Strony

poniedziałek, 23 marca 2015

5162756447 albo o kibicach słów kilka.

Są dyscypliny sportowe, których kibice im głośniej krzyczą, tym bardziej są chwaleni - piłka nożna, siatkówka, narciarstwo zjazdowe...
Są dyscypliny, które kibiców ledwo tolerują i wymagają od nich bezwzględnej powściągliwości - nie wolno się odzywać ani nawet komentować rozgrywki minami, czy gestami - brydż, szachy, tenis (w tym ostatnim przypadku niestety ostatnio się to zmienia: na przykład oklaskiwanie błędów serwisowych - rzecz kiedyś nie do pomyślenia)...
Nie lubią nadaktywnych kibiców zwłaszcza brydżyści. Doskonale pamiętam rozdania przegrane przez kibiców. Wygrane też. I niesmak, że właściwie, to wygrałem nie ja tylko kibic.
Kibic brydżowy siedzący przy stoliku ma milczeć podczas rozgrywki i mieć bardziej pokerową twarz niż pokerowy mistrz świata! W brydżramie, albo kiedy rozgrywka się zakończy, skakać i wrzeszczeć można (choć nie zawsze wypada).

Licytacje też są swego rodzaju sportem. Są przegrani, jest wygrany. I są kibice.

Duża firma numizmatyczna wystawiła na aukcję zestaw monet, typowy tzw. lot. Zazwyczaj w ten sposób wystawia się masówkę, zestawy niezbyt wartościowych monet, których indywidualna sprzedaż zabrała by zbyt wiele czasu, czyli kosztowała by za dużo (czas to pieniądz wszakże).
Firma porządna, zawsze bardzo dobrze fotografowała wystawiane przez siebie numizmaty. Tak było i tym razem.
Licytacja zakończyła się po niezbyt ostrej walce jedenastu chętnych, na niewygórowanym poziomie 124,00 PLN. Dało to 7 złotych z małym ogonkiem za monetę (wliczając koszty przesyłki).

Licytacja zakończyła się 16 marca około 20:30 ale (pozostając przy sportowej analogii) rozgrywka jeszcze trwała. Aukcję internetową należy uznać za zakończoną gdy do sprzedającego dotrą pieniądze, a do kupującego wylicytowane dobra. Można by jeszcze poczekać na wymianę komentarzy/opinii, ale zwykle nie są one obowiązkowe. Tym razem obie strony z opiniami się nie ociągały.
Już dwa dni po zakończeniu aukcji kupujący wystawił firmie pozytywną opinię
Dzień później firma zrewanżowała się równie pozytywną opinią.
W międzyczasie pewien kibic uznał, że już po rozgrywce i upublicznił swoje spostrzeżenie.

Wydawać by się mogło, że jest "po herbacie". Nabywca szczęśliwy, po "strzale życia", sprzedający pewnie mniej, ale mówi się trudno. Słowo się rzekło, kobyłka u płota.

A tu niespodzianka. Minęły dwa dni i ta sama firma wystawiła taką samą (tę samą?) monetę - ale już nie w zestawie z innymi, pospolitymi.

A publiczność patrzy i się zastanawia:
- Co to się stało?

Możliwych scenariuszy zdarzenia widzę mnóstwo. Na przykład taki:
Do firmy trafia zbiór monet PRL po zmarłym kolekcjonerze. Pobieżne oględziny, podział na „loty”, obróbka zdjęć, przygotowanie opisów. Poszło! Nikt nawet nie pomyślał, że wśród pięknie zachowanych aluminiowych krążków może być najrzadsza polska moneta obiegowa XX wieku - 10 groszy 1973 wybite w Kremnicy. Nikt się zresztą tym stanem zachowania szczególnie nie przejmował - to na przykład zdjęcie innego zestawu licytowanego w tym samym czasie.

Kilka osób zalicytowało, jedna wygrała.
Czy zwycięzca licytacji wiedział, co wylicytował? To wie tylko on. Na pewno białego kruka nie zauważyło pozostałych dziesięcioro licytantów!
Firma o tym, co tak naprawdę sprzedała, dowiedziała się od kibica, albo od „życzliwego”, który ją o spostrzeżeniu kibica poinformował. Myślę, że rozmowa szefa firmy z pracownikiem odpowiedzialnym za tę ofertę nie nadaje się do publicznego cytowania. Ja bym klął w żywy kamień, w słowach nie przebierając.

Co było dalej?

Albo się firma z kupującym dogadała (Vito Corleone mówił - przedstawię mu propozycję, której nie będzie mógł odrzucić), albo postąpiła nie mniej brutalnie, ale znacznie mniej elegancko. To wiedzą tylko strony transakcji.
A może kupujący do dziś nie wie, co kupił? Taki scenariusz też jest możliwy, choć mało prawdopodobny.

Moneta ma dwie strony (o rancie nie wspominając). Cała ta sprawa znacznie więcej.

Z jednej strony, można by przyjąć, że kupujący po zorientowaniu się, że sprzedawca „nie wie, co czyni” powinien mu przemówić do rozsądku. Z drugiej strony - dlaczego miał by to robić, skoro była to powszechnie dostępna, publiczna oferta. I mnie udało się nie raz kupić w ten sposób bardzo rzadkie monety za bardzo nieduże pieniądze i wyrzutów sumienia u siebie nie zauważyłem.

Ciekawi mnie jednak, czy gdyby realizowany był właśnie taki scenariusz, to osoba, która przyniosła do firmy monety, a między nimi i tę feralną (?) dziesięciogroszówkę została/zostanie uszczęśliwiona dodatkowym wynagrodzeniem. Sytuacja, w której prywatna osoba przychodzi do firmy, oferując coś na sprzedaż, to coś całkowicie odmiennego od publicznej oferty. Że ta osoba w momencie sprzedaży nie otrzymała godziwej ceny za tę monetę wątpliwości nie mam - gdyby tak było, najsłynniejsza dziesięciogroszówka nie wylądowała by w jednym worku z resztą mniej atrakcyjnych sióstr.

Marian Gumowski, sto lat temu napisał w Podręczniku numizmatyki polskiej takie zdanie:

"Kwestya ile za monetę lub wykopalisko zapłacić, jest dla zbieracza rzeczą czysto subjektywną. Nic tutaj nie pomogą cenniki, ani inne normy stałe. Cena zależy bowiem od rozmaitych czynników. Monety okazałe, piękne i złote mają zawsze chętnych nabywców, tak samo monety pięknie odbite i zachowane. Kollekcyoner monet n.p. Jana Kazimierza więcej zapłaci za monety tego króla miż innego. Również więcej zapłaci się, i to chętnie, za sztukę brakującą do kompletu, niż za inną nawet rzadszą, którą się w zbiorze juz posiada. Pewną wytyczną może być tu rzadkość monety, zdanie jednak o tem można sobie wyrobić na podstawie długoletniego zbierania i oglądania wielu zbiorów. Przy kupowaniu monet z rąk niefachowych powinno być jednak zasadą, płacić nie wiele więcej nad wartość kruszcu."
O ile mam wiele uznania dla wkładu Profesora dla polskiej numizmatyki (choć dodać trzeba, że nie wszystkie Jego tezy wytrzymują próbę czasu, a i jakości Jego prac wiele zarzucano), to trudno tę wypowiedź uznać za nienaganną etycznie. Dziś postępowanie według takich zaleceń można by potraktować jako doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem (art. 286 paragraf 1 k. k.).

A może było inaczej? Może firma kupiła tę monetę w jakimś dużym zestawie typu „zestaw dealerski” i nikt nie zorientował się, co za rodzynek tkwi w tym cieście, w związku z czym firma nie ma problemu etycznego, tylko kompetencyjny?

A może firma pogodziła się z błędem, nabywca otrzymał wylicytowaną monetę, a na nowej aukcji oferowany jest inny egzemplarz słynnej dziesięciogroszówki?

I ostatnia możliwość (zwolennikom teorii spiskowych dedykuję), że to była celowa akcja dla podbicia zainteresowania właściwą aukcją. Tylko czy TAKA moneta potrzebuje sztucznej klaki?

Jak by nie było, rzadka moneta czeka na nabywcę. Licytacja trwa. Linku nie dam - szukajcie sobie sami.


sobota, 21 marca 2015

O tym jak sprawy się klarują.

Sprawa pierwsza - Allegro.

Zarejestrowałem się na Allegro w czwartek, trzynastego kwietnia roku 2000 o godzinie 09:56:46. Dlaczego nie byłem w tym dniu w pracy, dziś już nie pamiętam. Informację o powstaniu pierwszego polskiego serwisu aukcyjnego z prawdziwego zdarzenia dostałem od "Ciacho", który zarejestrował się już w lutym.
Od kwietnia 2000 r. - przez prawie piętnaście lat - zaglądałem na Allegro prawie codziennie. Nie skłamię, jeśli napiszę, że każdego dnia, jeśli tylko byłem w domu, logowałem się na Allegro. Nie jestem pewien czy od samego początku, ale na pewno od bardzo dawna pierwszym miejscem do którego na Allegro zaglądałem nie była lista ofert z monetami tylko Cafe Numizmatyka.
To tam dzieliliśmy się radościami ze zdobycia nowych okazów do kolekcji, wątpliwościami co do autentyczności oferowanych monet, uzyskiwaliśmy pomoc w identyfikacji...
Co tu gadać, cafe Numizmatyka to był klub jak się patrzy.
Aż tu nagle...

Wiosenne porządki - zamykamy Cafe Allegro i zapraszamy na Facebooka

31 marca zamkniemy forum Cafe Allegro - społeczność, którą przez wiele lat tworzyli Allegrowicze. Obserwując spadek aktywności na forum uznaliśmy, że dotychczasowa formuła już się wyczerpała, stąd decyzja o zamknięciu tego kanału komunikacji.
Na cafe numizmatyka komunikat brzmiał ciut odmiennie:
...zdecydowaliśmy się zamknąć Cafe Allegro na początku kwietnia. Pozostaną jedynie fora związane z udostępnianymi przez nas narzędziami, a także forum Nowości i komunikaty. Zapewne niektórzy z Was przeczuwali to, spadek aktywności użytkowników na forach był od dłuższego czasu zauważalny. Nie znaczy to jednak, że rezygnujemy z publicznego kanału kontaktu z Wami! Już teraz możecie brać udział w dyskusjach na naszym profilu na Facebooku czy Twitterze, część z Was od dawna jest zresztą tam obecna.  
To, że w Allegro coś się psuje widać było od dawna. Popsuto wyszukiwarkę, popsuto cafe. Nna przykład zniknęły w czarnej dziurze zapisy dyskusji, które zaowocowały wyjaśnieniem wielu problemów, z którymi numizmatycy nie mogli się uporać od dziesięcioleci - vide klasyfikacja dziesięciofenigówek WMG.
Siłą rzeczy, zepsuta cafe straciła na popularności.  Okazało się to wygodnym pretekstem do dalszych działań.
Proces psucia Allegro przyspieszył. Pozbyto się opiekunów kategorii, którzy nie tylko moderowali tematyczne cafe, ale przede wszystkim pomagali. Na przykład w eliminowaniu ewidentnie oszukańczych ofert.

Teraz jedynym miejscem, w którym będzie można poradzić się co do autentyczności  bądź stanu zachowania oferowanych monet ma być Facebook. Pewnie powstanie tam wiele profili, które będą starały się przejąć funkcję cafe, ale zanim któryś z nich uzyska - o ile w ogóle uzyska - popularność i zaufanie odwiedzających, zapanują "mroki średniowiecza".

Jeśli komunikat, którym Allegro poczęstowało nas o czternastej 20 marca 2015 r.powiąże się z wywiadem udzielonym przez szychy z Allegro przy okazji otwarcia biura w Krakowie, to konkluzja może być tylko jedna - Allegro przestanie być miejscem dla kolekcjonerów.
Pan Przemysław Budkowski, prezes Allegro, stwierdził między innymi, że:
...problematyczna w przypadku zakupów jest przede wszystkim moda, ale ocenił, że rozwiązaniem nie jest rozbudowanie kategorii, które docelowo powinny zostać wręcz zlikwidowane, lecz dalsze usprawnienie mechanizmu wyszukiwania. – My musimy wiedzieć, jaka zielona sukienka będzie najbardziej pasowała danemu użytkownikowi i nad tym będzie m.in. pracował nasz krakowski zespół
A jak w tej chwili działa wyszukiwarka z domyślnie ustawianą na siłę opcją "trafność: największa"? Po prostu beznadziejnie. Natychmiast przypomniała mi się piosenka Piotra Bukartyka o tych
"...co wiedzą jedynie, jak świat wygląda, a jak powinien. "

Sprawa się wyklarowała - trzeba się rozejrzeć za miejscem bardziej przyjaznym kolekcjonerom.


Sprawa druga - wracamy do naszych baranów.
Zbierając materiały do pracy o miedziakach Augusta III dotarłem oczywiście i do starych katalogów aukcyjnych.
W kwietniu 1904 r. u Helbinga sprzedawano monety z kolekcji Zygmunta Chełmińskiego z Szarawki.
lot 1306 Kupferschillinge,
ohne Buchstaben von 1749, 50, 51, 52, 53 (2 St.), 54 und 55;
mit A von 1752,
mit B von 1752 und 53:
mit D von 1752 und 53;
mit F von 1752 (2 Varianten) und 53;
mit H von 1753, 54 und 55;
mit I von 1752 und 53;
mit N von 1753,
mit S von 1751, 52 und 53 (2 Varianten);
mit T von 1753,
mit V von 1752 und 53.
G. und s.g.e. 29 St.
Nic tu ciekawego nie widać.
Jeszcze miej szczegółów znajdziemy w katalogu firmy Münzenhandlung Adolph Hess Nachfolger z roku 1908 - kolekcja Ottona von Kubickiego z Warszawy
1592 Probe-Schilling 1750. Brustb. Rv. Gekr. Doppelwappen. Cz. 2786. R3.
Sehr schön.
1593 Kupfer-3 Schilling 1752, 53 (3) u. 54 (8). Cz. 2794 ff. Meist s.g.e. 12
1594 — 1755 (14) u. 58 (3). Cz. 2904ff. Meist s. g. e. 17
1595 Kupfer-Schilling 1749 (3) u. 50 (3). Cz. 2784 u. 86. R2. S. g. e. 6
1596 — 1751 (9), 52 (21), 53 (45), 54 (5) u. 55. Meist s. g. e. 81
Kilka dni temu dostałem od mojego imiennika wiadomość
Przypomnialem sobie ze jestem w  posiadaniu katalogu ( szkoda ze kopia) domu aukcyjnego Leopold Hamburger z 1873 roku...
Na tej aukcji pod młotek poszedł zbiór hrabiego Henryka Steckiego. Do wiadomości dołączony był skan fragmentu strony, na którym między innymi znajduje się coś takiego
Szeląg z literką k. Nie K, tylko k!
I podkreślenie, że takiej monety nie notują Zagórski, Bandtkie, Mikocki i Neumann.
Po chwili przyszedł jeszcze jeden e-mail - "co ciekawe,  wczoraj z litera k byl  na allegro" i link do aukcji. Zajrzałem i odpisałem: "To jest R. Mam egzemplarz spod tego samego stempla." nie dodając, że na mojej monecie R jest całe, nieuszkodzone.
Po krótkim namyśle wróciłem do wskazanej aukcji i monetę kupiłem (właściwie, to nie była aukcja, tylko format "kup teraz").
i kluczowy fragment
Można to wziąć za k, prawda? A dlaczego myślę, że to R, a nie k?
Bo kiedy ma się monetę w ręce, to widać, że są tam pozostałości brzuszka litery R, a poza tym nie znam innego przypadku umieszczenia pod herbami litery zapisanej inaczej, niż kapitalikami. Bytów nie należy mnożyć nad potrzebę.

I tak wyklarowała się sprawa tajemniczego szeląga z literą k ze zbioru hrabiego Steckiego.

P.S.
Od 29 stycznia 2020 moja książka "Miedziane monety koronne Augusta III" jest dostępna tu:
https://ridero.eu/pl/books/miedziane_monety_koronne_augusta_iii/









sobota, 14 marca 2015

Ściśle jawne.

Kilkanaście lat temu uzyskanie informacji o wysokości nakładów obiegowych monet emitowanych przez NBP nie było łatwe. Trzeba było z uporem ponawiać prośby o ujawnienie danych, czasem kilkakrotnie.
Po jakimś czasie emitent zaczął sam ujawniać te dane w wydawanym przez siebie periodyku "Bank i kredyt". Czasopiśmie najpierw trudno dostępnym dla osób nie związanych z bankowością, później publikowanym w internecie. Wtedy o nakładach monet z poprzedniego roku dowiadywaliśmy się na przełomie pierwszego i drugiego kwartału roku następnego.
Od kilku lat informacje o nakładch obiegówek pojawiają się na stronie NBP już w pierwszych dniach po Nowym Roku. 
Wydawać by się mogło, że lepiej już być nie może.
A jednak! Są takie miejsca na świecie, w których kolekcjonerzy (i nie tylko oni) mają lepszy dostęp do "tajnych" informacji z mennic. Na przykład w USA. W tym tygodniu w "Numismatic news" opublikowano artykuł "2015 coin production starts strong" zilustrowany następującą tabelką:
Może i my kiedyś podobnych publikacji doczekamy.


czwartek, 12 marca 2015

Chociński Młyn

Wspominałem tu kiedyś, że podczas wakacji zdarza mi się popływać kajakiem. Takim chińskim gumowym dmuchawcem. Kolega sfotografował nasz start do spływu Chociną,
bardzo pokręconą rzeczka wpadającą do jeziora Karsińskiego (Bory Tucholskie oczywiście). Tak wygląda zarejestrowany w tym dniu ślad GPS.
Punktem startowym spływu był Chociński Młyn - wioska biorąca nazwę od młyna na rzece Chocinie. Dziś z młyna niewiele zostało (zdjęcie z 2012 r.)
Kiedy pierwszy raz byłem w tamtych okolicach, na osi było jeszcze koło młyńskie. Podobno jest szansa na rekonstrukcję obiektu. Szkoda, że tak późno, bo kilkanaście lat temu wymagało by to znacznie mniej pracy i pieniędzy.

Wracam do wakacyjnych wspomnień, bo niedawno trafił w moje ręce niewielki zbiór dokumentów zatytułowany "Skargi i okoliczności względem Młyna Chocińskiego 1800 - 1820)".
Część kart zapisano po polsku, część po niemiecku. Niektóre obok tekstu polskiego mają niemieckie tłumaczenie.
Pierwszym i moim zdaniem najciekawszym dokumentem jest kontrakt na roczną dzierżawę młyna na rzece Chocinie zawarty między młynarzem Michałem Ludwikiem Brunem, a Józefem Skórzewskim, właścicielem dóbr w Jemielnie (Gemel). W kontrakcie zawartym na czas roku od Wielkanocy 1800 opisano obowiązki i prawa młynarza. Miał on między innymi dbać o odmierzanie z każdej partii zboża dostarczanej do zmielenia do młyna, dwóch miar ziarna  należnych Skórzewskiemu, jako właścicielowi i jednej miary będącej zapłatą dla młynarza. Ziarno miało być gromadzone w specjalnych skrzyniach, osobnych dla różnych zbóż, i odbierane przez ludzi z dworu raz na trzy lub cztery tygodnie. Młynarz miał ponosić koszty utrzymania pomocnika (młynarczyka), miał uruchomić tartak (piłę) - to wynikało z poprzednich kontraktów, z których się nie wywiązał, utrzymywać ten tartaki oczywiście dostarczać pocięte drewno do Jemielna. Jako że był to młyn wodny oczywistym dla właściciela dóbr było, że młynarz ma dostarczać mu regularnie określoną ilość węgorzy: "... z których według sumienia dawać Panu dziewięć, dziesiąty zaś za jego pilnowanie onemuż należeć będzie".

Młynarz miał dużą swobodę działania i wiele zależało od jego uczciwości. Pozostałe dokumenty, to zbiór zażaleń, zeznań, donosów i opisów konfliktów kolejnych młynarzy z sąsiadami i klientami. Taki smakowity przykład:
Za co żołnierz młynarzową uchwycił?

To skarga młynarza, Dawida Westphala, który przyszedł na miejsce Bruna.
Inny młynarz, Bruhe (chyba, bo nie zawsze jestem w stanie wszystko odcyfrować) zawiódł swojego teścia, cieślę Westfala z Tucholi (czy to krewny młynarza Westphala, nie wiem). Nie dość, że źle traktował jego córkę, a swoją żonę, to jeszcze nie zapłacił teściowi pięćdziesięciu talarów za pomoc w budowie młyna. Nie, żeby nie zapłacił nic. Dał talarów trzydzieści. Prosił cieśla, by Pan wpłynął na młynarza i wymógł jego zgodę z żoną i teściem, żeby nie trzeba było wszczynać procesu, przez który
"... bieda ubogich a niewinnych dzieci pomnożona by została"
Jakie to mogły być talary? Niewątpliwie pruskie, na przykład takie

z portretem młodziutkiego Fryderyka Wilhelma III, który wstąpił na tron w 1797 r. bo Pomorze środkowe przeszło pod pruskie panowanie już podczas pierwszego rozbioru Polski w 1772 r.

Z lektury tych pożółkłych kartek widać, że większość rozliczeń młynarza i z klientami młyna i tartaku oraz właścicielem dóbr odbywała się bez użycia pieniędzy.
Za mielenie ziarna młynarz pobierał opłatę w naturze, w ziarnie lub mące. Tak samo płacił czynsz dzierżawny do dworu.
Na żywą gotówkę, jak można przypuszczać przeznaczano tylko nadwyżkę nad tym, co zużywano na własne potrzeby. Jak niewiele różnił się pod tym względem początek dziewiętnastego wieku od roku powiedzmy 1600, a jak wiele zmieniło się przez następnych dwieście lat.
Ciekawe, czy za kolejne dwa stulecia będą jeszcze w użyciu jakiekolwiek materialne formy pieniądza.


piątek, 6 marca 2015

Skarb hutnika.

Wstyd się przyznać, ale do wczoraj nie udało mi się zmobilizować, by odwiedzić Sztygarkę - muzeum miejskie w Dąbrowie Górniczej. Wstyd, bo na dobrą sprawę mógłbym tam dotrzeć na piechotę - kilka kilometrów, cóż to za odległość?

Zmobilizowała mnie informacja wygrzebana na Facebooku - sprawdźcie końcówkę poprzedniego wpisu http://zbierajmymonety.blogspot.com/2015/03/monety-na-facebooku.html.
Mimo wszystko pojechałem samochodem. Zaparkowałem w pobliżu jakiegoś czołgu i kilku innych pojazdów militarnych. Po chwili siedziałem w salce konferencyjnej, może nie całkiem pełnej, ale też i nie świecącej pustkami.
O książce, którą promowało wydarzenie ze swadą opowiadali autorzy -Joanna Tokaj i Dariusz Rozmus. Trzeciego współautora, profesora Stanisława Suchodolskiego niestety nie było.

Poznaliśmy okoliczności odkrycia "skarbu hutnika" - czy wiecie, do czego służą archeologom wiadra i dlaczego nie warto pić piwa podczas poszukiwań? Przypomnieliśmy sobie wiadomości o zawirowaniach spowodowanych testamentem Krzywoustego. Dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy na temat symboliki figuralnych przedstawień umieszczanych przez mincerzy na średniowiecznych denarach i mnóstwa, informacji, wydawało by się nie mających związków z numizmatyką. Na przykład o nierozwiązywalnej kwestii dwóch głów świętego Wojciecha.

Dowiedzieliśmy się też, że samo odkrycie, to tylko początek, od którego zaczyna się właściwa praca wymagająca współdziałania chemików, historyków, numizmatyków, fotografów i wielu innych osób.

Po wykładzie była oczywiście seria pytań do autorów. Rozmowy trwały jeszcze długo, przeniosły się do muzealnych sal wystawowych. Skarb wyeksponowany w muzealnej gablocie
nie wygląda specjalnie okazale i goście nie interesujący się numizmatyką średniowieczną, bo nie wszyscy przybyli się nią interesowali, nie poświęcali mu wiele uwagi. Oblężone były pulpity przy których trwał pokaz średniowiecznej kaligrafii oraz warsztat pracy mincerza wybijającego dla przybyłych repliki denarka z orłem i zającem.
Repliki, to zbyt wiele powiedziane. Przede wszystkim prawie dwukrotnie większe od oryginałów, a na dodatek aluminiowe (mogłem wziąć z sobą jakiegoś srebrnego wycierucha!). Łomot był straszny, budynek drżał w posadach.
Czas mijał niepostrzeżenie, ale nieubłaganie. Wyszedłem ze Sztygarki bogatszy o nowe informacje i oczywiście o promowaną książkę.

Po powrocie do domu i sprawdzeniu poczty dowiedziałem się, że za kilka dni będziemy mieli kolejne ciekawe spotkanie numizmatyczne, a jeszcze przed wakacjami następne.
Do Krakowa do Czapskich zapewne się wybiorę. "Monety w oblężeniu miast polskich" to temat bardzo ciekawy http://mnk.pl/aktualnosci/monety-oblezonych-miast-polskich To już za chwilę, 10 marca.

Do Warszawy też muszę się postarać dotrzeć, bo temat interesuje mnie bardzo, bardzo. 8 czerwca w siedzibie PTN Pan Dariusz Pączkowski przedstawi wykład "Fałszerstwa monetarne Fryderyka II Wielkiego - zagadnienia ikonograficzne na przykładzie monet koronnych Augusta III Wettyna".

Wcześniej, 11 maja Pan Rafał Janke będzie mówił o Początkach Mennicy Warszawskiej za panowania Stanisława Augusta.Też żal to przegapić.

Ciekawy rok się zapowiada.




poniedziałek, 2 marca 2015

Monety na Facebooku.

Kilka dni temu Facebook zmusił mnie do założenia prywatnego konta. Do tej pory miałem tam tylko konto typu fanpage założone z cichą nadzieją, że dzięki niemu na mój blog trafi trochę więcej osób. Pod koniec ubiegłego tygodnia poczęstowano mnie wiadomością, że jedynym możliwym sposobem logowania na fanpage "Zbierajmy monety" będzie wejście z konta osobistego.
Wola "boska" - założyłem. Od razu uprzedzam - będzie to konto nieaktywne. Czym chcę się z Wami dzielić, dzielę się tu na blogu.

Założenie konta osobistego ma swoje dobre strony. Jako fanpage nie miałem możliwości wyszukiwania, mogłem oznaczać profile jako ulubione, ale nie dawało to możliwości zautomatyzowanego śledzenia aktywności tych profili, wydaje mi się  też, że miałem bardzo ograniczone możliwości komentowania i odpowiadania na komentarze. Może za słabo znam Facebooka i wszystkie te (tfu!) funkcjonalności były w moim zasięgu, ale na pewno nie wprost, bez dodatkowych zachodów.

Teraz wyszukiwać mogę.
I co z tego!
Wrzucenie w "szukajkę" pytań typu "monety", "numizmatyka" "numismatics" "muenzen" odzew oczywiście wywołuje, ale daleko mu do moich oczekiwań.
Przeważająca większość wyników wyszukiwania, to albo reklamy powszechnie znanych firm i firemek numizmatycznych, albo profile ludzi, którzy próbują wykorzystać Facebooka, jako tablicę ogłoszeniową oferując sprzedaż monet.
Do tego masa ludzi z różnych egzotycznych krajów, którzy mają w nazwie swoich profili miłe dla oka słowo "monety". Dlaczego? Dalibóg nie wiem.

Nie trafiłem (może szukałem za mało wytrwale) na żaden profil, z którego mógłbym się dowiedzieć czegoś ciekawego o monetach, numizmatyce, historii pieniądza itp. Pewnie nie do tego konta na Facebooku służą. W końcu ja też umieszczam tam tylko linki do wpisów na moim blogu.

Przepraszam, troszkę się zapędziłem. Znalazłem kilka interesujących profili,  które oczywiście natychmiast dodałem do ulubionych i obserwowanych. Szkopuł w tym, że poznałem je już wcześniej, nie mając dostępu do facebookowego wyszukiwania.

To na przykład strona Dukaty Rzeczpospolitej Numizmatyka - nie dość, że miła dla oka, to jeszcze autor świetnie orientujący się w temacie. Tu zawsze można liczyć na informacje bardzo ciekawe, nawet dla kolekcjonerów, dla których dukaty rzeczpospolitej to nieosiągalne marzenie. Warto oczywiście  obserwować, co nowego publikują Mennica Polska, Gabinet Medalów Polskich, Wydawnictwo Piotr Kalinowski, czy Warszawskie Centrum Numizmatyczne i inne podobne profile ale trzeba pamiętać, że główną ich funkcją jest reklama. Dźwignia handlu podobno, choć codzienne obserwacje skłaniają mnie coraz częściej do przekonania, że nic tak człowiekowi nie obrzydzi towaru/imprezy/filmu/wydawnictwa (niepotrzebne skreślić), jak reklama właśnie.

Znalazłem na Facebooku jeden profil, który mimo, że jest profilem firmy numizmatycznej, i jako taki oczywiście pełni przede wszystkim funkcję reklamową, to jednocześnie może być i jest kopalnią inetersujących widomości numizmatycznych (i nie tylko). To profil firmy Pana Damiana Marciniaka
Polecam.
Z tej właśnie strony dowiedziałem się, o wydarzeniu, w którym po prostu nie wypada mi nie wziąć udziału.
Gdyby nie strona GNDM, pewnie bym to przegapił, a dzięki Panu Marcinowi i Facebookowi, 5 marca o 17:00 zamelduję się w Dąbrowie Górniczej.