Google Website Translator Gadget

niedziela, 31 stycznia 2016

Instynkt samozachowawczy

Gdyby nie instynkt samozachowawczy nie tylko nie zeszli byśmy z drzew na ziemię, ale nawet nie zdążylibyśmy wyjść z wody na ląd. Albo by nas coś zeżarło, albo pomarli byśmy z głodu. Z tego jegomościa
można szydzić, można sobie wmawiać, że jego teoria, to tylko teoria, której daleko do PRAWDY, ale bez większego trudu znajdujemy wśród codziennych wiadomości opisy zdarzeń potwierdzających słuszność tezy - przeżywają najsilniejsi...
i najostrożniejsi. Osobniki nie lekceważące instynktu samozachowawczego.

Co to ma wspólnego z naszym hobby? Więcej, niż przypuszczacie. I tym razem nie będzie nic o nierozważnym kupowaniu falsyfikatów w nadziei, że za grosze wpadną nam w ręce białe kruki.

Co jakiś czas w prasie, telewizji i oczywiście w internecie pojawiają się takie informacje:



Każda taka wiadomość spotyka się z dużym odzewem na forach zrzeszających poszukiwaczy,pojawiają się mniej lub bardziej poważne porady - co zrobić żeby nie dać się złapać i jak się bronić, kiedy już nas złapią. Nie sądzę, by którykolwiek z właścicieli wykrywacza metalu przynajmniej raz nie spotkał się z opisami takich zdarzeń.
Zwróćcie szczególną uwagę na tekst towarzyszący ostatniemu z powyższych obrazków. Przeczytajcie to uważnie i spróbujcie się zastanowić, co powoduje ludźmi, którzy wystawiają w internetowych serwisach aukcyjnych najrozmaitsze przedmioty (nie tylko monety!) dając takie tytuły swoim aukcjom:
  • PONAD 100 SZTUK CIEKAWY MIX WYKOPKÓW!!RÓŻNOŚCI!
  • Zestaw wykopków
  • Wykopki, zestaw monet carskie polskie i inne
  • Wykopki-stare monety
  • WYKOPKI RZYMSKA DUŻA FIBULA
  • STARE MONETY WYKOPKI 100 szt --wykopki
i tak dalej, i tak dalej. Tylko na Allegro, tylko w dziale numizmatyka jest dzisiaj ponad 140 takich aukcji.

Czy użycie w tytule aukcji albo w opisie sprzedawanych przedmiotów magicznego słowa 'WYKOPKI" zapewnia wyższą cenę końcową? Większe zainteresowanie?
Czy korzyści przewyższają podejmowane ryzyko?
Czy kupujący zdają sobie sprawę z tego, że ryzykują nie mniej, niż sprzedający? Mieć w CV zapis o skazaniu za paserstwo - bo tak traktuje się kupno przedmiotów pochodzących z przestępstwa - to chyba nie powód od dumy i nie zachęta dla pracodawcy.

Zima łagodnieje, grunt rozmarza. Poszukiwacze ruszą na pola (najwytrwalszym zresztą i tak nie wadziły ani śnieg, ani mróz) i na aukcjach pojawią się nowe "wykopki". Zastanówcie się proszę, czy warto dodatkowo ryzykować przyznając się do nielegalnego pochodzenia Waszych zdobyczy. Wystarczy, że ryzykujecie wychodząc w teren z "piszczałkami".








środa, 27 stycznia 2016

I znów kupiłem kilka monet.

Tym razem wszystkie na Allegro. Przyniosłem z poczty sześć kopert. W każdej była jedna moneta.
Drobiazgi, jak widać.

Pouczająca może być próba zestawienia tych monet z tytułami aukcji. Te wyglądały tak (kolejność przypadkowa):
  • Szeląg Zygmunt III Waza
  • Zygmunt III Waza półtorak 1615r.
  • Szeląg DO IDENTYFIKACJI
  • Szelag 1654. Ładny i ciekawy!
  • Szeląg 1621, Wilno Zygmunt III Waza 1587-1632
  • szeląg
Jedna moneta nie przysparza żadnych problemów
Tytuł aukcji w stu procentach zgodny z jej przedmiotem. Kupiłem, bo  nie miałem w tym roczniku odmiany SIGIS. Przy okazji - charakterystyczna litera M świadczy o tym, że obydwa stemple wyszły spod jednej ręki.

Chronologicznie następna jest ta moneta

opisana, jako "Szeląg Zygmunt III Waza". Prawda, ale nie cała.
Szeląg litewski z 1617 roku; odmiana z giętymi tarczami herbowymi, legenda rewersu zakończona gwiazdką.

Następną, z rocznika 1621
opisano, jako "Szeląg 1621, Wilno Zygmunt III Waza 1587-1632". Panujący i mennica określone prawidłowo, ale już nominał - nie. To dwudenar litewski.
Moneta wytłoczona w prasie walcowej. Warto zauważyć, że w tym przypadku przy wycinaniu krążka z paska blachy wyjętego z prasy postąpiono niezgodnie z przyjmowaną zwykle praktyką. Wykrojnik przyłożono od strony Pogoni, a nie litery króla. Czyżby uznano, że majestat władcy mniej jest ważny od godła?

Kolejna moneta jest o rok młodsza. Ucieszyła mnie niezmiernie. Nie przyznam się, jaki dałem limit w aukcji, mogę tylko powiedzieć, że mocno przewyższał kwotę, na której aukcja się zakończyła.
Aukcja miała tytuł "Szeląg DO IDENTYFIKACJI.".
Szeląg, jak najbardziej, rocznik jak już wspomniałem 1622 - zapisany, jako 16ZZ (używanie Z zamiast 2 jest częste, nie tylko na polskich monetach). Szeląg ciekawy, bo w literaturze spotyka się sprzeczne wiadomości o miejscu jego wybicia. Całkiem niedawno już o tym pisałem.
Na obu stronach monety, w samym środku rysunku, można zauważyć małe kropki. To ślady po użyciu cyrkla do skomponowania rysunku stempli.
Zwracają też uwagą postrzępione krawędzie liter na rewersie - ślady korozji stempla.
Jeszcze ciekawsze jest to, co widać na awersie, a właściwie to, czego tam nie widać. Przypomnę monetę z podlinkowanego przed momentem wpisu.
Na "Szelągu do identyfikacji" brak rozetek/gwiazdek po bokach korony na awersie! Pierwszy raz widzę taką monetę. Nie znalazłem podobnej ani w internetowych archiwach, ani (co ważniejsze) w literaturze.

Ostatnia z siedemnastowiecznych monet została opisana, jako "Szelag 1654. Ładny i ciekawy!". Tymczasem (co można było już odczytać ze zdjęć na aukcji, jest to obol cieszyński.
Wybity w Cieszynie w roku 1654, w Cieszynie, który po śmierci Lukrecji przeszedł pod władzę Habsburgów. Na monecie nie ma imienia władcy - był nim wtedy Ferdynand IV. Legendy brzmią: SILESI:ANNO:1654  i OBVL:PRINCIPAT:TES:. Odmiana z SILESI zamiast SILESIAE.
Jedna z ostatnich monet wybitych w Cieszynie. W tym samym 1654 r. zmarli i cesarz Ferdynand i ostatni cieszyński mincmistrz Gabriel Gorloff. 

I na koniec moneta osiemnastowieczna enigmatycznie opisana, jako "Szeląg".
Oczywiście szeląg, oczywiście August III. Kupiłem go, bo na aukcyjnym zdjęciu literka pod herbami zapowiadała się dość ciekawie. Moneta wyjęta z koperty ujawniła, że jest to odwrócone do góry nogami T. Rocznika mogę się tylko domyślać. Który by nie był, taką monetę już mam. Po rozsądnym oczyszczeniu szeląg może okazać się całkiem ładny i będzie go można wymienić na coś bardziej do zbioru przydatnego.

W sumie lepiej, niż dobrze. Bardzo zachęcający początek roku.




wtorek, 19 stycznia 2016

Jeśli się nudzisz...

masz mnóstwo wolnego czasu, jesteś cierpliwy i pracowity; jeśli Twoim bliskim nie będzie przeszkadzać, że będziesz spędzać godziny zagrzebany w stare papierzyska i ślęczeć do późnej nocy przed komputerem, to czytaj dalej. Mam coś dla Ciebie. Coś, co może przynieść Ci sławę i uznanie, może stopień naukowy, a może i pieniądze.

Katalogów monet mamy po kokardę. Może trochę przesadziłem, ale jeśli, to niewiele. To, czego nie wydano drukiem, coraz częściej znajdziemy w sieci (przy okazji - warto sobie takie sieciowe katalogi zarchiwizować, a nawet wydrukować).
Pojawia się coraz więcej katalogów o bardzo ograniczonym zakresie. Ostatnio na przykład "Katalog monet Prus Południowych i Wielkiego Księstwa Poznańskiego". Lada moment ma się pojawić dawno oczekiwany katalog monet SAP, od lat trwają prace nad co najmniej jednym katalogiem szelągów Jana Kazimierza, coś nowego dzieje się w temacie półtoraków.
Jednym z większych problemów, na jakie natrafiają autorzy takich specjalistycznych katalogów, które w zamierzeniu nie mają ograniczać się do usystematyzowania znanych numizmatów, są kwestie historyczne. Między innymi sprawa personaliów - ustalenie autorstwa stempli. Nie chodzi tu o podanie nazwisk, które  często można po prostu znaleźć w dawniejszych opracowaniach. Chodzi o to, co często widzimy na monetach, czego się domyślamy na podstawie ich pewnych cech charakterystycznych, a czego nie możemy potwierdzić sięgając do znanych dokumentów. Chodzi o rzeczy ważne - o "ruchy kadrowe" - przemieszczanie się medalierów i mincerzy z jednej mennicy do drugiej, o związki między dzierżawcami i zarządcami mennic, a personelem tych zakładów. Lekko o ten temat zahaczyłem w jednym z wcześniejszych wpisów 
Nie wszystko można wyczytać, bo nie wszystko opisano, albo opisano tam, gdzie numizmatycy nie mają możliwości zajrzeć. Masa informacji jest w dokumentach nie mających bezpośredniego związku z numizmatyką. W aktach sądowych, aktach grodzkich, cechowych, testamentach, spisach nieruchomości (tzw. lustracje) itp.

Pod koniec ubiegłego roku ukazała się obszerna praca Z. Kiełba o herbach urzędników na monetach i liczmanach. Książka niewątpliwie cenna i ważna.
Mnie jednak bardziej przydała by się książka, która z jednej strony była by informatorem dotyczącym  mennic, z drugiej, czymś w rodzaju wykazu ich kluczowego personelu wraz ze stosowanymi znakami menniczymi i mincerskimi.
Takie kompendium, ale bardzo, bardzo lakoniczne i dalekie od doskonałości jest w IX tomie "Katalogu podstawowych typów monet ... " E. Kopickiego.

Przechodzę do sedna. Jeśli ktoś z Was czuje się na siłach i ma dużo wolnego czasu, proponuję podjęcie trudu stworzenia dzieła - słownika biograficznego obejmującego zarząd i główny personel naszych mennic. Słownika, który po pierwsze byłby spisem osób, po drugie, pokazywał by powiązania między osobami i powiązania osób z mennicami.

W długaśnym wątku na forum poszukiwaczy skarbów, o którym też kiedyś tu pisałem, pojawiła się sugestia o prawdopodobnym przeniesieniu się ważnego pracownika mennicy ujazdowskiej do Wilna. A może nikt się nie przeniósł? Może w Wilnie zatrudnił się człowiek wyszkolony w Ujazdowie, który przejął od swojego mistrza technikę wyrobu stempli?

Pomocy w rozwikływaniu takich zagadek oczekiwał bym właśnie od słownika, którego stworzenie proponuję.

Do napisania tego wszystkiego natchnęło mnie niedawne internetowe znalezisko. Na serwisie Scribd (który polecam i z innych powodów) znalazłem
a w przypisach w tym ośmiotomowym słowniku, tytuł książki kolejnej, którą bez trudu zlokalizowałem na GoogleBooks.
Przypuszczam, że łańcuszek ten można by pociągnąć dalej. Dodajmy do tego monografie mennic wydane przez Gumowskiego, Reymana, Opozdę, Terleckiego i innych, dodajmy informacje wyłuskane z czasopism (nie tylko numizmatycznych), wiadomości umieszczone w katalogach - na początek wystarczy.

Osobiście uważam, że najodpowiedniejszą formą dla takiego słownika będzie nie drukowana księga, tylko strona internetowa, ewentualnie dokument cyfrowy z aktywnymi odnośnikami (format pdf ma takie możliwości, sprawdziłem).

Kto chętny do pracy?





niedziela, 17 stycznia 2016

Nasza Pani Radosna

Nie wiem dlaczego, może z powodu dziwnego zbiegu okoliczności, w ubiegłym tygodniu kilka osób zadało mi pytanie (emailem):
- Co Pan teraz czyta ciekawego?
Odpowiadałem:
- Próbuję uporać się z książką Thomasa Levensona "Newton and the Counterfeiter".
- Taka trudna?
- W pewnym sensie trudna, bo po angielsku, a niestety nie mogę powiedzieć, że biegle władam tym językiem.

Temat dla mnie fascynujący, bo bliskie są mi i fizyka i numizmatyka, a Newton oprócz wszystkim wiadomym  zasług dla tej pierwszej, miał w swoim życiu okres, kiedy był nadzorcą mennicy londyńskiej. Posadę tę powierzono mu w roku 1695, od roku 1700 został jej kuratorem i pozostał na tym urzędzie aż do  śmierci w 1727 roku rezygnując z obowiązków w Cambridge. Co ciekawe, analogiczne stanowisko w mennicy w Chester objął astronom i matematyk Edmund Halley - jego imię nosi najbardziej znana kometa. Do obowiązków Newtona należało między innymi zwalczanie wszelkiego rodzaju fałszerzy monet i osób próbujących osiągać zyski obcinając monety w celu uzyskania cennego kruszcu. Słynny fizyk prowadził śledztwa, a później  osobiście uczestniczył w przesłuchaniach zatrzymanych przestępców. W książce Levensona najwięcej miejsca zajmuje "pojedynek" z Williamem Chalonerem - fałszerzem, który siłą intelektu dorównywał Newtonowi.
Szkoda, że nie ma jeszcze polskiego tłumaczenia. Muszę czytać w oryginale, co przyznaję, jest dla mnie dość trudne, ale nie niemożliwe i mam wrażenie, że z czasem staje się coraz łatwiejsze.
Może częściowo dzięki temu, że nie mam wydania papierowego - czytam na PocketBooku, który wśród wielu funkcji ma i wbudowany słownik.

Chyba nie tylko ja mam problemy ze swobodną lekturą w angielszczyźnie, bo w następnych wiadomościach padło pytanie, czy mógłbym polecić do czytania lżejszego ale równie ciekawego i niekoniecznie związanego z numizmatyką.
Przypomniał mi się w tym momencie jeden z ulubionych autorów - Władysław Zambrzycki.
Mam kilka jego książek, począwszy od najstarszej
Warszawa 1929, Towarzystwo Wydawnicze "RÓJ"

O Zambrzyckim pisać mi po prostu nie wypada - jest w sieci miejsce, w którym dowiecie się o nim więcej (i nie jest to Wikipedia). Koniecznie zajrzyjcie na Zambrzycki.eu.
Mnie zachwyciły jego dwie książki. Wydana jeszcze przed wojną "Nasza Pani Radosna" i "Kwatera bożych pomyleńców" wydana pierwszy raz w roku 1959. Później wznawiana kilkakrotnie, w pierwotnym, nieocenzurowanym brzmieniu dopiero w 2008 r. Książkę cenzurowano, bo jej tematem jest Powstanie Warszawskie. Powstanie opisane nie z punktu widzenia żołnierza-powstańca, tylko zwykłego, niemłodego już mieszkańca Warszawy. Czyta się znakomicie, a ponieważ opisywane osoby, to ludzie z niebanalnymi życiorysami, przy tym pasjonaci-kolekcjonerzy (nie, nie numizmatycy), to każdy kolekcjoner monet powinien poczuć, jak to się pisało w szkolnych wypracowaniach, "więź duchową z bohaterami powieści".
"Nasza Pani Radosna" na mojej półce, to mocno zaczytane wydanie z roku 1959, w obwolucie zaprojektowanej i wykonanej przez moją siostrę.
Jak widać, książka powinna zainteresować miłośników antyku. To opowieść o podróży w czasie - z lat dwudziestych XX wieku w czasy Wespazjana. Bohaterowie osiadają w Pompejach i...
Książkę czyta się "za jednym posiedzeniem" - przygotujcie się na to - trudno ją odłożyć, zostawić na później. A kiedy ją przeczytacie, rozejrzyjcie się za następną, zatytułowaną "Kaskada Franchimont". Obie wiąże kilka postaci (a niektóre wątki uważny czytelnik znajdzie we wspomnianej wcześniej  "Kwaterze...").

O tym, że Zambrzycki pisał i na tematy stricte numizmatyczne dowiedziałem się (z niemałym zdumieniem) z zareklamowanej wyżej strony Zambrzycki.eu.
Jeszcze raz gorąco ją polecam, między innymi dlatego, że można z niej (całkowicie legalnie) pobrać mnóstwo tekstów Władysława Zambrzyckiego, a te, co gwarantuję, dadzą czytelnikom wiele radości.

 

wtorek, 12 stycznia 2016

Dlaczego te monety tak bardzo się różnią?

Między ostatnio kupionymi monetami znalazł się taki szeląg
Zygmunt III Waza, szeląg koronny 1625, mennica w Bydgoszczy, Kopicki 1995 nr 723

Kupiłem go z podstawowego powodu - takiego szeląga z rocznika 1625 w zbiorze dotąd nie miałem. Nie dlatego, żeby był szczególnie rzadki; po prostu nie trafiłem dotąd na względnie ładny egzemplarz w niewygórowanej cenie.

Miałem dwa inne szelągi koronne z tego rocznika.
2 x Zygmunt III Waza, szeląg koronny 1625, mennica w Bydgoszczy, Kopicki 1995 nr 724

Jest jeszcze odmiana skatalogowana pod numerem 722 - niezwykle rzadka, z trzema herbami na rewersie (Orzeł, Pogoń, Snop), tak, jak w roczniku 1623.


A może nie ma takich monet z datą 1625, tylko ktoś kiedyś źle odczytał ostatnią cyfrę rocznika? Kopicki umieścił w Skorowidzu tę odmianę powołując się na Gumowskiego. Rzeczywiście, w "mennicy bydgoskiej" jest opis takiej monety (nr 349), ale bez informacji gdzie autor miał okazję ją widzieć. W podręczniku z 1914 r. takiego szeląga nie wymieniono, nie ma go też u Czapskiego.


Wróćmy do pierwszych trzech pokazanych wyżej monet. Szelągi z rewersem z pięciopolową tarczą herbową różnią się między sobą rysunkiem korony na awersie. Taką różnicę mogę sobie bez trudu wytłumaczyć artystyczną fantazją rytownika stempla (czy raczej wykonawcy punc służących do sporządzania stempli).

Czym tłumaczyć istnienie trzech zupełnie różnych rewersów. Ten sam nominał, ten sam rocznik, ta sama mennica, a rewersy całkiem inne! Gdyby położyć je obok siebie rewersami do góry...
To przecież całkiem różne monety!

Czy to skutek rywalizacji pracowników wykonujących stemple? Czy wiązało się to z przeznaczeniem monet, te z orłem bito z myślą o puszczaniu w obieg wyłącznie w Koronie, a te drugie w całej Rzeczpospolitej?
A może jednak to produkty nie jednej, a różnych mennic? Teoretycznie w grę mogą wchodzić Bydgoszcz, Kraków i Warszawa.
Gumowski w "Mennicy bydgoskiej" pisze, że szelągi z czterowierszowym napisem na rewersie pochodzą z Krakowa.

Znamy je z lat 1622-1623. Wymieniany w katalogach rocznik 1616 to najprawdopodobniej suczawskie falsyfikaty. E. Kopicki w "Ilustrowanym Skorowidzu..." również zaznacza, że takie szelągi bito w Krakowie, ale w katalogu monet Z3W wydanym w 2007 r. przypisuje je już Warszawie.

Pewne wydaje się, na to wskazują źródła, że szelągi w Krakowie bito w latach 1613-1616 i 1622-1631 (mowa o okresie po zamknięciu mennic koronnych w 1601 r.). Jakie więc szelągi bito w Krakowie, a które pochodzą z Bydgoszczy?

Kuszące wydaje się przypuszczenie, że bydgoskie, to te częściej spotykane (z tarczą pięciopolową). Czy uda się kiedyś uzyskać jakieś mocniejsze dowody pozwalające na odróżnienie szelągów bydgoskich od krakowskich?








sobota, 9 stycznia 2016

O pożytku z kłótni płynącym.

Dwóch panów wydało książki. Nie w tym samym czasie, ale na ten sam temat. Jeden z panów napisał w swojej książce, że drugi pan sobie przypisał jego odkrycie. Oskarżenie powtórzył na jednym z internetowych forów, co musiało wywołać gorącą dyskusję. I wywołało. 
Do dyskusji włączył się trzeci pan, który, jak sam stwierdził, choć nie pasjonuje się polskim mennictwem XVII wieku, bez trudu znalazł w internecie publikację, z której jasno wynika, że spornego odkrycia nie  ma prawa przypisywać sobie żaden z obu skłóconych autorów. Z prostej przyczyny - w ósmym roczniku "Kwartalnika historycznego" wydanym w roku, uwaga!, 1894, Antoni Ryszard, recenzując „Handbuch der polnischen Münzkunde” Maxa Kirmisa napisał:
W opisie monet litewskich tego panowania spostrzegliśmy następujące niedokładności i opuszczenia: 1) herb Korwin, spotykany na szelągach z 1660 i 1661 r., odnosi się nie do podskarbiego Gosiewskiego, lecz do Adama Macieja Sakowicza, wojewody smoleńskiego, który od 1660 do 1662 r. administrował skarbem w czasie wypraw wojennych podskarbiego, a zarazem hetmana polnego, albowiem na monetach kładli swe znaki ci, którzy administrowali skarbem choćby czasowo [...].
Krótko i bez cienia wątpliwości, przy czym warto zauważyć, że nie wspomniał, że to jego ustalenie. Wypada przyjąć, że polscy numizmatycy w drugiej połowie XIX wieku nie mieli wątpliwości, czyje herby kładziono na boratynkach.

Jakiż pożytek z tej niefortunnej kłótni? Najpierw, wskazanie, że w "Kwartalniku historycznym" pojawiały się ciekawe teksty numizmatyczne. Na dodatek informacja, że zawartość tego periodyku można poznać nie ruszając się z domu.
Ciekawość nie pozwoliła mi na odłożenie przeglądu Kwartalnika na później. W roczniku V trafiłem na jeszcze jedną recenzję A. Ryszarda - recenzję dziełka hrabiego Józefa Tyszkiewicza "Podręcznik numizmatyczny zawierający ceny amatorskie monet polskich od 1506 roku do 1795 r.". Bardzo przyjemna lektura. Kilka fragmentów, które powinny dać do myślenia współczesnym kolekcjonerom.
Miłośnicy numizmatów, zbieracze kolekcyj, znajdą w cenniku hr. Tyszkiewicza informacye szacunkowe. Zdarzy się, że ktoś niefachowy w sukcesyi otrzyma numizmaty, może za pomocą tego cennika oszacować sobie takowe, i wiedzieć, co za nie żądać. Jedno nie dobre przynosi ten Podręcznik, że dotąd można było z zagranicy od mniej obeznanych z polską numizmatyką handlarzy monet nabywać taniej rzadkie monety, a obecnie cennikiem tym zostali oni poinformowani i podnieśli swe żądania.
Uwaga o wpływie publikacji numizmatycznych na kształtowanie się cen pozostaje aktualna i dziś, i dotyczy w równym stopniu handlu zagranicznego i krajowego.
Wykopaliska nieraz dostarczają setek sztuk monety, która do czasu tego wykopaliska była rzadką. Jeżeli przypuścimy, że w Polsce jest 200 amatorów czyli 200 zbiorów numizmatycznych, a pewna moneta jest znaną tylko w kilku exemplarzach, to gdy się taka moneta raz zjawi w handlu antykwarskim, znajduje ona do siebie stukilkudziesięciu konkurentów, którzy się o nią dobijają, a najwyżej dający ją nabywa. Stąd to licytacye numizmatyczne należycie przeprowadzone dają normę ceny tej monety. Norma ta jednak trwa tak długo, dopóki nie znajdzie się jej więcej exemplarzy, i dopóki ilość konkurentów się nie zmieni. Drugi wypadek bywa, że gdy zbiorów jest 200, a moneta pewna w tysiącu exemplarzach się znajduje, każdy zaś zbiór potrzebuje z nich tylko jednę, to potrzeba do zbiorów tylko sztuk 200, reszta musi iść na wyroby jubilerskie.
A. Ryszard bardzo obrazowo opisał wpływ nowych odkryć na rynek numizmatyczny. Dzisiaj bardzo dobrze uwidacznia się to zwłaszcza w przypadku najniższych nominałów, których okazy są licznie znajdowane przez "poszukiwaczy skarbów". Najlepszym przykładem są piętnastowieczne halerze oświęcimskie (Kop. 8682 R8).
Dziś nikt nie szacuje ich rzadkości na R8.
Teraz - sam nie wiem, czy na szczęście, czy niestety - nie przetapia się źle zachowanych i bardzo pospolitych numizmatów na wyroby jubilerskie. Rynek jest pełen trudnych do odczytania wycieruchów oferowanych nierzadko jako świetnie zachowane i rzadkie monety, patrz "Co innego czytam, co innego widzę".
A skoro już jesteśmy przy stopniach rzadkości.
Numizmatycy rzadkość monet dzielą na stopnie rzadkości;: Mikocki, Mathy, Zelt etc. dzielili stopień od 0 do 4 ( R0, R1, R2,R3, R4 ). Hr. Czapski w swym katalogu dzieli 0 do R8 . Nam się zdaje, że wobec powszechnie przyjętego systemu dziesiętnego rzadkość należy dzielić od 1 do 10 stopni, to jest: pospolite monety znane w tysiącach exemplarzy znaczyć R1 . (Rar), w jednym tysiącu znane znaczyć R2 , znane w kilku setkach R3 , w paru stach R4 , w jednej stówce znane exemplarze R5 , znane monety w kilkudziesięciu exemplarzach ponad 50 znaczyć R6 , niżej 50 sztuk znaczyć R7 , istniejące w kilkunastu exemplarzach znaczyć R8 , znane w kilku sztukach znaczyć R9 , unikaty R10 . Takie dzielenie i znaczenie stopnia rzadkości dawałoby bliższe określenie rzadkości.
Prawda, że to interesująca propozycja? Było o stopniach rzadkości, jest i o stanie zachowania (nie, o gradingu nie ma ani słowa).
Numizmatycy zachowanie tak jak rzadkość dzielą na stopnie, zwykle Z0  - Z3 . Dzielenie to według nas, jest niedostateczne. tak wielka bywa różnica w zachowaniu, że można je również dziesiętnie podzielić t. j. Z1 do Z10  od zachowania uszkodzonego, że tylko można rozpoznać jaka to moneta, do konserwy najlepszej z zupełnie czystem wybiciem, to jest z połyskiem stemplowym. Ceny podane przez hr. Tyszkiewicza odnoszą się do exemplarzy "dobrze dochowanych" ; pod takiem wyrażeniem można rozumieć konserwę Z5 do Z10, a jednak między zachowaniem Z5, a zachowaniem Z10, może być różnica wartości do 50%. Do zbiorów bez względu na stan dochowania mogą wchodzić tylko unikaty i monety bardzo rzadkie, w pospolitych można grymasić w konserwie.
Nic dodać, nic ująć. Na tym nie koniec.To jak z "Rękopisem znalezionym w Saragossie". W jednej opowieści tkwi następna, a w tej kolejne. "Kwartalnik historyczny" udostępniony w Śląskiej Bibliotece Cyfrowej umożliwia wyszukiwanie tekstowe. Pytam o "monety" - przeskakuję kolejne wystąpienia słowa i trafiam na ciekawy akapit dotyczący ambitnego przedsięwzięcia edytorskiego - Akta grodzkie i ziemskie z czasów Rzeczypospolitej polskiej z archiwum t. z. Bernardyńskiego we Lwowie wskutek fundacyi ś. p. Alexandra hr. Stadnickiego wydane staraniem galicyjsklego Wydziału krajowego
Sprawdziłem, czy i to wydawnictwo jest dostępne w sieci. A jakże, jest. Zajrzałem i tam. Okazuje się, że wśród niezliczonych testamentów, wyroków sądowych, uniwersałów, przywilejów i rejestrów tkwią numizmatyczne rodzynki. Kolejna okazja do zarywania nocy.
Na koniec jeszcze jeden przykład poważnego podejścia do zastosowania wspomnianego przez Antoniego Ryszarda systemu dziesiętnego, pół krajcara monarchii austrowęgierskiej - zamiast 1/2 jak w latach wcześniejszych jest 5/10.














czwartek, 7 stycznia 2016

Węgry 1848

Dużo ostatnio słyszy się i czyta o kontaktach Polski i Węgier, o tym kto na kim się wzoruje i co z tego ma wynikać.
Mieliśmy wspólnych królów, wspólnych wrogów, wspólną granicę. Kłóciliśmy się z Węgrami o Morskie Oko, pomagaliśmy im w pięćdziesiątym szóstym...
Pomagaliśmy też w - już miałem napisać "ubiegłym stuleciu" - w końcu pierwszej połowy XIX wieku.
W 1848 roku rewolucyjna fala szła od zachodu. Zaczęło się we Francji, później były państwa niemieckie, Włochy. Na Węgrzech zaczęło się w marcu. Na sejmie stanowym w Preszburgu (to Bratysława, dzisiejsza stolica Słowacji) Lajos Kossuth wysunął żądanie, by wszystkim krajom wchodzącym w skład Cesarstwa Austriackiego, a Węgrom przede wszystkim, nadano konstytucje. Petycję w tej sprawie skierowano do cesarza Ferdynanda I.
 5 krajcarów Ferdynanda I, mennica w Pradze
W rzeczywistości cesarz nie wyglądał tak dobrze. 
Skutkiem komplikacji przy porodzie cierpiał na epilepsję i wodogłowie.

Korzystając z okazji, studenci wiedeńscy pochodzący z różnych zakątków cesarstwa również postanowili przedstawić swoje postulaty. Wydarzenia przybrały formę rozruchów, padły strzały, zaczęto  ustawianie barykad. Działo się to 13 marca. Dwa dni później na Węgrzech proklamowano niezależne od Austrii parlament i rząd. 17 marca cesarz Ferdynand zaakceptował powołanie rządu kierowanego przez Lajosa Batthyány. Czy zgodę wydał cesarz, o którym mówiono, że z powodu epilepsji i ociężałości umysłowej nie jest w stanie samodzielnie władać krajem, nie wiadomo.
W międzyczasie sytuacja w stolicy uspokoiła się, zamieszki ustały. Wiedeń podjął działania polityczne, które miały doprowadzić do utrzymania status quo ante. Działania początkowo sprowadzały się do stosowania zasady "dziel i rządź" wykorzystując obawy mniejszości chorwackiej, serbskiej, słowackiej i rumuńskiej przed Węgrami. We wrześniu sytuacja zaogniła się. Chorwaci (z poparciem Ausriii) szykowali się do wojny z Węgrami. Rząd Batthyánya upadł. Powstał Komitet Obrony Narodowej. W październiku jego kierownictwo objął radykał, Lajos Kossuth.
Już w maju cesarz wraz dworem wyjechał do Innsbrucku. 2 grudnia abdykował na rzecz swojego bratanka Franciszka Józefa I,
 1 forint Franciszka Józef I z 1888 r. mennica w Kremnicy

Ten natychmiast wysłał na Węgry armię. Jeszcze w grudniu wojska feldmarszałka Windischgrätza zaatakowały powstańców (bo w tym momencie działania Węgier należało już określać, jako powstanie). Powstańcy musieli walczyć nie tylko z wojskami Wiednia. Na południu trwały walki z Serbami. Windischgrätz zajął Budę i Peszt (połączyły się w Budapeszt dopiero w 1872 r.). Komitet Obrony Narodowej ewakuowano do Debreczyna. Batthyány został aresztowany i rozstrzelany. Węgrom udało się jednak zimą 1848 pokonać Austriaków w Siedmiogrodzie, gdzie zasłużył się nasz rodak, generał Józef Bem. Inny Polak, generał Henryk Dembiński został w lutym 1849 naczelnym dowódcą wojsk węgierskich. W marcu szala zwycięstwa przechyliła się na stronę powstańców. Sejm, również ewakuowany do Debreczyna ogłosił 19 kwietnia niepodległość Węgier i detronizację cesarza Franciszka Józefa. Powołano rząd narodowy, na czele którego stanął Bertalan Szemere. Prezydentem został Lajos Kossuth.
W tej sytuacji Franciszek Józef postanowił poprosić o pomoc Rosję. W czerwcu znany nam skądinąd feldmarszałek Iwan Paskiewicz wprowadził na Węgry swoje oddziały. Rosjanie wspólnie z Austriakami zepchnęli Węgrów (od sierpnia 1849 r. dowodzonych przez Bema) do obrony i stopniowo zajmowali kolejne terytoria. 13 sierpnia po kapitulacji pod Világos powstanie upadło.
Sojusznicy Austriaków, Chorwaci, Serbowie i Rumuni nie uzyskali za swoją pomoc żadnych korzyści. W pewnym sensie powiodło się jednak, ale nieco później, Węgrom. W 1867 r. zawarto ugodę austriacko-węgierską, która powoływała nowe państwo związkowe. Cesarstwo Austriackie przekształcono w podwójną monarchię (a jakże, pod berłem Habsburgów) składającą się z części połączonych unią realną, wojskową, monetarną i celną.
Po węgierskiej Wiośnie Ludów, oprócz "tradycyjnej przyjaźni polsko-węgierskiej" pozostały też pamiątki numizmatyczne.
1 krajcar 1848, tzw. rewolucyjne bicie
EGY KRAJCZAR = jeden krajcar


poniedziałek, 4 stycznia 2016

Nakłady obiegowych monet rocznika 2015.

Przedwczoraj napisałem, że lada moment poznamy wysokość ubiegłorocznych  nakładów obiegówek.
Na stronie NBP można już przeczytać, że w roku wybito:

w mennicy Royal Mint
1 grosz - 388 560 000 szt.
2 grosze -129 870 000 szt.
5 groszy - 115 050 000 szt.

w Warszawie
10 groszy - 112 050 000 szt.
20 groszy - 78 030 000 szt.
50 groszy - 44 010 000 szt.
1 zloty - 39 000 000 szt.
2 złote - 34 350 000 szt.
5 złotych - 38 040 000 szt.

Dużo!!!





sobota, 2 stycznia 2016

Niepostrzeżenie weszliśmy w nowy rok.

Widok z okien wcale na to nie wskazuje. Drzewa co prawda bezlistne, ale trawa zielona. Od kilku dni jest mroźno, ale zakupy świąteczne robiłem ubrany bardziej wczesnojesiennie niż zimowo. Świat się zmienia. Niektóre zmiany akceptujemy i przyzwyczajamy się do nich szybko, inne budzą negatywne uczucia, ale to naturalna kolej rzeczy.

Pozostańmy przy tematyce numizmatycznej. Nowy rok, będą nowe monety obiegowe. Lada moment poznamy nakłady obiegówek z rocznika 2015. Ciekawe, jak długo to jeszcze potrwa.

Z ciekawości sprawdziłem, co zmieniło się w mojej kolekcji. Liczy ona teraz 3065 monet. W ubiegłym roku włączyłem w nią 77 monet, w tym 24 to szelągi i grosze Augusta 3.
Byłbym zapomniał - zmobilizowałem się i skończyłem duży artykuł poświęcony miedziakom Wettyna. Czekam teraz na decyzję wydawnictwa.

Wracając do zbioru - najciekawszymi nabytkami chwaliłem się na bieżąco, nie ma więc sensu przypominanie ich raz jeszcze. Mam zresztą wrażenie, że ostatnio coraz trudniej upolować coś ciekawego dlatego, że oferta rynkowa nie oszałamia bogactwem, a jeśli pokaże się jakaś perełka, to walka o nią jest zacięta i kończy się na poziomie stratosferycznym. Ile jesteście gotowi zapłacić za szeląga Jana Kazimierza? Boratynka, rzadkiego, ale jednak tylko małego miedziaczka?

Tak, tysiąc złotych to nie graniczny pułap.

Moje zakupy były na niższym poziomie cenowym, a mimo to udało mi się wzbogacić o nie mniej rzadkie monety. Nie pochwaliłem się na przykład nabytkiem z marca.
Najpierw przypomnę monetę, którą chwaliłem się pięć lat temu.
Trzynastego marca 2015 (na bok przesądy!) z powodzeniem zalicytowałem i wygrałem takiego trojaka
Stan słabiutki, ale pełna czytelność rewersu pozwala na zauważenie dość istotnej różnicy. Obie monety, to Plage 78 (z ciasno ułożonymi literami na rewersie) ale różniące się krojem użytych czcionek - najlepiej widać to na cyfrach rocznika i nominału. Inny jest też kształt koron na awersach. Oba warianty odmiany trojaka 1810 "z wąskimi napisami" są bardzo rzadkie.

Kolejna ciekawostka trafiła do mnie w końcówce roku. O wielu lat usiłuję zdobyć jedną z dwóch odmian dziesięciogroszówki 1835. Jej zdjęcie mam dzięki uprzejmości jednego z użytkowników świętej pamięci Cafe Allegro (likwidacji cafe nigdy administratorom Allegro nie wybaczę). I znów dwa zdjęcia prawie bliźniąt. Mam kilka egzemplarzy odmiany a; to jeden z nich:
Po świętach odebrałem z poczty tę monetę:
Niestety nie jest to odmiana w wąskimi, wysokimi cyframi daty, ale jakby nie patrzeć, w tym przypadku do wybicia na stemplu cyfr w dacie użyto innego kompletu punc.

Na koniec dwa boratynki.
Rocznik 1661
wybity w mennicy ujazdowskiej z bardzo ładnym herbem Ślepowron i efektownymi niedoróbkami orła na rewersie. Odmiana z tych mniej pospolitych :-)
Rocznik 1664
 Mennica wileńska- ładny, centrycznie wybity awers i duże przesunięcie na rewersie. Rysunek Pogoni typowy dla tego rocznika (bez tarczy). A co z awersem? Czy czegoś nie brakuje?
Taką miałem nadzieję włączając się w licytację. Kiedy moneta dotarła przyjrzałem się jej lepiej.
Wbrew początkowemu wrażeniu, na monecie jest (a właściwie było) REX, a nie RE.Im dłużej się jej przypatruję, tym bardziej upewniam się we wrażeniu, że litery legend nie zostały nabite puncami. Czyżby falsyfikat? Jeśli tak, to ze znakomitego warsztatu.

I jeszcze, jak to z końcem roku bywa - PREZENTY.
Pierwszy, od wrocławskiego oddziału PTN
Miłej lektury.

Drugi, to strona dzięki której będziecie mogli prawidłowo odczytywać daty na egzotycznych, starych i nowych monetach.
Bardzo wygodna w użyciu dzięki klawiaturom ekranowym - wybiera się kolejne znaki zapisu daty odczytywane z monety i otrzymuje wynik według naszego kalendarza.

P.S.
Dlaczego boratynek, a nie boratynka? Bo to pospolita nazwa SZELĄGA. Szeląg - rodzaj męski.
Kiedyś już to wyjaśniałem https://zbierajmymonety.blogspot.com/2015/02/o-kropkach-raz-jeszcze-pewnie-nie.html

Printfriendly