Strony

wtorek, 24 listopada 2015

Yeti

Mimo tytułu będzie mowa o monetach, a konkretnie o kilku monetach, które znam tylko ze zdjęć, które nie ja zrobiłem. Dlatego będzie to wpis, w którym większość zdjęć zrobił ktoś inny.
Jasne, że takich monet jest nieprzeliczone mnóstwo - wystarczy zajrzeć do dowolnego internetowego sklepu zajmującego się sprzedażą monet. Pełno tam zdjęć monet, których nie dane mi było widzieć na żywo.
To o co chodzi? Najlepiej posłużyć się przykładem.

Oto awersy dwóch 50-groszówek z 1968 r.
Po prawej moneta, którą znam i mam. Po lewej - Yeti. Porównajcie cyfry 6 w roczniku!

Czy już wiadomo, o co mi chodzi?
Dziś o monetach, których bezskutecznie poszukuję - niektórych od lat, innych od miesięcy, a jednej zaledwie od kilku dni. Chciał bym wierzyć, że te poszukiwania mają sens większy, niż tropienie yeti w śniegach Himalajów. Brutalnie mówiąc - dopóki nie zobaczę takiej monety na własne oczy, nie będę miał pewności, czy rzeczywiście istnieje.

Przykład drugi.
Też 50 groszy, tyle że dziesięć lat młodsze. I znowu - kształt dziewiątek, a na dodatek położenie znaku mennicy i odległość kropek od cyfr. Tę górną mam, dolnej - na żywo nigdy nie widziałem.

Przykład trzeci.

Dwa egzemplarze dwudziestozłotówek ze Stefanem Marcelim Nowotko, rocznik 1976, bez znaku mennicy - tu mamy wyraźną różnicę odległości legendy od obrzeża. I nie wynika to z szerokości obrzeża, bo kiedy obróci się lekko to zdjęcie - żeby linie łącząca najwyższe punkty legendy była pozioma, to...

widać, że rysunek awersu jednej jest wyraźnie mniejszy od drugiej (podobnie ma się rzecz z jedną z odmian 20-złotówki z roku 1974). Mniejszej, tej po lewej, nigdy w ręku nie miałem.

Jedziemy dalej. To zdjęcie

zrobiłem ja. Dość rzadka odmiana 20-złotówki z roku 1986 z charakterystyczną jedynką w roczniku. Mam ją.
Kilka dni temu dostałem takie zdjęcie.

Jedynka taka sama, ale znak mennicy w całkiem innym ułożeniu!

Ostatni egzemplarz "tajemniczego człowieka śniegu" to coś innego.
Jakiś czas temu z pomocą dociekliwych kolekcjonerów ustaliłem, że istnieją warianty 10-groszówki z rocznikiem 1923.

Udało mi się znaleźć i włączyć do zbioru trzy monety:
  • duży awers, duży rewers
  • mały awers, mały rewers
  • mały awers, duży rewers
A czy istnieją monety typu duży awers, mały rewers? Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by istniały. Szukam od kilku lat, bezskutecznie.



czwartek, 19 listopada 2015

Trzy piosenki.

1.


Nie mówię kto, nie mówię gdzie
Bo spotkać typy takie wszędzie w końcu zdarza się
Z pozoru bez intencji złych
Co wcale nie oznacza, że nie musisz bać się ich
Bo mają cel i mają plan
Poczucie misji plus ambicje grubo ponad stan
I pragną uszczęśliwić cię
I wierzą, że pewnego dnia się uda - chcesz, czy nie

Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Przecież to oni wiedzą jedynie
Jak świat wygląda, a jak powinien

Potem ich wódz w asyście służb
Wczoraj zabawny taki, dzisiaj ani trochę już
Oświadczy, że w pamięci ma
I nigdy nie zapomni kto był przeciw, a kto za
Nie, że ci wolność odebrać chcą
Na jakiś czas po prostu trochę ograniczą ją
Dla twego dobra, nie z chęci zysku
Więc się nie obraź, no i nie pyskuj!

Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Przecież to oni wiedzą jedynie
Jak świat wygląda, a jak powinien

Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Im chodzi tylko o to jedynie
By świat wyglądał, tak jak powinien
Przecież to oni wiedzą jedynie
Jak świat wygląda, a jak powinien

Jak powinien, powinien!

(Piotr Bukartyk - Nie Mówię Kto) https://www.youtube.com/watch?v=jVlptmO5Ogg

2. 

Każdy Twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą Twoją się ukorzę
Ale chroń mnie, Panie, od pogardy
Przed nienawiścią strzeż mnie, Boże

Wszak Tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj

Co postanowisz, niech się ziści
Niechaj się wola Twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
I ocal mnie od pogardy Panie...

(Jacek Kaczmarski - Modlitwa o wschodzie słońca)  https://goo.gl/XFb7p6

3.

Raz Noe wypił wina dzban
I rzekł do synów: Oto
Przecieki z samej Góry mam-
Chłopaki, idzie potop!

Widoki nasze marne są
I dola przesądzona,
Rozdzieram oto szatę swą-
Chłopaki, jest już po nas!


A jeden z synów- zresztą Cham-
Rzekł: Taką tacie radę dam:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Póki jeszcze ciut się chce,
Skromniutko, ot, na własną miarkę
Zmajstrujmy coś, chociażby arkę! Tatusiu:
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da- kto wie?

Raz króla spotkał Kolumb Krzyś,
A król mu rzekł: Kolumbie,
Pruj do lekarza jeszcze dziś,
Nim legniesz w katakumbie!

Nieciekaw jestem, co kto truć
Na twoim chce pogrzebie,
Palenie rzuć, pływanie rzuć
I zacznij dbać o siebie!

A Kolumb skłonił się jak paź,
Po cichu tak pomyślał zaś:


Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce!
I zamiast minę mieć ponurą,
Skromniutko, ot, z Ameryk którą- odkryjmy…
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da- kto wie?


Napotkał Nobla kumpel raz
I tak mu rzekł: Alfredzie,
Powiedzieć to najwyższy czas,
Że marnie ci się wiedzie!

Choć do doświadczeń wciąż cię gna,
Choć starasz się od świtu,
Ty prochu nie wymyślisz, a
Tym bardziej dynamitu!

A Nobel spłonił się jak rak,
Po cichu zaś pomyślał- jak?


Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce!

W myśleniu sens, w działaniu racja,
Próbujmy więc, a nuż fundacja- wystrzeli?
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da- kto wie?

Ukształtowała nam się raz
Opinia, mówiąc: Kurczę,
Rozsądku krzyny nie ma w was,
Inteligenty twórcze!

Na łeb wam wali się ten kram,
Aż sypią się zeń drzazgi,
O skórze myśleć czas, a wam?
Wam w głowie wciąż drobiazgi!

Opinia sroga to, że hej,
Odpowiadając przeto jej:


Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Bo jeżeli ciut się chce,

Drobiazgów parę się uchowa:
Kultura, sztuka, wolność słowa- Kochani,
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da- kto wie?

Rodacy!
Róbmy swoje!
A Ty, Widzu, brawo bij!
Róbmy swoje!
A Ty zdrowie nasze pij!
Niejedną jeszcze paranoję
Przetrzymać przyjdzie- robiąc swoje! Kochani,
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Żeby było na co wyjść!

Suplement:

Minęły lata, proszę Pań,
I chmurzy lico moje,
Że dziś wczorajszy byle drań
Też śpiewa „Róbmy swoje!”.

I w mądrych ludziach przygasł duch,
Choć ciągle im tłumaczę,
Że gdy to samo śpiewa dwóch,
To nie to samo znaczy!

Inteligencie, wstydź się waść!
Nie pozwól sobie śpiewki kraść!

Róbmy swoje!
Kładźmy zbroje pełne wgięć!
Róbmy swoje!
Wróćmy słowom sens i chęć!
Twarz wróćmy słowu- bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży! Rodacy!
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Na tym dziś się skupmy
I z uporem róbmy swoje

(Wojciech Młynarski - Róbmy swoje)  https://goo.gl/6WGhvO

poniedziałek, 16 listopada 2015

Komentarze albo zasada domina.

Poruszenie jednej cegiełki wielkiego wysiłku nie wymaga, ale jeśli cegiełka nie leży samotnie na stole, tylko jest częścią jakiejś konstrukcji, to trzeba wiele wysiłku, żeby zachować konstrukcję w spójnej całości.

Okazało się, że brązowe pięciogroszówki wybito nie w Bazylei, a w Bernie.

OK.
Errata do katalogu gotowa.
Poprawki w katalogu zbioru - wprowadzone.
Trzeba sprawdzić czy i co o tej monecie wcześniej pisałem.
Felietony dla e-numizmatyki?
Jest jedna wzmianka o Bazylei - poprawiona.

Są dwa wpisy na blogu - poprawki wprowadzone.

O!
Przeglądając stare wpisy na blogu zauważyłem, że trzeba uzupełnić kilka brakujących zdjęć, w paru przypadkach usunąć znaczniki powodujące niechcianą zmianę czcionki - konieczny jest dokładne sprawdzenie, wpis po wpisie i poprawienie niedoróbek.
I rzecz najgorsza, niewybaczalna.
Znalazłem kilka (na razie) komentarzy czytelników, na które nie odpowiedziałem. Niedopuszczalne.
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko jedno - z niewytłumaczalnych powodów nie zawsze działa subskrypcja komentarzy. Wydawało mi się, że mechanizm wbudowany przez Google w serwis Blogspot zapewni autorowi otrzymywanie informacji o pojawianiu się komentarzy. Tylko mi się wydawało.
I jeszcze jedno rzuca się w oczy - od pewnego momentu komentarze zaczęły pojawiać się znacznie rzadziej. Przyczynę odkryłem próbując umieścić komentarz.
Okazało się, że wyłączyłem kiedyś standardowy system komentarzy zastępując go komentarzami Google+. Przegapiłem wtedy informację z pomocy, że tym samym pozbawiam czytelników nie mających konta Google+ (albo chcących zachować anonimowość) możliwości komentowania wpisów.
Nie przeczę, że jest to wygodne, bo radykalnie maleje ilość komentarzy, które trzeba moderować. Niestety, tych pożądanych też jest mniej, a tego nie chcę. Trzeba by wrócić do komentarzy standardowych, ale tu pojawia się inny problem.
Można to zrobić, ale część komentarzy zniknie bezpowrotnie.
Żeby nie stracić tych najcenniejszych trzeba będzie się napracować. Muszę przejrzeć wpis po wpisie, a jest ich ponad trzysta, i włączyć dyskusje w treść wpisów.Kiedy się z tym uporam, przywrócę komentarze standardowe. Niech blog żyje intensywniej.

Przy okazji prośba:
Poszukuję:
J. N o w a k - D ł u ż e w s k i,
Bibliografia staropolskiej okolicznościowej poezji politycznej XVI–XVIII w., Warszawa 1964,
Chętnie kupię, ale jeśli właściciel nie zamierza rozstawać się z książką, to bardzo proszę o skan strony 192.
Edytowane 29-02-2016 - prośba nieaktualna, mam już potrzebne mi informacje z tej książki.

I jeszcze obrazek.
Zatrudniłem generator liczb losowych z arkusza kalkulacyjnego Libre Office =ZAOKR.DO.CAŁK(LOS()*3057) - 3057 to aktualna ilość monet w mojej kolekcji - wyskoczyła wartość 1219. Co my tu mamy?

Austria, 1 halerz 1901, mennica wiedeńska, brąz.

Maleństwo - 17 mm średnicy, 1,66 grama, ale bardzo ładne. Mam sentyment do austrowęgierskiej drobnicy.

czwartek, 12 listopada 2015

5 groszy 1949 brąz - Bazylea czy Berno?

Po powrocie z Drezna znalazłem w poczcie takie pytanie:
"Piszę do Pana, bo szukam odpowiedzi na pytanie skąd się wzięła mennica Bazylea jako producent 5-groszówek 1949.
Znalazłem informację, że tamtejszą mennicę sprzedano w prywatne ręce 22 czerwca 1835 r. Nowy właściciel po kilku eksperymentach medalierskich poddał się i Bazylea zniknęła z numizmatycznej mapy ok. 1850 r. Natomiast polskie katalogi twierdzą, że wiek później w Bazylei jakiś zakład zdobył kontrakt na niebagatelne 300 mln sztuk i jeszcze się z niego wywiązał.
Czy orientuje się Pan może skąd pochodzi informacja, że to właśnie Bazylea produkowała te monety? Bo jeśli źródło jest rządowe i w dodatku to samo, które opublikowało niklowe 10-groszówki, to jestem sobie z stanie wyobrazić, że poszukując polskiej nazwy miasta Bern źródło to znalazło odpowiednik miasta Basel. Choć jeśli źródło nie jest rządowe, to i tak jestem w stanie sobie taką pomyłkę wyobrazić."
Zanim dogrzebałem się w notatkach, które robiłem podczas pracy nad katalogiem, do odpowiednich zapisów przyszedł email z rozwiązaniem zagadki. Za chwilę je przedstawię, ale najpierw napiszę o tym, co znalazłem w notatkach z 2009 r.
Ponieważ zauważyłem wtedy, że w różnych publikacjach podawane są różne miejsca wybicia tych monet postanowiłem zawierzyć publikacji, którą (coraz częściej zauważam, że niesłusznie) uważałem za wyrocznię. "Katalog podstawowych typów monet i banknotów Polski oraz ziem historycznie z Polską związanych" E. Kopickiego, tom IX, "Kryteria i elementy klasyfikacji" Część 1 - "Systemy klasyfikacyjne i elementy przynależności monet". Na stronach 245-246, w wykazie mennic bijących monety dla Polski oraz ziem historycznie z Polską związanych znalazły się takie informacje:
Bazylea /Basilea, Basela, Basel/
Mennica szwajcarska, biła 5-groszowe monety brązowe na zlecenie rządu PRL
Okresy działalności
Mennica państwowa 1949
1949   V-67.12   /PRL/
Takież informacje powtórzyłem w moim katalogu. Nie ja jeden. Terlecki w "Mennicy warszawskiej" pisał, że brązowe 5-groszówki zamówiono w Szwajcarii. W pierwszym wydaniu swojego katalogu popularnego (rok 1965) umieścił tylko wzmiankę o biciu ich w mennicy zagranicznej. Bazylea jako miejsce ich bicia została podana w "dużym Parchimowiczu". Nic na temat mennicy nie napisał ani Fischer, ani Suchanek. Tylko w katalogu Kamińskiego pojawia się informacja, że brązowe 5-groszówki wybito w Bernie.

A wystarczyło siąść do komputera i wysłać email z zapytaniem.To właśnie zrobił nadawca emaila, który zacytowałem na początku tego wpisu. Oto odpowiedź, jaką otrzymał:
I wszystko jasne, BERNO! Znamy nawet skład stopu, z którego wybito te pięciogroszówki.

Zagadkę rozwiązał autor sieciowego katalogu monet obiegowych - nie tylko polskich - dostępnego pod adresem coinz.eu
Przy okazji nie mogłem nie przyjrzeć się temu katalogowi. I jestem pod wrażeniem; polecam uwadze wszystkim kolekcjonerom europejskich monet obiegowych bitych po roku 1945.

Spowodował Pan Adam, że muszę na dzień, dwa oderwać się od problemów drugiej połowy XVIII wieku i wrócić do mojego katalogu specjalizowanego. Niebawem umieszczę tu i na Scribd erratę do katalogu w postaci pliku pdf ze stronami, które należy wymienić. Muszę też sprawdzić, czy gdzieś tu na blogu i na innych moich stronach nie wyskakuje ta nieszczęsna Bazylea.

Na deser zdjęcie monety z berneńskiej mennicy, świadczące o tym, że i Szwajcarom zdarzały się drobne niedoróbki.

5 groszy 1949, Berno, zdwojenie rysunku na rewersie



Aktualizacja 13.11.2015
Errata do mojego Katalogu Specjalizowanego PRL
https://drive.google.com/file/d/0Bzby79nTIf8RN2xKVFR3RmtLc2s/view?usp=sharing

środa, 11 listopada 2015

Drezno

Po powrocie z wakacji dowiedziałem się, że 7 czerwca 2015 Państwowe Zbiory Sztuki w Dreźnie udostępniły publiczności nowy gabinet numizmatyczny.
Gabinet może i nowy, ale kolekcja stara, jedna z najstarszych, jeśli nie najstarsza do dziś zachowana na świecie. W materiałach informacyjnych można wyczytać, że Münzkabinett to najstarsze muzeum w Dreźnie.
Kolekcję numizmatów zaczął gromadzić około roku 1530 książę Jerzy Brodaty (1471-1539). W kolekcji jest dziś około trzystu tysięcy numizmatów i biblioteka numizmatyczna gromadząca prawie trzydzieści tysięcy woluminów. W 1945 roku zbiory zostały skonfiskowane przez Rosjan. Wróciły do Drezna w roku 1958. W latach 1959 - 2002 część kolekcji eksponowano w salach Albertinum. W roku 2002 zbiory przeniesiono do Zamku Rezydencyjnego, ale na otwarcie stałej wystawy trzeba było czekać aż do tego roku. 

Od kilku lat, zwykle na początku listopada, organizuję sobie wycieczki numizmatyczne. W tym roku wybrałem właśnie Drezno.

Miasto przywitało mnie deszczem, na szczęście dość ciepłym. Dobrze zorganizowany system informacji o wolnych miejscach parkingowych umożliwił mi znalezienie parkingu prawie w bezpośrednim  sąsiedztwie Residenzschloss. Po przejściu kilkuset metrów byłem na miejscu.
Brama wprowadziła mnie na zadaszony dziedziniec. Kolejki do kas nie było (to plus listopadowego terminu).
Lżejszy o dwanaście euro, za to z biletem upoważniającym do obejrzenia kilku wystaw
(jak widać, munzkabinet na bilecie jeszcze miejsca nie znalazł)
 
udałem się na poszukiwanie Gabinetu Numizmatycznego.
Byłbym zapomniał - kupując bilet zapytałem o możliwość fotografowania. Kasjerka powiedziała mi, że wolno robić zdjęcia tylko w niektórych miejscach i że trzeba o to pytać obsługę. Nie było, jak w niektórych muzeach, możliwości wykupienia prawa do fotografowania.

Gabinet Numizmatyczny nie ma osobnego wejścia. Łatwo je przegapić, bo jest w kącie na samym końcu potężnej Reisensaal wypełnionej zbrojami, mieczami i wszelkiej maści narzędziami mordu. Pytam, czy mogę robić zdjęcia. Fotografieren verboten!
Trudno, wchodzę w drzwi gabinety numizmatycznego
Pierwszą salę gabinetu przeznaczono na wystawy czasowe. Teraz prezentuje się w niej "Medale portretowe niemieckiego renesansu" - wspólne przedsięwzięcie muzeów w Dreźnie, Monachium i Wiedniu. Pytam, czy mogę robić zdjęcia. Fotografieren verboten!
Nie jest dobrze myślę sobie, może to dlatego, że są tu nie tylko miejscowe eksponaty. W gablotach wystawiono około dwustu medali - piękne, ale to nie moja bajka.
Drzwi po lewej wprowadzają do sali, powiedzmy, edukacyjnej. Dwa rzędy wysokich, dostępnych z czterech stron gablot. W pierwszej po lewej okazy kruszconośnych minerałów i przykładowe monety wybite (albo odlane) z uzyskanych z nich metali. Pytam, czy mogę robić zdjęcia. Fotografieren verboten! Tłumaczę, że przejechałem 450 kilometrów specjalnie po to, żeby zobaczyć tę wystawę, że jestem blogerem, a mój blog ma około 10.000 odwiedzin miesięcznie, że w innych muzeach (Kraków, Kutna Hora, Kremnica, Jachymow) można robić zdjęcia prawie bez ograniczeń. Odpowiedź jest niezmienna - fotografieren verboten.
Trudno, posłużę się zdjęciami z internetowych materiałów informacyjnych drezdeńskiego muzeum.

Wracamy do Elbsaale



Po lewej właśnie gablota z minerałami. Oprócz niej gablota "od talara do dolara" i gablota tłumacząca tradycyjne nazwy monet - oczywiście są w niej i Schmetterlingstaler i Cosel Gulden, saskie talary ośmiu braci i inne monety, które zyskały własne nazwy. Osobną gablotę poświęcono falsyfikatom - przede wszystkim tym na szkodę emitentów - od starożytności, aż po współczesne monety euro (ostatnio Litwini ujawnili duże ilości takich fałszywek - wyjęto je z różnych automatów sprzedażowych). Jest i gablota z różnymi obiektami pełniącymi funkcje monetarne (to ta po prawej na powyższym zdjęciu), z liczmanami i monetopodobnymi żetonami, wagami i odważnikami do monet, z monetami wykorzysanymi do celów pozapieniężnych (biżuteria, ozdobne przedmioty codziennego użytku). Kiedy wyjąłem telefon, żeby przy użyciu funkcji dyktafonu zanotować kolejność i zawartość gablot, jak spod ziemi pojawił się "miły" pan - fotografieren verboten. A żeby cię pokręciło!

Drzwi po lewej wprowadzają do sali prezentującej mennictwo Saksonii i blisko z nim związane górnictwo srebra i miedzi. Pokazano część spośród dwudziestu pięciu tysięcy saskich monet zgromadzonych w muzeum. Od średniowiecza, po wiek dwudziesty.
Następna sala, to "Kosmos pieniądza". Na honorowym, wprowadzającym miejscu studukatówka Zygmunta III.
Pokazana tak, że widać tylko awers (MNK wygrywa!), opisana jako najcięższa złota moneta w zbiorze. Podkreślono, że jest to moneta, którą uwzględnia najstarszy zachowany inwentarz kolekcji pochodzący z drugiej połowy XVII wieku.

Za studukatówką kolejne gabloty prezentują monety od antyku po współczesność.
Można sprawdzić, czy syrakuzańska dekadrachma naprawdę zasługuje na sławę najpiękniejszej antycznej monety, porównać wielkość as grave z bizantyjskimi nummi. W gablocie średniowiecznej zauważyłem denara Mieszka II do niedawna uważanego za najstarszą polską monetę. Tu opisano go prawidłowo. Zupełnie zapomniałem o złotym brakteacie Władysława Odonica, który podobno jest w drezdeńskiej kolekcji - nie wiem, czy pokazano go na wystawie. W końcu jest na niej "tylko" 3300 numizmatów, około jednego procenta całości.
Cała sala wygląda tak
Po lewej wysuwane ze ściany gabloty z banknotami - tu przynajmniej można obejrzeć obie strony. Na środku dwutonowa prasa mennicza z roku 1839 (pracowała do lat 50-tych XX wieku - przeszło sto lat!). Produkowała do osiemdziesięciu monet na minutę. W prasie jest stempel jednofenigówki cesarstwa niemieckiego, rocznika nie dostrzegłem - wzrok już nie ten. W gablocie za prasą pokazano przykłady różnych stempli menniczych - od średniowiecznego stempla do brakteatów po prawie współczesne stemple do maszynowego tłoczenia monet.

Więcej narzędzi menniczych pokazano w sali poświęconej medalom i odznaczeniom. W gablocie stojącej na środku sali można prześledzić proces powstawania stempli - od gipsowego projektu aż po gotowy produkt. Duże wrażenie robi puncen z portretem - głównym elementem rysunku awersu monety.
Obok zestaw rylców używanych przy robieniu modeli oraz zestaw punc z literami i ozdobnikami - tych używano przy wyrobie stempli albo matryc do stempli. I medale. Dużo medali, w tym oczywiście związanych z Polską, bo i August Mocny i jego syn w medalach się lubowali.

Korzystając z tego, że bilet dawał prawo do wejścia do kilku jeszcze działów muzeum, przebiegłem (prawie) przez Türckische Cammer by na koniec wylądować w galerii Neues Grünes Gewölbe (Nowe zielone sklepienie). To część kunstkamery założonej przez Augusta Mocnego - skarbca gromadzącego przeróżne wyroby z metali szlachetnych, klejnoty, ozdoby itd. I tu niespodzianka - na drzwiach wejściowych wyraźny znak zakazu fotografowania - ikona z przekreślonym aparatem. Na drzwiach prowadzących do gabinetu numizmatycznego niczego takiego nie zauważyłem, tak mi się przynajmniej teraz wydaje.
Czy wiecie, że Grünes Gewölbe ma ścisły związek z uruchamianiem produkcji polskich miedzianych szelągów w saskich mennicach? W roku 1751, przy założonej dla Gruntalu marży, mennica mogłaby wypracowywać zysk gdyby przebijano na szelągi 9 centnarów miedzi tygodniowo. Nie pozwalały na to jednak przestoje powodowane brakiem surowca. Saigerhütte Grünthal musiała dostarczać miedź również do do mennicy w Dreźnie, a ta miała pierwszeństwo, bo produkowała monety dla Saksoni. Dlatego powstał deficyt, na pokrycie którego przeznaczono 800 talarów z kwoty 1000 dukatów uzyskanych z przetopienia złotej zastawy z elektorskiego skarbca.


W salach nowego zielonego sklepienia wypatrzyłem jeszcze jedną gablotę, której zawartość można powiązać z numizmatyką.
To ta po prawej. Są w niej dwa klejnoty będące własnością Augusta III. Pierwszy, to łańcuch orderu świętego Apostoła Andrzeja Pierwszego Powołańca, który znajdujemy na awersach monet Królestwa Polskiego. Po szczegóły odsyłam do wpisu sprzed czterech lat
Drugi klejnot, to zawieszka Orderu Złotego Runa. I ten klejnot znajdziemy na awersach monet wielu naszych władców, w tym na pokazanej wcześniej studukatówce.


Nie miałem czasu na dalsze zwiedzanie drezdeńskich muzeów, Czekało mnie jeszcze 150 kilometrów, w niemałej części po górskich drogach Erzgebirge, co nie jest specjalnie przyjemne po deszczu i w ciemnościach. Najwyższy punkt na trasie to prawie 1100 m npm. Jak widać udało się.

Jutro napiszę o tym, co było dalej i o tym, co czekało mnie po powrocie. A do Drezna trzeba będzie jeszcze kiedyś pojechać.



środa, 4 listopada 2015

Cztery monetki

Obiecałem wczoraj, że napiszę coś o najnowszych zakupach.
Kobyłka u płota.

Tylko jedna z tych czterech, to miedziak A3S.
Szeląg koronny z roku 1752 z literką F oraz imieniem króla pisanym przez U mennica w Gubinie. 

Lekko niecentrycznie wybity, ale całkowicie czytelny. Po oczyszczeniu powinien wyglądać znacznie lepiej. Teoretycznie pospolity - tak przynajmniej twierdzą autorzy katalogów. W praktyce...
W zbiorze miałem dotąd dwa egzemplarze spod różnych stempli. Oba częściowo nieczytelne, a i tak byłem zadowolony, że udało mi się je dopaść.

Pozostałe trzy, to drobne srebra Z3W. Najstarsze z nich:
Szeląg koronny z roku 1601, mennica krakowska.

W odróżnieniu od monet bitych przed rokiem 1598 nie znajdziemy na nim znaków osób zarządzających mennicą. Zgodnie z ordynacją podskarbiego Firleja z czerwca 1599 r. zamiast nich umieszczono na rewersie literę K świadczącą o pochodzeniu z mennicy w Krakowie. W roku wybicia tego szeląga stała się ona jedyną czynną mennicą koronną. Pozostałe zamknięto. Dopiero po siedmiu latach król zezwolił na otwarcie mennicy w Bydgoszczy - można przypuszczać, że brakowało mu stałego dopływu gotówki zapewnianego przez mennice. Na  żywo monetka prezentuje się znacznie lepiej. Monety z menniczym połyskiem źle się skanują.  

Kolejne srebro...
Czy na pewno srebro? Na powierzchni monety dominuje czerwień miedzi (i ciemne plamy patyny). Z trudem można doszukać się resztek srebrzenia. Srebrzenia, bo ten krążek nigdy nie był srebrny. To grosz koronny sfałszowany na szkodę emitenta. Nosi rocznik 1610 (zapisany, jako 1.6.10). Kiedy go wybito? Nie wiadomo. Zwykło się wszystkie tego typu falsyfikaty przypisywać mennicy utrzymywanej w żywieckim zamku przez Mikołaja Komorowskiego. Pisałem o nim kiedyś w jednym z felietonów, w którym pokazałem podobny falsyfikat z datą 1611. Kto ciekawy, niech zajrzy tutaj.
Ten falsyfikat kupiłem przy okazji. Przyjechał z Czech razem z drugą monetą - wystawiono je jako zestaw.

Z tej drugiej monety, choć bardzo słabo zachowanej i na pierwszy rzut oka nieciekawej zadowolony jestem najbardziej.
Półtorak z roku 1615 wybity w Krakowie.


O krakowskim pochodzeniu świadczy znak mincerski w postaci skrzyżowanych haków (dlaczego w przypadku półtoraków nie przestrzegano polecenia podskarbiego?). Co prawda M. Gumowski w "Podręczniku numizmatycznym" napisał, że to "znak menniczy na monetach (półtorakach) Zygmunta III bitych w Bydgoszczy 1614-1618" ale dziś wszyscy zgodnie uznają, że półtoraki z tym znakiem na rewersie wyszły z mennicy krakowskiej.
Ogólnie rzecz biorąc, krakowskie półtoraki są rzadsze od bydgoskich, ale czy aż tak, by decydować się na zakup egzemplarza tak zniszczonego? Nawiasem mówiąc, mamy tu do czynienia z dwoma rodzajami uszkodzeń - oprócz zniszczeń spowodowanych agresywnym środowiskiem moneta ma ślady obcinania. Ktoś "pożyczył sobie" z niej troszkę srebra.
W zbiorze miałem już półtoraka z tego rocznika i tej samej mennicy. O, takiego:
Półtorak z roku 1615 wybity w Krakowie.


Kto wie, dlaczego zalicytowałem tamtą paskudę?
Podpowiedź: zadecydowała jedna litera. Która?

Odpowiedź brzmi S. Litera S, która minimalnie wydłużyła skrócony zapis imienia króla. Zamiast SIGI mamy SIGIS. Nieistotne, że po dopisaniu S wyszedł palindrom. Ważne, że krakowskich półtoraków z tak zapisanym imieniem wybito mało, a do naszych czasów dotrwało ich bardzo mało.

Warto zwracać uwagę na takie niuanse. Odmiany napisowe, bo z takim rodzajem odmiany mamy tu do czynienia, często bardzo mocno różnią się cenami. Sprawdźcie swoje boratynki (na przykład). Ma ktoś egzemplarz z legendą inną, niż IOAN CAS REX?
Jeśli tak, to gratuluję.


wtorek, 3 listopada 2015

DMB

W lutym tego roku pisałem o niespodziankach. Bilet
kupiłem tak szybko, jak było to możliwe. Ośmiomiesięczne oczekiwanie ciągnęło się niemiłosiernie ale w końcu dobiegło do końca. Trasę Sosnowiec Gdańsk pokonaliśmy w siedem godzin, pomimo drobnego nieporozumienia z nawigacją (w Łodzi oczywiście). Obiad (palce lizać), kwadrans przebijania się przez korki i już można było zająć wybrane miejsca. Gdzieś tu:
Na koncertach zdjęć nie robię. Koncert, to koncert. Trzeba słuchać, rejestrować w pamięci muzykę, nastrój sali. Jeden strzał "aparatem" wbudowanym w zabawkę, którą mam już prawie cztery lata jednak zrobiłem.
Na zdjęciu niewiele widać szczegółów, ale na miejscu, na żywo było wspaniale. Koncert zaczął się z niewielkim opóźnieniem. Najpierw płyta zaintonowała tradycyjne (???) "Sto lat" budząc małe zaskoczenie zespołu, który zaraz potem ruszył "z kopyta" kawałkiem zatytułowanym "Don't drink the water". Jak u Hitchcocka - "Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć". I rosło, choć był to koncert, a nie film. Kolejno słuchaliśmy:
#41,
When the World Ends,
Death on the High Seas,
Too Much,
Big Eyed Fish (zagrany pierwszy raz na tej trasie koncertowej),
Belly Belly Nice,
Crash Into Me,
What Would You Say (z przezabawną kreskówką wyświetlaną na ekranie za zespołem),
You Might Die Trying,
Why I Am,
You & Me,
Satellite,
Jimi Thing (17:26 długa, długa wersja z "pojedynkiem" trąbki i saksofonu) .
Koncert zakończyły "mrówki" - Ants Marching (poprzedzone wstępem "Shake Your Body")


Po krótkiej przerwie (niewiele odpoczął Carter Beauford, który przez znaczną jej część siał po sali pałeczkami) przyszła pora na obowiązkowe bisy:
najpierw Granny, później jeden z moich ulubionych kawałków - Two Step, oczywiście z piękną solówką Cartera, przeciągnięty prawie do siedemnastu minut. I kolejne pałeczki poszybowały na płytę i do bocznych sektorów. A potem zapaliły się światła, znak że więcej bisów nie będzie. Trudno.

Koncert nie tak długi, jak oczekiwałem. Czystej muzyki była jedna godzina, pięćdziesiąt osiem minut i czternaście sekund - nie odmierzałem stoperem, podaję za http://dmbalmanac.com. Wcześniejsze koncerty na tegorocznej europejskiej trasie trwały po prawie dwie i pół godziny. Wydaje mi się, że znam wytłumaczenie - Dave nie mógł nie zauważyć tego, co przeszkadzało słuchaczom - tym na płycie mniej, tym w sektorach bardziej. Przeszkadzało echo, pogłos. Coś, co nie ma prawa pojawić się w dobrze nagłośnionej sali. Nie byłem wcześniej na żadnym koncercie w Ergo Arena więc nie wiem, czy zawinili dźwiękowcy, czy po prostu w tej hali tak być musi (skłaniam się ku tej właśnie opcji).
Zespół znalazł receptę - nie wykonywał utworów balladowych, w których główną rolę gra głos wokalisty. Panowie postawili na dynamikę, ściana dźwięku skutecznie tłumiła niepożądane efekty, ale skutek musiał być taki, jaki był. Po dwóch godzinach tak intensywnego grania zespół nawet tak zaprawiony w bojach jak DMB musiał się zmęczyć.

Koncert znakomity - nie zepsuły tego ani czas trwania koncertu ani wady nagłośnienia. Poszukajcie w sieci zdjęć. Na znakomitej większości, na twarzach słuchaczy widać szerokie uśmiechy. Podtrzymuję to, co nie raz już tu pisałem - Dave Matthews Band to teraz najlepsza koncertowa kapela świata. Jeśli tylko znów pojawi się gdzieś w okolicy, znów pojadę ich posłuchać.

A na razie, czekając na nową płytę i na następne koncerty mogę sobie przypominać Gdańsk słuchając zapisu z koncertu. Zajrzyjcie na profil https://www.facebook.com/dmbpl i sprawdźcie sami.

PS.
Po powrocie z Gdańska przyniosłem z poczty cztery monety od trzech dostawców. Nieczęsto zdarza się tak ciekawy zestaw. Pochwalę się za dwa, trzy dni.