W poprzednim wpisie pokazałem dwie monety Królestwa Polskiego 1917-1918 z widocznym zdwojeniem części rysunku, króciutko opisując przyczyny powstania usterki. Dzisiaj postaram się o bardziej szczegółowe wyjaśnienia.
Żeby na monecie pojawił się podwójny rysunek, musi zajść jedna z dwóch możliwości: albo zdwojenie było już na stemplu, albo pojawiło się dopiero na monecie.
Ten pierwszy przypadek jest bardzo rzadki i często bardzo efektowny, ten drugi - zwykle jest niepozorny i zdarza się znacznie częściej.
W polskiej literaturze numizmatycznej brak tradycyjnych, utrwalonych nazw tych zjawisk. Częściej spotykamy się z nazwami DD lub HD zaimportowanymi z USA.
Krótki słownik:
Doubled Die (Hub Doubling) = zdwojenie stempla = powtarzalna usterka rysunku monety spowodowana zdwojeniem rysunku na stemplu; de facto wariant stempla - wszystkie bite nim monety są identyczne. Takie monety są poszukiwane przez kolekcjonerów (niektórych!) i osiągają wysokie ceny rynkowe.
Machine Doubling Damage = podwójne bicie = wadliwa moneta wybita prawidłowym stemplem; usterka również powtarzalna, ale stopień zniekształcenia rysunku może być różny - monety nie są identyczne pomimo, że wyszły spod tego samego stempla. Takie monety są również kolekcjonowane, ale raczej w charakterze ciekawostek, przykładów błędów procesu menniczego i nie osiągają poziomu cen monet DD, choć często są błędnie jako takie opisywane.
W polskiej terminologii określenie "podwójne bicie" używane jest nieprecyzyjnie do opisu obu wymienionych wyżej usterek, a przecież zawiera w sobie opis sytuacji, powodującej podwojenie rysunku - muszą nastąpić dwa uderzenia! Nie należy więc używać tego określenia do opisu monety wybitej stemplem ze zdwojeniem rysunku.
Amerykańska nazwa MDD pojawia się w książce Alana Herberta.
Herbert zalicza takie usterki do grupy uszkodzeń powstałych po wybiciu monety, bo jak twierdzi, najpierw moneta zostaje poprawnie wybita prawidłowym stemplem, a dopiero później (niewiele później, bo w ułamku sekundy po wybiciu), na skutek wadliwego działania prasy następuje zniekształcenie jej rysunku.
Proponuję mały eksperyment. Proszę wziąć młotek i mocno uderzyć nim w kowadło albo coś innego - byle było twarde i duże (szyna, kamień itp). Uważnie słuchając efektów dźwiękowych uderzenia zauważycie, że po pierwszym, mocnym odgłosie jest jeszcze jedno, słabsze stuknięcie. To dlatego, że zderzenie młotka z kowadłem jest zderzeniem sprężystym. Młotek odskakuje od kowadła ale nacisk ręki blokuje ten odskok ponownie kierując ruch młotka w dół.
To samo zjawisko występuje w prasie menniczej. Gdy prasa jest należycie wyregulowania i sprawna, bez nadmiernych luzów, to drugie uderzenie trafia w to samo miejsce i wybita moneta wygląda tak, jak wymyślił ją projektant.
Kiedy jednak w prasie coś nie działa jak należy, drugie uderzenie stempla nie trafia w to samo miejsce i rysunek monety ulega uszkodzeniu.
Tłukąc młotkiem w kowadło, czy co tam mieliście pod ręką, mogliście zauważyć, że to drugie "puknięcie" jest znacznie słabsze od pierwszego. To pierwsza wskazówka pomagająca odróżnić DD od MDD.
Przypatrzcie się dokładnie i spróbujcie określić, które skrzydło powstało wcześniej. Wyraźnie widać, że najpierw było to położone bliżej głowy orła, a dopiero później zostało odbite to normalne, połączone z tułowiem. Taka moneta nie mogła powstać w wyniku podwójnego bicia (MDD), bo opadnięcie stempla po odskoku jest zbyt słabe, aby dać pełne odbicie detali rysunku. . To ewidentny przypadek DD czyli zdwojenia stempla.
To było łatwe, bo matryca przy tłoczeniu stempla obróciła się aż o kilka milimetrów. Teraz będzie trudniej.
Bliższe oględziny szczegółów i w tym przypadku nie pozostawiają wątpliwości.
To też prawdziwe DD. Wyraźnie widać, że mamy dwa znaki mennicy nałożone jeden na drugi. Bardzo charakterystyczne są podwójne "ząbki" na krawędziach liter.
Na monetach wybitych stemplami DD z niewielkim przesunięciem lub obrotem, litery zawsze wyglądają na szersze, niz na normalnych monetach.
Pora na "fałszywe" DD, czyli na MDD.
W polskich realiach najczęściej myli się z DD monety wybite uszkodzonymi stemplami. Na przykład takie 20 groszy z 1998 r.
Górne krawędzie liter są wprawdzie podwójne, ale...
te dodatkowe krawędzie są poszarpane, nieregularne. Na dodatek są to jedyne podwójne elementy rysunku. W dolnych częściach liter nie dzieje się nic.
Kiedy ten stempel był nowy i świeży, wychodziły spod niego całkiem normalne monety. W trakcie użytkowania uszkodziły się krawędzie kilku liter i następne monety zaczęły wyglądać źle.
Teraz inny przykład. 10 groszy 2000.
Tym razem dodatkowe kontury cyfr są gładkie, ale...
po pierwsze nie mają właściwego kształtu (inne promienie zaokrąglenia) i po drugie - maja płaski przekrój poprzeczny. I ponownie, najbliższe elementy sąsiednie (romboidalne ograniczniki daty, znak mennicy, końcówka ogona) nie mają żadnych oznak podwojenia.
To też nie jest DD. Zdaniem panów A. Herberta i Johna A. Wexlera takie zniekształcenia rysunku powstają gdy w prasie menniczej występują luzy w mechanizmie prowadzenia stempla.
Warto zajrzeć na stronę J.A. Wexlera - jest na niej mnóstwo znakomitych zdjęć - przykładów wariantów stempli monet USA wraz ze szczegółowymi wyjaśnieniami przyczyn takiego, a nie innego ich wyglądu. Przy okazji warto zobaczyć, jak drobnymi szczegółami pasjonują się amerykańscy kolekcjonerzy.
Strony
▼
sobota, 30 kwietnia 2011
środa, 27 kwietnia 2011
Podwójne bicie?
Dawno, dawno temu, kiedy monety rzeczywiście wybijano przy pomocy młotów, "podwójne bicia" na monetach były na porządku dziennym.
Przyjrzyjcie się dokładniej rewersowi.
Pręgierz uznał, że za słabo stuknął młotem i uderzył powtórnie, ale skutkiem pierwszego uderzenia stempel lekko odskoczył i przesunął się odrobinę. Tym sposobem mamy podwójny rysunek na rewersie.
Bywało gorzej.
Tu, nie dosyć, że monetę wybito dwukrotnie, to jeszcze krążek odwrócił się do góry nogami. I mamy pomieszanie z poplątaniem.
W obu przypadkach zwielokrotnienie elementów rysunku jest tylko na monecie. Na stemplu go nie było!
Stemple przez stulecia wykonywano ręcznie - poszczególne elementy rysunku albo ryto w stemplu ostrymi dłutkami, albo wybijano małymi stempelkami z poszczególnymi cyframi, literami, ozdobnikami, herbami, portretami itp.
Technologię menniczą bardzo wyczerpująco opisał w 1897 r. W. Kostrzębski w Wiadomościach Numizmatyczno Archeologicznych (do pobrania w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej).
W drugiej połowie osiemnastego wieku, kiedy mennice musiały produkować coraz większe nakłady monet, młoty zaczęto zastępować prasami zapewniającymi dużą siłę nacisku na stemple przy jednoczesnym wyeliminowaniu braku równoległości tych stempli. Dokonano wówczas oczywistego spostrzeżenia, że prasę można wykorzystać też do wyrobu samych stempli. Pozwalało to na otrzymywanie dużych ilości identycznych stempli, spod których wychodziły później duże nakłady jednakowych (w założeniu) monet.
Szybko też zauważono, że tłoczenie stempla nie musi kończyć się po pierwszym uderzeniu prasy. Że kilkakrotne odciśnięcie matrycy daje lepsze, bardziej plastyczne stemple, a co za tym idzie, i lepiej wybite monety. Problem tylko, by między kolejnymi uderzeniami prasy nic się nie poprzesuwało. Bo jeśli się przesunęło, to rysunek ulegał zniekształceniu:
Przyjrzyjcie się dokładniej rewersowi.
Pręgierz uznał, że za słabo stuknął młotem i uderzył powtórnie, ale skutkiem pierwszego uderzenia stempel lekko odskoczył i przesunął się odrobinę. Tym sposobem mamy podwójny rysunek na rewersie.
Bywało gorzej.
Tu, nie dosyć, że monetę wybito dwukrotnie, to jeszcze krążek odwrócił się do góry nogami. I mamy pomieszanie z poplątaniem.
W obu przypadkach zwielokrotnienie elementów rysunku jest tylko na monecie. Na stemplu go nie było!
Stemple przez stulecia wykonywano ręcznie - poszczególne elementy rysunku albo ryto w stemplu ostrymi dłutkami, albo wybijano małymi stempelkami z poszczególnymi cyframi, literami, ozdobnikami, herbami, portretami itp.
Technologię menniczą bardzo wyczerpująco opisał w 1897 r. W. Kostrzębski w Wiadomościach Numizmatyczno Archeologicznych (do pobrania w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej).
W drugiej połowie osiemnastego wieku, kiedy mennice musiały produkować coraz większe nakłady monet, młoty zaczęto zastępować prasami zapewniającymi dużą siłę nacisku na stemple przy jednoczesnym wyeliminowaniu braku równoległości tych stempli. Dokonano wówczas oczywistego spostrzeżenia, że prasę można wykorzystać też do wyrobu samych stempli. Pozwalało to na otrzymywanie dużych ilości identycznych stempli, spod których wychodziły później duże nakłady jednakowych (w założeniu) monet.
Szybko też zauważono, że tłoczenie stempla nie musi kończyć się po pierwszym uderzeniu prasy. Że kilkakrotne odciśnięcie matrycy daje lepsze, bardziej plastyczne stemple, a co za tym idzie, i lepiej wybite monety. Problem tylko, by między kolejnymi uderzeniami prasy nic się nie poprzesuwało. Bo jeśli się przesunęło, to rysunek ulegał zniekształceniu:
Fragment awersu 10-groszówki z 1836 r.
Tym razem, zwielokrotnienie rysunku było już na stemplu i z niego zostało przeniesione na monetę.
A jak to wyglądało w czasach nam bliższych i jak wygląda teraz?
Bardzo podobnie. Technika produkcji stempli i monet, co do metody, nie zmieniła się. Rzecz jasna, mamy coraz doskonalsze, szybsze i dokładniejsze maszyny. Jeżeli nic się nie zepsuje, jeżeli człowiek - najsłabsze ogniwo w tym procesie - niczego nie przegapi, to spod idealnych stempli sypią się idealne monety. Ale kiedy w tej wspaniałej machinie coś się zatnie, coś się poluzuje, to:
Monety dla Królestwa Polskiego bite w Stuttgarcie w latach 1917-1918 to szczególny przykład niechlujstwa - monety bito bardzo pospiesznie, w trudnym materiale i z pełną świadomością, że to emisja efemeryczna. Skutki, łatwe do przewidzenia, cieszą dziś kolekcjonerów. Obydwie, pokazane wyżej monety wyszły spod stempli z podwójnym rysunkiem.
Monety dla Królestwa Polskiego bite w Stuttgarcie w latach 1917-1918 to szczególny przykład niechlujstwa - monety bito bardzo pospiesznie, w trudnym materiale i z pełną świadomością, że to emisja efemeryczna. Skutki, łatwe do przewidzenia, cieszą dziś kolekcjonerów. Obydwie, pokazane wyżej monety wyszły spod stempli z podwójnym rysunkiem.
Im bliżej współczesności, tym trudniej o tak spektakularne przykłady zwielokrotnienia rysunków monet.
Nie przypominam sobie takich przykładów z okresu II Rzeczpospolitej. Wygląda na to, że w tym okresie bardzo skrupulatnie kontrolowano jakość stempli. Rzecz ma się podobnie i teraz. Natomiast wśród monet PRL jest kilka przypadków zwielokrotnień rysunku stempli, ale jest też niemało monet, na których widzimy coś w rodzaju zdwojenia, ale przyczyna jego powstania jest zupełnie inna. Napiszę o tym za kilka dni.
piątek, 22 kwietnia 2011
Wesołych Świąt
Nie wiem co sprawia, że co jakiś czas najrozmaitsze obowiązki spiętrzają się w sposób całkiem nie do przyjęcia. Doba wydaje się mieć około trzydziestu godzin, a i tak jest co najmniej o trzy godziny za krótka.
Ostatni tydzień należał właśnie do takich wariackich. Na szczęście skończył się dzisiaj, a właściwie to już wczoraj, późnym popołudniem.
Spędziłem je w Krakowie, na kolejnym wykładzie zorganizowanym przez Muzeum Narodowe w Krakowie. Tym razem słuchaliśmy opowieści wyjaśniającej po co archeologowi pieniądze. Dr Jarosław Bodzek przedstawił słuchaczom korzyści, jakie uzyskują archeolodzy dzięki monetom odkrywanym podczas wykopalisk. I nie chodzi tu bynajmniej o korzyści materialne, a o możliwość dedukowania powiązań ekonomicznych, politycznych, dynastycznych, kulturowych między poszczególnymi krainami lub miastami. O możliwość w miarę precyzyjnego datowania znalezisk odkrywanych razem z monetami. O możliwość obejrzenia wizerunków ludzi, budowli, przedmiotów, które znajdziemy wyłącznie na monetach, bo nie zachowały się żadne inne ich wyobrażenia.
Na wykładzie, podobnie jak na poprzednim, na sali znalazło się silne przedstawicielstwo bywalców cafe Allegro. Mam plan, żeby po wykładzie majowym zorganizować jakieś mniej formalne spotkanie w którymś z pobliskich lokali. Jeśli tylko znajdą się chętni...
W natłoku zajęć trzeba próbować znaleźć choć chwilę wytchnienia. Ostatnio udawało mi się to tylko wieczorami, kiedy siadałem do komputera i przeglądałem to, co pojawiało się na internetowych forach.
Mam niestety wrażenie, że coraz trudniej znaleźć na nich interesujące tematy. "Problematyka" emitowanych właśnie pamiątkowych "monet" zdominowała allegrową kafejkę pozostawiając trochę miejsca na rozważania "prawdziwa, czy fałszywa?".
W tej chaotycznej magmie wyróżniały się ostatnio dwa wątki (słusznie wyróżnione przez Administratora). Jeden dotyczący banknotów, drugi - pokazujący, że wśród nowego polskiego bilonu też można znaleźć coś ciekawego.
Przy okazji tego ostatniego, okazuje się jak niewielką wiedzę o technologii wyrobu monet ma znaczna część kolekcjonerów. Wygląda na to, że nigdy za wiele treści na ten temat - trzeba będzie wkrótce napisać coś o procesie tworzenia monet i narzędzi w tym procesie wykorzystywanych.
A w ramach świąteczno imieninowych prezentów poczta dostarczyła mi dzisiaj monetkę upolowaną na niemieckim eBayu,
która jest kolejnym przykładem dobrze ilustrującym skutki wywoływane wystąpieniem nieprawidłowości podczas tłoczenia stempla monetarnego. Stempla, a nie monety!
To czwarty znany mi egzemplarz 5-fenigówki 1918 ze zdwojeniem w dolnej części rewersu.
Wesołych Świąt!
Ostatni tydzień należał właśnie do takich wariackich. Na szczęście skończył się dzisiaj, a właściwie to już wczoraj, późnym popołudniem.
Spędziłem je w Krakowie, na kolejnym wykładzie zorganizowanym przez Muzeum Narodowe w Krakowie. Tym razem słuchaliśmy opowieści wyjaśniającej po co archeologowi pieniądze. Dr Jarosław Bodzek przedstawił słuchaczom korzyści, jakie uzyskują archeolodzy dzięki monetom odkrywanym podczas wykopalisk. I nie chodzi tu bynajmniej o korzyści materialne, a o możliwość dedukowania powiązań ekonomicznych, politycznych, dynastycznych, kulturowych między poszczególnymi krainami lub miastami. O możliwość w miarę precyzyjnego datowania znalezisk odkrywanych razem z monetami. O możliwość obejrzenia wizerunków ludzi, budowli, przedmiotów, które znajdziemy wyłącznie na monetach, bo nie zachowały się żadne inne ich wyobrażenia.
Na wykładzie, podobnie jak na poprzednim, na sali znalazło się silne przedstawicielstwo bywalców cafe Allegro. Mam plan, żeby po wykładzie majowym zorganizować jakieś mniej formalne spotkanie w którymś z pobliskich lokali. Jeśli tylko znajdą się chętni...
W natłoku zajęć trzeba próbować znaleźć choć chwilę wytchnienia. Ostatnio udawało mi się to tylko wieczorami, kiedy siadałem do komputera i przeglądałem to, co pojawiało się na internetowych forach.
Mam niestety wrażenie, że coraz trudniej znaleźć na nich interesujące tematy. "Problematyka" emitowanych właśnie pamiątkowych "monet" zdominowała allegrową kafejkę pozostawiając trochę miejsca na rozważania "prawdziwa, czy fałszywa?".
W tej chaotycznej magmie wyróżniały się ostatnio dwa wątki (słusznie wyróżnione przez Administratora). Jeden dotyczący banknotów, drugi - pokazujący, że wśród nowego polskiego bilonu też można znaleźć coś ciekawego.
Przy okazji tego ostatniego, okazuje się jak niewielką wiedzę o technologii wyrobu monet ma znaczna część kolekcjonerów. Wygląda na to, że nigdy za wiele treści na ten temat - trzeba będzie wkrótce napisać coś o procesie tworzenia monet i narzędzi w tym procesie wykorzystywanych.
A w ramach świąteczno imieninowych prezentów poczta dostarczyła mi dzisiaj monetkę upolowaną na niemieckim eBayu,
która jest kolejnym przykładem dobrze ilustrującym skutki wywoływane wystąpieniem nieprawidłowości podczas tłoczenia stempla monetarnego. Stempla, a nie monety!
To czwarty znany mi egzemplarz 5-fenigówki 1918 ze zdwojeniem w dolnej części rewersu.
Wesołych Świąt!
niedziela, 17 kwietnia 2011
Pornografia.
Wczoraj wieczorem po kolacji usiadłem do komputera z filiżanką dobrej herbaty, żeby przejrzeć pliki ściągnięte z sieci po południu. Wciągnęło mnie to tak mocno, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że oglądaniu towarzyszą coraz głośniejsze ochy i achy.
Do rzeczywistości przywróciła mnie żona, która niepostrzeżenie stanęła za moimi plecami.
- Wydawałeś takie dziwne dźwięki; pomyślałam, że jakiegoś pornosa ściągnąłeś, a tu jak zwykle - monety.
Oglądałem katalog 2 aukcji Antykwariatu Pawła Niemczyka. Jest się czym zachwycać!
Katalog natychmiast po opublikowaniu sprowokował mniejsze lub większe dyskusje na forach numizmatycznych, a w nich bardzo często pojawiały się głosy "dla kogo taka aukcja?", "kogo na to stać?".
Są ludzie, których stać na takie monety. Ściągną do Warszawy z całej Polski, i jak przypuszczam - z całego świata. Takie aukcje urządza się dla kilkudziesięciu osób. Tak było, jest i będzie. A dla całej reszty, katalog pozostanie albo pornografią - pretekstem do ślinienia się na widok nieosiągalnych piękności i do użalania się nad swoim marnym losem, albo kolejnym źródłem wiedzy i przyjemności, jaką daje podziwianie dzieł sztuki.
Na forach pojawiły się też głosy rozczarowania, że u Pana Pawła tylko donatywy, dukaty i talary, a jak już trafi się coś drobniejszego, to unikat na skalę światową, albo co najmniej polską.
Tak to już jest na tym najlepszym ze światów, że nie da się zadowolić wszystkich. Na aukcję, na której jest wszystko, może nie przyjechać nikt! Szkoda czasu na jazdę na koniec świata po jedną dobrą monetę, kiedy gdzie indziej można liczyć na cały worek rarytasów.
15 maja w Hiltonie odbędzie się aukcja dla rekinów (jeśli nie numizmatycznych, to z pewnością finansowych). Płotki oczywiście też mają szansę na kupno całkiem interesujących rzeczy, ale raczej nie poniżej tysiąca złotych. Jeśli zrezygnuje się na jakiś czas z kupowania byle jakich tanich monet gdzie popadnie, to ten tysiąc da się odłożyć.
Dobre firmy aukcyjne starają się nie tracić z pola widzenia klientów z cieńszymi monetami. Tyle że oferta dla tej grupy nie może być przedstawiana razem z ofertą dla milionerów. Ważne jest, że dobra firma gwarantuje każdemu poważne traktowanie, rzetelne opisy (w tym ocenę stanu zachowania), bo tylko dzięki temu można liczyć, że kiedy klient przejdzie "na wyższy poziom" to nie odejdzie do konkurencji.
I na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie związane ze wspomnianym wyżej katalogiem.
Prawdopodobieństwo, że komukolwiek, kiedykolwiek uda się zdobyć tanim kosztem którakolwiek z pokazanych w nim "grubych" srebrnych lub złotych monet jest bardzo, bardzo bliskie zeru. Kilkadziesiąt lat temu było to jeszcze możliwe w jubilerskich skupach metali szlachetnych. Dzisiaj nie.
Znacznie większe jest (na szczęście) prawdopodobieństwo trafienia na jakąś bardzo rzadką drobną monetę srebrną lub miedzianą w masówce typu "47 bardzo starych monet". Najczęściej stajemy się "szczęśliwymi" posiadaczami 47 wycieruchów, które wstyd komukolwiek pokazać. Ale bywa i tak, że wśród monet pospolitych znajdzie się coś bardzo interesującego.
Okazało się właśnie, że w srebrnym skarbie z Bonina, który według wstępnych oględzin zawierać miał tylko kilka dirhemów, saskie krzyżówki oraz meklemburskie denary znalazł się też denar palatyna Sieciecha.
Do rzeczywistości przywróciła mnie żona, która niepostrzeżenie stanęła za moimi plecami.
- Wydawałeś takie dziwne dźwięki; pomyślałam, że jakiegoś pornosa ściągnąłeś, a tu jak zwykle - monety.
Oglądałem katalog 2 aukcji Antykwariatu Pawła Niemczyka. Jest się czym zachwycać!
Katalog natychmiast po opublikowaniu sprowokował mniejsze lub większe dyskusje na forach numizmatycznych, a w nich bardzo często pojawiały się głosy "dla kogo taka aukcja?", "kogo na to stać?".
Są ludzie, których stać na takie monety. Ściągną do Warszawy z całej Polski, i jak przypuszczam - z całego świata. Takie aukcje urządza się dla kilkudziesięciu osób. Tak było, jest i będzie. A dla całej reszty, katalog pozostanie albo pornografią - pretekstem do ślinienia się na widok nieosiągalnych piękności i do użalania się nad swoim marnym losem, albo kolejnym źródłem wiedzy i przyjemności, jaką daje podziwianie dzieł sztuki.
Po takiego orta trzeba pofatygować się na dobrą aukcję.
Ten egzemplarz siedem lat temu uzyskał cenę 3600 zł.
Ile trzeba dzisiaj zapłacić za monetę tej klasy?
Na forach pojawiły się też głosy rozczarowania, że u Pana Pawła tylko donatywy, dukaty i talary, a jak już trafi się coś drobniejszego, to unikat na skalę światową, albo co najmniej polską.
Tak to już jest na tym najlepszym ze światów, że nie da się zadowolić wszystkich. Na aukcję, na której jest wszystko, może nie przyjechać nikt! Szkoda czasu na jazdę na koniec świata po jedną dobrą monetę, kiedy gdzie indziej można liczyć na cały worek rarytasów.
15 maja w Hiltonie odbędzie się aukcja dla rekinów (jeśli nie numizmatycznych, to z pewnością finansowych). Płotki oczywiście też mają szansę na kupno całkiem interesujących rzeczy, ale raczej nie poniżej tysiąca złotych. Jeśli zrezygnuje się na jakiś czas z kupowania byle jakich tanich monet gdzie popadnie, to ten tysiąc da się odłożyć.
Dobre firmy aukcyjne starają się nie tracić z pola widzenia klientów z cieńszymi monetami. Tyle że oferta dla tej grupy nie może być przedstawiana razem z ofertą dla milionerów. Ważne jest, że dobra firma gwarantuje każdemu poważne traktowanie, rzetelne opisy (w tym ocenę stanu zachowania), bo tylko dzięki temu można liczyć, że kiedy klient przejdzie "na wyższy poziom" to nie odejdzie do konkurencji.
I na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie związane ze wspomnianym wyżej katalogiem.
Prawdopodobieństwo, że komukolwiek, kiedykolwiek uda się zdobyć tanim kosztem którakolwiek z pokazanych w nim "grubych" srebrnych lub złotych monet jest bardzo, bardzo bliskie zeru. Kilkadziesiąt lat temu było to jeszcze możliwe w jubilerskich skupach metali szlachetnych. Dzisiaj nie.
Znacznie większe jest (na szczęście) prawdopodobieństwo trafienia na jakąś bardzo rzadką drobną monetę srebrną lub miedzianą w masówce typu "47 bardzo starych monet". Najczęściej stajemy się "szczęśliwymi" posiadaczami 47 wycieruchów, które wstyd komukolwiek pokazać. Ale bywa i tak, że wśród monet pospolitych znajdzie się coś bardzo interesującego.
Okazało się właśnie, że w srebrnym skarbie z Bonina, który według wstępnych oględzin zawierać miał tylko kilka dirhemów, saskie krzyżówki oraz meklemburskie denary znalazł się też denar palatyna Sieciecha.
wtorek, 12 kwietnia 2011
Sprawozdanie z podróży - część druga, ostatnia.
Z Bydgoszczy poniosło mnie do Gdańska.
Poprzedni mój wyjazd do Trójmiasta miał miejsce trzy lata temu i tak się wtedy złożyło, że wolnego czasu nie miałem ani trochę. Tym razem już przed wyjazdem wiedziałem, że czas dla siebie będę miał w sobotnie popołudnie i niedzielę. Oznaczało to, że nie mogę liczyć na numizmatyczne zakupy, zaplanowałem więc zwiedzanie.
Nasze dzielne koleje dowiozły mnie do Oliwy niemal punktualnie. Zawlokłem bagaż - na szczęście na kółkach - do hotelu i po niespełna godzinie znów byłem w pociągu. Kolejka nie jeździ już tak często, jak kiedyś. Trudno.
Niebo nad miastem nie wyglądało zachęcająco, ale było względnie ciepło i nie wiało. Może dlatego nie wahałem się ani chwili, kiedy zajrzałem do bazyliki mariackiej i zorientowałem się, że na wieżę można dostać się bez kolejki. Kilka lat temu nie zdecydowałem się na odstanie przeszło godziny, ale wtedy to była pełnia sezonu. Czterysta schodków i już
A upatrzony lokal mieści się przy Targu Rybnym i takoż się nazywa.
Tygodniowy wyjazd, nieplanowany, zorganizowany trochę z zaskoczenia, w większości poświęcony pracy ku chwale firmy i ojczyzny w sumie okazał się też całkiem przyjemnym wypoczynkiem. Ciekawe kiedy uda się zorganizować następny. Kusi mnie Poznań. Zobaczymy jesienią, co z tego wyjdzie.
Poprzedni mój wyjazd do Trójmiasta miał miejsce trzy lata temu i tak się wtedy złożyło, że wolnego czasu nie miałem ani trochę. Tym razem już przed wyjazdem wiedziałem, że czas dla siebie będę miał w sobotnie popołudnie i niedzielę. Oznaczało to, że nie mogę liczyć na numizmatyczne zakupy, zaplanowałem więc zwiedzanie.
Nasze dzielne koleje dowiozły mnie do Oliwy niemal punktualnie. Zawlokłem bagaż - na szczęście na kółkach - do hotelu i po niespełna godzinie znów byłem w pociągu. Kolejka nie jeździ już tak często, jak kiedyś. Trudno.
Niebo nad miastem nie wyglądało zachęcająco, ale było względnie ciepło i nie wiało. Może dlatego nie wahałem się ani chwili, kiedy zajrzałem do bazyliki mariackiej i zorientowałem się, że na wieżę można dostać się bez kolejki. Kilka lat temu nie zdecydowałem się na odstanie przeszło godziny, ale wtedy to była pełnia sezonu. Czterysta schodków i już
Patrząc dookoła człowiek przestaje się dziwić, że Gdańszczanom nie w smak było poddawanie się królewskim pomysłom na podnoszenie podatków. Nie było wtedy w Polsce bogatszego i większego miasta. Co tam taki Kraków! I jak się to skończyło? 17 kwietnia 1577 r. pod Lubieszowem zaciężna armia gdańska zebrała cięgi od wojsk Batorego, a nam, kolekcjonerom, ślinka cieknie na widok monet z legendą DEFENDE NOS CHRISTE SALVATOR.
Z wieży zgonił mnie narastający chłodny wiatr (jednak) i nie mniej uporczywy głód. Za jego sprawą trafiłem do lokalu pod szyldem Velevetka. Nie mam najmilszych skojarzeń z tą nazwą - winę ponosi szef regionalnego zespołu pieśni i tańca z Czerska (kto był kiedyś w Charzykowach na dorocznym festiwalu folklorystycznym, wie co mam na myśli). Skojarzenia skojarzeniami, ale schabowego albo pizzę mogę zjeść wszędzie, a tu wypadało by spróbować czegoś miejscowego.
Zupa rybna (podobno kaszubska) okazała się nieporozumieniem. Zupa rybna na kostce bulionowej! Horror. Panie z baru rybnego As w Charzykowach wygrywają tę konkurencję swobodnie. W związku z tym postanowiłem nie ryzykować żadnych innych dań rybnych i zamówiłem polędwicę z leśnymi grzybami. Czas oczekiwania na mięsko miały wypełnić "ciszki" - inny kaszubski specjał. Tu było lepiej, ale nie najlepiej - ciszki z Jeziornej w Swornegaciach rulez. Na szczęście polędwiczki obroniły się.
Wzmocniony i wypoczęty przespacerowałem się jeszcze po starym mieście notując niedzielne godziny otwarcia muzeów i wróciłem do hotelu.
Hotel to osobna historia. Od kilku lat bywając w Gdańsku nocuję przy ulicy Polanki. Nie u Pana Prezydenta, a w Dworze nr 2 w Gdańsku Oliwie u sióstr Brygidek. To nie klasztor, tylko normalny hotel. No prawie normalny. Jest czysto, cicho, niedrogo i sympatycznie, tylko kuchnia bywa dziwna.
Wejście do hotelu w Dworze II
W niedzielę świeciło piękne słońce, ale za to wiało, że hej. Nic to, w muzeach nie wieje.
Najpierw Muzeum Archeologiczne. Pusto, cicho...
Na parterze wystawa poświęcona archeologicznym misjom w Sudanie. Sporo współczesnych eksponatów, które równie dobrze mogły by pochodzić ze średniowiecza.
Współczesne sudańskie ozdoby.
Wśród nich wisior z dobrze nam znanego talara Marii Teresy.
Na piętrach stała wystawa poświęcona pradziejom Pomorza Gdańskiego i samego miasta. Sporo ciekawych rzeczy, między nimi oczywiście i monety.
Denary rzymskie znalezione w Gdańsku i okolicy.
Denary sredniowieczne
Z muzeum archeologicznego, po trochę dłuższym spacerze dotarłem do Muzeum Narodowego. I tam nie brak numizmatycznych akcentów.
I znów żołądek upomniał się o swoje prawa. Po drodze do upatrzonej w sobotę restauracji odwiedziłem jeszcze swojego patrona w Dworze Artusa.A upatrzony lokal mieści się przy Targu Rybnym i takoż się nazywa.
Krem z kurek z łososiem i świeży pstrąg zapiekany z grzybami podany z ziemniakami gratin nie zawiodły. Zwłaszcza pstrąg - zakwalifikował się do pierwszej trójki moich ulubionych pstrągów, obok pstrąga z patelni ze wspomnianego już baru As i pstrąga z migdałami i winogronami w wykonaniu niżej podpisanego.
Poniedziałek oznaczał moc pracy od rana do późnego popołudnia, wtorek upłynął pod znakiem kończenia zajęć służbowych i prawie dziesięciogodzinnej wędrówki pociągiem "ekspresowym" do domu.
Tygodniowy wyjazd, nieplanowany, zorganizowany trochę z zaskoczenia, w większości poświęcony pracy ku chwale firmy i ojczyzny w sumie okazał się też całkiem przyjemnym wypoczynkiem. Ciekawe kiedy uda się zorganizować następny. Kusi mnie Poznań. Zobaczymy jesienią, co z tego wyjdzie.
niedziela, 10 kwietnia 2011
Królestwo Polskie 1835-1841 - katalog odmian monet zdawkowych
Drobne monety Królestwa Polskiego, miedziane grosze i trojaki oraz bilonowe 5- i 10-groszówki "od zawsze" zaprzątały moją uwagę. Najpierw dlatego, że teoretycznie krótki (bo siedmioletni) okres emisji zaowocował nieprzeciętnie wielką ilością odmian i wariantów, charakterystyczną raczej dla epoki ręcznego tworzenia stempli i ręcznego bicia monet. Tymczasem, okres po roku 1835, to już epoka nowoczesnych technik menniczych, epoka tłoczenia stempli z matryc, epoka automatycznych pras menniczych.
Dodatkowym bodźcem do szczególniejszego zainteresowania się tymi monetami jest rozziew między wspomnianym teoretycznie krótkim okresem emisji, a rzeczywistym czasem ich bicia - w skrajnym przypadku sięgający 1865 r. (dziesięciogroszówki).
Skończyłem.
No, może nie skończyłem, tylko doprowadziłem do stanu, w którym można katalog udostępnić wszystkim zainteresowanym. Katalog jest już w sieci, wystarczy kliknąć w zdjęcie "okładki".
Zapraszam do korzystania, do dzielenia się uwagami (najlepiej przez specjalnie w tym celu przygotowaną podstronę - POROZMAWIAJMY).
Będę bardzo wdzięczny za pomoc w rozwoju strony - zależy mi zwłaszcza na dobrej fotograficznej dokumentacji odmian i wariantów, które tylko opisałem, nie dysponując monetami ani ich zdjęciami.
Dodatkowym bodźcem do szczególniejszego zainteresowania się tymi monetami jest rozziew między wspomnianym teoretycznie krótkim okresem emisji, a rzeczywistym czasem ich bicia - w skrajnym przypadku sięgający 1865 r. (dziesięciogroszówki).
Skończyłem.
No, może nie skończyłem, tylko doprowadziłem do stanu, w którym można katalog udostępnić wszystkim zainteresowanym. Katalog jest już w sieci, wystarczy kliknąć w zdjęcie "okładki".
Zapraszam do korzystania, do dzielenia się uwagami (najlepiej przez specjalnie w tym celu przygotowaną podstronę - POROZMAWIAJMY).
Będę bardzo wdzięczny za pomoc w rozwoju strony - zależy mi zwłaszcza na dobrej fotograficznej dokumentacji odmian i wariantów, które tylko opisałem, nie dysponując monetami ani ich zdjęciami.
czwartek, 7 kwietnia 2011
Sprawozdanie z podróży - część pierwsza.
Jakiś czas temu pisałem o Europejskim Centrum Pieniądza w Bydgoszczy, deklarując, że będę się starał odwiedzić to interesujące miejsce.
Okazja nadarzyła się wcześniej, niż przypuszczałem. Udało mi się przekonać szefa, że koniecznie muszę pojechać na tydzień do Bydgoszczy i Gdańska.
Zacząłem od Bydgoszczy.
Już pierwszego dnia wybrałem się na spacer po starym mieście, ze szczególnym uwzględnieniem Wyspy Młyńskiej. Ostatnio byłem tam w 2008 r. Wiele się zmieniło! Wyspa wypiękniała i wszystko wskazuje na to, że wkrótce będzie jeszcze piękniejsza. Było już zbyt późno, żeby myśleć o zwiedzaniu muzeum. Zrobiłem tylko trochę zdjęć włócząc się po mieście i planując rozkład następnego dnia po czym ruszyłem na poszukiwanie czegoś do zjedzenia. Na wyspie jest wprawdzie karczma młyńska, ale tam jadłem już trzy lata temu i choć nie narzekałem, to o zachwycie też nie było mowy.
Wędrując najpierw przez Rynek, później przyległymi uliczkami rozglądałem się za jakimś sympatycznym miejscem. I znalazłem! Lokal nazywa się Dolce Vita
i rzeczywiście karmi po włosku. Karmi znacznie, znacznie lepiej, niż wygląda na zewnątrz. Wnętrze też wygląda lepiej.
Okazja nadarzyła się wcześniej, niż przypuszczałem. Udało mi się przekonać szefa, że koniecznie muszę pojechać na tydzień do Bydgoszczy i Gdańska.
Zacząłem od Bydgoszczy.
Już pierwszego dnia wybrałem się na spacer po starym mieście, ze szczególnym uwzględnieniem Wyspy Młyńskiej. Ostatnio byłem tam w 2008 r. Wiele się zmieniło! Wyspa wypiękniała i wszystko wskazuje na to, że wkrótce będzie jeszcze piękniejsza. Było już zbyt późno, żeby myśleć o zwiedzaniu muzeum. Zrobiłem tylko trochę zdjęć włócząc się po mieście i planując rozkład następnego dnia po czym ruszyłem na poszukiwanie czegoś do zjedzenia. Na wyspie jest wprawdzie karczma młyńska, ale tam jadłem już trzy lata temu i choć nie narzekałem, to o zachwycie też nie było mowy.
Wędrując najpierw przez Rynek, później przyległymi uliczkami rozglądałem się za jakimś sympatycznym miejscem. I znalazłem! Lokal nazywa się Dolce Vita
i rzeczywiście karmi po włosku. Karmi znacznie, znacznie lepiej, niż wygląda na zewnątrz. Wnętrze też wygląda lepiej.
Zachodziłem tam codziennie, dwa razy na obiad, dwa razy na kolację i za każdym razem moje kubki smakowe miały wiele radości. Świetne mięsa, sałatki, pyszne pierożki i nie mniej smakowite spaghetti alio et olio - bez chłodnego, wytrawnego wina ani rusz. Mam nadzieję, że lokal nie zniknie i kiedy znów będę w okolicy, nadal będzie można cieszyć się dobrym jedzeniem i sympatyczną obsługą.
Następnego dnia, po załatwieniu spraw służbowych ruszyłem znów na Wyspę.
Najpierw oczywiście zaatakowałem ECP. Od frontu:
jest kasa i wystawa "Od pieniądza narodowego do euro".
To dział, który na razie mnie nie interesuje (sytuacja może się zmienić, kiedy pojawią się monety euro z polskimi awersami). Wyszedłem na zewnątrz i skierowałem się do wejścia znajdującego się po przeciwnej stronie budynku
wejścia prowadzącego do pomieszczeń ze stałą wystawą "Mennica bydgoska".
W pierwszej sali zaprezentowano monety wybite w Bydgoszczy
pochodzące ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy i z depozytów innych placówek, np. Muzeum Narodowego w Warszawie. Przegląd typów monet bitych za Zygmunta III i kolejnych władców aż po Jana III Sobieskiego nie obejmuje rzecz jasna wszystkiego. To nie jest kolekcja rangi takiej jak zgromadzona przez Czapskiego albo gabinet numizmatyczny MN w Warszawie. Można jednak nacieszyć oczy wieloma rzadkościami, od niepozornego półgrosza z 1620 r. poczynając, przez kilka talarów medalowych Zygmunta III aż po grube złoto. Nie ma na wystawie słynnej zygmuntowskiej studukatówki. Podziwiamy ją jedynie na hologramie słuchając jednocześnie wyjaśnień samego króla Zygmunta w takoż holograficznym majestacie.
W drugiej sali zgromadzono opisy i materialne pamiątki po bydgoskiej mennicy. Niestety bardzo nieliczne i skromne. Trochę narzędzi - bardziej kowalskich, niż mincerskich, szczątki tygli, ceramiki. Między nimi para stempli trojaka z 1619 r.
I to wszystko. Trzeba mieć nadzieję, że kolekcja i ekspozycja będą się rozrastać, że placówka będzie organizowała seminaria, pokazy, wystawy czasowe. Z pewnością warto zarezerwować sobie trochę czasu na odwiedziny w bydgoskim Centrum Pieniądza.
Warto też zajrzeć do sąsiedniego budynku
w którym umieszczono zbiory archeologiczne. Oczywiście i tam znajdziemy monety wśród eksponatów. Niestety oświetlenie wnętrz jest dalece niewystarczające do fotografowania, a lampy błyskowej używać nie wolno. Nie pokażę więc tego, co w dziale archeologicznym najbardziej mnie zainteresowało.
Po dziale archeologicznym odwiedziłem jeszcze jeden budynek na wyspie - ekspozycję poświęconą twórczości i życiu Leona Wyczółkowskiego. Gorąco polecam i tę wystawę.
Po "akcji muzea" sprawdziłem jeszcze, czy "Zetka" na ul. Gdańskiej to to samo co dobrze znana mi i odwiedzana od lat "Zetka" w Chojnicach (okazało się, że tak - palce lizać!) i udałem się do Gdańska, ale to już całkiem inna historia, na którą przyjdzie czas niebawem.
P.S.
A co z monetami, zapytacie. Spuśćmy zasłonę milczenia...
Najlepiej zaopatrzony okazał się malutki sklepik przy wejściu na dworzec, ale widok obcego faceta w marynarce (jak sądzę) wywołał u właściciela odruch w postaci szybkiego mnożenia normalnych cen przez cztery (w porywach siedem, choć nie mówię z niemieckim ani angielskim akcentem).