Strony

czwartek, 30 grudnia 2010

2010

Przedostatni dzień roku - pora na podsumowanie.

PLUSY DODATNIE
  • Skończyłem i wydałem trzecią część katalogu - PRL.
    Dosyć szybko okazało się, że będą potrzebne uzupełnienia i korekty, ale nie jest tego dużo (w tajemnicy przyznam się, że spodziewałem się większej ilości niedoróbek).
  • Zostałem blogerem.
    Wystartowałem 10 września, napisałem jak dotąd 27 wpisów. W statystykach odnotowało się 6800 wyświetleń, z czego w grudniu prawie 3000 - uważam, że to całkiem niezły początek, a cierpliwym Czytelnikom niniejszym bardzo dziękuję.
    Największym zainteresowaniem cieszył się wpis poświęcony 10-groszówkom 1923.
  • W kolekcji przybyło 109 monet.  
    • Pierwszym tegorocznym nabytkiem była trzykrajcarówka Ks. legnicko-brzesko-wołowskiego Chrystiana wybita w Brzegu. Monetka niepięknie zachowana, z nieczytelną datą, ale skoro już wpadła mi w ręce, to znalazłem dla niej miejsce.
    • Ostatnią monetą, którą kupiłem w roku 2010 jest niemieckie cynkowe 10 fenigów z datą 1948 bite stemplami podobnymi do używanych podczas wojny, ale oczywiście bez swastyki. 

  • Nadal biegam. Udało mi się zejść poniżej 27 minut/1 okrążenie Pogorii III (6 km) i obiec Pogorię IV w niecałe półtorej godziny.
  • Udzieliłem dwóch wywiadów. Jeden został już opublikowany - zapraszam do lektury.
PLUSY UJEMNE
  • Nie udało mi się skończyć opracowania na temat bilonu Królestwa Polskiego 1835-1841 - wygląda na to, że zbieranie materiału potrwa jeszcze jakiś czas.
  • Nie udało mi się kupić kilku monet, na które miałem wielką ochotę, np. pięciogroszówki 1840 z dwiema kropkami. Przegapiłem kilka ciekawych półtoraków, kilka razy ustawiłem na półtoraki zbyt niskie limity  i to jeszcze zanim wzrosło zainteresowanie tymi monetami wywołane akcją na forum TPZN. 
  • Nie wygrałem w Lotto.
  • Katalog PRL - nakład wyczerpany, dałem się uprosić i pozbyłem się nawet swojego egzemplarza.
CO DALEJ?
  • Poeta napisał "A com zaczął, skończyć muszę!", więc:
    • trzeba skończyć katalog obiegówek III RP - będzie w wersji sieciowej, praca trwa, planowane ukończenie 30 stycznia 2011 - trzymajcie kciuki.
    • trzeba skończyć opracowanie dot. bilonu 1835-1841, a łatwo nie będzie - tu żadnego terminu zakończenia nawet nie planuję.
  • Zaplanowałem sobie odwiedzenie kilku muzeów znanych ze swoich kolekcji numizmatycznych - jak się uda, będą sprawozdania.
  • Muszę maksymalnie wykorzystać nową zabawkę i skończyć dodawanie obrazków do katalogu własnego zbioru - część monet nie doczekała się jeszcze dobrych ilustracji.
  • Może wygram w Lotto?
  • Na tradycyjny urlop w Borach Tucholskich zabiorę ponton. Mam zamiar urządzić sobie kilka niedługich spływów małymi, dzikimi rzeczkami w okolicy - jak się uda, będzie fotoreportaż.
  • Może jakiś półmaraton?
  • Nie zapominajmy o kolekcji - niech rośnie!
I tak to w skrócie wygląda. 
Bawcie się dobrze witając Nowy Rok, dbajcie o zdrowie i nie przejmujcie się byle czym.Szczęścia życzę!

P.S.
Byłbym zapomniał - ZBIERAJCIE MONETY.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Przegląd Numizmatyczny 4/2010


Ostatni tegoroczny numer kwartalnika SNP ukazał się tuż przed świętami. Całość ma 72 strony i kosztuje 14 złotych.
Spis treści:
  1. Talary koronne Jana Kazimierza z mennicy koronnej w Krakowie.
    Bardzo ciekawy artykuł połączony z bogato ilustrowanym katalogiem talarów bitych w Krakowie w latach 1649-1650.
  2. Katalog-cennik polskich monet od roku 1916.
    Co raz obszerniejsza część PN (z racji rosnącej ilości nowych emisji monet kolekcjonerskich). Od kilku lat przestałem analizować ceny katalogowe, trudno mi więc ocenić rzetelność wycen ekspertów SNP, czy porównywać te wyceny z danymi z katalogów popularnych. Dziwi mnie natomiast kurczowe trzymanie się formatu katalogu zaadoptowanego z niemieckich miesięczników (niekonsekwentnie zresztą, bo wykaz lustrzanek ma inną formę). Wydaje mi się, że drukowanie katalogu na środkowych stronach Przeglądu w formie umożliwiającej wypięcie ich i złożenie w poręczną broszurę w formacie A5 lub nawet A6 mogło by przyciągnąć nowych nabywców. Oczywiście trzeba by to poprzeć jakąś reklamą.
  3. Kilka uwag o odmianach ortów gdańskich.
    Autor zwrócił uwagę na różnice stempli ortów gdańskich z lat 1614 i 1616.
  4. Kolekcjonowanie monet keszowych - część 4.
    Wskazówki dotyczące konserwacji i przechowywania wschodnioazjatyckich monet "z kwadratową dziurą" - znaczną część uwag mogą wykorzystać również kolekcjonerzy innych monet.
  5. Recenzja katalogu J. Parchimowicza "Monety Rzeczpospolitej Polskiej 1919-1939".
  6. Omówienie nowego numeru Lubelskich Wiadomości Numizmatycznych.
  7. Zagadki numizmatyki polskiej.
    Autor zwraca uwagę na konsekwencje używania prasy walcowej w mennicy malborskiej. Zastosowanie takiej technologii zdeterminowało istnienie konkretnej ilości stempli szóstaków różniących się detalami rysunku. Problem był już wcześniej poruszany na cafe Allegro przy okazji dyskusji n/t ortów gdańskich.
  8. Odmiany złotych monet litewskich Jana Kazimierza.
  9. Medal - świadek historii.
  10. Recenzja "Das deutsche Notgeld von 1914/1915".
  11. Wrocławskie bony obozowe.
  12. Aktualności z Polski, Europy, Świata.
Do tego mnóstwo reklam. Tym razem przeczytałem je dosyć dokładnie i z wielkim zdziwieniem stwierdziłem, że większość naszych numizmatycznych PROFESJONAŁÓW ma konta pocztowe na DARMOWYCH SERWISACH. Postanowiłem sprawdzić, w jaki sposób (i czy w ogóle) firmy z nich korzystają. Wysłałem do wszystkich zapytanie o pewną małą (i rzadką) monetkę, której od pewnego czasu bezskutecznie poszukuję. Zobaczę jakie będą reakcje i za jakiś czas podzielę się z Wami spostrzeżeniami.

czwartek, 23 grudnia 2010

Wesołych Świąt!!!

Wszystkim Gościom mojego bloga życzę Wesołych Świąt, wolnych od codziennego pośpiechu i harmidru.


Przeżyjcie je w ciepłej rodzinnej atmosferze, choć przez tych kilka dni zapominając o wszystkim, co męczy, drażni i nie daje spokoju. Monety też odłóżcie w kąt, na monetach  świat się nie kończy.






poniedziałek, 20 grudnia 2010

Co kupić numizmatykowi na prezent pod choinkę?

Cokolwiek, byle nie było związane z numizmatyką!


Wyjątek od tej reguły można zrobić wyłącznie w przypadku gdy nasz prezentobiorca jednoznacznie i konkretnie powiedział, co chciałby dostać.

Kilka razy zdarzało mi się dostawać numizmatyczne prezenty. Nigdy nie zdarzyło się, żeby były to prezenty trafione. I jak w takiej sytuacji wyjść z twarzą? Kamienna twarz pokerzysty nie jest wtedy dobrym rozwiązaniem, a nie każdy potrafi dobrze zagrać człowieka niespodziewanie uszczęśliwionego. To tak, jak z przysłowiowym już krawatem w ukośne zielone paski albo pachnidłami zupełnie nie pasującymi do upodobań obdarowanego. Na szczęście to już przeszłość - delikatnie zasugerowałem paru osobom, że kolekcjonowanie monet nie pociąga za sobą automatycznego zachwytu nad każdym okrągłym kawałkiem metalu.

Dobra książka, bilet na koncert, płyta, film, dobry alkohol, zawsze dawały mi wiele szczerej radości i zwalniały z konieczności zastanawiania się co teraz z tym fantem zrobić i jak to zrobić nie urażając darczyńcy. Jasne, że i w tych przypadkach trzeba starać się trafić w czyjś gust, ale to przecież zwykle ktoś bliski, więc co nieco o nim wiemy.

Na monetach świat się nie kończy. Nawet dla bardzo aktywnego kolekcjonera. No chyba, że macie wśród bliskich jakiegoś zupełnego maniaka. Macie? To wykorzystajcie szansę na choćby chwilowe zwrócenie jego uwagi na inne przyjemności życia.

Mam nadzieję, że zdążyłem z moją radą i nie wpakowaliście się jeszcze w jakiś nieprzemyślany zakup.

sobota, 18 grudnia 2010

Europejskie Centrum Pieniądza.

Brzmi dumnie, nieprawdaż?
Gdzie?
W Bydgoszczy na Wyspie Młyńskiej.
Mennica bydgoska rozpoczęła działalność pod koniec XVI wieku. Podobno (ks. Polkowski) w Bydgoszczy bito denary już w dobie jagiellońskiej, a może nawet i za Kazimierza wielkiego, ale nie mamy materialnych dowodów uprawdopodobniających tę tezę. Przez pewien czas bydgoska mennica była jedyną czynną mennica koronną.
W roku 2005 podjęto decyzję o rewitalizacji obiektów na Wyspie Młyńskiej i po paru latach słowo stało się ciałem. Między innymi oddano do użytku Europejskie Centrum Pieniądza zajmujące jeden z budynków dawnej mennicy (Ul. Mennica 4) - pręgarnię, miejsce gdzie wybijano monety. Mennica zajmowała kiedyś prawie całą wschodnią część Wyspy Młyńskiej. Budynek pochodzi z XVII wieku, czyli z okresu świetności mennicy. Nie jest budynkiem oryginalnym - przebudowano go już w roku 1786, a później. na przełomie XIX i XX wieku zaadaptowano do celów mieszkaniowych. Od renowacji w 2008 roku budynkiem administruje Muzeum Okręgowe w Bydgoszczy.
ECP jest nie tylko miejscem, w którym eksponuje się pamiątki po sławnej mennicy. Centrum wykorzystuje się też do organizacji wystaw czasowych oraz seminariów naukowych i popularnonaukowych.
Dopiero wczoraj dotarła do mnie wiadomość, że przedwczoraj, czyli 16 grudnia 2010 r. odbyła się tam impreza, w której chętnie wziąłbym udział. Wystarczy rzut oka na proponowany program seminarium:
11:00 - otwarcie obrad
11:10 - Monety z Mennicy Bydgoskiej w zbiorach Muzeum Okręgowego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy - Irena Borowczak
11:50 - Ostatnie monety z Mennicy Bydgoskiej jako źródło do badań nad ustaleniem daty końca jej działalności - dr Witold Garbaczewski
12:15 - przerwa kawowa
12:45 - Technika bicia monet w Mennicy Bydgoskiej - Aleksander Kuźmin
13:10 - pokaz bicia monet
13:30 - Mennica w Bydgoszczy prezentacja numizmatów z serii Mennice Ziem Polskich - Tomasz Bylicki
13:50 - panel dyskusyjny
14:10 - zwiedzanie wystawy "Mennica bydgoska", rozmowy kuluarowe
Dodałem ECP do listy alertów googla - mam nadzieję, że nie przegapię następnej podobnej imprezy.
Przy okazji, poszukując informacji o seminarium, dowiedziałem się, że oprócz stałej wystawy "Mennica bydgoska" w ECP można było do tej pory zobaczyć wystawy "Od pieniądza narodowego do euro" i "Pieniądz w kulturze. Między sacrum a profanum". Z pewnością, podczas następnego pobytu w Bydgoszczy (a bywam tam raz na dwa/trzy lata) zajrzę na Wyspę Młyńską. Może nawet poświęcę na to dzień lub dwa corocznego wakacyjnego urlopu w Borach Tucholskich.
O odwiedzinach numizmatycznej Bydgoszczy pisałem już kiedyś dla e-Numizmatyki: przed wyjazdem i po wyjeździe. Zainteresowanym polecam pracę M. Gumowskiego "Mennica bydgoska" w oryginale z 1955 r. lub w reedycji wydanej przez bydgoski oddział PTN w roku 2005.
Jak już wcześniej wspominałem, trochę czasu poświęcam ostatnio półtorakom Zygmunta III Wazy. Większość z nich wybito właśnie na bydgoskiej Wyspie Młyńskiej. Ten również stamtąd pochodzi.

sobota, 11 grudnia 2010

NBP pozostawi w obiegu najniższe nominały monet.

Wbrew przewidywaniom monety 1-, 2- i 5-groszowe pozostaną w obiegu.



Co prawda koszt produkcji jedno- i  dwugroszówek przekracza ich wartość nominalną, ale...
przekracza niewiele, a społeczne koszty wycofania drobniaków (np. wzrost cen) mogą przewyższyć potencjalne oszczędności.
Nadal możemy więc liczyć na coroczne powiększanie kolekcji o nowe roczniki żółtych obiegówek.

czwartek, 9 grudnia 2010

Skąd się biorą katalogi monet

Kolekcjoner monet bez katalogu jest jak dziecko we mgle. Jeśli ma dobrą pamięć i nie za duży zbiór, to wie, co w nim ma. W przeciwnym przypadku ani nie wie co ma, ani nie wie, czego mu jeszcze brakuje. Tworzenie spisów i wykazów, to choroba gnębiąca ludzkość od wieków, nic więc dziwnego, że dopadła i kolekcjonerów. Pierwsze katalogi były inwentarzami kolekcji. Czasem tworzono je dla prozaicznych celów - były załącznikami do testamentów. W miarę rozwoju kolekcjonerstwa zaczęły powstawać katalogi generalne, obejmujące różne obszary - terytorialne, czasowe, dynastyczne itp.
Część mojej biblioteczki numizmatycznej.

Kolekcjoner, chcąc podzielić się uwagami na temat jakiejś monety z innymi osobami ma dwa wyjścia, albo bardzo precyzyjnie opisze monetę, albo posłuży się opisem zamieszczonym w publikacji powszechnie znanej w środowisku. Takimi publikacjami są właśnie katalogi.
Bardzo często, próbując opisać monetę podając odniesienia do jej opisów w literaturze, spotykamy się z koniecznością korzystania z wielu źródeł. Bywa, że są one mało precyzyjne, zawierają niejednoznaczne albo wręcz sprzeczne opisy. Niedogodności te często bywają motywem do opracowania nowych katalogów.


Jak dotąd, dominują katalogi papierowe. Śmiem jednak twierdzić, że powoli, powoli dominującą rolę przejmą katalogi sieciowe. Zwłaszcza, że wszystko wskazuje na kapitulację systemu lokalnego przechowywania danych na rzecz "cloud computing".


PAPIER
SIEĆ
WADY
ZALETY
WADY
ZALETY
Ograniczenie do stanu wiedzy aktualnego w momencie wydania.
Trwałość.
Ulotność.
Łatwość aktualizacji.
Dostępność ograniczona wysokością nakładu.
Korzystanie bez zasilania, bez komputera, bez dostępu do sieci.
Korzystanie uzależnione od drogiego sprzętu, zasilania, sieci.
Tania, nieograniczona dystrybucja. Łatwa archiwizacja całości lub fragmentów
Duże koszty wydania i dystrybucji.
Autor zarabia na sprzedaży katalogów.
Ograniczenie dochodów autora spowodowane piractwem.
Ułatwione sprzężenie zwrotne AUTOR-CZYTELNIK

Katalogi sieciowe powstają już od pewnego czasu. Część z nich, to archiwa dużych firm numizmatycznych (Coinarchives, Sixbid, WCN), z których korzystamy chyba wszyscy próbując identyfikować lub wyceniać monety. Część, to przenoszone do sieci katalogi papierowe (Saurma-Jeltsch, Czapski). Coraz więcej jest też katalogów tworzonych przez pasjonatów konkretnych "nisz", najczęściej dość wąskich (choć nie tylko, np. Wildwinds).
Spośród polskich katalogów sieciowych najwyżej cenię sobie wspomniane już archiwum WCN, strony "Money for nothing" i "Not in RIC". Dobrze zapowiada się ciepła jeszcze strona Zbiory.net stworzona przez GDA. Jest też kilka projektów stworzonych na cafe Allegro - może nieco zapomnianych, ale stale dostępnych w archiwum cafe (warto je zarchiwizować na swoich dyskach) - mam na myśli katalog odmian gdańskich 10-fenigówek z 1920 r. i katalog talarów Poniatowskiego.


Ciekawe rzeczy dzieją się ostatnio na forum TPZN. Forumowicz Rubinowakrew zaproponował stworzenie katalogu półtoraków Zygmunta III Wazy. Dzięki uporowi pomysłodawcy i przy zaangażowaniu kilku innych użytkowników forum (w tym i niżej podpisanego) katalog nabiera kształtów. Warto prześledzić pomocniczy wątek, w którym najpierw ustalano zasady budowy katalogu (m. innymi otwarty system numeracji zapożyczony z katalogu trojaków Igera), a który służy teraz do dosyłania danych (opisy, zdjęcia itp.).


Uwaga! Pora na noworoczne postanowienie.
Nie tak dawno temu kończąc krótki wpis informujący o wyczerpaniu nakładu mojego katalogu obiegówek PRL, poprosiłem o podpowiedź, czy pora teraz na aktualizację części pierwszej (KP) i drugiej (II RP + GG), czy wydanie części czwartej - III RP. Jak dotąd, jesteście zgodni - oczekujecie na katalog monet III RP. Będzie więc część czwarta. Będzie, ale...

Nie na papierze. Postanowiłem poeksperymentować - obiegówki III RP przedstawię w katalogu sieciowym. W końcu to okres otwarty. Pojawiają się nowe roczniki. Katalog drukowany trzeba by aktualizować co roku, a nie jest to takie proste. Poza tym, kto będzie chciał kupować co roku nowe wydanie - moje katalogi, to nie cenniki dla "inwestorów".
Kilka lat temu zrobiłem już krok w tym kierunku, ale ostatnio nie miałem serca i czasu, by rzecz kontynuować. Teraz spróbuję połączyć doświadczenie zdobyte przy okazji publikacji trzech papierowych katalogów z technicznymi możliwościami internetu. Zacznę po Świętach - oczywiście na blogu będą pojawiać się bieżące informacje. Życzcie mi (i sobie) powodzenia.

niedziela, 5 grudnia 2010

Jabberwocky

W ramach walki o dobre samopoczucie przypomniałem sobie ostatnio film Terry Gilliama z 1977 r. pod wiele (niewiele?) mówiącym tytułem Jabberwocky. 
W 44 minucie 23 sekundzie filmu zaczyna się scena z warsztatu płatnerskiego, którą natychmiast skojarzyłem sobie ze średniowiecznymi grafikami przedstawiającymi pracę pręgarzy - pracowników mennicy ręcznie bijących monety.

Jeden z rzemieślników obsługuje narzędzie (młot), drugi w równym, szybkim tempie podkłada nity. Wszystko opiera się na idealnej synchronizacji ruchów. Tak samo musiała wyglądać praca pręgarza i jego pomocnika.

Jeżeli chcecie zobaczyć, co działo się w mennicy, kiedy automatyzm ruchów zderzał się z czymś nieprzewidzianym - obejrzyjcie film.

sobota, 4 grudnia 2010

Katalog specjalizowany PRL - nakład wyczerpany.

Staram sie o dodruk.
Prawdopodobnie będzie to mozliwe dopiero w styczniu.
Przy okazji mam prośbę. Proszę mi podpowiedzieć, co mam wybrać w pierwszej kolejności:
1. aktualizację części pierwszej (KP) i drugiej (II RP + GG),
2. wydanie części czwartej - III RP
Muszę wybierać, bo na równoległą pracę nad nowym katalogiem i aktualizacją części już wydanych braknie mi czasu. Tym bardziej, że z mniejszym, lub większym zaangażowaniem, kontynuuje pracę nad opracowaniem dot. monet Królestwa Polskiego 1835-1841 bitych na stope polską.

czwartek, 2 grudnia 2010

Jak to się robi w Wielkiej Brytanii.

W kwietniu 2010 r. środowisko "poszukiwaczy skarbów" zelektryzowała wiadomość o odkryciu wielkiego depozytu monet rzymskich w południowo-zachodniej Anglii, niedaleko Frome w Somerset.
To trzeba zobaczyć. Najpierw zdjęcia.
Czy po obejrzeniu tych zdjęć mozna nie nabrać ochoty na kolekcjonowanie rzymskich monet?
Portrety panujących są zachwycające. Bogactwo symbolicznych przedstawień na rewersach również.
I kwestie techniczne: sposób wydobycia całości, mistrzostwo fachowców od konserwacji numizmatów i rzecz najważniejsza, w naszych warunkach nieosiągalna - tempo pracy.
Rewers brązu Carausiusa ze skarbu Frome
Rewers brązu Carausiusa ze skarbu z Frome.
Pierwszy pokaz wybranej części monet zorganizowano w British Museum już 8 lipca. Od 15 lipca do końca sierpnia systematycznie powiększano ilość monet prezentowanych publiczności muzeum w specjalnie zorganizowanej galerii.
Skarb składa się z 52.503 monet. Z tego 44.245 można było uznać za identyfikowalne już po wstępnym oczyszczeniu. Pozostałe być może uda się zidentyfikować po ukończeniu prac konserwatorskich. Około 5% zidentyfikowanych już monet wybito za panowania Carauciusa, który rządził Brytanią od 286 do 293 ne. To największy odkryty dotąd zespół monet tego władcy. W skarbie zidentyfikowano 5 srebrnych denarów Carauciusa - jedynych srebrnych monet bitych wówczas w imperium.
Kiedy już ochłoniecie po obejrzeniu zdjęć, zajrzyjcie do Wikipedii.
Zajrzyjcie i przeczytajcie.
Po pierwsze - dane statystyczne - ilości zidentyfikowanych monet poszczególnych władców. Po drugie - szczegółowy (z uzasadnieniem) opis techniki eksploracji znaleziska przez archeologów. Po trzecie, opis zasad postępowania ze skarbami odkrywanymi przez poszukiwaczy-detektorystów. Zasady te określa "The Treasure Act 1996 Code of Practice (2nd Revision)" - zainteresowani mogą sobie ściągnąć i przeczytać - link jest na dole wskazanej strony Wikipedii.
W skrócie: 22 lipca 2010 administracja orzekła, że znalezisko jest skarbem i jako takie należy do Korony. Zgodnie z Treasure Act, muzeum może zakupić skarb za kwotę ustaloną w oficjalnym oszacowaniu. Pieniądze otrzymuja odkrywca i właściciek grunku, na którym skarb znaleziono. Hrabstwo Somerset zadeklarowało wole nabycia skarbu. W październiku wyceniono monety na kwotę 320.250 funtów (przy okazji ogłoszono publiczną zbiórke środków na wykup skarbu).
Taki tryb (i tempo działania) sprawia, że poszukiwacze w Zjednoczonym Królestwie działają legalnie i nie wahają się przed zgłaszaniem swoich odkryć. Zetknięcie z tą egzotyczną (niestety) dla nas rzeczywistością opisali koledzy z forum TPZN - warto przeczytać.
Dzięki zapisom Treasure Act korzystają wszyscy - właściciele ziemi, poszukiwacze, muzea, państwo. Dlaczego u nas nie może być podobnie?

czwartek, 25 listopada 2010

Od kropkologii stosowanej do imagineskopii.

Jak być może niektórzy z Was wiedzą (choćby z wpisu inaugurującego mój blog), jednym z moich ulubionych tematów jest bilon Królestwa Polskiego z rocznikami 1835-1841 emitowany w latach 1835-1865. Do roku 1841 (z małymi wyjątkami) bito w Warszawie nominały 1 grosz, 3 grosze, 5 groszy i 10 groszy z datami odpowiadającymi rocznikowi produkcji. Później, na podstawie specjalnych zezwoleń Jego Imperatorskiej Mości bito drobne monety z polskimi nominałami pozostawiając na nich rok 1840. Taka była teoria. A co z praktyką?
Po próbie rozwikłania chronologicznych zagadek 10-groszówek z datą 1840, którą opublikowałem w Biuletynie Numizmatycznym 2/2009 zacząłem przyglądać się niższym nominałom. I mam kilka problemów.
Problem, a właściwie cała seria problemów ujawnia się przy próbie chronologicznego uszeregowania pięciogroszówek 1840. W latach wcześniejszych żonglowano rysunkiem awersu dosyć chaotycznie. Najbardziej charakterystyczny szczegół - kształt ogona orła (ilość piór) zmieniano tam i z powrotem. To nie układa się w żaden logiczny ciąg. To samo jest z literą G. Nie mam w zbiorze i udało mi się dotrzeć do zdjęć pięciogroszówki 1839 z awersem z roku 1836 (Plage 138, Berezowski 769). Czy taka moneta istnieje? Będę wdzięczny za zdjęcia.
Kolejne pytanie, które pewnie bez odpowiedzi zostanie, bo to pytanie z cyklu, co poeta miał na myśli. Chodzi o kształt litery G w słowie GROSZ / GROSZE / GROSZY. Dlaczego Plage uznał ten szczegół za ważny dla monet 1 i 10 groszy, a pominął dla trojaków i pięciogroszówek?

1 grosz 1837 - G z szeryfem i bez szeryfa.

I sprawa następna - kropki na miedziakach.

O ile wiem, nikt nie kwestionuje poglądu, że na piątkach i dziesiątkach 1840 kropki były kodem określającym rok/lata emisji. A w jakim celu umieszczano je na miedziakach z datą 1839? Dokumenty cytowane przez księcia Jerzego Michaiłowicza Romanowa wspominają o biciu monet miedzianych aż po rok 1849 stemplami starego rysunku, ale z datą 1840, a nie 1839, nie było więc powodu do używania kropkowego kodu. Przypuszczam, że Warszawa postępowała zgodnie z zasadą "po co babcię denerwować, niech sie babcia cieszy" i co innego robiła, a co innego "sprawozdawała".
Utwierdza mnie w tym przekonaniu zderzenie oficjalnych nakładów jednogroszówek z datami 1839 i 1840 ze statystyką ich występowania na rynku. Stanisław Pusch, dyrektorujący mennicy warszawskiej w latach 1866-1867 podaje, że w roku 1839 wypuszczono do obiegu 670.398 jednogroszówek. Książę Jerzy Michajłowicz (za M. Demmenim) podał, że w roku 1839 wybito ich 670.291. Różnica niewielka.

Dla następnych roczników odpowiednie wartości wynoszą:

1840 - 242.820 (oba źródła zgodnie)

1841 - 372.377 (również zgodnie)

Grosze bito nadal, w latach 1842 do 1849 - teoretycznie z datą 1840. Łączna ilość monet wypuszczonych/wybitych wynosi:

11.832.594 (Pusch) / 11.490.997 (Demmeni). Różnica wynosi 341.597 sztuk, co nie ma wpływu na dalsze wyliczenia.

Teoretycznie wybito więc około 670
tysięcy monet z datą 1839, około 12 milionów monet z datą 1840 i niecałe 400 tysięcy monet z datą 1841.
Jak wygląda częstotliwość występowania tych roczników na rynku? Najłatwiej mozna to sprawdzić posługując sie wyszukiwarką na Allegro. Wyszukiwanie w aukcjach zakończonych daje wyniki z ostatniego miesiąca (mniej więcej ). Sprawdźmy (stan na 25-11-2010).

1839 - 39 aukcji

1840 - 17 aukcji

1841 - 1 aukcja

Posługując się Publicznym Archiwum Allegro możemy sprawdzić dane z okresu 2006-2010 eliminując wpływ przypadkowych fluktuacji. Wyniki są takie:

1839 - 1041 aukcji

1840 - 327 aukcji

1841 - 5 aukcji

Powyższe statystyki nie uwzględniają monet sprzedawanych w zestawach i opisywanych różnymi skrótami. Wyszukiwałem tylko dla fraz "grosz 18xx", gdzie xx to 39, 40 lub 41.

Fakty są więc takie, że jednogroszówki z datą 1839 występują trzy razy częściej, niż z datą 1840! Wytłumaczenie może być tylko jedno - na części monet wybitych po roku 1841 umieszczono datę 1839 zamiast 1840 (jak nakazywały carskie upoważnienia).

Czy w tej sytuacji możliwe jest ustalenie kiedy i w jakich ilościach wybito poszczególne odmiany jednogroszówek z datami 1839 i 1840? Dla uproszczenia zakładam, że w 1841 bito monety z datą 1841.
Myślę, że definitywną odpowiedź można by uzyskać wyłącznie na podstawie archiwaliów z lat 1839-1849. Niestety, nic nie wiadomo, by gdziekolwiek zachowały się takie zapisy. Dokąd nie zostaną odkryte i ujawnione, możemy polegać wyłacznie na metodzie pendologicznej stworzonej przez Jeremiasza Apollona Hytza z Podhajec. Metoda ta polega (w skrócie) na doraźnym lub trwałym powiększaniu wyobraźni za pomocą imagineskopów oraz środków imaginogennych. Opisał ją znakomicie niejaki Śledź Otrębus Podgrobelski w dziełku pod tytułem "Wstęp do imagineskopii". Zastanawiam się, czy nie ograniczyć prawa dostępu do bloga wyłacznie do osób, ktore udowodnią, że znają tę książkę.

Imagineskop numizmatyczny :-)
Bez wyobraźni "nie razbieriosz".

piątek, 19 listopada 2010

O kupowaniu monet raz jeszcze.

W komentarzu do poprzedniego wpisu napisałem:
W takim samym stopniu nie jest złem chęć kupienia czegoś cennego (wszystko jedno, czy cennego subiektywnie, czy obiektywnie) możliwie najmniejszym kosztem.
i obiecałem rozwinięcie tematu. Słowo się rzekło...

Wszystko, co zaraz napiszę dotyczy wyłącznie zakupów kolekcjonerskich. Nie inwestowania. Nie działalności handlowej.
Dawno, dawno temu zbierałem wszystko (mam na myśli monety), co wpadło mi w ręce. Nie było łatwo - poza Desą i kilkoma (dosłownie!) sklepikami rozrzuconymi po całej Polsce, nie było nic. To znaczy nic oficjalnego. Funkcjonowały "pchle targi", czasem można było trafić coś na zwykłych targowiskach, ciekawe rzeczy można było dostać u jubilerów, którzy używali monet w charakterze surowca. Za monetę trzeba było dostarczyć odpowiednią ilość srebra  lub złota  ale nie była to ścieżka dostępna dla wszystkich. Monetami handlowano też na spotkaniach klubowych PTAiN.
Początkowo kompletowałem aktualne monety obiegowe, wyciągałem od krewnych i znajomych drobniaki przywożone z zagranicznych wyjazdów.  Buszowałem  - oczywiście za zgoda właścicieli - po piwnicach, strychach i komórkach gdzie często trafiały się przedwojenne drobniaki.
Później, kiedy Polska otworzyła się bardziej na świat zewnętrzny, udało mi się nawiązać korespondencyjne kontakty z ludźmi z całego świata i sporo monet sprowadziłem na zasadzie wymiany. Ponieważ wysyłka monet z Polski z reguły oznaczała kłopoty, wysyłałem znaczki pocztowe, płyty i książki. I tak to się kręciło.

Zbieranie wszystkiego nie jest dobre. Środki są  rozpraszane i w rezultacie mamy dużo byle czego. Nie łatwo było to zmienić, ale trochę się ograniczyłem. Najpierw zrezygnowałem z egzotyki, później z większości monet zagranicznych. Pozostawiłem monety polskie i z Polską związane. To nadal zakres potężny, ale... na wypadek kiedy zobaczę coś co uznam za ciekawe, cały czas mam pod ręką alibi - związane z Polską. Choćby korzystając ze starej metody "słoń, a sprawa polska".

Kiedy ograniczyłem (przynajmniej teoretycznie) zakres kolekcji, w większym stopniu nabrała znaczenia zasada kupowania tego, czego jeszcze nie mam. I tu dochodzimy powoli do sedna. Kiedy się wie, czego w zbiorze brakuje, to wie się też ile trzeba mieć na to pieniędzy. A tych zawsze jest za mało, więc uruchamia się mechanizm dzielenia listy braków na dwie części - jedna zawiera to, bez czego "żyć się nie da", druga to, co chętnie by się miało, ale niekoniecznie już teraz. Ta pierwsza część listy obejmuje zwykle monety określane, jako "trudne", pojawiające się raz na kilka, kilkanaście lat. Wtedy zasada minimalizacji kosztów idzie często w kąt. I później, kiedy trzeba jakoś odreagować chwilowe szaleństwo, w sukurs przychodzi ta łatwiejsza część mankolisty. Zaczyna się polowanie.
Grupa monet, które uznaję za niezbędne w moim zbiorze stale się zmienia. Co jakiś czas udaje mi się dokupić upragniony okaz. Co jakiś czas okazuje się, że są monety, których istnienia nie podejrzewałem, a bardzo pasują do profilu zbioru.
Niestety, moja determinacja nie zawsze okazuje się wystarczająca.
Jeden z ostatnich przykładów.

Są też monety, o których istnieniu jestem przekonany, ale na które nigdy jeszcze nie natrafiłem, ani nie mam informacji, żeby komuś innemu się to udało. Takim przykładem jest 10 groszy 1923 z awersem blisko obrzeża i rewersem oddalonym od obrzeża.

A jak wygląda udane polowanie? Na przykład tak...
W styczniu 2009 roku na cafe Allegro toczyła się ciekawa dyskusja na temat fałszerstw i naśladownictw szelągów Jana Kazimierza. Jeden z dyskutantów, jako przykład takiego naśladownictwa podał monetę z dziwaczną legendą A.G.CO:OL.E.D.D.I.I.E.K, którą uznał za przejaw analfabetyzmu rytownika stempla (niestety, podlinkowano zdjęcia, które w międzyczasie zniknęły z serwera). Szybko wyprowadzono kolegę z błędu. Okazało się, że jest to rzeczywiście naśladownictwo, ale wzorcem był szeląg elbląski Gustawa Adolfa, a bezsensowna z pozoru legenda tłumaczy się tak: ANTONIUS GUNTHERUS COMES OLDENBURGI ET DELMENHORSTE DOMINUS JEVERAE ET KNIPHUSII. Legenda rewersu brzmi IN.MA.DOMI.SORS.MEA. - "W Panu mym los mój". Monetę wybito w księstwie Oldenburg w latach 1627-1637 za panowania Antona Güntera (1603-1667). Nie wiemy, czy to sam książę, czy ktoś z jego otoczenia wpadł na pomysł "twórczego" wykorzystania faktu, że Gustaw Adolf, król Szwecji ma identyczne inicjały, a monety masowo bite pod jego imieniem w Elblągu, Rydze, Inflantach są popularne w prawie całej Europie północno-wschodniej.
Zaskakujące okazały się aukcyjne notowania tego maleństwa (0,55 grama, 16 mm). Uzyskana cena - 3600 euro przy wywołaniu 1500 euro świadczy o ostrej walce. Jej powody tłumaczy odpowiedni fragment z katalogu H. Kalvelage i H. Tripplera "Münzen der Grafen, Herzöge und Großherzöge von Oldenburg. Katalog der Oldenburger Münzen vom Mittelalter bis zum 20. Jahrhundert mit einer münzgeschichtlichen und historischen Einführung" wydanego w Osnabrück w roku 1996.
Jak widać, odnotowano tylko pojedyncze egzemplarze z bardzo ważnych kolekcji muzealnych. Oczywiście znanych jest poza tym jeszcze kilka sztuk co nie zmienia faktu, że to monety bardzo rzadkie.
Kalvelage i Trippler podają, że monety te bito w pierwszym okresie menniczym, w czasach kiedy mennicą zarządzał Mikołaj Wintgens. Ten jednak zakończył pracę w 1622 r., a szelągi Gustawa Adolfa w mennicy elbląskiej wybijane były w latach 1627-1635. Tak więc naśladownictwo oldenburskie musiało powstać miedzy 1627 a 1637 r., w czasach kiedy mennicą zarządzał Anton Paris (1622-1637). Oprócz szelągów elbląskich Anton Günter naśladował też monety królewieckie.

Minęło kilka miesięcy. Podczas wieczornej sesji przeglądania aukcji kończących się w ciągu najbliższych 24 godzin w wybranych kategoriach na eBay, zauważyłem coś opisanego tak: "Altdeutschland. Unbekannte Münze (Cu)!!!" - cena nie przekraczała 2 euro. Jak dla mnie, to od stycznia jak najbardziej "bekannte" więc ustawiłem snajpera na skromne 111 euro i poszedłem spać. Następnego dnia, po powrocie z pracy sprawdziłem pocztę i...
Gratulujemy, przedmiot jest Twój!
Gratulujemy wygrania tej aukcji! Teraz musisz zapłacić sprzedającemu.Zrealizuj transakcję i zapłać w systemie PayPal, aby otrzymać przedmiot jak najszybciej.
Nazwa przedmiotu: Altdeutschland. Unbekannte Münze (Cu)!!!http://cgi.ebay.de/ws/eBayISAPI.dll?ViewItem&item=360185245169
Cena sprzedaży: EUR 2,52
Szacowany czas dostawy: Zmienny
Wysyłka i obsługa: Deutsche Post Brief EUR 0,85
Deutsche Post Brief EUR 1,75
Zapłaciłem, odczekałem 10 dni, odebrałem przesyłkę i tym sposobem mam w kolekcji bardzo ciekawą monetę z Polską związaną (nieco).

Czy to znaczy, że wartość mojej kolekcji wzrosła we wrześniu ubiegłego roku o 3600 euro? Niekoniecznie, ale zawsze mogę zrobić jak ten słynny baca, co to  pojechał na targ sprzedać psa za 8 milionów i wrócił do Murzasihla z dwoma kotami po 4 miliony. My kolekcjonerzy tak mamy.

To oczywiście przypadek ekstremalny. Najczęściej przebicia są znacznie mniejsze, ale są. Czy to oznacza, że po jednej stronie transakcji jest oszust, a po drugiej oszukany? Gdyby ktoś przyszedł/napisał do mnie z prośbą o identyfikację i wycenę monety, a ja, znając notowania rynkowe zaproponował bym kwotę znacznie zaniżoną, to postąpił bym nieuczciwie.
W sytuacji, kiedy zdjęcie monety było publicznie dostępne dla milionów potencjalnych kupców i nikt nie zaproponował wyższej ceny - powodów do wyrzutów sumienia nie widzę, a powody do radości, i owszem.

P.S.
9 kwietnia 2019 podpisałem akt darowizny oldenburskiego szeląga na rzecz Muzeum Narodowego w Krakowie. W tym samym dniu moneta trafiła do "Czapskich". Może kiedyś trafi na którąś z wystaw.

sobota, 13 listopada 2010

Najlepszy program na świecie.

*Po opublikowaniu posta Kupiłem sobie nowe narzędzie :-) jeden z czytelników zapytał mie, czy to "naprawdę prawda", że nie używam Windowsa i czy rzeczywiście linuks mi wystarcza.
Zapewniam więc i potwierdzam publicznie, nie używam żadnego systemu ani programu ze stajni MS i jest mi z tym bardzo dobrze. Może nie było by tak różowo, gdybym miał chęć i czas na granie w kosmiczne strzelanki, wyścigi samochodowe albo hodowanie wirtualnych cywilizacji. Na szczęście moje potrzeby rozrywkowe w wystarczającym stopniu zaspokajają brydż, muzyka, film, książki itp. - zaspokajają zresztą tym lepiej, im mniej mają wspólnego z komputerem.
Muszę jednak przyznać, że jest jeden program napisany dla środowiska MS Windows, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Używam mianowicie programu COMMENCE. Mam bardzo, bardzo starą wersję (pod wiele mówiącym numerem 2000, wcześniej używałem wersji '98), którą udostępniono kiedyś na płytce dołączanej do angielskiej mutacji miesięcznika PC-Plus. Commence pełni w moim komputerze rolę programu do katalogowania kolekcji, do katalogowania zasobów domowej biblioteki i płytoteki, do archiwizowania historii kontaktów i aukcji, do kontroli domowych finansów, gromadzenia notatek. Commence jest jednocześnie znakomitym terminarzem. Teoretycznie jest to program typu PIM (CRM) ale znakomicie sprawdza się jako system do tworzenia i obsługi relacyjnych baz danych. Relacyjnych, czyli powiązanych ze sobą. Kiedy wygram aukcję, to odnotowuję w bazie kontaktów dane sprzedającego, w terminarzu datę wykonania przelewu, w rejestrze przelewów bankowych kwotę, a kiedy poczta dostarczy przesyłkę, umieszczam opis i zdjęcie monety w katalogu zbioru. Dzięki powiązaniom między bazami mogę z poziomu "karty katalogowej" monety przejść bezpośrednio do danych sprzedawcy i na przykład sprawdzić inne z nim kontakty. Sprzedając coś, również mam zapewnioną kontrolę nad przebiegiem transakcji - odnotowanie wpłaty od kupującego, odnotowanie wysyłki, wystawienia i otrzymania komentarza itp.
I to wszystko zapewnia program, którego plik wykonywalny ma... 3,2 MB ( do tego dochodzi kilka bibliotek dll o łącznej objętości 428 kB). Tak jest, łącznie zaledwie ciut powyżej trzech i pół megabajta! A potrafi dużo, działa szybko i jest prosty w obsłudze - dla mnie Najlepszy Program na Świecie. Na dodatek Commence uruchamia się bez większych problemów dzięki linuksowemu oprogramowaniu WINE.

   

Program prawie doskonały, bo jak powszechnie wiadomo nikt i nic doskonałe nie jest (no może poza paroma gatunkami whisky i dwoma czy trzema winami z apelacji Médoc).

Cóż widać na tym zrzucie ekranu (oprócz informacji o działających teraz programach i stanie komputera)?
To karta katalogowa jednego z moich ostatnich nabytków - nienajlepiej zachowany, ale dosyć interesujący szóstak Zygmunta III Wazy. Kupiłem go na Allegro niespecjalnie przejmując się opisem. Tyszkiewicz nie przykładał nadmiernej uwagi do odmian napisowych, więc fakt nieodnotowania tej  konkretnej nie oznacza automatycznie jej wyjątkowości.
Odmiana z SIGIS:III na awersie i POL.16.23. jest odnotowana u Czapskiego (nr 10279), jako pospolita, bez żadnej R-ki. Tak samo ocenił ją E. Kopicki w Monetach Zygmunta III Wazy wydanych w 2007 r. (nr 916, odmiana). Ciekawe, że Kamiński z Kurpiewskim nie odnotowali takiej kombinacji awers/rewers - w/g ich katalogu, mój nowy szóstak ma awers numeru 1456 i rewers 1457 ale z GROS zamiast GRO. W sumie moneta pospolita, żadna rzadkość, ale w zbiorze wypada ją mieć. Nie miałem, więc kupiłem i mam. Na tym między innymi polega kolekcjonowanie monet.

sobota, 6 listopada 2010

Jak kupować monety na aukcjach internetowych.

  1. Kiedy wypatrzysz monetę, która wyda Ci się interesująca - licytuj natychmiast, bo potem może być za późno.
  2. Nawet jeśli masz jakieś wątpliwości nie proś nikogo o radę, bo kiedy zapytasz, to wywołasz zainteresowanie "twoją" aukcją i ktoś Cię przelicytuje. Kiedy wygrasz, to zapytasz.
  3. Szkoda czasu na przeglądanie list dyskusyjnych, katalogów, książek i innych nudziarstw. Ludzie piszą niezrozumiale, na forach często wyśmiewają pytających albo celowo wprowadzają w błąd.
  4. Nie proś sprzedającego o dodatkowe zdjęcia, bo w najlepszym wypadku dostaniesz fotki podrasowane w jakimś fotoszopie.
Postępujesz w taki sposób? Nie??? To skąd na forach tyle postów zaczynających się od "Kupiłem monetę xxx, czy to oryginał? Czy nie przepłaciłem?".

Te cztery "zasady" są zaprzeczeniem rozumnego postępowania. Nic nie usprawiedliwia osób, które postępują zgodnie z nimi. Nawet, wydawało by się logiczna obawa przed podkupieniem wypatrzonej monety przez kolekcjonerów zwabionych na aukcję pochopnie zadanym pytaniem nie jest żadnym wytłumaczeniem.  Można przecież skopiować zdjęcia z aukcji, zapisać pliki pod zmienionymi nazwami na jakimś serwerze i pytać na forum posługując się "swoimi" zdjęciami, a nie linkami do aukcji. To zminimalizuje zagrożenie.
Jest jedno ale. Trzeba poświęcić trochę czasu i pracy i trzeba co nieco umieć, a to przeszkody nie do pokonania dla znacznej, jak się wydaje, części ludzkości. A jeśli do tego dodać powszechny brak cierpliwości i oczekiwanie, że wszystko musimy mieć tu i teraz, to irracjonalne postępowanie niektórych kolekcjonerów nie powinno już tak bardzo dziwić.

Kupujący monety na aukcjach często popełniają jeszcze jeden poważny błąd. Kupują nie to co widzą na zdjęciach, nie to, co mniej lub bardziej dokładnie opisał sprzedawca, tylko to co chcą widzieć. Klasyczne chciejstwo (wańkowiczowski odpowiednik amerykańskiego wishful thinking).
Piękny przykład mieliśmy niedawno na Allegro.  Kupujący chciał zobaczyć zdwojenie rysunku stempla; chciał i zobaczył. Ustawił wysoki limit i tylko brak zainteresowania monetą ze strony innych Allegrowiczów uchronił go od większego wydatku.

Chciejstwo jest szczególnie niebezpieczne przy kupowaniu zestawów. Przysłowiowych już "kolekcji po dziadku" albo wykopkowego złomu. W pierwszym przypadku mamić może nadzieja, że "konstytucja" jest jednak oryginalna, a nie chińska. W drugim zakłada się zwykle, że tych kilka ładnych monet wypatrzonych w kupce śmiecia ma równie ładne odwrotne strony (niewidoczne przecież na zdjęciach). Prawda jest w 99,9999% przypadków okrutnie inna.
Na zdjęciu kupki monet cieszą oko dwie monety ryskie:
Ciekawsza i rzadsza wydaje się ta pod spodem.
Licytujemy, wygrywamy, płacimy, czekamy, odbieramy przesyłkę, rozpakowujemy i...
cieszymy się dziurawym szelągiem ryskim arcybiskupa Wilhelma z 1544 r.
To oczywiście tylko przykład naprędce skonstruowany ze zdjęć z mojego archiwum, ale codzienność pełna jest podobnych niespodzianek.

I kiedy o tym wszystkim pamiętamy, kiedy jesteśmy racjonalni aż do bólu, to okazuje się, że tracimy to coś, przez co życie nabiera kolorów.
Czy oznacza to, że te cztery fatalne zasady, które przed momentem zanegowałem nie są jednak takie głupie? Ależ nie! Są głupsze od przeciętnego gimnazjalisty (czyli durne, jak pasztetówka, jak mawia mój sąsiad). Nic tego nie zmieni. Nie wolno tylko zabić w sobie instynktu łowieckiego, zabić nadziei na wygraną. Od czasu do czasu trzeba kupić los. Ale nie od byle kogo, nie los na dawno zakończona loterię i nie los, obiecujący wygraną niższą od jego ceny.

czwartek, 4 listopada 2010

PRL - 50 groszy 1978.

Po kilku dniach od wysłania pierwszych egzemplarzy specjalizowanego katalogu monet PRL zaczęły przychodzić listy z uwagami. Nic w tym dziwnego - nikt nie jest doskonały.
Największym, ewidentnym błędem było pominięcie 50-groszówki z rocznika 1987. Najpierw myślałem, że stronę zgubiła drukarnia, później okazało się, że to ja usunąłem przypadkowo tę stronę - prawdopodobnie przy okazji aktualizacji spisu treści.
Do tego doszły jeszcze drobne błędy redakcyjne i rzecz znacznie ważniejsza - wariant 50-groszówki z 1978 roku bez znaku mennicy. Wiadomość brzmiała tak:
Pierwsze pytanie związane z pańskim katalogiem. Pozycja 3.17.4. - 50gr/1978  bez znaku mennicy str.128. Pisze Pan, ze ta moneta na awersie: "skrzydła nie dotykają tułowia". Przejrzałem swoje zbiory łącznie z monetami "słabymi" i odnoszę wrażenie , że to pańska moneta jest rzadkością. W załączeniu skan mojej monety. W katalogu ewidentnie widać opisana "wadę" natomiast u mnie...
Zanim napisałem, że na 50-groszówkach z Kremnicy skrzydła nie dotykają tułowia, przejrzałem wszystkie monety z tego rocznika, jakie mam w domu (około pół kilograma) i na wszystkich był odstęp między tułowiem, a skrzydłami. Nie jest to więc rzadkość. Rzadkie nie są również monety ze skrzydłami dotykającymi tułowia. Bez trudu znalazłem takie egzemplarze na Allegro. Po kilku dniach dorwałem się do kilku kilogramów monet PRL (dublety znajomego) i też już mam:
Dlaczego nie trafiłem wcześniej na ten wariant? Przypuszczam, że w masówce, którą kiedyś kupiłem była zawartość woreczka kremnickich 50-groszówek wybitych jednym stemplem (jak to w menniczych woreczkach). Moneta pospolita, zmiany położenia znaku mennicy z oczywistych względów nie wchodziły w grę i tym sposobem lekceważenie doprowadziło do przegapienia czegoś ważnego.
Niestety, w pojemniku, który miałem okazję dokładnie przejrzeć nie było niewątpliwie rzadkiej odmiany monety z tego samego rocznika, tyle, że z warszawskiej mennicy (dolne zdjęcie).
Czy komuś z Was udało się zdobyć taką monetę?

środa, 27 października 2010

Kupiłem sobie nową książkę.

Po szumnych zapowiedziach i znakomitych opiniach osób wtajemniczonych ostrzyłem sobie zęby czekając na ukazanie się Katalogu monet Rzeczpospolitej Polskiej 1919-1939 autorstwa J.  Parchimowicza.
Tak się złożyło, że musiałem wczoraj wyjechać służbowo do Warszawy, więc nadarzyła się okazja by kupić katalog w pierwszym dniu po oficjalnej inauguracji sprzedaży. Pierwsza lektura zajęła mi całą powrotną podróż.

Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre. Poziom edytorski znakomity. Dobry papier, oprawa. Znakomite zdjęcia. A co z treścią?
Monety obiegowe, czyli to, co stanowi sedno moich zainteresowań zajmują niewielką część katalogu. To początkowych 60 strony (w tym wstęp i przewodnik po katalogu)  oraz umieszczony na ostatnich stronach rozdział "Odmiany stempli monet obiegowych" (6 stron).
I tu pierwsze zaskoczenie. Z jednej strony zawód, że Autor nie pokusił się o dokładniejsze rozpracowanie zagadnienia odmian i wariantów stempli. Z drugiej strony, pierwsza satysfakcja - ja opisałem odmiany, których Parchimowicz nie zauważa (albo uważa za mało istotne?)! Przyznaję, że analiza stempli 20- i 50- groszówek została przeprowadzona wzorowo, co rozszerzyło katalog odmian w stosunku do mojej propozycji i pozwoliło na wysnucie bardzo prawdopodobnych przypuszczeń, co do przypisania odmian do mennic.
Dlaczego opisano warianty rewersu 50-groszówki 1938, które wcale nie są tak oczywiste (mogą wynikać z różnicy siły nacisku prasy przy wykonywaniu stempli, a nie z odmiennego ich rysunku), a pominięto warianty najniższych nominałów z pierwszych lat emisji, których istnienie jest bezdyskusyjne?
Tego u Parchimowicza nie znajdziecie!
Dwa warianty rewersu dwugroszówki 1923 
Zwróćcie uwagę na odległość dolnego zakończenia  litery Z od E.

Zaskoczenie drugie. Przy znakomitej szacie graficznej, warstwa tekstowa pozostawia niedosyt. Nie ma na przykład informacji, które mogą pomóc w odróżnieniu oryginałów od falsyfikatów na szkodę kolekcjonerów. Jest duże, dobre zdjęcie kluczowego fragmentu pięciogroszówki 1934, ale brak choćby słowa wyjaśnienia, dlaczego akurat tylko ten rocznik takiego zaszczytu dostąpił i na który szczegół trzeba zwracać uwagę, by nie paść ofiarą oszustwa.

Czy oznacza to, że nowy katalog Parchimowicza nie zasługuje na zakup?
Absolutnie nie! Nie żałuję ani złotówki z kwoty, którą wydałem. Kwota niemała, ale... Po pierwsze, z racji własnych doświadczeń, wiem jakie autor poniósł koszty, by katalog mógł się ukazać w takiej, a nie innej szacie graficznej. Po drugie, za pieniądze, za które nie można teraz kupić nawet mocno poobijanej Nike 1928, dostajemy 260 stron opisów i zdjęć monet próbnych i kolekcjonerskich, stempli, matryc i patryc, a także fotokopie legendarnych notatek Gustawa Soubise-Bisiera. O ile nigdy nie miałem zamiaru włączać prób do mojego zbioru, o tyle znajomość ich wyglądu może dać i często daje wiele wskazówek dotyczących monet obiegowych (np. pomogło w ustaleniu, w których mennicach bito poszczególne odmiany niklowych monet z datą 1923). Do tej pory przeciętny kolekcjoner mógł tylko marzyć o dostępie do pełnego zestawu dobrych zdjęć międzywojennych prób.

Przy okazji lektury katalogu kolejny raz uświadomiłem sobie, jak ważne jest dzielenie się swoją wiedzą z innymi kolekcjonerami. Pan Janusz Parchimowicz podkreślił to we wstępnej dedykacji i następującym po niej wstępie do katalogu. O właścicielu jednej z największych polskich firm numizmatycznych  napisał tak:
... potrafił wznieść się ponad ogólnie przyjęte zasady nie wystawiania nosa poza własny ogródek.
Wcześniej, o latach II RP napisał:
A w tamtych czasach, w odróżnieniu od czasów dzisiejszych, kolekcjonerzy traktowali swoje hobby, jako hobby, chętnie dzielili się swoimi obserwacjami, a ludziom którzy chcieli zrobić coś ciekawego udostępniali swoje zbiory. 
Trochę to naiwne i nie do końca prawdziwe, zarówno jeśli chodzi o międzywojnie, jak i czasy współczesne.
Faktem jednak jest, że powszechnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, do jakich strat dla polskiej historii i kultury może prowadzić zamykanie i nieupublicznianie posiadanych informacji i dokumentów. Archiwum mennicy warszawskiej przepadło bezpowrotnie w czasie wojny. Istotne dokumenty często są przechowywane w muzeach, prywatnych zbiorach, prywatnych i państwowych archiwach bez sporządzania i upubliczniania kopii. Wystarczy iskra, pęknięta rura, ludzka bezmyślność by zawarte w nich informacje przepadły na zawsze.
Dlatego apelowałem kiedyś na łamach numizmatycznej kafejki Allegro o publikowanie posiadanych informacji. Kiedy dostęp do nich uzyska większe grono, nieuchronnie pojawią się lokalne kopie, które zapewnią, że żadne nieszczęście nie pozbawi przyszłych pokoleń wiedzy o przeszłości.

I na koniec najważniejsze (przynajmniej dla mnie).
Mam wielką satysfakcję, że dysponując niepomiernie mniejszymi środkami i możliwościami, stworzyłem katalog, który w warstwie informacyjnej nie tylko nie jest gorszy od produktu jednego z największych polskich wydawców literatury numizmatycznej, ale w wielu aspektach ma znaczną przewagę. To duża satysfakcja i zarazem motywacja do pracy nad ciągiem dalszym z jednoczesnym wskazaniem na konieczność poprawy szaty graficznej (będzie lepiej, bo przecież kupiłem sobie nową zabawkę) . To jednocześnie powinno być zachętą i dla Was, kochani czytelnicy. Dzielcie się z innymi swoją wiedzą!

czwartek, 21 października 2010

Kupiłem sobie nowe narzędzie :-)

- O! Kupiłeś sobie nową zabawkę,
powiedziała wczoraj najlepsza z moich żon widząc, że wracam z pracy ze sporym kolorowym kartonem pod pachą.To był tylko żart, choć znam małżeństwa, dla których byłby to wstęp do bardzo efektownej awantury.

Skaner - dla jednych zabawka, dla innych narzędzie.
Każdy kolekcjoner monet stanie prędzej, czy później przed koniecznością "sportretowania" okazów ze swojego zbioru. Zbiór trzeba przecież skatalogować (a co to za katalog, bez dobrej ilustracji monety), czasem trzeba coś wystawić na aukcję - dobry obraz jest więcej wart niż trzy strony opisu, czasem trzeba pokazać monetę na forum - żeby o coś zapytać, albo żeby się po prostu pochwalić nowym nabytkiem. O ilustrowaniu publikacji nie muszę chyba wspominać.

Z problemem wykonywania dobrych ilustracji monet walczę od dawna. Zacząłem od skanera. Pierwszy był Plustek PT-12, podłączany do komputera przez łącze drukarki. Wybrałem go z dwóch powodów - ma matrycę CCD i ma przystawkę do skanowania negatywów. CCD umożliwia uzyskiwanie dobrych obrazów przedmiotów trójwymiarowych (a są nimi monety) i pod tym względem PT-12 sprawiał się znakomicie, ma bardzo dobrą głębię ostrości. Gorzej było z negatywami - nigdy nie udało mi się porządnie zeskanować ani jednej klatki filmu. Trzecia zaleta skanera Plusteka ujawniła się kiedy postanowiłem pożegnać się z systemami Microsoftu i oddałem komputer pod kontrolę Linuksa - skaner zainstalował się bez problemu i pracował jak należy (jakość skanów negatywów niestety nie uległa zmianie).
Po upowszechnieniu się cyfrowych aparatów fotograficznych zacząłem eksperymentować z robieniem zdjęć. Najpierw był to Nikon Coolpix 2000 - maleństwo z matrycą 2 MPx, ale z bardzo dobrym trybem makro. Później dorobiłem się lepszej maszynki - Fuji 9600 - z mnóstwem ręcznych ustawień, zapisem do RAWów, dużo większą matrycą i last, but not least - możliwością korzystania z wężyka.
Fotografowanie monet jest trudne, ze względu na wpływ oświetlenia na jakość uzyskiwanych zdjęć. To nie znaczy, że w ogóle trudno jest dobrze sfotografować monetę. Z tym problemów nie ma. Kłopoty pojawiają się, kiedy trzeba sfotografować kilka monet, po to żeby pokazać różnice między nimi. Wystarczy minimalnie rożny kąt padania światła albo niewielka różnica w natężeniu oświetlenia żeby nie było wiadomo, czy obrazy różnią się, bo monety są różne, czy przyczyną jest różnica warunków oświetlenia. A kiedy zdjęcia robi się w dużym odstępie czasu (na przykład po roku), to bez profesjonalnego stanowiska do makrofotografii nie da się uzyskać identycznych warunków oświetlenia.

Aparatu będę używał nadal, np. do fotografowania monet na aukcje, ale do celów publikacji postanowiłem kupić sobie lepszy skaner. Wybór padł na Epsona V300. Po pierwsze - matryca CCD. Po drugie, ma możliwość skanowania z rozdzielczością optyczną (optyczna, a nie interpolowaną) 4800 DPI. Po trzecie ma przystawkę do negatywów, a jej działanie użytkownicy chwalą. Upewniłem się też na forach, że bez problemu można używać go pod kontrolą Linuksa.

Wieczór przeznaczyłem na instalację i pierwsze próby. Instalacja przebiegła bezproblemowo. Po 5 minutach skaner pracował. Najpierw, rzecz jasna, położyłem na szkle kilka monet: mocno zapaskudzonego miedziaka Augusta III, bilonową pięciogroszówkę z 1840 r. i coś błyszczącego z portmonetki. Trzy skany: 1200 DPI, 2400 DPI i 4800 DPI. W tym ostatnim przypadku musiałem zrobić dwa skany - po dwie monety na każdym, bo przy tej rozdzielczości obszar skanowania ulega ograniczeniu. Rezultaty podobają mi się. Obraz jest wyraźny, odblaski, które tak bardzo utrudniały robienie zdjęć, tu nie sprawiają tak wielkich problemów. Oczywiście nie mogę pokazać tutaj otrzymanego skanu, bo TIFF z dwiema monetami w najwyższej rozdzielczości "waży" prawie 100 MB.Tak wyglądają skany po przerobieniu na JPG i zmniejszeniu szerokości do 1200 pikseli (oryginał miał 7440 pikseli):






Rozdzielczość optyczna 4800 DPI oznacza, że skaner widzi jak osobne punkty oddalone od siebie o 1/4800 cala czyli o pół mikrometra (pięć dziesięciotysięcznych milimetra). Tak na przykład wygląda mój patron z centralnego fragmentu awersu pięciogroszówki z 1840 r.

To nie tylko robi wrażenie, ale pozwala naprawdę dokładnie zmierzyć wielkości i odległości detali rysunku monety. Oczywiście robi się to przy pomocy narzędzi, które ma na wyposażeniu używany program graficzny (w moim przypadku jest to GIMP).

Żona zainteresowała się, kiedy sięgnąłem do szuflady ze zdjęciami, slajdami i negatywami. Zdjęcia skanują się świetnie - błyszczące wychodzą równie dobrze, jak matowe. Tu w zupełności wystarcza rozdzielczość 1200 DPI.
Slajdy i negatywy - jakość otrzymanych skanów zaskoczyła mnie (pozytywnie), bo w końcu jest to tylko tani skaner do zastosowań domowych, a nie profesjonalne urządzenie do studia fotograficznego. Okazuje się, że jest jednak szansa na uratowanie wyblakłych i poczerwieniałych zdjęć (ach te materiały ORWO).
I tym sposobem okazało się, że będę musiał dzielić się z żoną moja nową "zabawką". Cóż, zrobi się grafik i jakoś to będzie.
Na zakończenie mały konkurs
Co widać na tym fragmencie trojaka Zygmunta III Wazy?

niedziela, 17 października 2010

Wszystko już było...

Jesień, pogoda prawie barowa/łóżkowa* (prawie, bo u nas za oknami na szczęście sucho). Napadł mnie nastój wspomnieniowy. Nie całkiem bez przyczyny, bo sprowokowany porządkami w folderach na dysku /home/jurek/dyski/dane/.
W jednym z tych folderów przechowuję artykuły, które przez sześć lat publikowałem na portalu e-numizmatyka. Najstarszy, datowany na 22 czerwca 2002 r. miał tytuł prawie barokowy: KOLEKCJONERSTWO CZY INWESTYCJA CZYLI JAK POŁĄCZYĆ PRZYJEMNE Z POŻYTECZNYM. Dochodziły do mnie głosy, że dostępność moich tekstów z e-numizmatyki nie wygląda najlepiej więc postanowiłem sprawdzić, jak to wygląda w tym przypadku.
Wyszukiwarka nie zawiodła. Portal również. Okazało się, że tekst jest dostępny.
Dostępny, ale czy aktualny? Czy coś bym w nim zmienił?
Z pewnością należało by uzupełnić tabelkę pod zdjęciami. Na przykład o wyceny z roku 2010.
Zaktualizowana tabelka wygląda tak (ceny dla roku 2010 wziąłem z katalogu J. Parchimowicza):


1993
1998
2002
2010
III
I
III
I
III
I
III
I
1929 - 1 zł
0,20
0,80
2,00
150,00
3,00
500,00
10,00
c.a.
1936 - 2 zł
120,00
300,00
450,00
800,00
550,00
1200,00
1200,00
4000,00


Cena amatorska za menniczą złotówkę 1929 oznacza kwotę co najmniej 1500 zł co wynika z ostatnich notowań aukcyjnych. Na 13 aukcji PDA moneta w stanie I uzyskała cenę 1200 zł. W roku 2009 na 4 aukcji WDA egzemplarz ogradowany przez NGC na MS-62 uzyskał cenę 1700 zł.  Jak widać rynek mimo niedawnego kryzysu nadal ma się dobrze. Nie mówię oczywiście o rynku połyskliwych pseudonumizmatów. Kryzys okazał się bezlitosny  dla "lustrzankowych inwestorów". I dobrze.

Ostatni akapit artykułu nie wytrzymał próby czasu. Za bardzo ufałem katalogom, w których brązowa pięciogroszówka 1923 figurowała na poczetnym miejscu. Od tego czasu poczytałem trochę, przeanalizowałem piśmiennictwo numizmatyczne z ostatnich kilkudziesięciu lat i nie mam już złudzeń, że taka moneta istnieje.

Na koniec pochwalę się niedawnym nabytkiem.
Polowałem na tę odmianę trojaka przez kilka lat, a co w niej takiego wyjątkowego? Proszę porównać z typową monetą (następny rocznik, ale to akurat nie ma znaczenia).

Jeśli traficie gdzieś na trojaka z rewersem z gęsto ułożonymi literami i cyframi, nie wahajcie się. Następna okazja nie zdarzy się prędko.
 

sobota, 16 października 2010

Centrum Pieniadza NBP


Nie tak dawno temu pisałem o dwóch muzeach (Kremnica, Warszawa). Dzisiaj wśród porannych wiadomości znalazłem informację o zamiarach utworzenia w Warszawie jeszcze jednego muzeum, które powinno zainteresować kolekcjonerów monet.

W ciągu dwóch lat na terenie NBP w Warszawie przy placu Powstańców ma powstać Centrum Pieniądza Narodowego Banku Polskiego. 


Oświadczenie prezesa NBP, profesora Marka Belki:
Katastrofa prezydenckiego samolotu 10 kwietnia 2010 r., w której śmierć poniosło tyle wybitnych postaci życia publicznego, a wśród nich mój poprzednik, była dla mnie ogromnym ciosem. Chęć upamiętnienia ofiar, wsparta powagą chwili była podstawą jednomyślnej decyzji podjętej 15 lipca przez Zarząd Narodowego Banku Polskiego o upamiętnieniu ofiar katastrofy oraz nadaniu imienia Sławomira Stanisława Skrzypka powstającemu Centrum Pieniądza NBP. Będzie to miejsce propagujące edukację ekonomiczną, na którą wielki nacisk kładł mój poprzednik. Do wdowy, Pani Doroty Skrzypek, skieruję prośbę o wyrażenie zgody na tę formę upamiętnienia. Częścią tworzonego centrum będzie miejsce poświęcone wszystkim ofiarom tragicznego lotu, w którym znajdą się monety wyemitowane z okazji 70. Rocznicy Zbrodni Katyńskiej, odnalezione na miejscu katastrofy. 10 kwietnia miały być przekazane rodzinom ofiar zamordowanych polskich oficerów, dziś zostaną udostępnione wszystkim Polakom, bo wszyscy ponieśliśmy w tej katastrofie równie bolesną stratę.


Prezes Skrzypek nie był postacią z mojej bajki, ale ani to ani tego powody nie wywołują u mnie żadnych odruchów sprzeciwu. 
Potrzebna jest placówka, która w przystępny i atrakcyjny sposób będzie przekazywać odwiedzającym wiedzę o pieniądzu i ekonomii. 

"Bankoteka" ma nie być kolejną wystawą monet i banknotów. Wykorzystane zostaną doświadczenia z organizacji cyklicznych wystaw organizowanych w ostatnich latach w siedzibach oddziałów NBP.  W planach jest oczywiście typowa część wystawowa prezentująca pieniądze od czasów antycznych do najnowszych, w tym najstarsze polskie monety, denary Bolesława Chrobrego. 
Oprócz tego w Centrum Pieniądza będą ekspozycje multimedialne, będzie możliwość uczestniczenia w interaktywnych działaniach edukacyjnych (planowanie strategii ekonomicznej, symulacje inwestycyjne itp.).
Najbardziej cieszy mnie zapowiedź, że zwiedzający będą mieli szansę zapoznać się z technologia produkcji monet i banknotów. Z jednej strony, zdajemy sobie sprawę z tego, że produkcja pieniądza niczym szczególnym nie różni się od produkcji innych wyrobów. Z drugiej strony, powstawanie pieniądza w jego materialnej formie zawsze otaczał nimb tajemnicy. Tajemnicy uzasadnianej koniecznością ochrony społeczeństwa i ekonomiki państwa przed skutkami działań fałszerzy. Warto, żeby powstało miejsce, w którym wszyscy będą mogli przekonać się naocznie, że pieniądze przechodzące codziennie z ręki do ręki nie są zwykłymi kawałkami metalu (albo papieru).  Że są to bardzo skomplikowane wyroby techniczne, które na dodatek mogą być prawdziwymi dziełami sztuki.

Co to za wpis bez zdjęcia? Nie pokażę jednak, narzucających się w kontekście tematu postu , zdjęć gmachu NBP, ani portretu Prezesa Skrzypka. 
Popatrzcie lepiej na to maleństwo:
  
Krajcar  księcia oleśnickiego Chrystiana Ulryka z roku 1684. Monetka nie waży nawet jednego grama, a ile na niej widać! Ile można z niej wyczytać! Jakież ciekawe historie wiążą się z jej emitentem!

czwartek, 14 października 2010

Katalog PRL

Nareszcie jest. Kurier dostarczył pierwszy rzut pierwszego wydania.
364 strony. Układ i forma graficzna, jak pierwsze dwa tomy. Szczegóły tutaj.

Bardzo jestem ciekaw jak mój katalog wypadnie w zestawieniu z nowinką P. Janusza Parchimowicza. Wiem, że jestem bez szans, jeśli chodzi o szatę graficzną oraz  jakość druku i oprawy. Nie zamierzam też konkurować w zakresie opisów monet próbnych - nie moja bajka. Interesuje mnie natomiast podejście konkurencji do odmian i wariantów monet obiegowych. Poczekamy, zobaczymy. Trochę odstrasza mnie cena - około 300 zł, ale może warto tyle wydać? Widziałem spis treści - zainteresował mnie szczególnie jeden punkt - Zapiski Soubisie-Bisiera. Nie miałem do nich dostępu, znam tylko kilka fragmentów.

Trudno nie zauważyć, że znów zmieniłem układ i szatę graficzna mojego bloga. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Cały czas testuję - prowadzenie bloga, to dla mnie nowość. Na razie korzystam tylko z tego, co firma Google wbudowała w swój mechanizm blogów. Nie do końca mi to odpowiada i będę próbował wmontować w system jakieś swoje pomysły (może własny CSS, jakieś skrypty?). Proszę o wybaczenie, jeśli moje eksperymenty okażą się niezbyt udane. Proszę też o wszelkie, nasuwające się Wam uwagi. Najlepiej w formie komentarzy do postów. Wystarczy kliknąć w "Prześlij komentarz" pod postem.

czwartek, 7 października 2010

Gabinet Numizmatyczny Mennicy Polskiej

Trzy tygodnie temu opisałem swoją wycieczkę do najstarszej na świecie, czynnej do dziś mennicy  - KREMNICA. Nasza, warszawska mennica również ma swój gabinet numizmatyczny, który oczywiście również miałem przyjemność odwiedzić. Gabinet znajduje się w budynku "Aurum" przy ul. Waliców 11/18.

 W porównaniu ze słowacką ekspozycją, muzeum w Warszawie prezentuje się bardzo skromnie. Zajmuje właściwie jedno pomieszczenie (nie biorę pod uwagę salki, w której przed zwiedzaniem ogląda się film omawiający historię i współczesność mennicy). Nic dziwnego. Historia nie obchodziła się z naszym krajem zbyt łaskawie. Pierwsze zbiory mennicy dokumentujące całość jej produkcji, gromadzone od 1766 r. zagrabiono po trzecim rozbiorze. Pozostał tylko rękopis Shroedera z 1797 r. i jego odbitki medali stanisławowskich, ale nie znajdziemy ich w Warszawie - trafiły do kolekcji Hutten-Czapskiego i przechowywane są teraz w Krakowie.

Po powstaniu listopadowym podjęto kolejną próbę utworzenia gabinetu numizmatycznego przy mennicy warszawskiej, nie ograniczając się do jej produktów.  I znów, po kolejnym powstaniu i po zamknięciu mennicy w roku 1868 gabinet przestał istnieć - wszystko przewieziono do Petersburga.
Po odzyskaniu niepodległości, dyrektor Aleksandrowicz postanowił na nowo stworzyć przy mennicy kolekcję numizmatyczną. Początkowo kierował gabinetem K. Plage. W roku 1927 zastąpił go M. Terlecki, dzięki któremu udało się w roku 1940 ocalić część zbiorów przed wywiezieniem do Niemiec.
Po wojnie ocalone fragmenty kolekcji podzielono między Muzeum Narodowe w Warszawie, a Gabinet Numizmatyczny mennicy.
Teraz zbiory Gabinetu są stopniowo powiększane, choć pewnych strat nie uda się niestety naprawić. Dotyczy to szczególnie dokumentów, które zaginęły lub zostały zniszczone i nie mogą zostać odtworzone.

Na stronie Gabinetu Numizmatycznego czytamy, że "Zwiedzanie Gabinetu Numizmatycznego Mennicy Polskiej S.A. mieszczącego się w budynku "Aurum" przy ul. Waliców 11/18 jest możliwe po uprzednim telefonicznym uzgodnieniu terminu."
W stolicy bywam nieczęsto i nie wiem, jak wygląda codzienna praktyka.  Ja dzwoniłem i uzgodniłem termin, ale być może da się zwiedzić wystawę bez tej formalności. W końcu żyjemy w kraju na niby :-), ale to temat na całkiem inną opowieść, niekoniecznie numizmatyczną.

Zanim kupimy bilet (w sklepie, na wprost wejścia do Atrium) warto zatrzymać się przy maszynach menniczych wystawionych w holu. Jedno z urządzeń można też obejrzeć przed wejściem do mennicy, na rogu ul Pereca.

Po kupieniu biletu (w cenie jest pamiątkowy żeton) i obejrzeniu filmu, przychodzi kolej na właściwe zwiedzanie. Gabinet eksponuje około 2000 obiektów - monety, medale, stemple, modele, dokumenty). Najstarsze pochodzą z pierwszych lat panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Najnowsze, to współczesne monety obiegowe i kolekcjonerskie, medale i odznaczenia wyprodukowane w Warszawie.

Mnie najbardziej interesowały sprawy techniczne. Dużo uwagi poświęciłem maszynom wystawionym poza pomieszczeniem GN. Uważnie przyglądałem się narzędziom menniczym: prototypom i stemplom.
medal koronacyjny Stanisława Augusta autorstwa T. Pingo 1764 r.




 

Oglądanie takich eksponatów pomaga rozwiązać wiele zagadek dotyczących odstępstw od normalnego wyglądu niektórych monet. Łatwo zauważyć, że to okrągły kształt tłoków stempli jest jedną z głównych przyczyn istnienia tzw. obrotek i odwrotek. Dopiero przyglądając się krawędziom rysunku stempli uświadamiamy sobie, skąd mogą brać się dodatkowe obwódki przy obrzeżu monety.
Ciekawe wnioski nasuwają się też po obejrzeniu modeli monet.

Na przykład kwestia ostatniej cyfry w roczniku...

W Gabinecie Numizmatycznym nie wolno fotografować wystawionych obiektów. Nie wolno, ale można (kraj na niby). Nie udało mi się za to sfotografować maszyn ustawionych przed Gabinetem - w tym przypadku Pan Strażnik był nieugięty.

Szkoda wielka, że Mennica tak niechętnie wpuszcza zwiedzających do pomieszczeń produkcyjnych. Kiedyś zdarzały się wyjątki (np. dla zorganizowanych wycieczek członków kół PTAiN), ale to było dawno, dawno temu, zanim nastały czasy S.A.
Słowacy nie mają takich uprzedzeń.

Gabinet Numizmatyczny Mennicy Polskiej prezentuje dorobek jedynej polskiej mennicy czynnej w XIX i XX wieku. Kolekcjonerzy pragnący zapoznać się z produktami innych mennic w szerszym zakresie czasowym powinni odwiedzić Zamek Królewski w Warszawie. Miłośnicy medalierstwa, muszą wybrać się do Wrocławia. Dobra kolekcja numizmatyczna jest w Łodzi. Warto też zajrzeć do Chorzowa.
Słyszałem, że urzeczywistnia się idea stałej wystawy numizmatycznej w Bydgoszczy - bywam tam od czasu do czasu i kiedy nadarzy się najbliższa okazja na pewno zdam sprawozdanie.
Jest też (nareszcie) nadzieja, że doczekamy się stałej ekspozycji zbiorów Czapskiego w Krakowie. Po drodze można by zahaczyć o Suchą Beskidzką - podobno w tamtejszym muzeum od roku 2009 też jest co nieco do pooglądania.
Oczywiście nie można zapominać o Malborku.

Jak widać, mamy w kraju parę wartych odwiedzenia muzeów. Będę wdzięczny za każdy sygnał o innych jeszcze interesujących, zwłaszcza  stałych wystawach numizmatycznych.