną z nielicznych, godnych uwagi publikacją na jej temat jest artykuł Zbigniewa Kurzyny w Wiadomościach Numizmatycznych - rok 1970, zeszyt 1. Wiemy z diariuszy sejmowych, że król Zygmunt III Waza tłumaczył się z otwarcia mennicy w Warszawie na sejmie w roku 1623, ale nie mamy pewności co do okresu, w którym ta mennica była czynna. Jej produkcja była na tyle obfita, że napisowe szelągi warszawskie fałszowano w Suczawie, na dodatek nie zawsze kładąc właściwe daty na monetach. Oprócz falsyfikatów z datami 1622 i 1623 znamy też takie fałszywe szelągi z 1616 r. Jest taki u Czapskich (w katalogu kolekcji nr 2577), do pewnego czasu uznawany za oryginalny. Czapski uznał tę monetę za tak ważną, że umieścił w katalogu jej rysunek! Katalog zbioru hrabiego Emeryka  był i do dziś często jest uznawany przez innych autorów za bardzo wiarygodne źródło. Dlatego, pomimo, że to moneta, w której srebra na lekarstwo, a na rysunku wyraźnie widać cechy tłoczenia na prasie walcowej, pojawia się w nowszych katalogach. W katalogu monet Zygmunta II z 1990 roku ilustruje ją rysunek przekopiowany z Czapskiego. O suczawskich falsyfikatach więcej znajdziecie w artykule Krzysztofa Wnęka "Fałszerstwa szelągów Rzeczypospolitej z XVII wieku wykonane techniką walcową" w Wiadomościach Numizmatycznych Rocznik LVII (2013) zeszyt 1–2.

Dziwne też (a może nie), że w roczniku 1622 jest stosunkowo dużo odmian i wariantów stempli, a rocznik 1623 to tylko jedna odmiana i bardzo nieliczne warianty. Najprostszym wyjaśnieniem mogłoby być założenie, że mennica rozpoczęła intensywną produkcję w początku 1622 roku i przerwała ją krótko po rozpoczęciu roku następnego.

Sezon ogórkowy zakończy się wkrótce i przeskok do normalnej aktywności, dla numizmatyków będzie przeskokiem w aktywność nadzwyczajną. 11 września rozpocznie się w Warszawie XVI Międzynarodowy Kongres Numizmatyczny. Potrwa do 16 września. Szczegółowy program i wszystkie niezbędne informacje na temat kongresu można znaleźć na jego stronie internetowej. Pełny harmonogram wystąpień i prezentacji uczestników jest tutaj. Można go pobrać w formie dokumentu pdf. Kongres pierwotnie planowano na jesień 2021. Plany pokrzyżowała pandemia COVID-19 i kongres przesunięto na wrzesień 2022. Kiedy kilka lat temu ogłoszono, że polska będzie gospodarzem kolejnego kongresu, miałem szczery zamiar udziału w nim - jako widz/słuchacz. Późniejsze wydarzenia sprawiły, że będę musiał ograniczyć się do lektury artykułów, które jak zwykle, po każdym kongresie są publikowane w różnych wydawnictwach. Dla zachęty do zainteresowania się tymi publikacjami proponuję zapoznanie się z częścią plonu poprzednich kongresów.

Na koniec akcent dla niektórych humorystyczny, dla mnie symptom wtórnego analfabetyzmu i postępującego zgłupienia ogarniającego coraz większą część rodaków. 
Dłoń trzymająca monetę nie wygląda na dziecięcą!