Strony

sobota, 5 listopada 2011

Impuls 2, czyli...

na monetach świat się nie kończy.

Pisałem niedawno o zdarzających mi się czasem nieplanowanych zakupach. Nie dość, że bywają nieplanowane, to jeszcze czasem nie mają nic wspólnego z numizmatyką.

Kiedy wypatrzę jakąś potrzebną mi monetę, to zwykle sprawdzam, co też jeszcze ciekawego wystawia jej sprzedawca. W taki właśnie sposób trafiłem kiedyś na aukcję, na której sprzedawano taki wazonik

Zalicytowałem, bo spodobał mi się jego kształt, kolor, bo lubię wrzosy. Wygrałem.
Wazonik dotarł w całości, bardzo porządnie zapakowany. W naturze wygląda lepiej, niż wyglądał na zdjęciach w opisie aukcji. Wrzosy nie zajmują całej powierzchni wazonika. Po stronie przeciwnej jest pusto, tylko u góry jest napis - najprawdopodobniej nazwa miejscowości, z której pochodzi wazonik
KUPFERBERG

Przypuszczam, że na świecie jest wiele miejscowości noszących tę nazwę. Wydaje mi się jednak, że trafnie dopasowałem mój wazonik do jednej z nich, wyjątkowej pod każdym względem.

Było sobie kiedyś miasto, powiedzmy miasteczko. Kiedy Sudety należały do Prus, było to najmniejsze pruskie miasto. Na dodatek, jedno z kilku najwyżej położonych. Założono je w Rudawach Janowickich w wieku XII chyba, na wysokości przekraczającej 500 m n.p.m. Najpierw nazywało się Koppferberg, w XIX wieku stało się Kupferbergiem, a kiedy nie zmieniając lokalizacji, znalazło się w Polsce - zyskało nazwę Miedzianka, jednocześnie tracąc prawa miejskie i stając się wsią.

Kupferberg (pozostanę przy nazwie z mojego szkiełka) od początku związany był z górnictwem. Najpierw żelaza - złoża jego rud żelaza odkrył podobno w XII w. legendarny Laurentius Angelus.  Pierwszą pewną wzmianką o Kupferbergu jest zapis w kronice Johannesa Kaufmanna mówiący, że przed rokiem 1311 właścicielem okolicy był Conrad Bavarus. Wydobywano tam wówczas również i srebro.
W roku 1512 Kupferberg kupił Hans Dippold von Burghaus, który zainwestował w wydobycie miedzi, której złoża odkryto przy okazji wydobycia srebra. Burghaus uzyskał od czeskiego króla Ludwika Jagiellończyka (tego od półgroszków świdnickich) dla Kupferberga prawa miasta górniczego.
Później miasto przeszło w ręce Justusa Decjusza, który był sekretarzem polskiego króla Zygmunta Starego.
Intensywna eksploatacja złóż miedzi spowodowała ich szybkie wyczerpanie. Kopalnie zamknięto, a nowi właściciele miasta - Hans i Franz Hellmannowie zbudowali przy potoku płynącym przez Kupferberg ługownie, w których wytwarzali witriol z materiału ze starych hałd. W tym przypadku witriol nie oznacza tzw. oleju szklanego, czyli stężonego kwasu siarkowego, lecz intensywnie niebieski, pięciowodny siarczan miedzi - „siny kamień”. Witriolu używano głównie jako barwnika w drukarstwie i farbiarstwie, ale też wykorzystywano jego własności grzybobójcze do konserwacji drewna.
Wojna trzydziestoletnia spowodowała czasowy upadek miasta. Górnictwo odradza się dopiero pod koniec XVII wieku. Następuje ponowny rozwój, którego podstawą jest eksploatacja starych chodników - zmiany ekonomiczne spowodowały, że znów stało się to opłacalne. Powstały też nowe kopalnie, ale znów okazało się, że złoża się wyczerpują i kopalnie trzeba zamykać.
Od połowy XIX wieku Kupferberg zaczął być znany jako miejscowość wypoczynkowa i tę funkcję pełnił aż do wybuchu II Wojny Światowej.
Myślę, że to właśnie z tego okresu pochodzi mój wazonik. O dokładniejsze datowanie się nie pokuszę, bo na szkle znam się niepomiernie słabiej, niż na monetach.

Po wojnie Sudety znalazły się w granicach Polski. Ludność Kupferberga wysiedlono do Niemiec, miejscowość przemianowano na Miedziankę i ustalono, że będzie miała status wsi.
Jej przekleństwem stała się inna substancja wydobywana z miejscowych kopalń. Chodzi o blendę uranową, którą wydobywano tam już w latach 90-tych XIX wieku. Po roku 1948 sudeckim uranem zainteresowała się Armia Czerwona. Uruchomiono wydobycie, a cały urobek (w sumie przeszło 500 ton) wywieziono do Związku Radzieckiego. Kopalnię zamknięto w 1953 roku.
Przeprowadzono jeszcze analizy możliwości kontynuowania wydobycia miedzi, ale ich wynik był negatywny. Elementem analizy był przegląd dawnej dokumentacji wyrobisk. Opisywała ona dwanaście poziomów starych chodników na głębokości do 220 m. Chodników było mnóstwo. Rozciągały się pod całym miastem. Powodowało to liczne szkody górnicze. Miasto, w którym było ponad 100 domów, kilka sklepów, działało kino, powoli niszczało. Budynki pękały, pojawiały się zapadliska i osuwiska ziemi. Prawdopodobnie już w latach 60-tych zadecydowano, że miasto zniknie z powierzchni ziemi. Najpierw wysadzono kościół ewangelicki. Później wydano zakaz  konserwacji budynków - w „gospodarce” socjalistycznej było to możliwe, bo potrzebne materiały budowlane można było kupić wyłącznie na podstawie specjalnych przydziałów zatwierdzanych przez „władzę”.
Na początku lat 70-tych nakazano wysiedlenie mieszkańców. Planowano całkowite zniszczenie wszystkich budynków, ale tak, jak to wtedy bywało, plany zrealizowano niezbyt dokładnie. Pozostała jedna z kamienic - ostatni relikt zabudowy miejskiego rynku (dawna gospoda Schwarzer Adler). Pozostał kościół św. Jana Chrzciciela. Pozostały resztki ruin i o dziwo, nie widać nowych zmian terenu, które miały nieuchronnie powstać na skutek szkód górniczych.




Wazonik stoi na półce i cieszy oko, a przypomniała mi o nim niedawno poranna audycja Michała Nogasia w III programie Polskiego Radia. Audycja poświęcona książce Filipa Springera „Miedzianka. Historia znikania". Wygląda na to, że znów trzeba będzie odwiedzić księgarnię.

1 komentarz:

  1. Podczas listopadowego długiego weekendu miałem okazję odwiedzić Miedziankę. Zdjęcie znajdziecie we wpisie
    http://zbierajmymonety.blogspot.com/2011/11/jakie-piekne-miasteczko.html

    OdpowiedzUsuń

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.