Google Website Translator Gadget

czwartek, 25 listopada 2010

Od kropkologii stosowanej do imagineskopii.

Jak być może niektórzy z Was wiedzą (choćby z wpisu inaugurującego mój blog), jednym z moich ulubionych tematów jest bilon Królestwa Polskiego z rocznikami 1835-1841 emitowany w latach 1835-1865. Do roku 1841 (z małymi wyjątkami) bito w Warszawie nominały 1 grosz, 3 grosze, 5 groszy i 10 groszy z datami odpowiadającymi rocznikowi produkcji. Później, na podstawie specjalnych zezwoleń Jego Imperatorskiej Mości bito drobne monety z polskimi nominałami pozostawiając na nich rok 1840. Taka była teoria. A co z praktyką?
Po próbie rozwikłania chronologicznych zagadek 10-groszówek z datą 1840, którą opublikowałem w Biuletynie Numizmatycznym 2/2009 zacząłem przyglądać się niższym nominałom. I mam kilka problemów.
Problem, a właściwie cała seria problemów ujawnia się przy próbie chronologicznego uszeregowania pięciogroszówek 1840. W latach wcześniejszych żonglowano rysunkiem awersu dosyć chaotycznie. Najbardziej charakterystyczny szczegół - kształt ogona orła (ilość piór) zmieniano tam i z powrotem. To nie układa się w żaden logiczny ciąg. To samo jest z literą G. Nie mam w zbiorze i udało mi się dotrzeć do zdjęć pięciogroszówki 1839 z awersem z roku 1836 (Plage 138, Berezowski 769). Czy taka moneta istnieje? Będę wdzięczny za zdjęcia.
Kolejne pytanie, które pewnie bez odpowiedzi zostanie, bo to pytanie z cyklu, co poeta miał na myśli. Chodzi o kształt litery G w słowie GROSZ / GROSZE / GROSZY. Dlaczego Plage uznał ten szczegół za ważny dla monet 1 i 10 groszy, a pominął dla trojaków i pięciogroszówek?

1 grosz 1837 - G z szeryfem i bez szeryfa.

I sprawa następna - kropki na miedziakach.

O ile wiem, nikt nie kwestionuje poglądu, że na piątkach i dziesiątkach 1840 kropki były kodem określającym rok/lata emisji. A w jakim celu umieszczano je na miedziakach z datą 1839? Dokumenty cytowane przez księcia Jerzego Michaiłowicza Romanowa wspominają o biciu monet miedzianych aż po rok 1849 stemplami starego rysunku, ale z datą 1840, a nie 1839, nie było więc powodu do używania kropkowego kodu. Przypuszczam, że Warszawa postępowała zgodnie z zasadą "po co babcię denerwować, niech sie babcia cieszy" i co innego robiła, a co innego "sprawozdawała".
Utwierdza mnie w tym przekonaniu zderzenie oficjalnych nakładów jednogroszówek z datami 1839 i 1840 ze statystyką ich występowania na rynku. Stanisław Pusch, dyrektorujący mennicy warszawskiej w latach 1866-1867 podaje, że w roku 1839 wypuszczono do obiegu 670.398 jednogroszówek. Książę Jerzy Michajłowicz (za M. Demmenim) podał, że w roku 1839 wybito ich 670.291. Różnica niewielka.

Dla następnych roczników odpowiednie wartości wynoszą:

1840 - 242.820 (oba źródła zgodnie)

1841 - 372.377 (również zgodnie)

Grosze bito nadal, w latach 1842 do 1849 - teoretycznie z datą 1840. Łączna ilość monet wypuszczonych/wybitych wynosi:

11.832.594 (Pusch) / 11.490.997 (Demmeni). Różnica wynosi 341.597 sztuk, co nie ma wpływu na dalsze wyliczenia.

Teoretycznie wybito więc około 670
tysięcy monet z datą 1839, około 12 milionów monet z datą 1840 i niecałe 400 tysięcy monet z datą 1841.
Jak wygląda częstotliwość występowania tych roczników na rynku? Najłatwiej mozna to sprawdzić posługując sie wyszukiwarką na Allegro. Wyszukiwanie w aukcjach zakończonych daje wyniki z ostatniego miesiąca (mniej więcej ). Sprawdźmy (stan na 25-11-2010).

1839 - 39 aukcji

1840 - 17 aukcji

1841 - 1 aukcja

Posługując się Publicznym Archiwum Allegro możemy sprawdzić dane z okresu 2006-2010 eliminując wpływ przypadkowych fluktuacji. Wyniki są takie:

1839 - 1041 aukcji

1840 - 327 aukcji

1841 - 5 aukcji

Powyższe statystyki nie uwzględniają monet sprzedawanych w zestawach i opisywanych różnymi skrótami. Wyszukiwałem tylko dla fraz "grosz 18xx", gdzie xx to 39, 40 lub 41.

Fakty są więc takie, że jednogroszówki z datą 1839 występują trzy razy częściej, niż z datą 1840! Wytłumaczenie może być tylko jedno - na części monet wybitych po roku 1841 umieszczono datę 1839 zamiast 1840 (jak nakazywały carskie upoważnienia).

Czy w tej sytuacji możliwe jest ustalenie kiedy i w jakich ilościach wybito poszczególne odmiany jednogroszówek z datami 1839 i 1840? Dla uproszczenia zakładam, że w 1841 bito monety z datą 1841.
Myślę, że definitywną odpowiedź można by uzyskać wyłącznie na podstawie archiwaliów z lat 1839-1849. Niestety, nic nie wiadomo, by gdziekolwiek zachowały się takie zapisy. Dokąd nie zostaną odkryte i ujawnione, możemy polegać wyłacznie na metodzie pendologicznej stworzonej przez Jeremiasza Apollona Hytza z Podhajec. Metoda ta polega (w skrócie) na doraźnym lub trwałym powiększaniu wyobraźni za pomocą imagineskopów oraz środków imaginogennych. Opisał ją znakomicie niejaki Śledź Otrębus Podgrobelski w dziełku pod tytułem "Wstęp do imagineskopii". Zastanawiam się, czy nie ograniczyć prawa dostępu do bloga wyłacznie do osób, ktore udowodnią, że znają tę książkę.

Imagineskop numizmatyczny :-)
Bez wyobraźni "nie razbieriosz".

piątek, 19 listopada 2010

O kupowaniu monet raz jeszcze.

W komentarzu do poprzedniego wpisu napisałem:
W takim samym stopniu nie jest złem chęć kupienia czegoś cennego (wszystko jedno, czy cennego subiektywnie, czy obiektywnie) możliwie najmniejszym kosztem.
i obiecałem rozwinięcie tematu. Słowo się rzekło...

Wszystko, co zaraz napiszę dotyczy wyłącznie zakupów kolekcjonerskich. Nie inwestowania. Nie działalności handlowej.
Dawno, dawno temu zbierałem wszystko (mam na myśli monety), co wpadło mi w ręce. Nie było łatwo - poza Desą i kilkoma (dosłownie!) sklepikami rozrzuconymi po całej Polsce, nie było nic. To znaczy nic oficjalnego. Funkcjonowały "pchle targi", czasem można było trafić coś na zwykłych targowiskach, ciekawe rzeczy można było dostać u jubilerów, którzy używali monet w charakterze surowca. Za monetę trzeba było dostarczyć odpowiednią ilość srebra  lub złota  ale nie była to ścieżka dostępna dla wszystkich. Monetami handlowano też na spotkaniach klubowych PTAiN.
Początkowo kompletowałem aktualne monety obiegowe, wyciągałem od krewnych i znajomych drobniaki przywożone z zagranicznych wyjazdów.  Buszowałem  - oczywiście za zgoda właścicieli - po piwnicach, strychach i komórkach gdzie często trafiały się przedwojenne drobniaki.
Później, kiedy Polska otworzyła się bardziej na świat zewnętrzny, udało mi się nawiązać korespondencyjne kontakty z ludźmi z całego świata i sporo monet sprowadziłem na zasadzie wymiany. Ponieważ wysyłka monet z Polski z reguły oznaczała kłopoty, wysyłałem znaczki pocztowe, płyty i książki. I tak to się kręciło.

Zbieranie wszystkiego nie jest dobre. Środki są  rozpraszane i w rezultacie mamy dużo byle czego. Nie łatwo było to zmienić, ale trochę się ograniczyłem. Najpierw zrezygnowałem z egzotyki, później z większości monet zagranicznych. Pozostawiłem monety polskie i z Polską związane. To nadal zakres potężny, ale... na wypadek kiedy zobaczę coś co uznam za ciekawe, cały czas mam pod ręką alibi - związane z Polską. Choćby korzystając ze starej metody "słoń, a sprawa polska".

Kiedy ograniczyłem (przynajmniej teoretycznie) zakres kolekcji, w większym stopniu nabrała znaczenia zasada kupowania tego, czego jeszcze nie mam. I tu dochodzimy powoli do sedna. Kiedy się wie, czego w zbiorze brakuje, to wie się też ile trzeba mieć na to pieniędzy. A tych zawsze jest za mało, więc uruchamia się mechanizm dzielenia listy braków na dwie części - jedna zawiera to, bez czego "żyć się nie da", druga to, co chętnie by się miało, ale niekoniecznie już teraz. Ta pierwsza część listy obejmuje zwykle monety określane, jako "trudne", pojawiające się raz na kilka, kilkanaście lat. Wtedy zasada minimalizacji kosztów idzie często w kąt. I później, kiedy trzeba jakoś odreagować chwilowe szaleństwo, w sukurs przychodzi ta łatwiejsza część mankolisty. Zaczyna się polowanie.
Grupa monet, które uznaję za niezbędne w moim zbiorze stale się zmienia. Co jakiś czas udaje mi się dokupić upragniony okaz. Co jakiś czas okazuje się, że są monety, których istnienia nie podejrzewałem, a bardzo pasują do profilu zbioru.
Niestety, moja determinacja nie zawsze okazuje się wystarczająca.
Jeden z ostatnich przykładów.

Są też monety, o których istnieniu jestem przekonany, ale na które nigdy jeszcze nie natrafiłem, ani nie mam informacji, żeby komuś innemu się to udało. Takim przykładem jest 10 groszy 1923 z awersem blisko obrzeża i rewersem oddalonym od obrzeża.

A jak wygląda udane polowanie? Na przykład tak...
W styczniu 2009 roku na cafe Allegro toczyła się ciekawa dyskusja na temat fałszerstw i naśladownictw szelągów Jana Kazimierza. Jeden z dyskutantów, jako przykład takiego naśladownictwa podał monetę z dziwaczną legendą A.G.CO:OL.E.D.D.I.I.E.K, którą uznał za przejaw analfabetyzmu rytownika stempla (niestety, podlinkowano zdjęcia, które w międzyczasie zniknęły z serwera). Szybko wyprowadzono kolegę z błędu. Okazało się, że jest to rzeczywiście naśladownictwo, ale wzorcem był szeląg elbląski Gustawa Adolfa, a bezsensowna z pozoru legenda tłumaczy się tak: ANTONIUS GUNTHERUS COMES OLDENBURGI ET DELMENHORSTE DOMINUS JEVERAE ET KNIPHUSII. Legenda rewersu brzmi IN.MA.DOMI.SORS.MEA. - "W Panu mym los mój". Monetę wybito w księstwie Oldenburg w latach 1627-1637 za panowania Antona Güntera (1603-1667). Nie wiemy, czy to sam książę, czy ktoś z jego otoczenia wpadł na pomysł "twórczego" wykorzystania faktu, że Gustaw Adolf, król Szwecji ma identyczne inicjały, a monety masowo bite pod jego imieniem w Elblągu, Rydze, Inflantach są popularne w prawie całej Europie północno-wschodniej.
Zaskakujące okazały się aukcyjne notowania tego maleństwa (0,55 grama, 16 mm). Uzyskana cena - 3600 euro przy wywołaniu 1500 euro świadczy o ostrej walce. Jej powody tłumaczy odpowiedni fragment z katalogu H. Kalvelage i H. Tripplera "Münzen der Grafen, Herzöge und Großherzöge von Oldenburg. Katalog der Oldenburger Münzen vom Mittelalter bis zum 20. Jahrhundert mit einer münzgeschichtlichen und historischen Einführung" wydanego w Osnabrück w roku 1996.
Jak widać, odnotowano tylko pojedyncze egzemplarze z bardzo ważnych kolekcji muzealnych. Oczywiście znanych jest poza tym jeszcze kilka sztuk co nie zmienia faktu, że to monety bardzo rzadkie.
Kalvelage i Trippler podają, że monety te bito w pierwszym okresie menniczym, w czasach kiedy mennicą zarządzał Mikołaj Wintgens. Ten jednak zakończył pracę w 1622 r., a szelągi Gustawa Adolfa w mennicy elbląskiej wybijane były w latach 1627-1635. Tak więc naśladownictwo oldenburskie musiało powstać miedzy 1627 a 1637 r., w czasach kiedy mennicą zarządzał Anton Paris (1622-1637). Oprócz szelągów elbląskich Anton Günter naśladował też monety królewieckie.

Minęło kilka miesięcy. Podczas wieczornej sesji przeglądania aukcji kończących się w ciągu najbliższych 24 godzin w wybranych kategoriach na eBay, zauważyłem coś opisanego tak: "Altdeutschland. Unbekannte Münze (Cu)!!!" - cena nie przekraczała 2 euro. Jak dla mnie, to od stycznia jak najbardziej "bekannte" więc ustawiłem snajpera na skromne 111 euro i poszedłem spać. Następnego dnia, po powrocie z pracy sprawdziłem pocztę i...
Gratulujemy, przedmiot jest Twój!
Gratulujemy wygrania tej aukcji! Teraz musisz zapłacić sprzedającemu.Zrealizuj transakcję i zapłać w systemie PayPal, aby otrzymać przedmiot jak najszybciej.
Nazwa przedmiotu: Altdeutschland. Unbekannte Münze (Cu)!!!http://cgi.ebay.de/ws/eBayISAPI.dll?ViewItem&item=360185245169
Cena sprzedaży: EUR 2,52
Szacowany czas dostawy: Zmienny
Wysyłka i obsługa: Deutsche Post Brief EUR 0,85
Deutsche Post Brief EUR 1,75
Zapłaciłem, odczekałem 10 dni, odebrałem przesyłkę i tym sposobem mam w kolekcji bardzo ciekawą monetę z Polską związaną (nieco).

Czy to znaczy, że wartość mojej kolekcji wzrosła we wrześniu ubiegłego roku o 3600 euro? Niekoniecznie, ale zawsze mogę zrobić jak ten słynny baca, co to  pojechał na targ sprzedać psa za 8 milionów i wrócił do Murzasihla z dwoma kotami po 4 miliony. My kolekcjonerzy tak mamy.

To oczywiście przypadek ekstremalny. Najczęściej przebicia są znacznie mniejsze, ale są. Czy to oznacza, że po jednej stronie transakcji jest oszust, a po drugiej oszukany? Gdyby ktoś przyszedł/napisał do mnie z prośbą o identyfikację i wycenę monety, a ja, znając notowania rynkowe zaproponował bym kwotę znacznie zaniżoną, to postąpił bym nieuczciwie.
W sytuacji, kiedy zdjęcie monety było publicznie dostępne dla milionów potencjalnych kupców i nikt nie zaproponował wyższej ceny - powodów do wyrzutów sumienia nie widzę, a powody do radości, i owszem.

P.S.
9 kwietnia 2019 podpisałem akt darowizny oldenburskiego szeląga na rzecz Muzeum Narodowego w Krakowie. W tym samym dniu moneta trafiła do "Czapskich". Może kiedyś trafi na którąś z wystaw.

sobota, 13 listopada 2010

Najlepszy program na świecie.

*Po opublikowaniu posta Kupiłem sobie nowe narzędzie :-) jeden z czytelników zapytał mie, czy to "naprawdę prawda", że nie używam Windowsa i czy rzeczywiście linuks mi wystarcza.
Zapewniam więc i potwierdzam publicznie, nie używam żadnego systemu ani programu ze stajni MS i jest mi z tym bardzo dobrze. Może nie było by tak różowo, gdybym miał chęć i czas na granie w kosmiczne strzelanki, wyścigi samochodowe albo hodowanie wirtualnych cywilizacji. Na szczęście moje potrzeby rozrywkowe w wystarczającym stopniu zaspokajają brydż, muzyka, film, książki itp. - zaspokajają zresztą tym lepiej, im mniej mają wspólnego z komputerem.
Muszę jednak przyznać, że jest jeden program napisany dla środowiska MS Windows, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Używam mianowicie programu COMMENCE. Mam bardzo, bardzo starą wersję (pod wiele mówiącym numerem 2000, wcześniej używałem wersji '98), którą udostępniono kiedyś na płytce dołączanej do angielskiej mutacji miesięcznika PC-Plus. Commence pełni w moim komputerze rolę programu do katalogowania kolekcji, do katalogowania zasobów domowej biblioteki i płytoteki, do archiwizowania historii kontaktów i aukcji, do kontroli domowych finansów, gromadzenia notatek. Commence jest jednocześnie znakomitym terminarzem. Teoretycznie jest to program typu PIM (CRM) ale znakomicie sprawdza się jako system do tworzenia i obsługi relacyjnych baz danych. Relacyjnych, czyli powiązanych ze sobą. Kiedy wygram aukcję, to odnotowuję w bazie kontaktów dane sprzedającego, w terminarzu datę wykonania przelewu, w rejestrze przelewów bankowych kwotę, a kiedy poczta dostarczy przesyłkę, umieszczam opis i zdjęcie monety w katalogu zbioru. Dzięki powiązaniom między bazami mogę z poziomu "karty katalogowej" monety przejść bezpośrednio do danych sprzedawcy i na przykład sprawdzić inne z nim kontakty. Sprzedając coś, również mam zapewnioną kontrolę nad przebiegiem transakcji - odnotowanie wpłaty od kupującego, odnotowanie wysyłki, wystawienia i otrzymania komentarza itp.
I to wszystko zapewnia program, którego plik wykonywalny ma... 3,2 MB ( do tego dochodzi kilka bibliotek dll o łącznej objętości 428 kB). Tak jest, łącznie zaledwie ciut powyżej trzech i pół megabajta! A potrafi dużo, działa szybko i jest prosty w obsłudze - dla mnie Najlepszy Program na Świecie. Na dodatek Commence uruchamia się bez większych problemów dzięki linuksowemu oprogramowaniu WINE.

   

Program prawie doskonały, bo jak powszechnie wiadomo nikt i nic doskonałe nie jest (no może poza paroma gatunkami whisky i dwoma czy trzema winami z apelacji Médoc).

Cóż widać na tym zrzucie ekranu (oprócz informacji o działających teraz programach i stanie komputera)?
To karta katalogowa jednego z moich ostatnich nabytków - nienajlepiej zachowany, ale dosyć interesujący szóstak Zygmunta III Wazy. Kupiłem go na Allegro niespecjalnie przejmując się opisem. Tyszkiewicz nie przykładał nadmiernej uwagi do odmian napisowych, więc fakt nieodnotowania tej  konkretnej nie oznacza automatycznie jej wyjątkowości.
Odmiana z SIGIS:III na awersie i POL.16.23. jest odnotowana u Czapskiego (nr 10279), jako pospolita, bez żadnej R-ki. Tak samo ocenił ją E. Kopicki w Monetach Zygmunta III Wazy wydanych w 2007 r. (nr 916, odmiana). Ciekawe, że Kamiński z Kurpiewskim nie odnotowali takiej kombinacji awers/rewers - w/g ich katalogu, mój nowy szóstak ma awers numeru 1456 i rewers 1457 ale z GROS zamiast GRO. W sumie moneta pospolita, żadna rzadkość, ale w zbiorze wypada ją mieć. Nie miałem, więc kupiłem i mam. Na tym między innymi polega kolekcjonowanie monet.

sobota, 6 listopada 2010

Jak kupować monety na aukcjach internetowych.

  1. Kiedy wypatrzysz monetę, która wyda Ci się interesująca - licytuj natychmiast, bo potem może być za późno.
  2. Nawet jeśli masz jakieś wątpliwości nie proś nikogo o radę, bo kiedy zapytasz, to wywołasz zainteresowanie "twoją" aukcją i ktoś Cię przelicytuje. Kiedy wygrasz, to zapytasz.
  3. Szkoda czasu na przeglądanie list dyskusyjnych, katalogów, książek i innych nudziarstw. Ludzie piszą niezrozumiale, na forach często wyśmiewają pytających albo celowo wprowadzają w błąd.
  4. Nie proś sprzedającego o dodatkowe zdjęcia, bo w najlepszym wypadku dostaniesz fotki podrasowane w jakimś fotoszopie.
Postępujesz w taki sposób? Nie??? To skąd na forach tyle postów zaczynających się od "Kupiłem monetę xxx, czy to oryginał? Czy nie przepłaciłem?".

Te cztery "zasady" są zaprzeczeniem rozumnego postępowania. Nic nie usprawiedliwia osób, które postępują zgodnie z nimi. Nawet, wydawało by się logiczna obawa przed podkupieniem wypatrzonej monety przez kolekcjonerów zwabionych na aukcję pochopnie zadanym pytaniem nie jest żadnym wytłumaczeniem.  Można przecież skopiować zdjęcia z aukcji, zapisać pliki pod zmienionymi nazwami na jakimś serwerze i pytać na forum posługując się "swoimi" zdjęciami, a nie linkami do aukcji. To zminimalizuje zagrożenie.
Jest jedno ale. Trzeba poświęcić trochę czasu i pracy i trzeba co nieco umieć, a to przeszkody nie do pokonania dla znacznej, jak się wydaje, części ludzkości. A jeśli do tego dodać powszechny brak cierpliwości i oczekiwanie, że wszystko musimy mieć tu i teraz, to irracjonalne postępowanie niektórych kolekcjonerów nie powinno już tak bardzo dziwić.

Kupujący monety na aukcjach często popełniają jeszcze jeden poważny błąd. Kupują nie to co widzą na zdjęciach, nie to, co mniej lub bardziej dokładnie opisał sprzedawca, tylko to co chcą widzieć. Klasyczne chciejstwo (wańkowiczowski odpowiednik amerykańskiego wishful thinking).
Piękny przykład mieliśmy niedawno na Allegro.  Kupujący chciał zobaczyć zdwojenie rysunku stempla; chciał i zobaczył. Ustawił wysoki limit i tylko brak zainteresowania monetą ze strony innych Allegrowiczów uchronił go od większego wydatku.

Chciejstwo jest szczególnie niebezpieczne przy kupowaniu zestawów. Przysłowiowych już "kolekcji po dziadku" albo wykopkowego złomu. W pierwszym przypadku mamić może nadzieja, że "konstytucja" jest jednak oryginalna, a nie chińska. W drugim zakłada się zwykle, że tych kilka ładnych monet wypatrzonych w kupce śmiecia ma równie ładne odwrotne strony (niewidoczne przecież na zdjęciach). Prawda jest w 99,9999% przypadków okrutnie inna.
Na zdjęciu kupki monet cieszą oko dwie monety ryskie:
Ciekawsza i rzadsza wydaje się ta pod spodem.
Licytujemy, wygrywamy, płacimy, czekamy, odbieramy przesyłkę, rozpakowujemy i...
cieszymy się dziurawym szelągiem ryskim arcybiskupa Wilhelma z 1544 r.
To oczywiście tylko przykład naprędce skonstruowany ze zdjęć z mojego archiwum, ale codzienność pełna jest podobnych niespodzianek.

I kiedy o tym wszystkim pamiętamy, kiedy jesteśmy racjonalni aż do bólu, to okazuje się, że tracimy to coś, przez co życie nabiera kolorów.
Czy oznacza to, że te cztery fatalne zasady, które przed momentem zanegowałem nie są jednak takie głupie? Ależ nie! Są głupsze od przeciętnego gimnazjalisty (czyli durne, jak pasztetówka, jak mawia mój sąsiad). Nic tego nie zmieni. Nie wolno tylko zabić w sobie instynktu łowieckiego, zabić nadziei na wygraną. Od czasu do czasu trzeba kupić los. Ale nie od byle kogo, nie los na dawno zakończona loterię i nie los, obiecujący wygraną niższą od jego ceny.

czwartek, 4 listopada 2010

PRL - 50 groszy 1978.

Po kilku dniach od wysłania pierwszych egzemplarzy specjalizowanego katalogu monet PRL zaczęły przychodzić listy z uwagami. Nic w tym dziwnego - nikt nie jest doskonały.
Największym, ewidentnym błędem było pominięcie 50-groszówki z rocznika 1987. Najpierw myślałem, że stronę zgubiła drukarnia, później okazało się, że to ja usunąłem przypadkowo tę stronę - prawdopodobnie przy okazji aktualizacji spisu treści.
Do tego doszły jeszcze drobne błędy redakcyjne i rzecz znacznie ważniejsza - wariant 50-groszówki z 1978 roku bez znaku mennicy. Wiadomość brzmiała tak:
Pierwsze pytanie związane z pańskim katalogiem. Pozycja 3.17.4. - 50gr/1978  bez znaku mennicy str.128. Pisze Pan, ze ta moneta na awersie: "skrzydła nie dotykają tułowia". Przejrzałem swoje zbiory łącznie z monetami "słabymi" i odnoszę wrażenie , że to pańska moneta jest rzadkością. W załączeniu skan mojej monety. W katalogu ewidentnie widać opisana "wadę" natomiast u mnie...
Zanim napisałem, że na 50-groszówkach z Kremnicy skrzydła nie dotykają tułowia, przejrzałem wszystkie monety z tego rocznika, jakie mam w domu (około pół kilograma) i na wszystkich był odstęp między tułowiem, a skrzydłami. Nie jest to więc rzadkość. Rzadkie nie są również monety ze skrzydłami dotykającymi tułowia. Bez trudu znalazłem takie egzemplarze na Allegro. Po kilku dniach dorwałem się do kilku kilogramów monet PRL (dublety znajomego) i też już mam:
Dlaczego nie trafiłem wcześniej na ten wariant? Przypuszczam, że w masówce, którą kiedyś kupiłem była zawartość woreczka kremnickich 50-groszówek wybitych jednym stemplem (jak to w menniczych woreczkach). Moneta pospolita, zmiany położenia znaku mennicy z oczywistych względów nie wchodziły w grę i tym sposobem lekceważenie doprowadziło do przegapienia czegoś ważnego.
Niestety, w pojemniku, który miałem okazję dokładnie przejrzeć nie było niewątpliwie rzadkiej odmiany monety z tego samego rocznika, tyle, że z warszawskiej mennicy (dolne zdjęcie).
Czy komuś z Was udało się zdobyć taką monetę?

Printfriendly