Google Website Translator Gadget

środa, 18 lutego 2015

Niespodzianki.

Najpierw przyjemne.

Moja kolekcja miedziaków Augusta III z kontrmarkami powiększyła się o jedną monetę.

Grosz 1754 AVGVSTVS z literą H.
Soubisie-Bisier nie wymienił takiej kontrmarki w artykule zamieszczonym w Wiadomościach Archeologiczno-Numizmatycznych.  Być może była wzmiankowania w jakichś późniejszych publikacjach, ale na razie nie miałem czasu na przekopanie się przez biblioteczkę.
Swoją drogą, czeka mnie ta przyjemność prędzej, czy później. Raczej prędzej, bo wypadało by umieścić w opracowaniu miedziaków "Grubasa"  jak najwięcej dostępnych informacji.
Dlaczego to niespodzianka? Po pierwsze dlatego, że to kontrmarka, o której istnieniu nie wiedziałem. Po drugie, bo kupiłem ją praktycznie bez walki.

Drugą niespodziankę znalazłem przeglądając internetowe nowinki muzyczne.
Pierwszy koncert w Polsce. Tanio nie jest, ale nie ma rady, trzeba będzie pojechać. 

Trzecia niespodzianka jest niestety przykra.
Jak wiecie, moim komputerem rządzi Linuks, a konkretnie Netrunner. Do tej pory wszystkie nowe wydania tej dystrybucji instalowałem metodą aktualizacji. Czasem wymagało to posłużenia się skryptem przygotowywanym przez opiekunów dystrybucji, ale zawsze udawało mi się uniknąć konieczności instalowania na nowo oprogramowania, które nie było częścią Netrunnera.
15 lutego zaskoczyła mnie wiadomość o wydaniu nowej edycji - Netrunner 15. Zaskoczyła, bo bardzo niedawno, 24 stycznia poprzednie, 14 wydanie doczekało się dużej aktualizacji (do wydania 14.1). Wydanie 15 zapowiada się bardzo interesująco, głównie za sprawą umieszczenia w systemie KDE Plasma Desktop 5.2. Ściągnąłem obraz systemu, przygotowałem pendrajwa. System wystartował bez przeszkód, wygląda ładnie, działa sprawnie więc zajrzałem na forum, żeby sprawdzić, w jaki sposób mogę przeprowadzić aktualizację. I...
Dla niedowidzących - ostatnia odpowiedź w wątku brzmi:
There is no upgrade path due to the many fundamental changes that come with Plasma 5.2 
Czyli jest problem. Albo, chcąc mieć zaktualizowany system, muszę go zainstalować od nowa i ręcznie dodać niezbędne mi programy (wielkim problemem by to nie było), albo chcąc mieć święty spokój, muszę pozostać przy obecnie zainstalowanej wersji. Ma być wspierana do 2019 r. więc to też nie było by wielkim problemem.
Problemem jest za to sposób potraktowania użytkowników systemu. Stawianie ich przed koniecznością radykalnych zmian. Zupełnie, jak w przypadku kolejnych wersji systemu z Redmond, z którym postanowiłem zerwać.
Netrunner od niedawna jest tez dostępny w formie dystrybucji ciągłej (rolling release) wolnej od takich okresowych rewolucji, ale to dystrybucja oparta na  Manjaro/Arch, a nie na Debianie. Zupełnie inna bajka, nie bardzo mi pasująca.

Jeszcze nie zadecydowałem co zrobię. Na dziś najbliższy jestem decyzji przesiadki na "czystego" Debiana. Przetestowałem działanie systemu uruchomionego z płyty "live". Żadnych problemów nie doświadczyłem. Może więc zamiast pracować na systemie wywodzącym się z Ubuntu, które wywodzi się z Debiana lepiej wrócić do źródeł,czyli do Debiana właśnie?


niedziela, 8 lutego 2015

O kropkach raz jeszcze (pewnie nie ostatni).

O kropkach na monetach można w nieskończoność. Pisałem o nich dziesięć lat temu. Pisałem i na tym blogu. Okazuje się, że zgodnie z "Jado, nie patrzo", trzeba napisać raz jeszcze.

Jest w sieci forum "poszukiwaczy skarbów" http://www.poszukiwanieskarbow.com. Jedno z wielu zresztą, a na tym forum wątek Boratynka dla bardziej wymagających ;-) z kolekcji.
Obserwuję ten wątek od dawna i od czasu do czasu coś też w nim piszę. Na 52 stronie wątku (to  wątek długi!) jeden z forumowiczów podzielił się spostrzeżeniem, że na niektórych boratynkach, na awersie, a konkretnie na twarzy króla zauważyć można kropkę.
zdjęcie z forum, autor rom57

Pojawiło się kilka teorii na ten temat. Część osób stwierdziła, że zauważyła te kropki już wcześniej, ale uznała je za... kolczyk w uchu króla (bo zwykle występują w tym mniej więcej miejscu). Zwykle, ale nie zawsze.

Druga teoria uznaje te kropki za przedstawienie jakiegoś znamienia widocznego na twarzy Jana Kazimierza, podobnie jak było z "myszką" na policzku Stefana Batorego. Tę teorię obalić najłatwiej - na innych nominałach, łącznie z talarami, na których portret zajmuje dużo miejsca i można go dokładniej przedstawić oraz na malowanych portretach Jana Kazimierza, żadnego znamienia nie widać.

Kolejna teoria zakłada, że pojawienie się kropki w tym miejscu jest spowodowane przyczynami technicznymi. Według niej, autor stempla zaznaczał jego środek wbijając ostry trzpień i później pomagając sobie cyrklem mógł precyzyjnie rozmieścić litery legendy. Rzeczywiście, boratynki z kropką na awersie są ładne, ładniejsze od większości pozostałych.
Forumowicze przejrzeli swoje zbiory, umieścili w wątku wiele zdjęć boratynek z kropkami i dzielili się swoimi spostrzeżeniami na ten temat.
Okazało się, że kropki nie zawsze znajdują się w centrum rysunku awersu, a nawet, że pojawiają się na boratynkach niewątpliwie fałszywych.

Kolekcjonerzy specjalizujący się w szelągach Jana Kazimierza zauważyli, że kropki (te centralne) występują na szelągach koronnych i litewskich bitych w Ujazdowie oraz litewskich bitych w Wilnie. W Ujazdowie na rocznikach 1660, 1661, 1663, 1664, 1665, a w Wilnie w latach 1665 i 1666. Skojarzono to z faktem, że po zamknięciu mennicy ujazdowskiej (1 listopada 1665) personel rozproszył się znajdując zatrudnienie w Wilnie i nowej mennicy w Brześciu. Wygląda na to, że rytownik stempli z Ujazdowa wylądował w Wilnie, gdzie kontynuował praktykę posługiwania się cyrklem przy rozplanowywaniu elementów rysunku. Technika ta znana była już w starożytności. Na niektórych dobrze zachowanych monetach widać pozostałości trasowania pomocniczych okręgów.

Oczywiście sprawdziłem od razu, czy w swoim zbiorze mam boratynki z kropkami. Mam, ale na te kropki nie zwróciłem uwagi (jado, nie patrzo, patrzo, a nie widzo). Na przykład:
szeląg litewski 1661, Ujazdów
kropka nie jest w centrum krążka, ale jest w centrum rysunku!

szeląg koronny 1664, Ujazdów

szeląg koronny 1665, Ujazdów

Nie mam na tyle ładnego "kropkowanego" wileńskiego szeląga, by się nim tu pochwalić, ale w omawianym wątku przykładów nie brakuje.

Najpewniej nie należy wiązać tych kropek z jedną tylko osobą. Nie bezpośrednio, ale pośrednio tak. Uważam za bardzo prawdopodobne, że w Ujazdowie pracował doświadczony, nie waham się przed określeniem wybitny, rytownik stempli, który jako taki na pewno szkolił innych. Później albo sam przeniósł się do Wilna albo przeniósł się tam któryś z jego uczniów. Być może uda się kiedyś odgrzebać w archiwach jego imię, przy czym niekoniecznie muszą to być archiwa związane z mennictwem, wiele informacji o mennicach i ich pracownikach znajduje się w aktach sądowych i grodzkich.

A przy okazji.
Miedziane szelągi Jana Kazimierza, od nazwiska ich pomysłodawcy (który ameryki nie odkrył, tylko twórczo rozwinął pomysły z Francji) nazywamy boratynkami. Mianownik liczby mnogiej, to boratynki. A jaki jest mianowkik liczby pojedynczej? Boratynka, czy boratynek?
W potocznym języku dzisiejszych kolekcjonerów i "poszukiwaczy skarbów" najczęściej spotyka się formę żeńską - boratynka. A przecież to szeląg. W literaturze XIX-wiecznej i przedwojennej zazwyczaj czytamy "boratynek" - rodzaj męski. Przyznam, że ta forma bardziej mi odpowiada. Mimo, że boratynek to moneta. Ale w końcu talar to też moneta, a nie mówimy, "ta talara".
Prawie, jak w tym stareńkim dowcipie:
 Kresy Rzeczpospolitej, tuż przed II wojną, małe miasteczko tuż obok wojskowego lotniska polowego. Babcia pokazuje wnuczkowi lecący samolot.
– Patrzaj wnusiu, aeroplana leci.
Przechodzący obok porucznik zatrzymuje się i poprawia
 – Nie mówi się aeroplana tylko aeroplan.
A babcia na to
– Widzisz dziecko, ja już stara i nie te oczy. Pan wojskowy młody, to i z daleka przyrodzenie rozpoznał.
A może to nie dowcip, tylko stenogram?

poniedziałek, 2 lutego 2015

Kumulacja nudy.

Nie dość, że za oknem monotonnie do urzygania, to etapy dwóch równolegle trwających prac weszły w najmonotonniejsze i najnudniejsze fazy. Raz, uzupełnianie zdjęć monet do katalogu zbioru, dwa składanie w całość katalogu miedziaków Augusta III.

Kiedy wpisywałem w katalog zbioru drobne monety niemieckie z lat 1873-1945 (trudno i darmo, to de facto monety obiegowe ziem polskich), to jakoś brakło czasu na ich fotografowanie. Teraz się to mści, bo wygląda to tak:
Biorę kilka sztuk, układam na płycie skanera, uruchamiam program do jego obsługi
skanuję, otrzymany obraz wczytuję do GIMPa
wycinam poszczególne monety (na szczęście mają jednakową średnicę, więc raz utworzone zaznaczenie można wykorzystywać do kolejnych monet przesuwając je tylko z miejsca na miejsce).
Wycięty obraz monety trzeba teraz obrócić, bo prawidłowe ułożenie na szybie skanera udaje się raz na trzydzieści siedem przypadków (tak na oko). Do tego wykorzystuję plugin wyszukany kiedyś na stronie z dodatkami do GIMPa. Polega to na zaznaczeniu dwóch punktów  (jak wiadomo, dwa punkty wyznaczają prostą) leżących na prostej, która powinna być pozioma, albo pionowa.
Teraz zamiast wywoływać plugin z menu, naciskam kombinację trzech klawiszy (Ctrl-Shift-O), którą do tej operacji przypisałem na stałe w konfiguracji GIMPa i otrzymuję pożądany wynik.
Jak widać, zaznaczenie ścieżki nie obraca się). Tak obrobione skany awersów i rewersów zapisuję w tymczasowym katalogu i uruchamiam w terminalu programik sklejający je parami.
Na koniec wklejam otrzymane obrazy w katalog.
Nudy na pudy, ale nikt tego za mnie nie zrobi. Dawkuję więc sobie tę nudę małymi porcjami, nie więcej, niż tuzin dziennie i żeby nie zasnąć słucham przy okazji muzyki różnej i różniastej serwowanej przez Spotify.

A po uzupełnieniu kolejnego zestawu zdjęć, dla  "rozrywki" biorę się za miedziaki króla grubasa.
Cudzysłów, bo tu też akurat faza monotonnych działań. Opracowanie bazuje na katalogu monet - odmian i wariantów. A tych jest "mnóstwo dużo". Znacznie więcej, niż znaleźć można w szczegółowych katalogach Czapskiego, Gumowskiego, Kahnta, Kurpiewskiego i Baumanna. Mam w tej chwili najpełniejszy chyba zbiór szelągów i groszy koronnych Augusta III (a i tak brak mi jeszcze kilkudziesięciu monet). I przyszła właśnie pora na montowanie tego katalogu. Zdjęcia obrobiłem już dawno, ale trzeba opakować je opisami, odnośnikami do wymienionych przed chwilą katalogów, uwagami o rzadkości występowania...

Z tymi odnośnikami do literatury nie zawsze jest łatwo. Zobaczcie na przykład fragment strony z artykułu "Gubin i jego mennice" napisanego przez M. Gumowskiego.
Ktoś się pomylił i po pierwsze, we wszystkich pięciu przypadkach napisał AUGUSTUS i zapisał jednakową formę litery N znajdującej się pod herbami. Trzeba teraz sprawdzić, co kryje się pod numerem 7842 u Czapskiego. Okazuje się, że jest to szeląg podobny do n-ru 2844 ale z imieniem AVGVSTVS i odwróconą literą N (jak cyryliczne I) pod herbami. Z kolei nr 2844 to szeląg taki jak nr 2803, tylko z datą 1753. A szeląg 2803 jest szelągiem takim jak 2796, tylko że z literą N. Z kolei szeląg 2796 ma być taki jak nr 2784 ale z AUGUSTUS  z roku 1752 i literą A. I dochodzimy w końcu do szeląga 2784, czyli monety z AVGVSTVS z roku 1749, bez litery pod herbami.

Konstruowanie jasnego, przejrzystego katalogu okazuje się może mniej nudne, niż masowa obróbka zdjęć niewiele różniących się monet, ale jest bardzo uciążliwe i wymaga nieustannego skupienia. Nie można się  obejść od karteczek ze strzałkami łączącymi kolejne numery z publikacji Czapskiego i Gumowskiego.

Mozół.

P.S.
Po poprzednim wpisie trafiła mi się fucha. Kolega (jak się okazuje, koledzy z pracy też zaglądają na mojego bloga, choć monetami się ie interesują) - ale nie ten, który sprowokował mnie do rozpisywania się o Linuksie - poprosił mnie o pomoc. Stwierdził, że jego komputer "zamula", że w odstępach półrocznych mniej więcej łapie jakąś zarazę, na którą jedynym lekarstwem jest stawianie systemu od nowa (Windows XP) i traci już do tego cierpliwość. Chciałby sprawdzić, czy to co napisałem o Linuksie to prawda.
Poczucie misji nie pozwoliło mi na odmowę.

Po wspomnianych reinstalacjach systemu kolega nabrał dobrego zwyczaju trzymania ważnych plików na osobnej partycji. Trzeba było przenieść na nią tylko kilka rzeczy, które nie wiadomo dlaczego zapisały się w "moje dokumenty" na dysku systemowym i wyeksportować zakładki Firefoxa. Z pocztą nie było problemu, bo kolega trzyma ją na serwerze, wystarczyło zapisać ustawienia konta.
Odpaliliśmy komputer z "gwizdka" USB, sesja Live Netrunnera uruchomiła się bezproblemowo. Pokazałem koledze jak to mniej więcej wygląda i zapytałem
- no i co, instalujemy?
- Raz kozie śmierć, instaluj. Jak mi się nie spodoba to chyba da się to sformatować i na nowo postawić Windowsa?
- Da się.
Po kliknięciu w ikonę uruchamiającą instalację Netrunnera na HDD podaliśmy niezbędne dane (język, strefa czasowa, nazwa użytkownika, hasła) i po niecałych dwudziestu minutach system poprosił o ponowne uruchomienie komputera.
Po około trzydziestu sekundach kolega zalogował się i zapytał:
- To co teraz? Sterowniki, edytor tekstu, Skype, jakiś program i kodeki do multimediów?
- Wszystko już jest. Na razie ustawię Ci tylko automatyczne montowanie partycji z Twoimi plikami. Jest sformatowana pod Windowsem, ale zostawimy ją na wszelki wypadek bez zmiany. Jak Ci się Linuks nie spodoba, to nie trzeba będzie znowu tego zmieniać. Trzeba tylko zaimportować zakładki Firefoxa, doinstalować rozszerzenia, ustawić pocztę. Jakby coś nie działało, to pomogę Ci poustawiać.
- Jak to jest? Jak formatowałem Windowsa, to musiałem wszystko na nowo instalować, pół dnia mi to zajmowało.
- Spróbuj. Tu jest menu do uruchamiania programów. Pobaw się.

Po pół godzinie żegnałem się z kolegą, który nie mógł się nadziwić. Libre Office czytał wszystkie pliki, które powinien, muzyka grała, filmy miały polskie napisy, Skype łączył z dźwiękiem i obrazem, logowanie do poczty poszło bez problemu.

Dlaczego ludzie w ogóle używają Linuksa?
- Bo instalacja i uruchomienie w pełni funkcjonalnego, wyposażonego w niezbędne do pracy programy zajmuje niecałą godzinę.






Printfriendly