Strony

sobota, 25 maja 2024

Dukaty lokalne i inne wynalazki - część pierwsza.

Zacząć od początu, czy od końca?

Od końca. Będzie ciekawiej.

W roku 2006 Mennica Polska SA wybiła dwadzieścia tysięcy takich... monet. 

Żetony te zamówiła Gmina Jastarnia chcąc upamiętnić siedemdziesiątą piątą rocznicę pierwszego oficjalnego sezonu turystycznego. Kurort zaczął powstawać w roku 1928 na stu osiemdziesięciu hektarach wydzierżawionych przez spółkę Lasmet pięć lat wcześniej. Od samego początku Jurata była letniskiem elit. Ułatwiła to przemyślana inwestycja Lasmetu - nowoczesny dworzec kolejowy. Tak zaczęły się złote lata Juraty. 

Żetony miały oficjalny kurs 3 złote i funkcjonowały jako lokalny pieniądz dla turystów i mieszkańców gminy w sezonie letnim 2006 (od 22 lipca do 30 września). Zainteresowanie merkami było wielkie. Cały nakład znalazł nabywców, a jego znaczna część przeszła w ręce kolekcjonerów monet. Akcja powtórzona w następnych latach szybko znalazła naśladowców.  Z każdym następnym rokiem przybywało miejscowości podejmujących podobne działania. Mennica Polska i różne lokalne warsztaty biły "dukaty lokalne" - białki, łódki, podkówki, klemensy, marciny itp. 

Nie wiem, czy członkowie władz Juraty sami tę akcję wymyślili, czy może mieli znajomych w Belgii. Dlaczego w Belgii? Bo tam ćwierć wieku wcześniej działo się podobnie. W roku 1980 władze miasta Leuven wpadły na pomysł, aby wybić lokalny pieniądz, który miał być ważny przez ograniczony czas i którym można było płacić tylko u lokalnych kupców. 

Większość monet trafiała prosto do kolekcji numizmatyków lub osób prywatnych, które uważały, że jest to miła pamiątka. W początkowym okresie prawo podaży i popytu spowodowało, że ich wartość wzrosła z nominalnych 25 do prawie 1000 franków belgijskich (około 25 euro po kursie wymiany). Tak, jak merki w Polsce, "Lovenaar" stał się wzorem do naśladowania w innych miastach i gminach Belgii. Gandawa wybiła 2 grosze (Gravensteen i St. Baafsabdij), pojawiły się monety o nominale 25 franków dla miast przybrzeżnych i zachodniej Flamandii. Miasta i miasteczka, jedno po drugim emitowały swój pieniądz. Bito go w niedrogim metaku, koszty bicia były niskie, a tylko niewiele żetonów wracało do miejskiej kasy. Czysty zysk dla miejskiego skarbca! W końcu, to co wróciło też można było sprzedać kolekcjonerom. I zaczęło się to, czego wszyscy się obawiali... a co też miało miejsce w Polsce - masowa emisja nowych żetonów. 

W szczytowym momencie w 1981 roku, tygodniowo pojawiały się 3 nowe żetony, a ich nominał podniesiono do 50, a następnie do 100 franków. Koszt bicia pozostał taki sam, ale zysk dla gmin i miast był nagle znacznie wyższy. Ceny i nadmiar nowych emisji zniechęciły kolekcjonerów. Nie zniechęciło to naśladowców. Inicjatywę przejęły lokalne kluby i organizatorzy lokalnych targów i imprez też dostrzegły potencjalne źródło dodatkowego dochodu. Zaczęły bić monety, ale często  w ograniczonych nakładach, co miało zapewnić wzrost wartości ze względu na rzadkość.  Teoria się nie sprawdziła, bo zainteresowanie wśród kolekcjonerów stala malało. Pod koniec 1981 r. nie odnotowano prawie żadnych nowych emisji, a rynek żetonów miejskich faktycznie upadł. Czy to nie przypomina Wam tulipanowej gorączki z sąsiedniej Holandii? Albo naszego sławetnego "sokoła"? 

Co warto dodać to to, że większość belgijskich "dukatów" była świetna graficznie. 

Rynek belgijskich dukatów lokalnych szybko upadł. Niesprzedawalne żetony pozostały w kolekcjach, przeważnie w typowych, przeciętnych kolekcjach gromadzonych przez młodych ludzi. Kolekcjach zarzucanych, zamykanych w pudełkach po ciasteczkach i zakamarkach szuflad. 

Coraz częściej zaczynają teraz trafiać na rynek, ale nie jako osobne egzemplarze, tylko w zestawach z masówką na wagę. 

I tak dochodzimy do początku. Otóż taki zestaw, kilka kilogramów monet całego świata kupił jeden z zaprzyjaźnionych zbieraczy. Mam z nim umowę, że mogę przeglądać takie jego zakupy w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pasować do mojego zbioru. Trochę się mijamy w zainteresowaniach. On zbiera egzotykę, ja, jak wiadomo Polskę. 

Przejrzałem przyniesione pudełko. Trochę ponad trzy kilogramy, niecały tysiąc monet z całego świata, trochę XIX-wiecznej Europy, ze dwie setki z pierwszej połowy XX wieku, reszta to typowa masówka - monety pozostałe w kieszeni po powrocie z mniej lub bardziej egzotycznych  wakacji... 

Już, już myślałem, że jedynym zyskiem z tego brudzenia rąk, bo ręce mocno pobrudziłem, będzie temat na bloga, kiedy zobaczyłem to. 

W zbiorze miałem 
Którą sobie zostawić? A może obie?


6 komentarzy:

  1. Fajne te zdwojenia na piątkach . Zdecydowanie obie zostawić , to jak by nie patrzeć dobra lokata kapitału , np. na emeryturę czy wymianę z innym kolekcjonerem . Pozdrawiam ,

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że oba (ostatni zakup ładniejszy stan), ale ten z kolekcji różni się się cyfrą "9"
    Pozdrawiam Marcin P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko na zdjęciach wygląda na różne dziewiątki. Na żywo są identyczne.

      Usuń
  3. Popieram obydwa komentarze- zostawic obydwie. Dla mnie, przynajmniej oceniajac po zdjeciach, to nie sa te same stemple. Na jednej widac tez ducha orla. A , jezeli nie ulegam zludzeniu fotografii, daszek siödemki nie wydaje byc ten sam. Ale moze to tylko zludzenie. Pozdrawiam !!

    OdpowiedzUsuń
  4. P.S. Na obydwu jest duch orla .

    OdpowiedzUsuń

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.