Strony

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Wolność, czyli monety i ludzie, ludzie i monety.

Mój blog tylko z pozoru jest o monetach. W rzeczywistości jest to blog o ludziach. O ludziach, którzy z różnych powodów są bardziej niż inni związani z monetami. Pisałem, piszę i pisać będę o ludziach, których imiona i portrety znajdujemy na monetach, o zawodowcach - projektujących i produkujących monety, fałszujących monety, badających monety, fotografujących monety, konserwujących monety i handlujących monetami oraz o amatorach - kolekcjonerach i badaczach. Większość z nich, poza fałszerzami może, również o monetach pisała. Zawodowcy, naukowcy numizmatycy i etatowi pracownicy stowarzyszeń i wydawnictw numizmatycznych to zjawisko stosunkowo młode. Podwaliny numizmatyki są dziełem amatorów, lubowników monet, jak ich niegdyś nazywano. Byli wśród nich ludzie z różnych sfer, ludzie różnych zawodów - arystokraci, wojskowi, księża, pisarze, przemysłowcy, rzemieślnicy, kupcy, ludzie różnych wyznań, przekonań politycznych i społecznych. Siłą rzeczy, w tej zbiorowości musiało dochodzić do sporów, nawet konfliktów. Znamy zjadliwe polemiki publikowane w fachowej prasie, korespondencyjne spory dotyczące stanu, oryginalności, atrybucji i wartości monet, pretensje o podbijanie ceny na aukcjach itp. Rzadziej docierają do nas informacje o poza-numizmatycznych sporach numizmatyków. 

W nawale przeróżnych spraw, które skumulowały się u mnie w końcówce tego przedziwnego roku 2020, omal nie przegapiłem fatalnego finału takiego sporu, trwającego od pewnego czasu na forum TPZN. Bardzo aktywnym uczestnikiem pierwszej fazy sporu nie byłem (o powodach za chwilę), ale z przyczyny, o której też za chwilę napiszę, poczułem się zobligowany do przedstawienia swojego stanowiska. Jak się zapewne domyślacie, chodzi o konflikt między panem Lechem Stępniewskim a częścią użytkowników i administracją forum TPZN. Pan Lech w ciągu pierwszych dwóch dekad XXI w. stał się niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie mennictwa rzymskiego okresu od Dioklecjana po Licyniusza. Jego dzieło, strona "Not in RIC - Addendum & Corrigendum" zyskała powszechne uznanie.


Niełatwo zasłużyć sobie na nagrodę Forum Ancient Coins za "numizmatyczną doskonałość", a jak widać, NIR taką nagrodę dostała. Na głównej stronie NIR jest dedykacja: Dedicated to Jerzy Chałupski and Curtis Clay — my Masters in numismatics. Cóż, miałem pewien udział w podjęciu przez pana Lecha decyzji o zajęciu się małymi brązami rzymskimi. Z zadowoleniem i podziwem obserwowałem rozwój strony. Stąd poczucie, że powinienem w dyskusji zabrać głos. Patrząc na rezultaty osiągnięte przez pana Lecha, mój skromny udział liczę jako jedną z największych przysług, jakie oddałem numizmatyce przez duże N. 

Powoli zmierzam do meritum. Spór Lecha Stępniewskiego z TPZN nie dotyczył numizmatyki. Nie miał nic wspólnego z monetami i jako taki, z zasady mnie nie interesował. Spór dotyczył WOLNOŚCI, jego osią były sposoby korzystania z wolności. Duża grupa forumowiczów uznała, że pan Lech nie powinien publikować na forum kontrowersyjnych treści, nawet w dziale przeznaczonym dla tematów poza-numizmatycznych. To wtedy właśnie poczułem się w obowiązku przedstawić mój punkt widzenia, pisząc tak: 

Krok szanownego administratora uważam za zbyt daleko idący. To przecież cenzura prewencyjna. Ja do wątków pana Lecha w dziale "dyskusja ogólna" nie zajrzałem ani razu. Bo nie chciałem, ani tym bardziej, nie musiałem.

Czytam prawie wszystkie posty na tematy numizmatyczne. Prawie, bo pewne działy naszego ulubionego hobby są zbyt odległe od moich zainteresowań. Ale zdarza się, że i w takie miejsca zaglądam, bo jestem z gatunku czytelników. Jak nie było pod ręką żadnej książki, to czytałem przy jedzeniu etykiety ze słoików z dżemem (niekiedy niezwykle pouczające).

Odwiedzałem też, dopóki był dostępny, dział dyskusji ogólnych. Też zawsze wybiórczo. Po latach uczestnictwa w życiu forum TPZN znam, albo tylko mi się wydaje, że znam, zapatrywania dużej części bywalców w sprawach nienumizmatycznych. Widząc tytuł wątku i nick autora podejmuję decyzję - czytam, albo nie czytam. To MOJA decyzja i chciałbym, że by tak pozostało.

Każde forum wymaga moderacji. Coś o problemach z tym związanych wiem, bo zajmowałem się kiedyś forum e-numizmatyki. Bywało, że "krew się lała strumieniami". Taki już los administratora/moderatora, że musi czytać wszystko. Nawet, jeśli ma pomocników, to prędzej, czy później, żeby zadecydować, musi przeczytać sam.

Jestem sobie w stanie wyobrazić irytację sz. p. qucho wywołaną lekturą treści niezgodnych z jego widzeniem świata, ale nie akceptuję użycia siekiery. Skalpelem trzeba, a nie maczetą. Nie ma kłamstwa, nie ma obrażania, poniżania, dyskryminacji - nie ma interwencji.

Zbyt dobrze pamiętam czasy, kiedy o wolności słowa można było tylko marzyć, żebym teraz zaakceptował, że ktoś ma za mnie decydować o czym mam pisać i co mogę czytać.

Po zajrzeniu w pierwszy z takich wątków pana Stępniewskiego, ani do niego nie wracałem, ani nie zaglądałem w kolejne. Włączam komputer, uruchamiam przeglądarkę (Vivaldi - polecam), wchodzę na stronę forum, wyświetlają się wątki nowe i te, w których pojawiły się nowe wpisy, otwieram w kolejnych zakładkach te, które mnie interesują, a pozostałe? Nie zaglądając do nich, klikam w "zaznacz, jako przeczytane" i przechodzę do lektury tych wybranych. Proste? Proste dla mnie, z nieznanych mi powodów niewykonalne dla wielu innych osób. 

Efekt sporu - zmiana regulaminu forum zabraniająca publikowania takich treści, a w konsekwencji, co w sumie przez przypadek niedawno zobaczyłem, pan Lech Stępniewski nie dość, że forum opuścił, to jeszcze zażyczył sobie, by wszystkie wpisy jego autorstwa z forum usunąć. Wszystkie, i te będące przedmiotem sporu, i te, w których mowa była tylko o monetach i ich historii. Wątki, które założył, pozostały, łącznie z tytułami. Jako autor figuruje "anonimus@". Z wątków usunięto wpisy pana Lecha, gdzieniegdzie pozostały tylko ich ślady w postaci cytatów we wpisach innych osób. Pal sześć, gdyby dotknęło to tylko wpisów w dziale ogólnym "Ogólnie o wszystkim i niczym". Ofiarami radykalizmu Autora i administracji forum stały się też, jak już wspomniałem, wątki stricte numizmatyczne, w tym i ten najobszerniejszy "Monety do Not in RIC". 

O ile, co do meritum sporu (przypominam, chodziło o WOLNOŚĆ) stałem po stronie Lecha Stępniewskiego, to uważam, że decyzja o usunięciu wszystkich jego wpisów była zła. Skrzywdziła i Autora i wszystkich "lubowników monet" zaglądających na forum TPZN. 

Od lat znam poglądy pana Lecha  na kwestie wolności. Zanim zajął się monetami, publikował w sieci i w prasie drukowanej. To, co i jak pisał możemy sprawdzić na stronie "Prawicowe czytanki". We wstępie do "czytanek" napisał pan Lech tak:

Autorowi bliskie są ideały radykalnej i skrajnej prawicy; takiej, co to powiada się, że na prawo od niej już tylko ściana...

W zgodzie z tymi ideałami wierzy głęboko i wyznaje, że w nieustającym sporze między zasadą wolności a zasadą równości trzeba trzymać zawsze stronę wolności, natomiast o równości mówić dopiero wtedy, gdy wolność nie jest zagrożona.

Reguła ta nie obiecuje żadnego "szczęścia powszechnego", ani cudownej recepty na uwolnienie świata od wszelkich trosk. Daje jedynie szansę na życie w świecie różniącym się choć trochę od Wielkiej Termitiery. Wolność bowiem - filar i podpora prawdy - jest tą przyprawą, dzięki której ludzkie potrawy zyskują smak, kultura zaś przestaje być ucztą żarłocznych barbarzyńców.

Dziedzictwo tej kultury tworzy zarazem naturalne ramy wolności; w nich krzepnie ona i powoli wzrasta. I tu pojawia się zasada konserwatywna, wsparta zdroworozsądkowym spostrzeżeniem, że świat nasz jest kruchy (o czym rewolucyjni barbarzyńcy dobrze wiedzą!), rzeczy psują się, a budowanie wymaga mozołu. Dlatego warto cenić to, co jednak zbudować się udało, i raczej przebudowywać koślawy dom, niż słuchać pokrzykiwań podpalaczy, bo dłoń, co beztrosko "przeszłości ślad zmiata", zazwyczaj zmiata jednocześnie i człowieka.

Czytając te zdania literalnie, tak jak je napisano, bez dzielenia włosa na czworo, unikając bezproduktywnych zabaw interpretacyjnych, przyznać trzeba, że w myśl przedstawionych, przyjętych przez Niego zasad, w ramach przysługującej każdemu, więc i Lechowi Stępniewskiemu, wolności, miał pan Lech zrobić to, co zrobił. Z jednym małym (wielkim?) ale, bo bez "ale" obejść się nie może. Jak sam napisał, "... świat nasz jest kruchy (o czym rewolucyjni barbarzyńcy dobrze wiedzą!), rzeczy psują się, a budowanie wymaga mozołu.". Dzieło (NIR) powstało, budowano je z mozołem przez lata. Architekt i główny budowniczy był jeden, ale budowlę wznosiło wielu. 

Ładnie i uczciwie byłoby, gdyby na frontonie budowli "Not in RIC" znalazło się miejsce na inskrypcję głoszącą, że w gronie robotników ochoczo i wytrwale dostarczających kamienie na jej mury, niemałą część stanowili członkowie forum TPZN.  (patrz P.S.)

W tym roku nic więcej nie napiszę. Kolejne wpisy pojawią się w styczniu roku 2021. 
Wszystkim Wam życzę, by był to rok, podczas którego zacznie wracać normalność, spotkania, koncerty, wycieczki i wszystko to, czego tak nam od wiosny 2020 brakuje.

P.S.

3 stycznia 2021

Wprawdzie na stronie głównej Not in RIC nie ma wzmianki o udziale osób z forum TPZN  w tworzeniu erraty i uzupełnień do Roman Imperial Coinage, ale już przy konkretnych monetach, których zdjęcia dostarczyli TPZN-owcy, właściwa informacja jest. Ich wkład w dzieło jest więc należycie udokumentowany i potwierdzony. 

I jeszcze jedno. Proszę nie przysyłać komentarzy do tego wpisu. Nie będą publikowane. Wyjaśniłem to w ostatnim moim komentarzu. Dla ułatwienia powtórzę:

"Przysłaliście, drodzy czytelnicy, jeszcze kilka komentarzy. Wybaczcie, ale żaden z nich i żaden z tych, które być może jeszcze zostaną przysłane, opublikowany nie zostanie. Nie było moim celem, by dyskusja rozpoczęta na TPZN przeniosła się tu. Przerzucanie się argumentami nic nie zmieni, nikogo nie usprawiedliwi, nikogo nie pogrąży. Problem pozostał. Nie zniknął i niestety nie zniknie. Dlaczego nie zniknie? Na ten temat każdy ma pewnie jakąś teorię (może nawet WIE NA PEWNO), ale dyskusji na ten temat, tu też nie będzie." 


czwartek, 26 listopada 2020

Blaszak

Nie, nie będzie o garażach. Może kiedyś, dzisiaj nie. Dziś znów o prawdziwym przyjacielu człowieka - komputerze. 

Nigdy nie miałem laptopa, notebooka, czy jak to się tam nazywa - takie coś przypominające opiekacz do kanapek, albo gofrownicę. Zawsze miałem blaszaka - duże blaszane pudło, do którego przypina się monitor, klawiaturę, myszkę, drukarkę, skaner, głośniki i co tylko komu do głowy przyjdzie. 

Gadżeciarska żyłka, która czasem daje znać o sobie i o której już kiedyś tu pisałem, dostała niedawno prawo głosu. Rezultat wygląda tak.

front
"plecki"
Maleństwo, jak widać. Można wziąć w niewielką torbę i zabrać w dowolne miejsce, gdzie można przypiąć dowolny monitor, albo telewizor, klawiaturę, mysz (zawsze się jakaś znajdzie). Nie trzeba szukać pendrajwów, albo dysków przenośnych, nie trzeba się zastanawiać się, czy tam, gdzie się udajemy będzie odpowiedni program, który odtworzy to, co zechcemy odtworzyć.

W środku, całkiem nieźle: procesor intela i7 ósmej generacji, 16 GB ramu, intelowska grafika Iris plus 655 (wiem, najnowsze gry nie pójdą w pełnej rozdzielczości), dwa dyski - SSD na system i 2,5" 1 TB na dane, bardzo ładnie się sprawujące WiFi i oczywiście Linuks - nadal Debian w wersji stabilnej. Czego brak? Wentylatorów! Pudełko jest idealnie ciche i tylko nieznacznie cieplejsze od mojego 36,6.
Używany od lat blaszak chowa się ze wstydu pod biurko.

Przenoszenie danych na nowy komputer, to oczywiście okazja do zrobienia porządków. W zdjęciach, zarchiwizowanych katalogach, artykułach, notatkach, dokumentach. Wiedziałem, że zajmie to dużo czasu, wiedziałem, że inne zajęcia ulegną zawieszeniu, więc spokojnie sobie działam. 

Dostałem niedawno wiadomość od Google'a, że zmienia się oferta dotycząca usługi "Zdjęcia Google". Krótko mówiąc, trzeba ograniczyć ilość informacji przechowywanych na ich serwerach. Po głębszym zastanowieniu, zacząłem od przeniesienia w inne miejsce wielu, wielu zdjęć, które trafiały ze smartfona do Google'a za sprawą automatycznej synchronizacji. To zwolniło trochę miejsca na zdjęcia, które będę robił w przyszłości. Dodatkowe miejsce można wygospodarować usuwając co większe załączniki z poczty Gmail. Nazbierało się tego mnóstwo przez lata. Często dostaję wiadomości z wielomegabajtowymi załącznikami - prośby o identyfikację, ocenę stanu zachowania, oferty sprzedaży itp. Wielu z nich można się pozbyć po pewnym czasie. Przyszła pora na porządki w skrzynce pocztowej, więc porządkuję. Rok, po roku, wiadomość po wiadomości. Byłoby nudno, gdyby nie perełki, o których dawno zapomniałem, a które zachwycają i rozweselają. Na przykład takie pytanie (pisownia oryginalna).

dzień dobry ,
Mam pytanie ile może być warta moneta z 1781roku na której pisze fredericus copernicus rex a z drugiej strony monet argent bym chciał poznać cenę tego nuizmatu z fachowej opini czekam na odpowiedz

I co odpowiedzielibyście panu Kacprowi?

Z rozczuleniem wspominam czasy administrowania forum na e-numizmatyka.pl. To były problemy, to były pytania. Na przykład wiadomość zatytułowana "Wulgaryzm na forum".

Dlaczego taki użytkownik publicznie pisze jakieś bzdety w kierunku mojej osoby. 

 I na koniec standardowe pytanie, które trafiało do mnie regularnie, kiedy wystawiałem coś na Allegro 

Dnia Thu, 03 Jan 2008 19:38:50 +0100, xxx napisal:

Wiadomość od: yyy , wysłana z komputera o numerze IP: zzz.zzz.zzz.zzz
Strona z przedmiotem: 10 fenigów 1917 - napis blisko rantu

Treść wiadomości:
witam ile poza allegro za monete

oraz standardowa, na tę okazję odpowiedź

999999999,99 PLN 

--- 
Pozdrowienia 
Jerzy Chałupski 

Wracam do pracy, nadal mam trochę za mało miejsca u wujka Google. 


sobota, 14 listopada 2020

Złoto, złoto, komu złoto!!!

30 listopada 2020 r. w Warszawie odbędzie się nietypowa aukcja numizmatyczna. Dlaczego nietypowa? 

Z wielu powodów, z których fakt, że odbędzie się podczas szalejącej epidemii, nie jest najważniejszy. Do tego już przywykliśmy. W obecnych warunkach nietypowe jest raczej to to, że w aukcji będzie można brać udział na żywo, w sali aukcyjnej, podnosząc tabliczkę z numerem licytanta. Kolejną oznaką nietypowości jest okładka katalogu.

Rzadko zdarzają się aukcje ograniczone do sprzedaży konkretnej kolekcji. 

Pozostałe, ale nie wszystkie znamiona nietypowości znajdziemy, przeglądając zawartość katalogu. Na stu sześćdziesięciu czterech stronach zaprezentowano pięćdziesiąt pięć monet - od dukata koronnego Zygmunta Starego z 1535 roku po dwudziestozłotówkę z 1925 r. Opisy monet opracował pan Tomasz Bylicki, były kustosz i kurator Gabinetu Monet i Medali Muzeum Narodowego w Warszawie oraz kustosz i kierownik Gabinetu Numizmatycznego Mennicy Państwowej. Opisy treściwe i rzetelne, ale towarzyszące im zdjęcia... Krótko mówiąc, nie porażają. To, przy klasie oferowanych obiektów, mocno odstaje od obecnych standardów. Może w wersji drukowanej wyglądają lepiej niż w pliku PDF dostępnym na stronie Desy? Może winna jest nadmierna, stratna kompresja zdjęć? Nie ma to większego znaczenia dla licytantów, bo nie wyobrażam sobie udziału w tej aukcji bez możliwości osobistych oględzin monet. Oczywiście Desa oferuje taką możliwość. Przeglądając katalog na stronie internetowej, można oglądać zdjęcia w bardzo dużym powiększeniu. 

Trzeba podkreślić, że zdjęcia nie zostały poddane obróbce "upiększającej", tuszującej wady. Jedyny, jak mi się wydaje, zastosowany filtr spowodował rozjaśnienie. Ten sam fragment po usunięciu jego działania wygląda tak.
Zwraca uwagę brak użycia komory bezcieniowej. Wyraźnie widać, z jakiego kierunku padało światło. Taki tryb fotografowania powoduje niestety, że pewne fragmenty rysunku monety (i uszkodzenia)  zostają podkreślone, inne giną. 

Nie wiem, kiedy Desa ogłosiła tę aukcję; w źródle strony nie znalazłem informacji o dacie jej utworzenia. We właściwościach pliku PDF z katalogiem pojawia się data utworzenia 10 listopada 2020.

O akcji dowiedziałem się 11 listopada z wiadomości na forum TPZN. Podobnie, jak innych forumowiczów, zdziwił mnie krótki czas między ogłoszeniem aukcji, a jej terminem i brak reklamy w... 
Miałem napisać, w prasie numizmatycznej, ale czy mamy teraz jakąś "prasę numizmatyczną"? Nawet gdyby działał jedyny popularny periodyk, Przegląd Numizmatyczny, to nic by nie zmieniło, bo ukazywał się w cyklu kwartalnym. Gdzie więc Desa miałaby reklamować tę aukcję? 

To zależy od sprzedającego i od potencjalnego "targetu". O tym też żywo dyskutowano na forum TPZN. Zasadniczą kwestią jest pochodzenie sprzedawanej kolekcji. Gdyby stworzył ją kolekcjoner i gdyby to on ją sprzedawał, należałoby oczekiwać, że organizatorem zostanie któraś ze znaczących firm numizmatycznych. Wtedy aukcja byłaby głośno reklamowana z dużym wyprzedzeniem, byłyby filmy na kanałach YouTube, artykuły i wywiady w prasie codziennej/tygodniowej. Znamy to przecież z ostatnich miesięcy, a nawet lat. Podobnie byłoby, przypuszczam, gdyby kolekcję sprzedawali spadkobiercy, po śmierci jej twórcy. Mam przypuszczenie graniczące z pewnością, że nie jest to kolekcja numizmatyczna sensu stricto, tylko inwestycja. Ktoś, jakiś człowiek, a pewniej jakaś firma, fundusz powierniczy albo podobny twór uznał, że złote monety historyczne będą dobrą lokatą.
Uważnie czytając katalog, widzimy, że większość oferowanych monet została kupiona na aukcjach Niemczyka w latach 2007-2008. Być może w prasie z tego okresu udałoby się znaleźć ogłoszenia jakiejś instytucji finansowej, gwarantującej swoim klientom zyski z lokat w kruszce lub obiekty zabytkowe. 

Czy końcówka roku 2020 jest dobrym czasem do realizacji zysku z lokaty? Jaka jest szansa, że lokata przyniesie w ogóle jakiś zysk?

Oferowanych jest 55 monet. Trzy półdukaty, trzydzieści cztery dukaty, siedemnaście monet o nominałach od półtora dukata do pięćdziesięciu dukatów. Łączny nominał oferowanych monet to 147,5 dukata co przekłada się na wagę około 515 gramów dukatowego złota. Do tego dwie monety II RP - 10 i 20 złotych z Chrobrym. Tylko te dwie ostatnie sztuki są w zasięgu przeciętnego kolekcjonera. 
Suma wycen szacunkowych (dolna granica) to nieco powyżej 7,5 miliona złotych. Średnia, wywindowana przez dwanaście monet ze szczególnym udziałem donatywy 50-dukatowej, wynosi 136,5 tysiąca złotych. Bez tej donatywy, 98 tysięcy. 

Nie mam czasu (ani ochoty) porównywać katalogowych oszacowań wartości z listami wynikowymi aukcji, na których niegdyś te monety zakupiono. Nie jestem inwestorem. Nie mam takich zasobów wolnej gotówki, które zmuszałyby mnie do zastanawiania się nad sposobem uchronienia jej przed inflacją i zawirowaniami historii. Może, gdybym wygrał jakieś duże pieniądze w lotto, może kusiłoby mnie zainwestowanie w coś pewniejszego, niż obligacje, akcje czy lokaty bankowe. Czy wybrałbym w tym celu rzadkie polskie złoto, którego okazyjnie kupić na aukcjach raczej się nie udaje, czy wolałbym jakieś inne numizmaty, to w tej chwili głowy mi nie zaprząta. Może dlatego, że w lotto grywam rzadko i nie w nadziei na wygraną, tylko stosując się do pointy ze starego szmoncesu - "Rebe, ty daj mi szansę, ty kup choć jeden los".  

W każdym razie, pomijając aspekty numizmatyczno-kolekcjonerskie, andrzejkowa aukcja desy jest świetnym obiektem do analizy alternatywnych inwestycji, ich skuteczności, perspektyw, uwarunkowań. Analizy z pewnością zabiorą więcej czasu, niż sama aukcja - ta potrwa nie dłużej, niż dwie godziny. Mniej więcej tyle, ile zabrało mi napisanie tego tekstu. W tym czasie Desa zarobi 18% od cen uzyskanych. 

P.S.

Ciekawe, czy któreś z muzeów skorzysta z prawa pierwokupu.


środa, 11 listopada 2020

Złoty i wiadomości o mo­netach różnego nazwiska...

Od przeszło stu lat, podstawową jednostką polskiego pieniądza jest złoty. Mógł być Lech, ale jest złoty.

Przez lata, złoty był tylko bytem teoretycznym, jednostą obrachunkową i to nie byle jaką. Od XIV wieku chyba, "czerwony złoty" oznaczał dukata, trzy i pół gramową złotą monetę, która choć bita w przeróżnych zagranicznych mennicach, jako moneta pełnowartościowa, miała obieg i w Polsce. Sejm w roku 1496 ustalił kurs takiego złotego na 30 groszy.
Było tak aż do czasu, kiedy na stary kontynent trafiły tony kruszców przywiezionych zza Atlantyku i dotychczasowy parytet cen złota i srebra musiał ulec zmianie. Tradycję złotego (obrachunkowego) liczonego po trzydzieści groszy utrzymano, ale nazwa się zmieniła na złoty polski (albo floren). Nazwa "czerwony złoty" utrzymała się dla nadal kursujących obcych dukatów i dla wprowadzonych przez Zygmunta Starego dukatów polskich. Oczywiście na żadnej z tych monet nazwy "złoty" nie znajdziemy.

Złoty, jako moneta, ale nadal nie opatrzona tak brzmiącym nominałem, pojawił się za Zygmunta Augusta. Był to "półkopek", na którego awersie umieszczono oznaczenie nominału w formie zapisu cyframi rzymskimi XXX - 30, w domyśle groszy, czyli równowartość złotego. Później, za Jana Kazimierza, w 1663 r. zaczęto bić podwartościowe złotówki, od nazwiska przedsiębiorców menniczych, braci Tymfów (tympfów) zwane tymfami. Tymf zresztą, to spolszczenie niemieckiego nazwiska Timpe lub Tümpe. 

Na nich też nazwy złoty nie ma. Nominał zapisano, jako XXX GRO.POL - trzydzieści groszy polskich. W rzeczywistości, w tymfie srebra było tylko na kilkanaście groszy. 

Nazwa "złoty polski" na monecie pojawia się dopiero w roku 1818. Polski wtedy na mapach świata już nie ma. Na nic powstanie Kościuszki, na nic kampania Napoleona. Podział Polski między trzy cesarstwa przypieczętowany w 1795 r. pozostał i utrwalił się na przeszło stulecie. Ironią losu, dopiero wtedy na monecie pojawia się nazwa naszego pieniądza zapisana w naszym języku. 

Natrafiłem niedawno na bardzo ciekawy tekst. Tekst o przydługim tytule 
Opublikowano go w zeszyckie LXXIX "Biblioteki Warszawskiej" - lipiec 1847. A. Grabowski zebrał w nim informacje o nazwach pieniędzy kursujących w Polsce, na które natrafił w dokumentach z krakowskich archiwów. Znaczną część tekstu zajmują zapisy dotyczące złotego. Kilka fragmentów.

Jak widzimy, obliczenia nie były łatwe - czerwony złoty (dukat) miał wartość 52 groszy polskich, czyli jednego złotego (obrachunkowego) i 22 groszy. Dla wygody ludności często publikowano tablice ewaluacyjne ułatwiające przeliczenia, ale bardzo często oficjalne kursy monet różnych nominałów budziły sprzeciw. Grabowski natrafił na taki przykład z XVIII w. 

Oprócz wzmianek o złotym polskim, w tekście Grabowskiego pojawiają się też inne nominały i ich nazwy. Najciekawsze są te potocznie używane, ludowe. Kilka przykładów.
Babkami naywano, jak z tego wynika, monety o nominale niższym od szeląga. W grę wchodzą więc tylko denary i ternary. 
"Babka" - ternar z mennicy poznańskiej.

W czasie studiów (pod koniec lat 70-tych XX w.) często jeździłem pociągami na trasie Katowice - Bielsko-Biała i dalej, przez Żywiec do Zwardonia. Kolejarze jadący do pracy albo z pracy wracający namiętnie grywali w karty. Na odcinku Katowice - Tychy w skata, dalej na południe, w "zechcyka", czyli "sześćdziesiąt sześć". Na pieniądze, rzecz jasna. I co mnie zawsze dziwiło, podstawową stawką był zwykle "ceski" (czeski), czyli...

Wiedziony ciekawością, zapytałem kiedyś, dlaczego tak mówią na polską dziesięciogroszówkę. Jedynym wytłumaczeniem, jakiego się doczekałem, było, że "Tak dziadek mówi na te grosze, bo przypominają mu austriackie dziesięciohalerzówki Franciszka Józefa". 

Na koniec jeszcze jedna ludowa nazwa.
Dudki, dutki, dutchen - zawsze myślałem, że chodzi o trojaki, a tu okazuje się, że w początku XIX w. tak mówiono o sześciu groszach. Przypuszczam nieśmiało, ale to tylko takie moje niejasne wrażenie, skojarzenie, że w rzeczywistości chodziło wtedy o austriackie sześciokrajcarówki, a nie o sześć groszy. Jak by nie było, w tej chwili dla mieszkańców Podhala i okolic, dutki to po prostu pieniądze. Jakie by nie były, byle tylko cepry je przywieźli i zostawili. Im więcej, tym lepiej.

Czego sobie i Wam życzę, bo choć pieniądze szczęścia nie dają, to ułatwiają życie. 

Czasem. 

środa, 28 października 2020

28 października 1950

Pamiętna data. Zanim dojdziemy do wyjaśnienia, dlaczego pamiętna i ważna, krótki wstęp.

Wojna w Europie zakończyła się w maju 1945 r. W lipcu 1945 r. na konferencji w Poczdamie ustalono przebieg zachodnich i północnych granic RP. W październiku Rzeczpospolita Polska podpisała Kartę Narodów Zjednoczonych.

Po siedmiu latach, 22 lipca 1952 r. uchwalono Konstytucję. Zniknęła Rzeczpospolita Polska, pojawiła się Polska Rzeczpospolita Ludowa. Już w roku 1944 na terenach wyzwolonych spod okupacji niemieckiej wprowadzono nowy pieniądz zastępujący środki płatnicze okupanta i funkcjonujący nieformalnie pieniądz II Rzeczpospolitej. 

Dla całego okresu PRL charakterystyczne było zjawisko polegające na braku bezpośredniego związku teorii z praktyką, w tym niestety brak powiązania prawa stanowionego z jego realizacją. Jednym z pierwszych przejawów tego zjawiska był Dekret PKWN z 24 sierpnia 1944 r. wprowadzający banknoty Rzeczpospolitej Polskiej z nazwą Narodowego Banku Polskiego, który w tym momencie nie istniał. Banknoty zaprojektowane przez grafików rosyjskich, wyprodukowane w Moskwie w drukarni GOZNAK weszły do obiegu 27 sierpnia. Do końca listopada wycofano z obiegu banknoty Banku Emisyjnego w Krakowie, wprowadzone przez okupanta w Generalnym Gubernatorstwie.

Wraz z przesuwaniem się działań wojennych na zachód, wycofywano z obiegu niemieckie marki, zastępując je banknotami według wzoru goznakowskiego, ale drukowanymi już w Łodzi i Krakowie. Zmieniono tylko błędne brzmienie klauzuli dotyczącej obowiązku honorowania tych banknotów, jako legalnego środka płatniczego. W miejsce wycofywanego obcego pieniądza metalowego pojawiały się wyłącznie banknoty. Monety II Rzeczpospolitej i Generalnego Gubernatorstwa oraz sowieckie kopiejki funkcjonowały legalnie do wydania Dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (24 sierpnia 1944 r.) o emitowaniu biletów skarbowych.
Dziennik Ustaw nr 3 z 1944 r. poz. 11.

Od tego momentu legalnie mogły kursować tylko sowieckie kopiejki i niskie, groszowe nominały II RP i GG. Trwało to do 28 października 1950 roku, czyli do tytułowej, pamiętnej daty.

Tego dnia sejm (wieczorem w sobotę, mnie się to kojarzy bardzo brzydko) przyjął jednogłośnie ustawę o zmianie systemu pieniężnego. Zaczynała się tak:
Dalej było jeszcze ciekawiej. Gotówkę miano wymieniać, dając jedną nową złotówkę za sto starych.
Oszczędności bankowe, jeśli je ktos miał i wynagrodzenia, wymieniano w lepszym stosunku - za sto starych złotych, dawano trzy nowe.

Aktem wykonawczym do tej ustawy była uchwała Rady Ministrów z tego samego dnia, nosząca ten sam tytuł "W sprawie zmiany systemu pieniężnego". W niej już niczego w bawełnę nie owijano. 
"Elementy spekulacyjne" trzymały oczywiście gotówkę. Stąd mniej korzystny współczynnik wymiany. Krótki czas, w którym miała się dokonac wymiana gotówki (10 dni od 30 października do 8 listopada!!!) oznaczał, że przygotowano ją znacznie wcześniej, bo w tak krótkim czasie nie dało by się wydrukować odpowiedniej ilości banknotów. Nic w tym dziwnego, ani złego. Złem natomiast było ustalenie różnych współczynników wymiany. Kto tylko miał gotówkę, starał się jej pozbyć. Kupowano, co tylko się dało. Nawet, jeśli miały by to być rzeczy w danym momencie nieprzydatne, bo była nadzieja, że uda się je później wymienić na coś potrzebnego, albo sprzedać. Najbardziej ucierpiała "prywatna inicjatywa" - rzemieślnicy, drobni kupcy, rolnicy. 

Ustawa z 28 października i akt wykonawczy do niej umożliwiły również emisję monet. 
Wspomniany wyżej, typowy peerelowski bałagan prawny spowodował, że zapomniano o zamówionych już pięciogroszówkach.

Wymienione wyżej przepisy wbrew pozorom, nie przesądzały o wprowadzeniu monet do obiegu ponieważ poza ustaleniem nominałów nie zawierały żadnych wytycznych co do wyglądu, materiału i metrologii monet. To załatwiono dopiero na początku roku 1951! Wprawdzie ustawa wprowadzała do obiegu nowy pieniądz z dniem 30 października 1950, ale przepis wykonawczy w sprawie ustalenia wzoru i odcinków banknotów oraz wzoru, nominalnej wartości, stopu i wagi monet (bilonu) nosi datę 14 lutego 1951 roku a jego paragraf 4 brzmi: „Zarządzenie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia z mocą obowiązującą od dnia 30 października 1950 r.” To kolejny przykład typowego PRL-owskiego rozziewu między teorią, a praktyką. Szczególną trudność sprawia ustalenie daty wprowadzenia pięciogroszówek do obiegu. Nominał, jako taki wprowadzono 3 listopada 1950, ale monety o zadekretowanej średnicy, wadze i wyglądzie wprowadzono do obiegu zarządzeniem z 14 lutego 1951 r. z mocą obowiązującą od 30 października 1950 r. 

Historię "złodziejskiej wymiany" - tak nazywano ją jeszcze wiele lat później, przypomina wystawa otwarta w Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju. 
Pandemia, pandemią, ale chyba warto się tam wybrać, oczywiście zachowując niezbędne środki ostrożności. Być może uda się zobaczyć niedawny nabytek muzeum - banknot tysiączłotowy z 1794 r. zakupiony na aukcji GNDM. Muzeum skorzystało z prawa pierwokupu


wtorek, 20 października 2020

Neron

To kolejny z wpisów, których tematy zaproponowano w komentarzach do wpisu jubileuszowego z 10 września 2020.

Po "wpadce" z Trajanem, na wszelki wypadek sprawdziłem, Neron na moim blogu pojawił się tylko raz, i to nie w roli głównego bohatera wpisu.

Jak monet Trajana, tak monet Nerona w zbiorze nie mam, więc posłużę się zdjęciami z wildwinds.com.

Neron, czyli Lucius Domitius Ahenobarbus (miedzianobrody), a po adopcji przez Klaudiusza, Nero Claudius Caesar Drusus Germanicus (15.12.37 do 9.6.68). Życiorysu nie będę streszczał. Inni zrobili to lepiej, na przykład Swetoniusz. Tu łaciński oryginał i tłumaczenie angielskie, tu polskie tłumaczenie Juliana Ejsmonda

Niezwykła postać, niejednoznaczna, ale pamiętajmy, że recepcja postaci historycznych prawie zawsze wynika z tego, co pisali o nich najpopularniejsi dziejopisarze. Negatywna legenda Nerona nie jest chyba wyłączną zasługą dawnych historyków. W końcu przecież nie umarł spokojnie doczekawszy późnej starości, otoczony dziećmi, wnuczętami i prawnuczętami. Opuszczony przez swoich pretorian, zdradzony przez najbliższych, 9 czerwca 68 roku popełnił samobójstwo. Krawczuk pisze, że ostatnie słowa cesarza  miały brzmieć: Qualis artifex pereo! (Jakiż artysta ginie [wraz ze mną]). Swetoniusz też te słowa przytacza, ale nie jako ostatnie. Pisze, że później, tuż przed tym, nim wbił sobie sztylet w gardło, zadeklamował grecki wiersz „Oto słyszę wielki tentent rumaków...“. 
Pospólstwo ceniło Nerona. No, może nie ceniło, ale było mu wdzięczne za częste, zwłaszcza w początkach panowania, rozdawnictwo pieniędzy i żywności oraz oczywiście za jeszcze częstsze igrzyska.  Dlatego chyba po jego śmierci krążyły plotki, że cesarz żyje, że samobójstwo było tylko jeszcze jednym aktorskim popisem umożliwiającym ukrycie się przed nasłanymi zabójcami. O naszym Warneńczyku też podobne legendy krążyły, choć z innych powodów. 

Neron został cesarzem w wieku lat siedemnastu. Myślę, że to nie przypadek, że podobny przebieg panowania był udziałem Kaliguli (trochę wcześniej) i Henryka VIII Tudora (znacznie później). Uzyskiwali samodzielną, niemal nieograniczoną władzę będąc jeszcze nastolatkami. Po początkowym okresie dość podejmowania rozumnych decyzji, z czasem dawali się opanować maniom i ponad miarę wygórowanym wyobrażeniom o swojej wielkości. 

A co z monetami? Gdzie monety? 

Neron, jako cezar, denar datowany na lata 51-54, kiedy cesarzem był jeszcze Klaudiusz. 

Na tym denarze Neron ma szczupłą ale z wydatnymi policzkami, młodzieńczą twarz. Trzyma głowę na wyprostowanej szyi z wyraźnie zaznaczonym jabłkiem Adama. Czy już wiedział, że wkrótce Agrypina Druga, jego matka otruje swojego męża, cesarza Klaudiusza, który adoptował go w roku pięćdziesiątym? Czy już miał jakieś plany, jak postąpić z Brytannikiem, rodzonym synem Klaudiusza?  

Neron z matką, denar z roku 54 - Neron został cesarzem.

Nadal młodzieńczy, patrzy w oczy matce, której zawdzięcza władzę. Czy już wtedy przeczuwał, że przyjdzie chwila, kiedy będzie musiał wybierać - albo władza, albo matkobójstwo?

August i Augusta - Neron i Poppea, denar datowany na lata 64-66

Neron zmężniał, przytył, patrzy przed siebie spod zmarszczonych brwi. Poppea, żona przyjaciela, Ottona, podobno kochanka Nerona już od roku 58, poślubiona w 60. Co sprawiło, że sześć lat później, kiedy Poppea była w ciąży, rozwścieczony Neron kopnął ją w brzuch (tak napisął Swetoniusz), co spowodowało jej śmierć? 

Neron i Macellum Magnum, dupondius, rok 63

Macellum - coś w rodzaju hal targowych. To wielkie (magnum) Neron ufundował w roku 63. Stało na wzgórzu Celius. Fragmenty budowli przetrwały i są częścią bazyliki św. Szczepana.

Sesterc z roku 63.

Cesarz Neron, w todze, z gołą głową siedzi na krześle kurulnym na niskiej platformie, za nim stoi prefekt. Przed nimi, na ziemi stoi urzędnik rozdający monety obywatelom. Nad sceną góruje Minerwa z sową i włócznią - ta rzeźba stała przed świątynią, gdzie odbywało się rozdawnictwo pieniedzy dla obywateli Rzymu.
Sesterc, na rewersie świątynia Janusa z zamkniętą bramą.

Neron oprócz tego, że był całkiem niezłym poetą i aktorem (wbrew gębie przyprawionej przez niektórych kronikarzy i pisarzy), był rozsądnym politykiem, przynajmniej w sprawach polityki zewnętrznej. Może dlatego, że w tym zakresie miał dobrych doradców, którym ufał. Poradził sobie z chwilową utratą Armenii, utrzymał pokój w Germanii, utrzymał legiony w Brytanii. Zamknięta brama świątyni Janusa oznacza, że w tym momencie Rzym nie prowadzi żadnej wojny. 

Na Nerona patrzymy oczyma tych, którzy o nim pisali. A pisano o Neronie zwykle źle, podkreślając jego skłonność do zabaw, igrzysk, przyjemności stołu i łoża. Swetoniusz na przykład tak to ujął: 
"Najpierw stopniowo tylko i z ostrożnością pogrążał się w odmęcie nierządu, rozpusty, zbytku, skąpstwa i okrucieństwa.  Ale choć usprawiedliwiano wady te młodością Cezara, nikt nie wątpił, że pochodzą raczej z charakteru jego niż z wieku.". Tu mowa o skąpstwie, a w innych akapitach zarzuca Neronowi nieumiarkowaną rozrzutność. To w końcu, jak był w rzeczywistości?
Nie lepiej pisał o nim Sienkiewicz. Bo miał Neron niewątpliwą manię wielkości, uważał się za znakomitego artystę, jeźdźca, atletę, śpiewaka, tancerza etc. Jaki był naprawdę, ile u kronikarzy malowniczych plotek (na przykład o podpaleniu Rzymu i śpiewie na tle szalejącego pożaru, który jak się okazuje, nie był największym pożarem Rzymu), a ile prawdy - bez wehikułu czasu się nie dowiemy. 
W każdym razie, niezależnie od oceny Nerona, jako cesarza, jego monety oceniane są wysoko przez kolekcjonerów i nawet kiepsko zachowane egzemplarze uznawane są za ozdobę zbioru.

P.S. 
Piszę to wieczorem, 20 października, w trzysta siedemdziesiątą rocznicę koronowania Krystyny Wazówny, ostatniej z rodu Wazów, na królową Szwecji. Panowała krótko, bo w roku 1754 1654 abdykowała na rzecz Karola Wittelsbacha, swojego brata ciotecznego, którego nawiasem mówiąc miała zostać żoną. Żoną nie została, bo od panów podobno wolała panie. Podczas tego krótkiego panowania przyczyniła się do zakończenia wojny trzydziestoletniej i likwidacji państwa pomorskiego (pisałem niedawno o monetach pomorskich). Koniec państwa pomorskiego umożliwił Krystynie przyjęcie tytułu książęcego Szczecina, Pomorza i Kaszub. Porzucenie tronu Szwecji nie oznaczało utraty apetytu na władzę. Po abdykacji bezskutecznie starała się o koronę wicekrólestwa Neapolu (dlatego, że tam cieplej?), a kiedy abdykował jej krewniak, Jan Kazimierz, podjęła (też bezskuteczne) starania o elekcję na króla Polski.
Nie miała, jak to się mówi, szczęśliwej ręki. W roku 1649 zaprosiła nie byle kogo, bo samego Kartezjusza, by udzielał jej lekcji filozofii. Jako, że nie była "sową" tylko "rannym ptaszkiem", czas na lekcje filozofii znajdowała wcześnie, o piątej rano. Czy w sztokholmskim zamku o tej porze było zbyt zimno, czy ten tryb życia i pracy Kartezjuszowi nie służył... Autor "Rozprawy o metodzie" nabawił się zapalenia płuc i 11 lutego 1650 roku zmarł.
A skoro już o "Rozprawie o metodzie dobrego powodowania swoim rozumem i szukania prawdy w naukach" mowa (tak brzmi pełny tytuł), to przeczytałem gdzieś, że tłumaczenie boyowskie tego dzieła wydawca rozprowadzał, zamykając każdy tom ściśle przylegającą opaską, tak by widoczne były tylko słowa ROZPRAWA O METODZIE. Podobno niemałą część nakładu wykupiły "panny służące"  i ich wielbiciele, w nadziei, że o metodzie na ich bynajmniej nie folozoficzne problemy będzie mowa. 
Krystyna Wazówna, szeląg inflancki 1650.

niedziela, 18 października 2020

Satysfakcja, zażenowanie, irytacja.

Irytacja?

Tylko w pierwszym odruchu. Po zastanowieniu zniknęła bez śladu, ale pozostała potrzeba napisania o tym, podzielenia się z Wami spostrzeżeniami.

Czy odczuwacie satysfakcję widząc dowody na to, że Wasza praca, jej owoce górnolotnie mówiąc, jest zauważana i doceniana? A kto by satysfakcji w takim przypadku nie odczuwał? Odczuwam i ja. Trudno, żeby było inaczej, kiedy widzi się swoje nazwisko na przykład w pięknie wydanym katalogu aukcyjnym, który katalogiem jest tylko przy okazji, a w rzeczywistości jest monografią polskiego pieniądza. Mowa o katalogu pięćdziesiątej aukcji WCN, nietypowym, bo oprócz standardowego tytułu "Aukcja Nr 50" na okładce jest jeszcze tytuł drugi "Podobna jest moneta nasza do uroczej panny" i nazwisko autora, którym jest Borys Paszkiewicz. A w środku, historia naszego pieniądza od średniowiecza, po czasy najnowsze, napisana żywym, barwnym językiem.

Trudno nie odczuwać satysfakcji, widząc odwołania do swoich prac w katalogach aukcyjnych poważnych firm numizmatycznych i w opisach aukcji na Allegro, czy eBay. Na przykład takie:

Miło widzieć, że czasem trzy słowa "Chałupski nie notuje" sprawiają, że cenę uzyskaną od wywoławczej dzieli dużo, dużo złotówek. Ale...

Ale bywa też tak, że uczucie satysfakcji ustępuje wrażeniu, że moja praca jest wykorzystywana w sposób, który irytuje. Przykłady z tej samej aukcji.

Niby wszystko jest OK, bo uczciwie napisano, że "Chałupski nie notuje stempla". Jednak nie jest to całkiem OK, bo katalog zdawkowych monet Królestwa Polskiego z datami 1835-1841, który opublikowałem w sieci, jest katalogiem odmian i wariantów, a nie katalogiem wszystkich możliwych stempli tych monet. Nigdy bym się na taki projekt nie porwał. Przy takich wielomilionowych nakładach?

Tu OK nie jest. Nie jest, bo nazywanie odmianą czegoś, co w najlepszym razie można uznać za wariant wariantu (podwariant?) idealnie pasuje do zjawiska, które Walery Kostrzębski określił, jako błędne drogi w zbieraniu numizmatów polskich. W tekście, o takim właśnie tytule, Kostrzębski napisał tak:
Pochop do zbierania monet z uwględnieniem tym podobnych niby odmian, dały katalogi licytacyjne i handlarskie. W interesie bowiem zbytu, wydawcy takich katalogów nie szczędzą stopni rzadkości i inediutują wszelkie monety już to pomylone, już to odmienne w napisach skróconych, już w końcu dziwacznie wybite, w ogóle wszelkie błachostki, nie wytrzymujące najmniejszej krytyki naukowej, za które jednak wysoce płacić sobie każą…
Nic dodać, nic ująć. Stąd początkowa irytacja, bo jakże tak można ludzi naciągać, napuszczać na rzekomą "rzadkość", jak ślepego na mur, że się niepoprawnym politycznie porównaniem posłużę.

Nie przebiłem się przez ten katalog od deski do deski, zwracałem uwagę głównie na te części, w których poszukiwał bym czegoś do kupienia do zbioru. Mam spore luki w monetach Księstwa Warszawskiego i tam trafiłem na jeszcze jeden kwiatek.
Nie przemawia do mnie teza, że tę odmianę należałoby uznać za "emisję pilotażową - próbną". Na jakiej podstawie oprzeć przypuszczenie, że "...mincerz w owym czasie nie znał jeszcze średnicy krążka na jakim ma być bity ten nominał."?
Trojaki Poniatowskiego - średnica 26 mm, waga 11,69 g, trojaki austriackie na stopę polską z roku 1794 - średnica 26 mm, waga 11,69 g, trojaki Prus Południowych 1796-1798 - średnica 26 mm, waga 11,69 g, Parametry podaję za katalogiem Cz. Kamińskiego, E. Kopickiego, KAW 1977. Te monety w naszych zbiorach mają może nie idealnie zbieżne, ale z pewnością bardzo zbliżone parametry. Średnica i waga trojaków pozostawała stała przez trzydzieści trzy lata. Niemal dwa pokolenia w tamtych realiach. Zgoda, nastąpiła zmiana ordynacji menniczej i miedziaki miały ważyć mniej, trojak zamiast 11,69 g miał ważyć 8,57 g. Około 27% mniej, ale monety powinny wyglądać tak, by zostały zaakceptowane przez ludzi. Zmniejszenie ciężaru monety bez możliwości porównania z poprzednią i bez użycia wagi można przeoczyć, zmniejszenia średnicy - nie. I jeszcze jedno, dlaczego obawa twórcy stempla miała dotyczyć tylko rewersu, a awersu już nie? Zgoda tylko co do tego, że odmianę z "napisem GROSZY rozmieszczonym ciasno" bito, jako pierwszą.

A jak już jesteśmy przy "błędnych drogach", to chciałbym przypomnieć o czymś, o czym już na tym blogu pisałem. Otóż ta rzadka (ale bez przesady) odmiana trojaka 1810 występuje w dwóch wariantach.
Czym się różnią? Między innymi tym:

Który z tych wariantów jest rzadszy? Nie wiem, nie analizowałem częstotliwości występowania. W każdym razie, za obie te monety zapłaciłem łącznie minimalnie więcej, niż wynosi cena wywoławcza za pokazany wyżej lot 639.

Było o satysfakcji, o irytacji, a co w tytule robi zażenowanie? Otóż, odczuwam je za każdym razem  podziwiając "stójki na dwunastnicy" (z kogo to cytat?) wykonywane przez niektórych "Rekinów biznesu" (to pewnego wątku z forum TPZN) w celu uzyskania jak najwyższej ceny za oferowane monety. Zażenowanie, bo moim zdaniem od takiej stójki, lepszą metodą byłby rzetelny, szczegółowy opis i dobre, nieprzepalone zdjęcia. 

sobota, 17 października 2020

Trajan - podejście drugie.

Marek Ulpiusz Trajan (18 września 53 - 9 sierpnia 117) cesarz rzymski w latach 98-117. Drugi z "pięciu dobrych cesarzy" (ostatnim był mój ulubiony stoik). 

Nie mam ani jednej monety cesarza Trajana, ale coś o nim i jego monetach napisać muszę, bo tak orzekł vox populi - patrz komentarze do tego wątku. Tematem zadanego mi wypracowania mają być "specyfikacja rewersów Trajana, ich symbolika, przekaz i kontekst wybicia". Toż to temat na  sześć doktoratów i cztery habilitacje! Jakoś wybrnę. 

Mennictwo Trajana, to mnóstwo monet bitych w mnóstwie mennic. Wystarczy rzut oka na mapkę przedstawiającą zasięg cesarstwa pod koniec jego panowania.

Cesarstwo rzymskie za czasów Trajana (Krystian Chariza i zespół)
źródło: epodreczniki.pl

Długie panowanie i mnogość mennic muszą oznaczać mnogość monet. W moim stareńkim katalogu D. R. Sear'a (wydanie 2 z 1974 r.)


monety Trajana mają numery od 872 do 957 plus trzy monety Plotyny, jego żony. Większość z nich ma na rewersach typowe przedstawienia - personifikacje cnót, bóstw, ziem itd. 
Na tych zdjęciach (wszystkie zdjęcia monet pochodzą z wildwinds.com) mamy kolejno Konkordię, Fortunę, Wiktorię i Felicitas. Rządy szczęśliwie zwycięskiego cesarza zapewniały powszechną zgodę i pomyślność. Propaganda, jak się patrzy. 

Ciekawsze są rewersy, które jesteśmy w stanie powiązać z wydarzeniami albo z rzymskimi zabytkami. Zabytkami dla nas - w czasach Trajana były to nowe świetne inwestycje. 

Zobaczcie tę monetę. 

To denar datowany na rok 98-99.
Legenda awersu AD. IMP NERVA CAES TRAIAN AVG GERM P M ułatwia interpretację sceny przedstawionej na rewersie. Widzimy tu dwie postaci. Ta po lewej, to cesarz Nerwa, po prawej stoi odziany w togę Trajan, któremu Nerwa przekazuje glob - symbol władzy. Ta po lewej, to Trajan w stroju legionisty, odbierający glob (symbol władzy) od stojącego po prawej cesarza Nervy. W odcinku (poziomy napis u dołu) czytamy PROVID - skrócone PROVIDENTIA, czyli opatrzność albo też przewidywanie, przezorność, troska, opieka, rządzenie. O co tu chodzi? W październiku 97 roku starzejący się, a bezdzietny cesarz Nerwa (8.11.30 do 27.01.98 - panował w latach 96 -98) adoptował i uczynił współrządcą Trajana – dowódcę armii konsularnej. Senat zatwierdził tę decyzję cesarza. Po trzech miesiącach od tego wydarzenia Nerwa zmarł. Trajan, do tej pory tytułowany cezarem, został cesarzem. 

Kolejna ciekawa moneta. 

Na rewersie mamy tu człowieka ze skrępowanymi z tyłu rękami siedzącego na stercie tarcz, włóczni i mieczy. To dacki jeniec, co jednoznacznie wyjaśnia napis w odcinku DACCAP czyli DACIA CAPTA. To tylko jeden z przykładów rewersu upamiętniającego zakończoną sukcesem ekspansję cesarstwa na ziemie dackie. Dacja, ze stolicą w Sarmizegethusie obfitowała w bogate rudy złota. Wojna w Dacji trwała z przerwami od roku 101 do 106 zakończyła się zwycięstwem Trajana. Dacja stała się kolejną prowincją cesarstwa. 

Trajan dbał o rozwój Italii. Ograniczył transfer bogactw do prowincji i zmusił senatorów do inwestowania w Italii niej co najmniej jednej trzeciej majątku. Dbał też o rozwój i świetność Rzymu.

To aureus datowany na 112-113. Wyjaśnienie rysunku rewersu znów znajdujemy w odcinku - FORUM TRAIAN. Forum Trajana jest największym i najmłodszym z rzymskich forów. Ufundował je oczywiście nasz bohater. Budowę pod kierunkiem Apollodorosa z Damaszku rozpoczęto w roku 107. Forum uroczyście otwarto 18 maja 113. Wyglądało imponująco. Na wielki, wyłożony marmurem plac wchodziło się  z forum Augusta. Przejście wiodło pod łukiem triumfalnym. Na środku stał konny pomnik Trajana, otaczające budowle zdobiły attyki z postaciami Daków. Naprzeciw wejścia stała Bazylika  Ulpia, za nią biblioteki - grecka i łacińska. Między bibliotekami stanęła kolumna.

Kolumna Trajana, jeden z najsłynniejszych zabytków Rzymu. Na monecie widać usunięte później dwa orły usadzone na cokole stanowiącym podstawę kolumny. Wewnątrz cokołu umieszczono po śmierci Trajana jego prochy. Kolumnę zdobi spiralny fryz, pnący się w górę dwudziestoma trzema zwojami. Fryz przedstawia sceny z wojen z Dakami. Ma całkowitą długość około 200 metrów. U dołu wąski, z wysokością poszerza się dzięki czemu wszystkie przedstawione na nim postaci, w oczach widza stojącego u stóp kolumny, mają jednakową wysokość.
Na szczycie kolumny stał posąg cesarza w wojskowym stroju. Posąg został niestety usunięty około roku czterechsetnego. W roku 1587 na jego miejscu stanął posąg świętego Piotra. Na szczęście fryz pozostawiono w spokoju i nadal można go podziwiać. 

Monety Trajana odnoszące się do wydarzeń historycznych i z przedstawieniami rzymskich budowli są obiektem pożądania wielu kolekcjonerów. Dlatego i te pokazane wyżej cztery przykłady i te, dla których opisania miejsca i czasu brakło, kupić niełatwo a i kosztują niemało.

Rewersy monet Trajana, temat rzeka, ocean właściwie. Mam nadzieję, że rozbudziłem Waszą ciekawość. Zachęcam do do uważnego oglądania monet zdobywcy Dacji i samodzielnych poszukiwań  i prób wyjaśniania znaczenia pokazanych na nich przedstawień. 

Zachęcam też do poszukania, a to może nie być łatwe, książki  Pawła Zawory Skabiczewskiego "Imperium w pełnym blasku: Mennictwo Trajana jako kronika jego rządów". 


Na koniec wyjaśnienie tytułu wpisu. Dlaczego podejście drugie? Dlatego, że pierwsze już było, w maju roku 2017. Sami zobaczcie. Trzy lata tylko, a całkiem mi to z głowy wyleciało. Przypomniało się samo, tzn. przypomniała wyszukiwarka Google, kiedy próbowałem znaleźć zdjęcie okładki książki P. Zawory. Wygląda na to, że przed rozpoczęciem pisania, winienem najpierw uruchamiać wyszukiwarkę i sprawdzać, czy przypadkiem się nie powtarzam.  

Z następnym wpisem, może jutro, może pojutrze, nie będę miał tego problemu, bo temat nowiuteńki.