Strony

piątek, 19 listopada 2010

O kupowaniu monet raz jeszcze.

W komentarzu do poprzedniego wpisu napisałem:
W takim samym stopniu nie jest złem chęć kupienia czegoś cennego (wszystko jedno, czy cennego subiektywnie, czy obiektywnie) możliwie najmniejszym kosztem.
i obiecałem rozwinięcie tematu. Słowo się rzekło...

Wszystko, co zaraz napiszę dotyczy wyłącznie zakupów kolekcjonerskich. Nie inwestowania. Nie działalności handlowej.
Dawno, dawno temu zbierałem wszystko (mam na myśli monety), co wpadło mi w ręce. Nie było łatwo - poza Desą i kilkoma (dosłownie!) sklepikami rozrzuconymi po całej Polsce, nie było nic. To znaczy nic oficjalnego. Funkcjonowały "pchle targi", czasem można było trafić coś na zwykłych targowiskach, ciekawe rzeczy można było dostać u jubilerów, którzy używali monet w charakterze surowca. Za monetę trzeba było dostarczyć odpowiednią ilość srebra  lub złota  ale nie była to ścieżka dostępna dla wszystkich. Monetami handlowano też na spotkaniach klubowych PTAiN.
Początkowo kompletowałem aktualne monety obiegowe, wyciągałem od krewnych i znajomych drobniaki przywożone z zagranicznych wyjazdów.  Buszowałem  - oczywiście za zgoda właścicieli - po piwnicach, strychach i komórkach gdzie często trafiały się przedwojenne drobniaki.
Później, kiedy Polska otworzyła się bardziej na świat zewnętrzny, udało mi się nawiązać korespondencyjne kontakty z ludźmi z całego świata i sporo monet sprowadziłem na zasadzie wymiany. Ponieważ wysyłka monet z Polski z reguły oznaczała kłopoty, wysyłałem znaczki pocztowe, płyty i książki. I tak to się kręciło.

Zbieranie wszystkiego nie jest dobre. Środki są  rozpraszane i w rezultacie mamy dużo byle czego. Nie łatwo było to zmienić, ale trochę się ograniczyłem. Najpierw zrezygnowałem z egzotyki, później z większości monet zagranicznych. Pozostawiłem monety polskie i z Polską związane. To nadal zakres potężny, ale... na wypadek kiedy zobaczę coś co uznam za ciekawe, cały czas mam pod ręką alibi - związane z Polską. Choćby korzystając ze starej metody "słoń, a sprawa polska".

Kiedy ograniczyłem (przynajmniej teoretycznie) zakres kolekcji, w większym stopniu nabrała znaczenia zasada kupowania tego, czego jeszcze nie mam. I tu dochodzimy powoli do sedna. Kiedy się wie, czego w zbiorze brakuje, to wie się też ile trzeba mieć na to pieniędzy. A tych zawsze jest za mało, więc uruchamia się mechanizm dzielenia listy braków na dwie części - jedna zawiera to, bez czego "żyć się nie da", druga to, co chętnie by się miało, ale niekoniecznie już teraz. Ta pierwsza część listy obejmuje zwykle monety określane, jako "trudne", pojawiające się raz na kilka, kilkanaście lat. Wtedy zasada minimalizacji kosztów idzie często w kąt. I później, kiedy trzeba jakoś odreagować chwilowe szaleństwo, w sukurs przychodzi ta łatwiejsza część mankolisty. Zaczyna się polowanie.
Grupa monet, które uznaję za niezbędne w moim zbiorze stale się zmienia. Co jakiś czas udaje mi się dokupić upragniony okaz. Co jakiś czas okazuje się, że są monety, których istnienia nie podejrzewałem, a bardzo pasują do profilu zbioru.
Niestety, moja determinacja nie zawsze okazuje się wystarczająca.
Jeden z ostatnich przykładów.

Są też monety, o których istnieniu jestem przekonany, ale na które nigdy jeszcze nie natrafiłem, ani nie mam informacji, żeby komuś innemu się to udało. Takim przykładem jest 10 groszy 1923 z awersem blisko obrzeża i rewersem oddalonym od obrzeża.

A jak wygląda udane polowanie? Na przykład tak...
W styczniu 2009 roku na cafe Allegro toczyła się ciekawa dyskusja na temat fałszerstw i naśladownictw szelągów Jana Kazimierza. Jeden z dyskutantów, jako przykład takiego naśladownictwa podał monetę z dziwaczną legendą A.G.CO:OL.E.D.D.I.I.E.K, którą uznał za przejaw analfabetyzmu rytownika stempla (niestety, podlinkowano zdjęcia, które w międzyczasie zniknęły z serwera). Szybko wyprowadzono kolegę z błędu. Okazało się, że jest to rzeczywiście naśladownictwo, ale wzorcem był szeląg elbląski Gustawa Adolfa, a bezsensowna z pozoru legenda tłumaczy się tak: ANTONIUS GUNTHERUS COMES OLDENBURGI ET DELMENHORSTE DOMINUS JEVERAE ET KNIPHUSII. Legenda rewersu brzmi IN.MA.DOMI.SORS.MEA. - "W Panu mym los mój". Monetę wybito w księstwie Oldenburg w latach 1627-1637 za panowania Antona Güntera (1603-1667). Nie wiemy, czy to sam książę, czy ktoś z jego otoczenia wpadł na pomysł "twórczego" wykorzystania faktu, że Gustaw Adolf, król Szwecji ma identyczne inicjały, a monety masowo bite pod jego imieniem w Elblągu, Rydze, Inflantach są popularne w prawie całej Europie północno-wschodniej.
Zaskakujące okazały się aukcyjne notowania tego maleństwa (0,55 grama, 16 mm). Uzyskana cena - 3600 euro przy wywołaniu 1500 euro świadczy o ostrej walce. Jej powody tłumaczy odpowiedni fragment z katalogu H. Kalvelage i H. Tripplera "Münzen der Grafen, Herzöge und Großherzöge von Oldenburg. Katalog der Oldenburger Münzen vom Mittelalter bis zum 20. Jahrhundert mit einer münzgeschichtlichen und historischen Einführung" wydanego w Osnabrück w roku 1996.
Jak widać, odnotowano tylko pojedyncze egzemplarze z bardzo ważnych kolekcji muzealnych. Oczywiście znanych jest poza tym jeszcze kilka sztuk co nie zmienia faktu, że to monety bardzo rzadkie.
Kalvelage i Trippler podają, że monety te bito w pierwszym okresie menniczym, w czasach kiedy mennicą zarządzał Mikołaj Wintgens. Ten jednak zakończył pracę w 1622 r., a szelągi Gustawa Adolfa w mennicy elbląskiej wybijane były w latach 1627-1635. Tak więc naśladownictwo oldenburskie musiało powstać miedzy 1627 a 1637 r., w czasach kiedy mennicą zarządzał Anton Paris (1622-1637). Oprócz szelągów elbląskich Anton Günter naśladował też monety królewieckie.

Minęło kilka miesięcy. Podczas wieczornej sesji przeglądania aukcji kończących się w ciągu najbliższych 24 godzin w wybranych kategoriach na eBay, zauważyłem coś opisanego tak: "Altdeutschland. Unbekannte Münze (Cu)!!!" - cena nie przekraczała 2 euro. Jak dla mnie, to od stycznia jak najbardziej "bekannte" więc ustawiłem snajpera na skromne 111 euro i poszedłem spać. Następnego dnia, po powrocie z pracy sprawdziłem pocztę i...
Gratulujemy, przedmiot jest Twój!
Gratulujemy wygrania tej aukcji! Teraz musisz zapłacić sprzedającemu.Zrealizuj transakcję i zapłać w systemie PayPal, aby otrzymać przedmiot jak najszybciej.
Nazwa przedmiotu: Altdeutschland. Unbekannte Münze (Cu)!!!http://cgi.ebay.de/ws/eBayISAPI.dll?ViewItem&item=360185245169
Cena sprzedaży: EUR 2,52
Szacowany czas dostawy: Zmienny
Wysyłka i obsługa: Deutsche Post Brief EUR 0,85
Deutsche Post Brief EUR 1,75
Zapłaciłem, odczekałem 10 dni, odebrałem przesyłkę i tym sposobem mam w kolekcji bardzo ciekawą monetę z Polską związaną (nieco).

Czy to znaczy, że wartość mojej kolekcji wzrosła we wrześniu ubiegłego roku o 3600 euro? Niekoniecznie, ale zawsze mogę zrobić jak ten słynny baca, co to  pojechał na targ sprzedać psa za 8 milionów i wrócił do Murzasihla z dwoma kotami po 4 miliony. My kolekcjonerzy tak mamy.

To oczywiście przypadek ekstremalny. Najczęściej przebicia są znacznie mniejsze, ale są. Czy to oznacza, że po jednej stronie transakcji jest oszust, a po drugiej oszukany? Gdyby ktoś przyszedł/napisał do mnie z prośbą o identyfikację i wycenę monety, a ja, znając notowania rynkowe zaproponował bym kwotę znacznie zaniżoną, to postąpił bym nieuczciwie.
W sytuacji, kiedy zdjęcie monety było publicznie dostępne dla milionów potencjalnych kupców i nikt nie zaproponował wyższej ceny - powodów do wyrzutów sumienia nie widzę, a powody do radości, i owszem.

P.S.
9 kwietnia 2019 podpisałem akt darowizny oldenburskiego szeląga na rzecz Muzeum Narodowego w Krakowie. W tym samym dniu moneta trafiła do "Czapskich". Może kiedyś trafi na którąś z wystaw.

2 komentarze:

  1. Witam.

    Świetny wpis! Czy ta "unbekannte" moneta rzeczywiście warta jest znaczne pieniądzE?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Na 50 aukcji WAG (10-11 lutego 2009 r.) ktoś zapłacił za taką monetę 3600 euro. To fakt niepodważalny.
    Czy ja, gdybym się zdecydował na sprzedaż, też podobną kwotę dostanę?
    Tego nie wiem.

    OdpowiedzUsuń

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.