Strony

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Aniołek zaszalał.
Konsekwencja Jego szaleństwa, to ponad 5500 stron nowej lektury (a jeszcze nie skończyłem 845 stron dostarczonych przez św. Mikołaja!).
Na razie jednak wszystkie inne lektury zeszły na drugi plan, a "na warsztacie" pozostała tylko jedna:
Książka słusznych rozmiarów i nie mniej poważnej wagi. Papier znakomity, dzięki czemu zdjęcia - marzenie. Właściwie, to same zdjęcia są wystarczającym powodem, by mieć tę książkę na półce.

Największe zaskoczenie: trzeci akapit wprowadzenia ("Po co oglądać stare monety") pióra prof. Borysa Paszkiewicza. Rzadki - niestety - przykład zwycięstwa rozumu nad bezduszną urzędniczą procedurą.

Największa radość: możliwość podziwiania świetnych monet na świetnych zdjęciach.

Największa zaleta: kompendium aktualnego stanu wiedzy numizmatycznej - w jednym dziele zebrano informacje z rozproszonych publikacji naukowych (i nie tylko), nierzadko nicujące przekonania ugruntowane od prawie dwóch stuleci - zwłaszcza w zakresie numizmatyki średniowiecznej.
Świetne zdjęcia w połączeniu z umieszczanymi obok opisami monet umożliwiają przeprowadzenie samodzielnych ćwiczeń w odczytywaniu legend, co zwłaszcza w przypadku średniowiecza bywa niezwykle skomplikowane. W kilku przypadkach okaże się, że interpretacje czytelnika będą inne, niż odczytania wykonane przez Autora.

Największe rozczarowanie:  bardzo nieliczne, ale jednak istniejące niedoróbki edytorskie, np. informacja o pewnych szczególnym wariancie legendy na florenie Wacława I, przypięta do zdjęcia na str. 118 zamiast do zdjęcia na stronie następnej.

Największe nieporozumienie: opatrywanie "Historii pieniądza..." A. Dylewskiego etykietką "nowy Kałkowski".
Niby wszystko się zgadza - obie książki, to "zbiory pięknych zdjęć codziennych rzeczy", obie są "zbiorami opowieści o dawnych polskich  monetach i banknotach". Gdzie więc nieporozumienie? Różnice tkwią w języku.
Tadeusz Kałkowski był gawędziarzem. Nie znałem Go osobiście, ale znam kilku kolekcjonerów, którzy pamiętają Jego wizyty na zebraniach kół PTAiN w Krakowie i Katowicach. Wszyscy są zgodni co do jednego - Pan Tadeusz potrafił opowiadać o monetach.  "Tysiąc lat monety polskiej" nie tylko się ogląda. Tę książkę również się czyta.
Nie mam pewności, czy podobnie będzie z "Historią pieniądza...", bo język Pana Dylewskiego nie do wszystkich dotrze, nie dla wszystkich będzie zrozumiały "... monety... były recypowane...".
Z drugiej strony, może to i lepiej, że książka nie wpisuje się w coraz powszechniejszą tendencję do spłycania i upraszczania wszystkiego do granic możliwości przeciętnego gimnazjalisty, czyli do poziomu...

Reasumując - jeżeli ktoś waha się, czy Historię pieniądza na ziemiach polskich kupić, czy nie, to powinien wahania porzucić i książkę kupić, póki jest jeszcze dostępna. Najpierw przekartkować, zatrzymując się na co bardziej intrygujących zdjęciach i opisach, a później powoli czytać od deski do deski. Raz, drugi, trzeci...

P.S.
Henry V Karolkiewicz (vide katalog aukcji TRITON IV z 60 grudnia 2000 r.) gromadził swoją kolekcję przy wydatnej pomocy Karla Stephensa bazując na Tysiącu lat monety polskiej T. Kałkowskiego. Ciekawe, czy ktoś pokusi się na podobne potraktowanie Historii pieniądza na ziemiach polskich?

P.P.S.
Z trzech oczekiwanych monet Augusta III, o których pisałem przed świętami, dotarły dwie. Jest dobrze! Czekam jeszcze na trzecią monetę i na zakupioną w międzyczasie jeszcze jedną książeczkę. Na początku stycznia napiszę o tym, co te trzy monety i książkę łączy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.