Google Website Translator Gadget

wtorek, 11 czerwca 2024

Kontrola jakości.

Kontrola jakości w mennicach była zawsze. Nawet w czasach, gdy bicie monet wyglądało tak. 

Pilnowano wtedy przede wszystkim tego, żeby w monecie była nakazana prawem ilość kruszcu, którego próba też była ściśle określona w ordynacji menniczej. Jak to zwykle bywa, po pewnym czasie od wydania nowej ordynacji, teoria i praktyka rozjeżdżały się. Zaniżanie wagi i próby monet dawało dodatkowy zysk władcy, kierownictwu mennicy, a najczęściej i jednym i drugim. 

Mniej przejmowano się wyglądem monet. Dlatego oprócz stanu zachowania w ofertach handlowych firm numizmatycznych często podkreśla się i wychwala jakość bicia. Bo co z tego, że moneta jest nawet nieźle zachowana, jeśli wybito ją tak. 

W przypadku miedzianych szelągów Jana Kazimierza, monety wybite centralnie i z jednakową siłą na całej powierzchni to zdecydowana mniejszość. 

Wprowadzenie nowych technik menniczych niewiele w tym zakresie zmieniło. Dlatego w obieg puszczano nawet takie niedoróbki. 

Wiadomo, gdzie i dla kogo tego szeląga wytłoczono, ale ustalenie kiedy to się stało wymaga szczegółowej analizy stempli poszczególnych roczników, która i tak może nie dać jednoznacznej odpowiedzi. Spektakularnym przykładem jest ten szeląg, na którym brak daty nie wynika z niedobicia ani przesunięcia stempli. 

Szeląg litewski z roku 1624

Teoretycznie personel mennicy powinien dbać o to by uszczerbku nie doznał władca i prawo przez niego stanowione. Dlatego monety z omyłkowym zapisem imienia lub tytułów władcy są rzadkie. Na przykład taki szóstak litewski Jana Kazimierza sprzedany kilka dni temu przez Marciniaka za 13000 zł + "młotek".

Brak "Dei Gratia" można było odebrać, jako zanegowanie legitymacji do zasiadania króla na tronie. 

Mniejszym przewinieniem było opuszczenie znaku podskarbiego. 

Szeląg litewski z 1618 roku bez herbu podskarbiego (Kopicki 3446 R5).
Szóstak koronny z 1662 roku bez herbu podskarbiego (Kopicki 1664 R6).

Regułą, choć i tu zdarzały się wyjątki, było, że jednym z działów mennicy była topnia — warsztat, w którym przygotowywano surowiec na monety. Monety uznane za nienadające się do puszczenia w obieg przetapiano na miejscu, uzyskując materiał do dalszej produkcji. Taki stan rzeczy utrzymywał się nawet gdy do mennic trafiła automatyzacja. 

Nadal znaczna część mennic miała własne odlewnie przygotowujące blachę i wycinające z niej krążki na monety. I oczywiście nadal w każdej mennicy zdarzały się niedoróbki i pomyłki. 

W tej chwili mennice zwykle korzystają z zewnętrznych dostawców krążków monetarnych. A buble trafiają się nadal. Czasem przeoczone trafiają do obiegu, jak ta dziesięciogroszówka.

A czasem wyłapuje je kontrola jakości. I co wtedy? Nie ma już możliwości przekazania ich do przeróbki wewnątrz mennicy. Trzeba je przekazać na zewnątrz, ale trzeba je wcześniej zabezpieczyć przed możliwością puszczenia w obieg. Powszechnie stosowaną w tym celu metodą jest przepuszczanie monet przez "wyżymaczkę" tłoczącą na nich wzory zniekształcające rysunek i krążek. Te monety unieważniono ze względu na nieprawidłową wagę. Byłyby odrzucane przez wszystkie automaty sprzedażowe.

Z kolei te blaszki: 
to unieważnione destrukty. Monety, które zostały dwukrotnie uderzone stemplami, przy czym po pierwszym uderzeniu moneta nie została wypchnięta z prasy, tylko trochę się przesunęła. 

Mennica zadbała o to, by źle wybite monety nie trafiły do obiegu, ale nie udało się zapobiec ich wyjściu na rynek kolekcjonerski. Najprawdopodobniej z transportu albo już z firmy, w której miały zostać przerobione na blachę na nowe monety. Wygląda na to, że zdarza się to dość często, bo unieważnione monety trafiają na serwisy aukcyjne, ale nie sprzedają się po jakichś abstrakcyjnie wysokich cenach.



Printfriendly