Strony

czwartek, 13 lipca 2023

Kupowanie kotów w worku. Część I.

W latach 80-tych XX w. moje zainteresowania dzieliłem sprawiedliwie między filatelistykę i numizmatykę. Równie często bywałem w Katowicach w sklepie p. Jana Mączki i w filatelistyce na ulicy Mielęckiego. Regularnie odwiedzałem szaberplac nad Rawą i giełdę filatelistyczną na Wita Stwosza (teraz jest tam chyba prokuratura?). I na tej giełdzie właśnie kupiłem kiedyś numer amerykańskiego tygodnika filatelistycznego Linn's Stamp News. 

Prawie setka stron w dużym amerykańskim formacie. Mnóstwo ciekawych artykułów i ocean ogłoszeń. Jedno z nich oferowało trzymiesięczną subskrypcję "na próbę", free of charge. Wypełniłem kupon i wkrótce co tydzień listonosz przynosił nowy numer. W którymś z nich znalazłem kupon na podobną prenumeratę tygodnika numizmatycznego. Oczywiście i z tej możliwości skorzystałem i wkrótce mogłem czytać Coin World. 
W obu tygodnikach dominowały tematy amerykańskie, ale nie bardzo mi to wtedy przeszkadzało. 

W Linn's zwróciłem uwagę na mnóstwo ofert sprzedaży masówki na wycinkach. Dlaczego mnie zainteresowały? Bo krótko wcześniej natknąłem się na ogłoszenie Poczty Polskiej dotyczące skupu takiej masówki. Cena skupu zagranicznej masówki oferowana przez warszawskie biuro z ulicy Nowogrodzkiej kilkakrotnie przekraczała ceny z amerykańskich ogłoszeń. Ze dwa miesiące trwała korespondencja, która zaowocowała umową: ja wysyłam dwa najnowsze roczniki czystych polskich znaczków, za które dostaję 50-funtową paczkę amerykańskiej masówki. Paczka podróżowała długo, ale dotarła. To był pierwszy kot w worku. 

Przytargałem paczkę z poczty do domu i zabrałem się za sortowanie. Celem były znaczki ominięte przez urządzenia stemplujące, bo czytając Linn's dowiedziałem się, że wielu ogłoszeniodawców akceptuje takie znaczki na równi z gotówką. Kilkanaście popołudni i sukces! Prawie 50$ w znaczkach (czyli w gotówce), a dolar stał wtedy mocno. W cenach czarnorynkowych to było kilka moich pensji. Tyle, że nie do wydania w Peweksie. Reszta masówki trafiła na Nowogrodzką. Jeszcze dwa razy udało mi się powtórzyć taką operację. Trzecia paczka dostarczona do Warszawy okazała się ostatnią - powiedziano mi, że mają już za duże zapasy.  

W szufladzie zostały nieskasowane znaczki o nominale prawie 200$. Część (niewielką) wykorzystałem na sprowadzenie kilkutomowego katalogu znaczków pocztowych całego świata wydawanego przez Scotta. Co zrobić z resztą? Na gotówkę nikt mi tego nie chciał wymienić, więc zdecydowałem się na kolejne worki z kotami, tym razem numizmatyczne. Różnie bywało. Raz "100 uncleaned roman coins"  okazały się stoma skorodowanym blaszkami z nikłymi zaledwie śladami rysunku, ale innym razem, od innego dealera przyleciał podobnie opisany zestaw, ale za to z monetami, które wystarczyło umyć i osuszyć. 

Przypomniałem sobie to wszystko w grudniu zeszłego roku, kiedy trafiłem na  ofertę sprzedaży masówki numizmatycznej - 3,5 kilograma monet świata za 150 złotych. Widywałem oczywiście takie oferty na Allegro, czy OLX, ale tym razem była to oferta "analogowa" - mogłem sam wziąć w rękę, pooglądać i wybrać spomiędzy  wielu przezroczystych worków ten, który mi się spodoba. No to wybrałem. Po co mi taki "kot"? Po pierwsze, żebym miał o czym pisać na blogu 😎, po drugie - a nuż trafi się coś ciekawego do zbioru, po trzecie - przecież zawsze mogę to wszystko odsprzedać, wymienić, rozdać dzieciom i wnukom znajomych (może złapią bakcyla).  

Zanim opiszę co kupiłem, wracamy do Linn's Stamp News. Była tam stała rubryka, której autor kupował znaczki w pakietach typu "1000 znaczków świata sprzed roku 1950, każdy inny", analizował zawartość i wystawiał oceny sprzedawcom oferującym takie zestawy. Też zdarzały się tam wpadki (znaczki uszkodzone, warte mniej, niż cena zestawu albo inne niezgodności z ofertą), ale bywały i przyjemne niespodzianki, na przykład jakieś znaczki z katalogową i rynkową ceną mocno przewyższającą cenę pakietu. Bardzo mi się wtedy ten pomysł podobał.

Wracamy do grudnia 2022. Pomyślałem, że raz mogę spróbować, kupić kota w worku, rozpakować i opisać. Nie, żebym miał to robić regularnie. Za dużo później zachodu z pozbywaniem się tych "kotów", ale nie mam nic przeciwko temu, by ktoś inny zaczął się tak bawić, na przykład na YouTube. 

No to kupiłem. 

W pudełku znalazłem takie ilości monet:

  • Francja 343 
  • Belgia 122
  • Włochy 43
  • Dania i Holandia 25
  • Turcja 26
  • Hiszpania i Portugalia 34
  • Egzotyka (Azja, Oceania, Afryka - małe państewka) 29
  • Ameryka Północna i Południowa 57
  • Wielka Brytania i Irlandia 21
  • Bliski Wschód 31
  • Azja 23
  • Europa (pozostałe) 155, w tym 10 groszy 1974 i 7 aktualnych obiegowych polskich monet o łącznym nominale 0,44 zł 
  • Żetony (tramwaj, myjnia itp.) 14
  • Złom - monety zniszczone 26
Razem mamy więc 949 - 26 = 923 monety do potencjalnego wykorzystania, z których każda kosztowała troszkę ponad 16 groszy. Szału nie ma, ale tragedii też nie.

Do mojego zbioru NIC. Tego się właściwie spodziewałem.

Drugi etap sortowania polegał na wycenie na podstawie danych z uCoin.net. Źródło takie sobie, ale łatwo dostępne i wystarczająco szczegółowe. Wydzieliłem monety wycenione tam na więcej, niż 2 złote. Było ich 127. Mała próbka: 

Myślę, że te 127 monet bez problemu da się sprzedać za około 100 złotych, co znaczy, że aby wyjść na zero, za pozostałe musiałbym dostać 50 zł, czyli po niecałe 7 groszy za sztukę. To też nie powinno być trudne.

I tym optymistycznym akcentem kończę część pierwszą opowieści o kupowaniu kotów w worku. Część druga niebawem, a poświęcona będzie opisowi jednego "kotka".


2 komentarze:

  1. Czy odnotowuje Pan monety, które nie trafiają do zbioru głównego, ale są w posiadaniu? Mam takie, które nie mają wielkiej wartości, są zniszczone, do zbioru się nie nadają, ale też nie wiadomo co z nimi zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, odnotowuję, ale nie bardzo szczegółowo. Tyle, żeby wiedzieć co mam i na co mogę to ewentualnie wymienić bez nadmiernej straty.

      Usuń

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.