Strony

niedziela, 31 marca 2019

Cieszyńskie obole

O pieniądzu, jego genezie i roli (rolach) już tu pisałem - przecież stale o tym piszę. I dziś znów o tym napiszę i nie będzie to wpis krótki.
Czym innym był (i jest) pieniądz dla władcy, czym innym dla obywatela, żeby nie powiedzieć poddanego. Obowiązkiem władcy (króla, księcia, cesarza, rządu, rady miejskiej) jest dostarczenie władanym narzędzia umożliwiającego wymianę handlową czyli pieniądza. Przy okazji pieniądz, jest też narzędziem propagandy i manifestacją niezależności albo wspólnoty. Dla władcy, pieniądz jest też oczywiście źródłem zysku. Może raczej nie sam pieniądz, tylko mennica, która płaci władcy za prawo bicia monety, nieważne jak tę zapłatę nazwiemy, czy podatkiem, rentą czy też czynszem dzierżawnym.
Tu na scenie pojawia się kolejna grupa zarabiająca na pieniądzu - przedsiębiorcy menniczy. Zanim o pewnym konkretnym przedstawicielu tej profesji napiszę, krótkie (albo i nie) wprowadzenie historyczne.
Kiedy mowa o księstwach śląskich, myślimy zwykle o średniowieczu, no co najwyżej o ostatnich śląskich Piastach, czyli o wieku siedemnastym. Czy wiecie, że Księstwo Cieszyńskie formalnie przestało istnieć dopiero w roku 1918?
Powstało około roku 1290, jak zwykle w przypadku całego Śląska, przez podział. Najpierw Władysław podzielił między synów Księstwo Opolsko-Raciborskie, później Mieszko i Przemysław panujący wspólnie w Raciborzu dokonali następnego podziału. Mieszko zatrzymał tereny pomiędzy Ostrawicą, a Sołą i stał się założycielem linii Piastów cieszyńskich. Synowie Mieszka poszli tym tropem dalej i rozdzielili księstwo ojca na część oświęcimską i cieszyńską. Ta ostatnia przypadła Kazimierzowi Pierwszemu, który choć Piastem z pochodzenia będący, w roku 1327 złożył hołd lenny królowi czeskiemu.
Ważną datą w dziejach księstwa był rok 1498, w którym książę Kazimierz II otrzymał od Władysława Jagiellończyka przywilej w którym zezwalano na dziedziczenie księstwa, również w linii żeńskiej, do czwartego pokolenia włącznie. Przywilej wykorzystano w pierwszej połowie siedemnastego wieku. Po śmierci księcia cieszyńskiego Adama Wacława, dziedzicem został jego małoletni syn Fryderyk Wilhelm.
Księstwem najpierw rządzili regenci, później rządy przejął sam Fryderyk, ale trwało to krótko. Książę niespodziewanie i bezpotomnie zmarł w sierpniu roku 1625. W tym momencie cesarz Ferdynand III Habsburg, jako suweren, usiłował przejąć księstwo. Na scenę wkroczyła Elżbieta Lukrecja, młodsza z dwóch sióstr zmarłego Fryderyka Wilhelma.Elżbieta urodziła się 1 czerwca 1599 r. Jej ojciec jeszcze przed śmiercią zaaranżował małżeństwo córki z mocno od niej starszym Gundakerem von Liechtestein, nawiasem mówiąc, jednym z regentów sprawującym władzę za małoletniego Fryderyka Wilhelma.
Elżbieta twardo przeciwstawiła się planom Ferdynanda III i po długich perturbacjach uzyskała na mocy jagiellońskiego przywileju cieszyński tron.
Pora na zajęcie się monetami. Cieszyn miał prawa mennicze. Do czasów Fryderyka Wilhelma włącznie bito w mennicach w Cieszynie, Skoczowie i Bielsku monety - od halerzy, po talary, z tytulaturą i portretami książąt cieszyńskich.
Grosz Adama Wacława z 1608 r.

W niewielkich ilościach, bo księstwo nie miało kopalń srebra, ale bito. Z chwilą przejęcia władzy przez Elżbietę Lukrecję, cesarz Ferdynand potwierdził przywilej menniczy, ale zastrzegł, by emitowane w księstwie monety ściśle odpowiadały cesarskim, co do próby, nominałów i wyglądu. Tylko pod tym warunkiem mogły kursować na równi z cesarskimi. Najpierw, w 1642  zaczęto bić grosze (trzykrajcarówki), w roku 1644 pojawiły się krajcary - wszystkie z portretem Ferdynanda III na awersie, ale z cieszyńską legendą na rewersie. Bił je mincmistrz Dietrich Rundt, który działał w Cieszynie jeszcze za Adama Wacława. W roku 1648 na niecałe dwa lata mennicę przejął Ludwik Bremen. W roku 1649 zastąpił go Gabriel Goerloff, człowiek bardzo przedsiębiorczy, pomysłowy i sprawny. Zaniechał bicia krajcarów, kontynuował bicie groszy z portretem Ferdynanda III i rozpoczął bicie goszyków (greszli) z jabłkiem królewskim, jak na innych śląskich greszlach.
Greszel 1650 z literami GG pod nogami górnośląskiego Orła.
Wszystkie te monety były przeznaczone do obiegu w księstwie i cesarstwie. Jak wspomniałem, Goerlof był człowiekiem przedsiębiorczym. Płacił księżnej trzysta talarów rocznego czynszu za mennicę i chciał mieć z tego jak największy zysk. W roku 1650 wybił piękne talary z portretem księżnej Elżbiety Lukrecji. Te monety nie trafiały do obiegu. Można je w sumie nazwać donatywami, bo taką rolę pełniły. A już z całą pewnością donatywami były złote odbitki tych talarów o wadze 5 i 10 dukatów.
To były nominały najwyższe. Oprócz nich, też w roku 1650 rozpoczęło się bicie nominałów najniższych - oboli. To monety przedziwne. Z pewnością nie przeznaczone do obiegu na ziemiach Cieszyna i w cesarstwie habsburskim. O ile mogły by uchodzić za równoważne cesarskim halerzom, to ich wygląd monety cesarskiej nie przypominał.
Obol cieszyński Elżbiety Lukrecji z 1652 r.
W legendach ani słowa o Habsburgach, ani śladu korony cesarskiej. Za to są korony książęce, i nominał OBOLVS:PRINCIPA:TESC - obol księstwa cieszyńskiego. A wygląd? Nie da się ukryć, że bardzo zbliżony do szelągów polskich, ryskich, inflanckich...
Całość emisji bitej w prawie czystej miedzi (bo nawet deklarowanej próby jednołutowej monety te nie trzymały) szła na eksport do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, głównie na Litwę, czyli na ziemie dzisiejszej Ukrainy i Białorusi. Tam te monety często są znajdowane i oferowane później na rynku razem z niezliczonymi szwedzkimi szelągami ryskimi bitymi przez Gustawa Adolfa, Krystyny i Karola. To był proceder bardzo zyskowny, a przy okazji zapewniający dopływ surowca do cieszyńskiej mennicy, bo obole sprzedawano za srebro w postaci innych monet albo srebrnego złomu.
Kto wpadł na pomysł umieszczenia na awersie litery T w kształcie, jak na średniowiecznych halerzach cieszyńskich i czyim pomysłem było nazwanie tych monet obolami nie wiemy. Być może to ambitna księżna Elżbieta Lukrecja chciała nawiązać do wielowiekowej tradycji swoich włości. W każdym razie inicjatorem emisji musiał być Goerloff. Może o tym świadczyć to, że po śmierci Elżbiety w maju 1653 roku, kiedy księstwo przeszło do domeny habsburskiej, a jego władcą został Ferdynand IV Habsburg (na krótko, bo tylko na rok), Goerloff utrzymał prawo bicia monety w Cieszynie. Powołał się na to, że miał opłaconą dzierżawę mennicy do roku 1654. Kontynuował więc bicie monet według ordynacji cesarskiej.
Greszel Ferdynanda IV z 1653 r. 
Na piersi orła herb Habsburgów zamiast śląskiej szachownicy.

Kontynuował też bicie oboli!
Obol cieszyński z roku 1654.
Teraz już z koroną cesarską na literą T, bez korony książęcej na rewersie.
Goerlof zakończył działalność w cieszyńskiej mennicy w roku 1655, już po śmierci Ferdynanda IV (nie nacieszył się Ferdynand długo Cieszynem). Najwidoczniej i tym razem z góry zapłacił czynsz dzierżawny za mennicę, a to uznawały wszystkie cesarskie komisje.
W roku 1655 mennica w Cieszynie zakończyła działalność na zawsze. Księstwo przetrwało do końca października 1918 roku. Później rozpoczęły się spory dyplomatyczne i militarne o przynależność ziem księstwa. 23 stycznia 1919 roku oddziały czechosłowackie zaatakowały Śląsk Cieszyński korzystając z zaangażowania Polski w wojnę z Rosją. Podobnie postąpiła Polska w roku 1938 zajmując Zaolzie.

Skąd pomysł na dzisiejszy wpis? Tydzień temu dostałem zaproszenie.
Oczywiście pojechałem.
Wysłuchałem ciekawego wykładu pana Zbigniewa Kalety
Obejrzałem wystawę ekslibrisów (wiele znajomych nazwisk) i żetonów.
 
Po powrocie do domu, przygotowując się do pisania skonstatowałem, że dotąd ukazało się bardzo niewiele opracowań poświęconych cieszyńskiej mennicy (zresztą tak jak i innym śląskim mennicom). Jedyną pozycją w mojej biblioteczce (oprócz oczywiście opracowań ogólnych), w której temat tej mennicy względnie całościowo omówiono jest niewielka broszura Jaromira Kalusa z 1994 roku, na której okładce wizerunków cieszyńskich monet nie sposób się dopatrzeć.
W środku jest oczywiście lepiej.
Nie mam na półce opracowania Piotra Kalinowskiego
ale jest ono dostępne w FBC. Obu tym pozycjom daleko do miana monografii. Ktoś chętny do jej napisania?



 

niedziela, 24 marca 2019

Moje rzymskie monety

Dawno temu obiecałem i, wstyd przyznać, o obietnicy zapomniałem. Przypomniano mi o tym niedawno i obiecałem jeszcze raz. Nie będzie do trzech razy sztuka. Teraz zapisałem w kalendarzu, a kalendarz rzecz święta.

Deklarując po raz drugi i ostatni, że napiszę o moich rzymskich monetach, pochwaliłem się, że mam ich aż/tylko* dwadzieścia siedem.
Najstarsza, brzydki, jak nieszczęście denar Marka Aureliusza, mojego ulubionego stoika.

Najmłodsza, niewielki (21 mm, 5,2 grama) brązik Arkadiusza.
Arkadiusz, czyli Flavius Arcadius był synem Teodozjusza I Wielkiego. Urodził się w roku 377 albo 378. Jako kilkulatek, bo w roku 383 zyskał tytuł augusta, czyli został współpanującym. Samodzielne rządy objął w roku 395. Rządził na wschodzie, Rzymem władał jego brat, Honoriusz. Teodozjusz, ich ojciec, był ostatnim cesarzem panującym obiema częściami cesarstwa. Czy dzieląc je na Wschód i Zachód osłabił je, czy tylko przypieczętował podział, który rysował się już od dłuższego czasu, trudno orzec. Przydomek Wielki, to chyba  konsekwencja jego polityki, która sprawiła, że chrześcijaństwo stało się religią państwową cesarstwa. W sumie można powiedzieć, że przyczynił się do upadku cesarstwa - pozwolił na osiedlenie się Gotów w Tracji, ostatecznie podzielił cesarstwo na dwie niezależnie rządzone części, a na dodatek doprowadził do wielu podziałów wewnętrznych prowadząc politykę religijną, którą dziś bez wahania nazwać by można ortodoksyjną. Na dodatek w roku 393 zakazał kontynuowania tradycji igrzysk olimpijskich, uznając ją za kultywowanie pogaństwa. Nie mam żadnej monety Teodozjusza.
Wróćmy do Arkadiusza. Krótko mówiąc, nie był dobrym władcą. Był niesamodzielny, de facto rządziła jego żona Aelia Eudoksja do spółki z kolejnymi cesarskimi ministrami. Trochę miał pecha, bo zaraz po objęciu rządów zaczęły się najazdy Hunów i Wizygotów. Te ostatnie stały się pretekstem do wymordowania pochodzących z północy członków przybocznej gwardii cesarskiej (co gwardii raczej nie wzmocniło). Przed rokiem czterechsetnym stracił kontrolę nad prowincją afrykańską. Po śmierci Eudoksji zupełnie przestał się angażować w rządzenie państwem. Zmarł w roku 408.
Rzymskie monetki z mojego zbioru to w większości małe brązy, na dodatek nienajlepiej zachowane. Trafiały do mnie zwykle przypadkiem, zakupione w zestawach z innymi, interesującymi mnie monetami. Tylko kilka z nich kupiłem celowo, jak na przykład follisa Konstantyna I Wielkiego SARMATIA DEVICTA. Innym przykłądem rzymskiej monety kupionej celowo jest follis Galeriusza (250-311)
z legendą rewersu SACRA MONET AVGG ET CAESS NOSTR. Trzeba przecież mieć monetę z boginią Monetą!
Na awersie próżno szukać pierwszego imienia cesarza. Legenda brzmi MAXIMIANVS NOB CAES. Ważniejsze okazało się imię kończące szereg cesarskich imion Gaius Galerius Valerius Maximianus. Galeriusz żył w, jak to się mówi, ciekawych czasach. Zaczynał jako zwykły żołnierz w armiach Aureliana i Probusa. Potem, za Dioklecjana (ożenił się z jego córką), został cezarem rządzącym Bałkanami. Po abdykacji teścia został cesarzem Wschodu (z tytułem augusta). Po śmierci cesarza Zachodu, Konstancjusza, Rzym wpadł w ręce Maksencjusza. Galeriusz próbował opanować stolicę Zachodu, ale Maksencjusz okazał się zbyt silnym przeciwnikiem. Galeriusz wrócił na wschód. Zmarł w roku 311.

Nie planuję rozbudowywania tej części zbioru. Nie obiecuję też, że będę pisał o innych monetach z tej części. Są tacy, którzy robią to lepiej i mają znacznie, znacznie więcej monet, które mogli by opisać. Zainteresowanych kieruję na forum TPZN.   

* niepotrzebne skreślić

niedziela, 10 marca 2019

Chwila oddechu.

Na monetach świat się nie kończy.
Nie raz i nie dwa razy pisałem tu, że podoba mi się muzyka DMB. Często towarzyszy mi podczas pracy przy komputerze, na przykład teraz, gdy piszę kolejny tekst na blog.
Na najnowszej ich płycie jest taka krótka piosenka.


Zespół lubię i cenię, bo tworzy muzykę idealnie trafiającą w mój gust. Płyty studyjne są świetne, ale to, co zespół Dave Matthews'a wyróżnia, to koncerty. Grupa koncertuje często, koncerty są długie, nierzadko ponad trzygodzinne, a piosenki, które na płytach trwają po kilka minut, na scenie przeradzają się w kilkunastominutowe (albo i dłuższe) szaleństwo.
Oto ta sama piosenka wykonana razem z zaproszonymi na scenę gośćmi z Preservation Hall Jazz Band.


W 2015 byłem na koncercie DMB w Gdańsku. Do Warszawy, 25 marca na Torwar niestety jechać nie mogę. Życie bywa okrutne. Mam jednak nadzieję, że i ten koncert zostanie nagrany i upubliczniony. Zespól Matthewsa, co łatwo sprawdzić na YouTube, nie walczy z udostępnianiem nagrań z koncertów. Może po części dzięki temu bilety na kolejne występy rozchodzą się błyskawicznie.

A o czym jest piosenka, którą dziś Wam reklamuję?
You're there
I'm here
Let's dance
My dear
What's your name
How do you do
What's the game
Hallelujah

I saw a girl
The way she moved
It changed the way
I see the world
And that girl is you
And this is for real
How do you do
I sing Hallelujah

You're there
I'm here
But let's dance
My dear
What's your name
How do you do
What's the game
Oh, Hallelujah

I saw a girl
And the way she moved
It changed the way
I see the world
That girl is you
And this is for real
How do you do
Oh, Hallelujah

You're there
And I'm here
Let's dance
My dear
What's your name
How do you do
And your game
Hallelujah

Ja słyszę to tak
Ty tam
Ja tu
Zatańczmy
Ma miła
Przedstaw się
Jak się masz?
O co ta gra?
Alleluja!

Widziałem ją
Każdy jej ruch
Odtąd inaczej
Widzę świat
Ta dziewczyna to Ty!
I to się dzieje
Jak się masz?
śpiewam alleluja

Ty tam
Ja tu
Ale zatańczmy
Ma miła
Przedstaw się
Jak się masz?
O co ta gra?
Och, Alleluja

Widziałem ją
I każdy jej ruch
Odtąd inaczej
Widzę świat
Ta dziewczyna to Ty
I to się dzieje
Jak się masz?
Och, Alleluja

Ty tam
Ja tu
Zatańczmy
Ma miła
Przedstaw się
Jak leci?
I jak się gra
alleluja!

A żeby nie było, że nic nie robię, tylko siedzę oglądając koncerty, dwa zrzuty z ekranu mojego komputera.
 

Pewnie zauważyliście, że moje plany z końca lutego troszkę się zmieniły, i numeracja odmian wygląda inaczej, niż ostatecznie (tak mi się wydawało) zaplanowałem. Myślę, że najważniejsza jest cecha, którą Anglosasi określają jednym słowem, userfriendly. Katalog powinien być przyjazny dla użytkownika. Katalogowane obiekty powinny być ułożone w logicznym porządku, spójnie opisane i ponumerowane w sposób pozwalający na łatwe zidentyfikowanie i odszukanie. Mam nadzieję, że to, co piszę, takie właśnie będzie.