Tak, wiem. Połowa koszmarów sennych to egzaminy z matematyki, walka przy tablicy z zadaniem o goniących się pociągach miasta A do miasta B albo ... (tu każdy wstawia, co najbardziej mu w kość dawało).
Ja nigdy takich snów nie miewam. Nawet z chemiczką w roli głównej, a to Jej lekcji najbardziej nie lubiłem. Matematyka, fizyka - nie trauma, tylko czysta rozrywka.
I zachciało mi się wczoraj coś policzyć.Nie w pamięci, nie na palcach ani nawet nie na kartce papieru.
Pamiętacie, że NBP publikuje (Polska normalnieje) wielkości nakładów monet obiegowych. Nic prostszego, jak przenieść tę tabelkę do arkusza kalkulacyjnego i zacząć wyciągać wnioski.
Najpierw rzeczy najprostsze. Ile obiegowych monet wyprodukowała nasza mennica?
Dużo. 13 997 083 193 słownie trzynaście miliardów dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem milionów osiemdziesiąt trzy tysiące sto dziewięćdziesiąt trzy monety. Najnowsze oficjalne dane o ilości mieszkańców naszego pięknego kraju są z roku 2013. Załóżmy, że wiele się nie zmieniło - jest nas 38,5 miliona, co oznacza, że na każdego z nas przypadają trzysta sześćdziesiąt cztery monety. Macie tyle w portmonetce? Ja nie.
Najwięcej wybito jednogroszówek - ponad pięć miliardów; najmniej pięciozłotówek - "tylko" dwieście sześćdziesiąt milionów.
Najwięcej monet opuściło mennicę w roku 2009 - miliard dwieście milionów. O sto milionów mniej w roku 1992 ale wtedy jeszcze nie na rynek - musiały poczekać na denominację złotego. Najmniej w roku 1996 - nieco ponad osiemdziesiąt milionów.
O jakich kwotach mówimy?
Łączny nominał tych prawie czternastu miliardów monet to 3 331 444 912 złotych, czyli na każdego z nas przypada okrągła sumka 86 złotych i 53 groszy. Najwięcej gotówki wybito w 1994 roku - prawie osiemset milionów złotych (nic dziwnego, wtedy wybito głównie nominały od złotówki w górę), najmniej w roku 2002 - ledwo ponad dziesięć milionów.
Jedziemy dalej. Wiadomo ile który nominał waży. Przynajmniej teoretycznie. To sprawdźmy, ile metalu mennica przerobiła na monety. Trzydzieści cztery i pół tysiąca ton! Najwięcej poszło na jednogroszówki - prawie osiem i pół tysiąca ton.
UWAGA! Zadanie domowe.
Wyobraź sobie, że wszystkie monety obiegowe III RP przetopiono i odlano z nich pełny sześcian. Zakładając, że średnia gęstość polskiej monety obiegowej wynosi 8 i pół grama na centymetr sześcienny (miedzionikiel, mosiądz manganowy, brąz aluminiowy), oblicz długość krawędzi tego sześcianu.
34500 ton stopu miedzi. Ciekawe. Jakbym to wszystko zebrał i zaniósł do skupu złomu...
Średnia cena skupu stopów z zawartością miedzi wynosi dziś około 12 zł/kilogram. Liczymy szybciutko i okazuje się, że skup powinien mi wypłacić około czterystu piętnastu milionów złotych.
To się nie opłaca! Przecież łączny nominał to grubo ponad trzy miliardy złotych. Nie idę do skupu.
Zaraz, zaraz. A gdyby tak zebrać tylko jedno i dwugroszówki? Prawie czternaście tysięcy ton. Za to skasował bym w skupie ponad sto sześćdziesiąt sześć milionów złotych, a nominał tego drobiazgu, to tylko sto dwa miliony.
Sześćdziesiąt cztery miliony złotych do przodu!!!
Do przodu?
Ależ skąd! Sześćdziesiąt cztery miliony peelenów w plecy - tyle my Polacy zapłaciliśmy za "suche piwo". Nie dość, że ta niemała kwota została wydana na produkcję monet nie pierwszej potrzeby, to jeszcze w imię...
Nie wiem w imię czego ktoś, kto za to odpowiada zadecydował, że pomimo wcześniejszego należy utrzymać produkcję najniższych nominałów. Tańszą, bo z żelaza "pomalowanego" cieniutko mosiądzem, ale przecież nie darmową. I kolejne miliony w plecy.
Groszy na każdego Polaka przypada ponad sto trzydzieści sztuk, dwugroszówek sześćdziesiąt sześć. Czy to nie wystarczy? Czy te nominały są nam naprawdę potrzebne?
Szczerze wątpię.
UWAGA! Zagadka.
Co to za monety? Co je łączy? Co w nich szczególnego?
Podpowiedź - odpowiedź kryje się w tym wpisie :-)
Gdyby ktoś chciał sprawdzić rachunki albo wykorzystać je w jakiś twórczy sposób, to stąd można pobrać plik pdf
Miłej zabawy
P.S.
Za rozwiązanie zadania domowego - nagroda (dla autora pierwszej poprawnej odpowiedzi). Odpowiadać proszę w komentarzach.
P.P.S.
Za rozwiązanie zagadki nagrody nie będzie, ale ciekawią mnie Wasze pomysły na odpowiedź.
środa, 22 kwietnia 2015
środa, 15 kwietnia 2015
Trzy literki.
Jana Andrzeja Morsztyna (Morstina) długo kojarzyłem wyłącznie ze zgrabnymi wierszykami, z których najdłużej pamiętałem "Na krzyżyk na piersiach jednej panny". O dłuższym wierszu "Nagrobek kusiowi" nasza polonistka nie wspominała. Chyba nie tylko dlatego, że takie niepolityczne (jak mawiał imć Zagłoba) nazwisko nosiła?
Dopiero gdy bardziej zainteresowała mnie numizmatyka, dowiedziałem się, że Morsztyn piastował urząd podskarbiego wielkiego koronnego. Zdarzyło mu się to w bardzo nieciekawym czasie, bo w latach 1668 - 1683 (złożył urząd 1 lipca), czyli od roku abdykacji Jana Kazimierza, po własną ucieczkę do Francji, na którą zdecydował się (a miał inne wyjście?) po ujawnieniu wielkich nadużyć finansowych i udziału w nieudanej próbie przygotowania detronizacji Sobieskiego, podobno zaplanowanej wspólnie z Ludwikiem XIV.
Pieczętował się Morsztyn herbem Leliwa przedstawiającym sześcioramienną gwiazdę nad półksiężycem.
Ort koronny Jana Kazimierza z 1668 r. pierwszego roku urzędowania podskarbiego Morsztyna
(herb Leliwa pod popiersiem króla)
Tytułowe literki, jakie - o tym za chwilę, pojawiają się na monetach Sobieskiego bitych w Bydgoszczy (niektórzy autorzy twierdzą, że i w Krakowie). Czasy, gdy Morsztyn był podskarbim to końcowy okres działania mennicy bydgoskiej (i innych mennic koronnych). W roku 1667, na miesiąc zamknął ją poprzednik Morsztyna, podskarbi Krasicki - skutek afer braci Tymfów i Boratiniego. Tymfowie uciekli za granice Rzeczpospolitej, Boratini nie dość, że się wybronił od oskarżeń, to jeszcze uzyskał pozwolenie na dalszą działalność menniczą, która miała odbywać się w Krakowie i ponownie otwartej mennicy bydgoskiej. Plany te pokrzyżowała uchwała sejmowa nakazująca zamknięcie obu mennic w roku 1668.
Sytuacja ekonomiczna Polski pogarszała się, kraj zalewał obcy pieniądz więc sejm przymusił podskarbiego Morsztyna do wznowienia emisji pieniądza. W 1677 roku ponownie otwarto zamknięte dziewięć lat wcześniej mennice. Krakowską objął Boratini, bydgoską Michał Hoderman wspólnie (choć nie zawsze zgodnie) z Włochem Santi de Urbanis Bani. Wkrótce i w Bydgoszczy ponownie rozgościł się Boratini. Po jego śmierci, zarząd nad mennicą przejęli spadkobiercy, którzy pozostawili inicjały przodka (T.L.B. - ale to nie o tych literkach ma być mowa) na bitych przez siebie monetach.
Szóstak koronny Sobieskiego z 1683 r. ostatniego roku urzędowania podskarbiego Morsztyna
(herb Leliwa na rewersie). Na awersie inicjały zmarłego rok wcześniej Boratiniego.
W roku 1684 mennice koronne wydzierżawiono na rok (od 1.10.1684 do 30.09.1685) kasztelanowi brzesko-kujawskiemu, Spytkowi Pstrokońskiemu. Zrobił to następca Morsztyna na stanowisku podskarbiego wielkiego koronnego, Marcin Zamoyski herbu Jelita (skrzyżowane trzy włócznie).
Szóstak koronny Sobieskiego z 1683 r. pierwszego roku urzędowania podskarbiego Zamoyskiego
(herb Jelita na rewersie). Na awersie nadal inicjały zmarłego rok wcześniej Boratiniego.
Pstrokoński, który wcześniej obiecywał daleko idące reformy i wysoki czynsz dzierżawny, po osiągnięciu celu wcale nie zabrał się do pracy. Uruchomił mennicę w Krakowie ale nie otworzył mennicy w Poznaniu, na co też mu zezwolono, ani nie uruchomił od razu zatrzymanej mennicy bydgoskiej. Chyba się po prostu nie znał na rzeczy. Kraków ruszył, bo Pstrokoński szybko znalazł poddzierżawcę, Gotfryda Bartscha. Bydgoszcz musiała poczekać do czasu, kiedy i dla niej znalazł się fachowiec. Był nim Samuel Pfahler. W literaturze spotyka się różną pisownię jego nazwiska. U Kirmisa jest to Samuel Feller, u Hniłki (a za nim i u Gumowskiego) Phachler, Kopicki pisze o Samuelu von Pfahler. Ta ostatnia pisownia wydaje się najwłaściwsza.
I dochodzimy do tytułowych trzech literek. Najpierw (a może nie ?) pojawiły się dwie,
Szóstak koronny Sobieskiego z 1684 r. pierwszego roku dzierżawy mennicy bydgoskiej przez Pstrokońskiego. Na rewersie herb Jelita, na awersie, pod popiersiem króla litery S.P.
potem (a może wcześniej) trzy
Szóstak koronny Sobieskiego z tego samego rocznika.
Na rewersie herb Jelita, na awersie, pod popiersiem króla litery S.V.P.
I powiedzcie mi teraz drodzy czytelnicy, czyje to inicjały? Czy Spytka Pstrokońskiego, czy Samuela Pfahlera?
Co katalog, co książka, co artykuł, to inna interpretacja. Gumowski w Podręczniku numizmatycznym z 1914 r., prawdopodobnie powtarzając za Czapskim, inicjały SP i SVP przypisuje "nieznanemu bliżej zarządcy mennicy krakowskiej za Jan III w 1684 r."; Kopicki w "Katalogu podstawowych typów..." tom IX cz.1. przypisuje je Samuelowi von Pfahler,; tak samo interpretują je Kamiński z Kurpiewskim. Pączkowski (we wprowadzeniu do mennictwa Jana III w katalogu Parchimowicza) wiąże je z Pstrokońskim. Kałkowski zdecydowanie przypisuje S.P. Pstrokońskiemu, o S.V.P. nie wspomina.
Moim zdaniem, o ile S.P. Pstrokońskiemu przypisać można, to już S.V.P. nie. Von w tradycji niemieckiej było łącznikiem między imieniem, a nazwą siedziby rodu z czasem przekształcającą się w nazwę rodu. Po polsku mówiło się raczej Zbyszko z Bogdańca albo Biernat z Lublina. Wtrącanie obcego von nie było potrzebne. Dlatego myślę, że S.V.P. to litery Pfahlera, rzeczywistego, a nie tytularnego zarządcy mennicy. A jaka była chronologia tych odmian, czy Pstrokoński kazał Pfahlerowi wyrzucić V, by monety kojarzono z nim właśnie, czy też Pfahler chcąc podkreślić swoje znaczenie dodał V do inicjałów Pstrokońskiego - tego na razie nie wiemy.
P.S.
Monety z polskiej mennicy zarządzanej przez Pfahlera nie zachwycają, zwłaszcza jakością. Bardziej podobają mi się monety ze śląskich mennic, w których Pfahler działał przed kontraktem z Pstrokońskim. W latach 1674-1678 była to Oleśnica, w 1678 Bierutów. Z dziełka
wynika, że wielu krewnych Pfahlera było związanych z mennictwem.
Trudno się dziwić. Robienie pieniędzy zawsze było dochodowym zajęciem :-)
czwartek, 9 kwietnia 2015
Kiedy będzie lepiej?
Lepiej już było.
A wszystko przez chciwość, jeden z grzechów głównych.
Patrzcie i drżyjcie.
W niedzielę, 5 kwietnia 2015 kończyła się aukcja
Co też na niej sprzedawano, że zainteresowało się tyle osób?
Trzy złotówki z 1957 r. wyglądające na mennicze. Gratka dla kolekcjonera obiegowych monet PRL. Ten nominał w tym roczniku w takim stanie sprzedaje się grubo powyżej tysiąca złotych, a tu mamy trojaczki.
Okazja!
Okazja?
Wyłącznie dla sprzedającego. Kupił u Chińczyków góra po 2$ za sztukę (darmowa dostawa do Polski), wystawił we właściwej kategorii i zaciera ręce.
Po utajnieniu nicków kupujących, po likwidacji cafe Allegro nie macie szans misiaczki. I nie myślcie, że jeśli będziecie kupować tylko tanie monety, to nic Wam nie grozi. Jeśli dobrze poszukacie, to możecie znaleźć na Allegro na przykład fałszywą pięciozłotówkę z rybakiem i wcale nie mam na myśli ani falsyfikatu na szkodę emitenta wyprodukowanego kiedyś w Opolu Lubelskim, ani rzadkiego wariantu z ósemką przypominającą bałwanka. Uczynna mała żółta rączka wyprodukowała dla nas (?) najpospolitszy rocznik 1974.
Współczuję osobom zaczynającym przygodę z kolekcjonowaniem monet. Jeszcze kilkanaście lat temu na młodych (stażem) kolekcjonerów nie czyhało tyle zasadzek. Nie twierdzę, że nie było falsyfikatów. One były od zawsze, ale nie fałszowano byle czego. Wystarczyło nie nastawiać się na kupno rarytasów i można było czuć się prawie bezpiecznie.
To už se nevrátí.
Pisałem niedawno, że niewiele ciekawego znajduję na Facebooku. Zdania nie zmieniam, ale muszę przyznać, że czasem natrafiam na coś zadziwiającego. Na profilu NBP, pierwszego kwietnia znalazła się informacja o wydawnictwie promującym Centrum Pieniądza im. Sławomira S. Skrzypka tworzone przy NBP. Przeczytałem, udałem się na wskazaną stronę, pobrałem udostępnione numery "Bankoteki" i przy przeglądaniu pierwszego numeru osłupiałem.
Na pewno akapity o numizmatycznych marzeniach i o brakteacie Jaksy z Kopanicy zawierają moje słowa. Co do reszty opublikowanego tekstu, łącznie z tytułem, pewności nie mam. Najdziwniejsze, że zupełnie nie pamiętam kiedy i komu takiego wywiadu udzielałem. Nie mam żadnych notatek na ten temat. NIC!
Że tego typu placówka edukacyjna jest potrzebna, to rzecz oczywista. Pozostaje tylko czekać na jej uruchomienie (planowane na marzec roku 2016).
Jednego jestem pewien. Musiało to być przed 15 marca 2011 r. bo w tym dniu kupiłem moje ówczesne marzenie, pięciogroszówkę 1840 z kropkami po 10 i po GROSZY.
Stan nie powala ale i tak byłem i jestem szczęśliwy z posiadania tej monety. A Nike 1932 i "głębokiego sztandaru" do dziś nie mam.
P.S.
Dziesięciogroszówkę 1973 bez znaku mennicy, o której pisałem niedawno wylicytowała osoba o nicku ujawnianym w formie "a...r" - identycznie, jak zwycięzca aukcji całego zestawu. Tyle, że teraz licytacja zakończyła się na kwocie 7890,00.
A wszystko przez chciwość, jeden z grzechów głównych.
Patrzcie i drżyjcie.
W niedzielę, 5 kwietnia 2015 kończyła się aukcja
Co też na niej sprzedawano, że zainteresowało się tyle osób?
Trzy złotówki z 1957 r. wyglądające na mennicze. Gratka dla kolekcjonera obiegowych monet PRL. Ten nominał w tym roczniku w takim stanie sprzedaje się grubo powyżej tysiąca złotych, a tu mamy trojaczki.
Okazja!
Okazja?
Wyłącznie dla sprzedającego. Kupił u Chińczyków góra po 2$ za sztukę (darmowa dostawa do Polski), wystawił we właściwej kategorii i zaciera ręce.
Po utajnieniu nicków kupujących, po likwidacji cafe Allegro nie macie szans misiaczki. I nie myślcie, że jeśli będziecie kupować tylko tanie monety, to nic Wam nie grozi. Jeśli dobrze poszukacie, to możecie znaleźć na Allegro na przykład fałszywą pięciozłotówkę z rybakiem i wcale nie mam na myśli ani falsyfikatu na szkodę emitenta wyprodukowanego kiedyś w Opolu Lubelskim, ani rzadkiego wariantu z ósemką przypominającą bałwanka. Uczynna mała żółta rączka wyprodukowała dla nas (?) najpospolitszy rocznik 1974.
Współczuję osobom zaczynającym przygodę z kolekcjonowaniem monet. Jeszcze kilkanaście lat temu na młodych (stażem) kolekcjonerów nie czyhało tyle zasadzek. Nie twierdzę, że nie było falsyfikatów. One były od zawsze, ale nie fałszowano byle czego. Wystarczyło nie nastawiać się na kupno rarytasów i można było czuć się prawie bezpiecznie.
To už se nevrátí.
Pisałem niedawno, że niewiele ciekawego znajduję na Facebooku. Zdania nie zmieniam, ale muszę przyznać, że czasem natrafiam na coś zadziwiającego. Na profilu NBP, pierwszego kwietnia znalazła się informacja o wydawnictwie promującym Centrum Pieniądza im. Sławomira S. Skrzypka tworzone przy NBP. Przeczytałem, udałem się na wskazaną stronę, pobrałem udostępnione numery "Bankoteki" i przy przeglądaniu pierwszego numeru osłupiałem.
Na pewno akapity o numizmatycznych marzeniach i o brakteacie Jaksy z Kopanicy zawierają moje słowa. Co do reszty opublikowanego tekstu, łącznie z tytułem, pewności nie mam. Najdziwniejsze, że zupełnie nie pamiętam kiedy i komu takiego wywiadu udzielałem. Nie mam żadnych notatek na ten temat. NIC!
Że tego typu placówka edukacyjna jest potrzebna, to rzecz oczywista. Pozostaje tylko czekać na jej uruchomienie (planowane na marzec roku 2016).
Jednego jestem pewien. Musiało to być przed 15 marca 2011 r. bo w tym dniu kupiłem moje ówczesne marzenie, pięciogroszówkę 1840 z kropkami po 10 i po GROSZY.
Stan nie powala ale i tak byłem i jestem szczęśliwy z posiadania tej monety. A Nike 1932 i "głębokiego sztandaru" do dziś nie mam.
P.S.
Dziesięciogroszówkę 1973 bez znaku mennicy, o której pisałem niedawno wylicytowała osoba o nicku ujawnianym w formie "a...r" - identycznie, jak zwycięzca aukcji całego zestawu. Tyle, że teraz licytacja zakończyła się na kwocie 7890,00.
Subskrybuj:
Posty (Atom)