Google Website Translator Gadget

niedziela, 23 stycznia 2022

To nie są destrukty!

Ponieważ lenistwo ułatwia życie (patrz wpis sprzed lat) postanowiłem popracować (mistrz paradoksu!) nad tekstem, który pozwoli mi leniuchować w przyszłości.

Wszystkie zdjęcia, które zobaczycie czytając dzisiejszy wpis pochodzą z korespondencji wpadającej do mojej skrzynki e-mail. Przysłali je kolekcjonerzy (?) mający nadzieję, że zdobyli wyjątkowe okazy destruktów. 

To nie są destrukty:

  • Uszkodzenia mechaniczne + wewnętrzna korozja krążka monety (bo blacha była złej jakości) 

  • Ktoś wybił rdzeń pięciozłotówki i wpasował go ponownie w pierścień w troszkę innym położeniu posługując się imadłem. Ten ktoś był bardzo silny! 

  • Ktoś "sprytnie" usunął kilka literek przy pomocy pilniczka albo mini-frezarki (dremel lub tańszy odpowiednik) 

  • Ktoś użył monety jako podkładki mocując na krawędzi stołu imadło, maszynkę do mięsa albo inne podobne urządzenie 
     
  • Ktoś przykleił do czegoś monetę klejem na gorąco, ktoś inny ją oderwał - na monecie pozostał klej. 

  • Ktoś przy użyciu młotka, kowadełka i pilniczka przerobił aluminiową dwugroszówkę na "monetę z gładkim, wysokim rantem". 

  • Ktoś umiejętnie (!) używając narzędzi przerobił monetę na "miseczkę". Jeśli nie ma widocznych skaleczeń i zagnieceń na środku monety, to prawdopodobnie monetę poddano bardzo wysokiemu ciśnieniu w prasie hydraulicznej, zrobiliśmy z kolegą taki eksperyment na olejowej prasie manometrycznej - wystarczyło ciśnienie 1200 bar
  • Tu wystarczył młotek albo inny ciężki przedmiot
  • Na powierzchni tych monet utrwalił się wpływ oddziaływania chemicznego. Ta z paskami, to coś jak opalanie się przez żaluzje poziome. 

  • A tu ktoś w niewiadomym celu podłożył monetę pod wiertarkę. 

Mógłbym tak długo jeszcze wklejać zdjęcia monet zniszczonych po opuszczeniu mennicy. Pomysłowość ludzka nie ma granic - dotyczy to z jednej strony "majsterkowiczów", z drugiej ludzi myślących, że takie nieszczęścia mogły spotkać monety w mennicy.

Na tym dziś kończę. Odnośnik do tego wpisu umieszczę na początku strony https://zbierajmymonety.blogspot.com/p/destrukty.html

Od teraz na wiadomości ze zdjęciami podobnych "rarytasów" będę wysyłał szablonową odpowiedź: "Nie, to nie jest destrukt. proszę poczytać:  https://zbierajmymonety.blogspot.com/p/destrukty.html"


poniedziałek, 17 stycznia 2022

Zwykły kolekcjoner w roku 2022

Najpierw wyjaśnienie - "zwykły kolekcjoner" - któż to taki? Dla potrzeb dzisiejszego wpisu zwykły kolekcjoner to ktoś, kto czuje potrzebę zbierania monet, znaczków, porcelanowych figurek, komiksów, pocztówek (niepotrzebne skreślić), niekoniecznie myślący przy tym o tzw. zwrocie z inwestycji. Ktoś, kto budowę kolekcji traktuje nie jako cel życia, tylko sposób na wypełnianie wolnego czasu czymś więcej, niż tkwieniem przed ekranem z piwem i paczką chipsów pod ręką.

Pozostańmy przy monetach. Zwykły kolekcjoner zwykle nie dysponuje grubym portfelem pozwalającym na kupowanie dukatów i talarów. Kupuje monety z niższej półki i tu jest problem albo nawet PROBLEM, bo co, komuś takiemu oferuje dziś rynek? Zanim przykłady takich ofert przedstawię, jeszcze jedna uwaga. Każdy kolekcjoner, a jeśli nie każdy, to mam nadzieję, większość z kolekcjonerów czyta. Katalogi, poradniki, internet i czego by nie czytał, prędzej, czy później natrafia na zdania typu "Nigdy nie należy włączać do zbioru monet słabo zachowanych" albo "Lepiej kupić jedną menniczą monetę raz na pół roku, niż sześć gorzej zachowanych, raz na miesiąc". 

To zobaczmy w końcu, co, komuś takiemu oferuje dziś rynek. Na początek dwa wyniki z niedawno zakończonej, profesjonalnej aukcji.


Mam obie te monety. Obie kupione przed pandemicznym szaleństwem. W sumie kosztowały mnie 107,01 zł włącznie z kosztami przesyłki (saski grosz lepiej wybity i lepiej zachowany!). Na wydanie aukcyjnych kwot bym się nie zdecydował. Nie są to bowiem rzeczy aż tak rzadkie, jak przedstawiono w opisach. A to, czy dobrym argumentem reklamowym jest fakt, że jakaś moneta jest na OneBid wystawiana po raz pierwszy, jest mocno wątpliwe. Myślę, że można znaleźć wiele monet, które nigdy tego zaszczytu nie dostąpiły, bo są zbyt pospolite i tanie. Nie oznacza to, że zwykły kolekcjoner nie powinien na profesjonalne aukcje zaglądać. Wręcz przeciwnie, nie tylko zaglądać powinien, ale powinien też próbować na nich coś kupić. 

Na Allegro jest trochę taniej, tylko gdy licytuje się monety gorzej zachowane. Mennicze i dobrze zachowane rzadkie okazy sprzedają się tak samo drogo. Pospolite i gorzej zachowane taniej, ale czy tanio? Przykłady z grudnia 2021. 

Trojak Poniatowskiego z 1768 r. Rewers w podobnym stanie. 
Najpospolitszy wariant dziesięciofenigówki 1917.

Wygląda na to, że podstawową jednostką przy zakupie pospolitych monet w stanach obiegowych stała się dwudziestozłotówka. Co czytelniejsze monety oferowane są za wielokrotności tego nominału. Co ja mówię czytelniejsze. Codziennością są przecież takie na przykład oferty. 

Takimi monetami powinni się interesować wyłącznie wytrawni poszukiwacze nieznanych odmian i wariantów, a i to tylko w ostateczności. 

Rejonem, którego zwykły kolekcjoner poszukujący okazów do zbioru nie powinien odwiedzać są serwisy typu OLX. Reklamowałem kiedyś OLX, jako dobre miejsce do upłynniania dubletów i niechcianych przedmiotów i zdania nie zmieniam. Sprzedałem tam już sporo monet i książek, ale czy coś kupiłem? Przez cały rok 2021 jedną monetę! Może brak mi cierpliwości, ale kiedy widzę raz po raz coś takiego,

to komputer jakoś samodzielnie przerzuca mnie gdzie indziej. 
Wróćmy do zwykłych kolekcjonerów. Jak widać, właściwą dla nich ścieżką będzie ćwiczenie się w cierpliwości i spostrzegawczości oraz, jeśli zaczynają, poszukiwanie swojej niszy, dziedziny, w której konkurencja jest niewielka. Dziś próby zaczynania od tak popularnych trojaków Zygmunta III, półgroszy Zygmunta Augusta, czy nawet od boratynek albo miedziaków Poniatowskiego mogą szybko zniechęcić, albo... doprowadzić do powstania kolekcji "trupków".

Dlatego na ten dopiero co rozpoczęty rok życzę Wam przede wszystkim cierpliwości, spostrzegawczości, umiejętności oceny, czy to, co czytacie, zgadza się z tym, co widzicie i wyciągania racjonalnych wniosków.

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Czy nasze hobby ma przyszłość?

Na to pytanie próbowano ostatnio znaleźć odpowiedź na kilku forach internetowych. Dwukrotnie poruszono temat na youtubowym kanale "Kwadrans z numizmatyką" - najpierw rozważając problem "Co będziemy zbierać jak pieniądz fizyczny zniknie?" później w cyklu pytań i odpowiedzi ponownie odpowiadając na pytanie o przyszłość naszego hobby. 

Ciekawe wypowiedzi na ten temat pojawiły się też na forum TPZN w wątku "Rynek filatelistyczny - próba rozpoznania bojem", kiedy jeden z dyskutantów zadał pytanie "Czy myślicie że  numizmatyka też kiedyś straci popularność gdy przestanie się operować gotówką w życiu codziennym?". 

O przyszłość kolekcjonerstwa monet się nie martwię. Kolegom youtuberom wysłałem taki komentarz "Nie widzę problemu. Do czasu pożegnania się z pieniądzem materialnym zostanie wyprodukowana taka jego ilość, że starczy dla wszystkich chętnych do tracenia nowego pieniądza na kolekcjonerskie fanaberie."

I to mogłoby być na dziś wszystko, gdyby nie powracające w tych wszystkich dyskusjach porównanie - numizmatyka vs filatelistyka. Na wspominki mnie wzięło.

Nie pamiętam dziś, czy wcześniej zacząłem zbierać monety, czy znaczki, bo zaczynałem bardzo wcześnie. Przez pierwsze sześć lat życia mieszkaliśmy w wielkim budynku, którego parter zajmował tartak, na piętrze mieszkali dziadkowie i my, a wyżej był potężny strych pełen skarbów. Na nim znalazłem puszkę z monetami - austrowęgierską drobnicą z przełomu XIX/XX w. bilonem II RP i pięknie błyszczącymi pięciogroszówkami z brązu wybitymi w Szwajcarii. Decyzję o ich wycofaniu z obiegu opublikowano w kwietniu 1958 r. i pewnie krótko potem dziadek "wycofał" je z portmonetki do puszki na strychu. Puszkę zniosłem na dół i za zgodą dziadków zatrzymałem, jako mój skarb. Mogłem wtedy mieć góra pięć lat. 

Z tego samego okresu pamiętam wspólne z dziadkiem oglądanie jego starego albumu ze znaczkami. Album miał piękną czerwoną, tłoczoną w filatelistyczne wzory okładkę, a w środku wklejone mnóstwo znaczków z całego świata. Na urodziny (albo imieniny) dostałem od dziadka wyjętą z tego albumu kopertę z kilkudziesięcioma znaczkami, pewnie dubletami i mały klaser z celuloidowymi paskami. Podczas jednej z kolejnych wizyt na strychu znalazłem szafkę wypełnioną segregatorami zawierającymi dokumenty z tartaku, który wcześniej należał do prababci. Między typowymi dokumentami (faktury, rachunki, dokumenty kadrowe itp.) były koperty i kartki pocztowe z zamówieniami i... oczywiście naklejonymi znaczkami. I znów pozwolono mi na wybieranie takich znalezisk dla siebie. Tyle, że musiałem za każdym razem uzgadniać, czy przypadkiem nie jest to zbyt ważny dokument, by móc go potraktować nożyczkami. Penetrowanie strychu zakończyło się gdy miałem sześć lat - nasz dom znalazł się na terenie przeznaczonym na zalanie - wkrótce został zburzony, a na jego miejscu jest teraz Jezioro Żywieckie. 

Już w nowym mieszkaniu, w innym mieście, nadal powiększałem swoje zbiory. Rodzice, widząc, że traktuję to poważnie, zafundowali mi wymarzony abonament. Co kwartał udawałem się do sklepu filatelistycznego na ul. Kosmonautów i przynosiłem do domu kopertę z kompletem najnowszych znaczków. Kasowanych, bo na tyle było nas stać. Znaczki trafiały początkowo do zwykłych klaserów. Później, pamiętając dziadkowy album, za zaoszczędzone pieniądze kupiłem sobie komplet kart - klasyczny album filatelistyczny.

Jeszcze później, kiedy miałem już regularne kieszonkowe, zacząłem kupować słynne czerwone klasery i przenosić do nich abonamentowe zestawy. To ostatni z nich.
Mniej więcej w tym czasie zorientowałem się, że filatelistyka polegająca na gromadzeniu kolorowych papierków dostarczanych przez PPF to nie to. Z abonamentu zrezygnowałem. Oprócz produktów peerelowskiej Poczty Polskiej miałem jeszcze całkiem sporo znaczków starych. Na tę część zbioru zacząłem przeznaczać więcej czasu i pieniędzy. I znów, siłą tradycji, tę część zbioru przeniosłem do klasycznego albumu, kupionego na jakiejś giełdzie.
Jeździłem na wystawy filatelistyczne 
giełdy. Kupowałem katalogi, dwutygodnik "Filatelista" - kupowało się go w kioskach z gazetami, kolekcjonerzy monet taką szansę uzyskali dopiero z chwilą pojawienia się Przeglądu Numizmatycznego i Magazynu Numizmatycznego. Trochę ulegając modzie zainteresowałem się filatelistyką tematyczną, dobierając tematy zgodnie z innymi moimi zainteresowaniami i pasjami.


W pewnym momencie filatelistyka pozwalała na całkiem niezły zarobek. Po pierwsze były giełdy, na których się kupowało i sprzedawało, ale to był rynek wewnętrzny. Lepiej zarabiało się na imporcie i eksporcie. Najciekawsza była wymiana znaczków na inne dobra. Za wysłane do Anglii znaczki dostałem na przykład pierwszy komputer, rewelacyjnego Amstrada CPC6128. Niezły zarobek dawało sprowadzanie zagranicznej masówki na wycinkach. Udało mi się ściągnąć z USA kilka kartonów, po trzydzieści kilogramów każdy i sprzedać je w oficjalnym skupie prowadzonym przez PPF w Warszawie. Chyba było tego za dużo, bo ostatniej paczki nie chcieli już wziąć. Rozsprzedałem ją na giełdach. Fajną zabawą było sortowanie tych znaczków. Fajną i dochodową, bo znaczki, które nie zostały skasowane, były przez Amerykanów traktowane na równi z gotówką, a z każdej takiej paczki można było odzyskać nawet kilkadziesiąt dolarów nominału takich czystych znaczków.  Na etacie zarabiałem wtedy nie więcej niż 20 $ (po realnym kursie spod peweksów). Najlepsze było to, że w odróżnieniu od monet, współczesne znaczki można było wysyłać pocztą bez obaw o zainteresowanie "służb". 

To był okres, w którym znaczkom poświęcałem więcej czasu, niż monetom, co jednak nie oznaczało, że monety były w odstawce. O nie. Na bieżąco wyłapywałem z obiegu wszystkie nowe emisje, ale już wtedy ograniczając się tylko do monet obiegowych. Niestety początkowo nie zawsze dbałem o jak najlepszy stan, ani o to, by mieć przynajmniej po kilka dubletów. 

Po jakimś czasie zorientowałem się, że na filatelistycznych giełdach zaczyna się stagnacja. Coraz częściej okazywało się, że nie ma chętnych na nowe wydania, a stare, te cenniejsze są coraz częściej fałszowane. Szybko zaczęto też fałszować stempelki ekspertów odbijane na odwrotnej stronie znaczków. Jednocześnie coraz ciekawiej zaczęło się robić na giełdach numizmatycznych i na targach staroci na stoiskach z monetami.  Szala, najpierw powoli, a po krótkim czasie zdecydowanie, przechyliła się w stronę monet. Wiadomo, cięższe są.

Podsumować by to trzeba. Filatelistyka i numizmatyka (tu jako kolekcjonowanie monet) mają ważną wspólną cechę. W obu tych dziedzinach kolekcjonerstwa wykształciła się, początkowo nisza, później potężna gałąź - obiekty produkowane wyłącznie w celu sprzedaży kolekcjonerom. Popularną filatelistykę to zabiło.  Nie łatwo o chętnych na zawartość klaserów i albumów, które mam na półkach, a kiedy już się ktoś taki znajdzie, to "stopa zwrotu" jest zdecydowanie ujemna.   Kolekcjonerskie "sreberka" bez opamiętania "puszczane w obieg" przez NBP też nie okazały się najlepszą inwestycją. Za to monety, którymi w dzieciństwie płaciłem w sklepach sprzedają się coraz lepiej. 

Dziś, jeśli już muszę skorzystać z usług Poczty Polskiej, nie kupuję znaczka tylko drukuję go sobie na domowej drukarce, opłacając koszt usługi przelewem. Może ktoś takie "znaczki" zbiera, może to nowa gałąź filatelistyki. Nie zamierzam tego sprawdzać, tak samo, jak nie zamierzam kupować "monet" kolekcjonerskich.  

Zniknięcie pieniądza w materialnej formie uważam za bardzo prawdopodobne, a właściwie za zupełnie pewne. Równie pewien jestem tego, że nie zniknie kolekcjonowanie monet i banknotów. Głównym, a właściwie jedynym zagrożeniem może być taki rozwój technik fałszerskich, że ustalenie autentyczności obiektu przez zaawansowanego i doświadczonego kolekcjonera będzie niemożliwe. 
Na razie nie widzę powodów do obaw o przyszłość naszego hobby w istotnym mnie i moich rówieśników horyzoncie czasowym. 

ZBIERAJMY MONETY!


poniedziałek, 3 stycznia 2022

Nakłady monet obiegowych rocznika 2021

5 złotych - 39.480.000
2 złote - 40.950.000
1 złoty - 32.325.000
50 groszy - 27.900.000
20 groszy - 42.795.000
10 groszy - 148.200.000
5 groszy - 108.450.000
2 grosze - 41.925.000
1 grosz - 319.440.000

Znów mamy wszystkie nominały. Nadal bije się mnóstwo zbędnych "żółtków" - prawie pół miliarda. PO CO!!!???


Printfriendly