Strony

środa, 4 listopada 2015

Cztery monetki

Obiecałem wczoraj, że napiszę coś o najnowszych zakupach.
Kobyłka u płota.

Tylko jedna z tych czterech, to miedziak A3S.
Szeląg koronny z roku 1752 z literką F oraz imieniem króla pisanym przez U mennica w Gubinie. 

Lekko niecentrycznie wybity, ale całkowicie czytelny. Po oczyszczeniu powinien wyglądać znacznie lepiej. Teoretycznie pospolity - tak przynajmniej twierdzą autorzy katalogów. W praktyce...
W zbiorze miałem dotąd dwa egzemplarze spod różnych stempli. Oba częściowo nieczytelne, a i tak byłem zadowolony, że udało mi się je dopaść.

Pozostałe trzy, to drobne srebra Z3W. Najstarsze z nich:
Szeląg koronny z roku 1601, mennica krakowska.

W odróżnieniu od monet bitych przed rokiem 1598 nie znajdziemy na nim znaków osób zarządzających mennicą. Zgodnie z ordynacją podskarbiego Firleja z czerwca 1599 r. zamiast nich umieszczono na rewersie literę K świadczącą o pochodzeniu z mennicy w Krakowie. W roku wybicia tego szeląga stała się ona jedyną czynną mennicą koronną. Pozostałe zamknięto. Dopiero po siedmiu latach król zezwolił na otwarcie mennicy w Bydgoszczy - można przypuszczać, że brakowało mu stałego dopływu gotówki zapewnianego przez mennice. Na  żywo monetka prezentuje się znacznie lepiej. Monety z menniczym połyskiem źle się skanują.  

Kolejne srebro...
Czy na pewno srebro? Na powierzchni monety dominuje czerwień miedzi (i ciemne plamy patyny). Z trudem można doszukać się resztek srebrzenia. Srebrzenia, bo ten krążek nigdy nie był srebrny. To grosz koronny sfałszowany na szkodę emitenta. Nosi rocznik 1610 (zapisany, jako 1.6.10). Kiedy go wybito? Nie wiadomo. Zwykło się wszystkie tego typu falsyfikaty przypisywać mennicy utrzymywanej w żywieckim zamku przez Mikołaja Komorowskiego. Pisałem o nim kiedyś w jednym z felietonów, w którym pokazałem podobny falsyfikat z datą 1611. Kto ciekawy, niech zajrzy tutaj.
Ten falsyfikat kupiłem przy okazji. Przyjechał z Czech razem z drugą monetą - wystawiono je jako zestaw.

Z tej drugiej monety, choć bardzo słabo zachowanej i na pierwszy rzut oka nieciekawej zadowolony jestem najbardziej.
Półtorak z roku 1615 wybity w Krakowie.


O krakowskim pochodzeniu świadczy znak mincerski w postaci skrzyżowanych haków (dlaczego w przypadku półtoraków nie przestrzegano polecenia podskarbiego?). Co prawda M. Gumowski w "Podręczniku numizmatycznym" napisał, że to "znak menniczy na monetach (półtorakach) Zygmunta III bitych w Bydgoszczy 1614-1618" ale dziś wszyscy zgodnie uznają, że półtoraki z tym znakiem na rewersie wyszły z mennicy krakowskiej.
Ogólnie rzecz biorąc, krakowskie półtoraki są rzadsze od bydgoskich, ale czy aż tak, by decydować się na zakup egzemplarza tak zniszczonego? Nawiasem mówiąc, mamy tu do czynienia z dwoma rodzajami uszkodzeń - oprócz zniszczeń spowodowanych agresywnym środowiskiem moneta ma ślady obcinania. Ktoś "pożyczył sobie" z niej troszkę srebra.
W zbiorze miałem już półtoraka z tego rocznika i tej samej mennicy. O, takiego:
Półtorak z roku 1615 wybity w Krakowie.


Kto wie, dlaczego zalicytowałem tamtą paskudę?
Podpowiedź: zadecydowała jedna litera. Która?

Odpowiedź brzmi S. Litera S, która minimalnie wydłużyła skrócony zapis imienia króla. Zamiast SIGI mamy SIGIS. Nieistotne, że po dopisaniu S wyszedł palindrom. Ważne, że krakowskich półtoraków z tak zapisanym imieniem wybito mało, a do naszych czasów dotrwało ich bardzo mało.

Warto zwracać uwagę na takie niuanse. Odmiany napisowe, bo z takim rodzajem odmiany mamy tu do czynienia, często bardzo mocno różnią się cenami. Sprawdźcie swoje boratynki (na przykład). Ma ktoś egzemplarz z legendą inną, niż IOAN CAS REX?
Jeśli tak, to gratuluję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.