Google Website Translator Gadget

sobota, 16 listopada 2024

Czas prezentów

Nieuchronnie nadciąga moment, kiedy trzeba będzie decydować, co kupić na Mikołaja i pod choinkę. 

Mam propozycję dla poszukujących czegoś, co po pierwsze może sprawić radość dziecku i po drugie może spowodować, że wychowamy kontynuatora/kontynuatorkę naszej pasji. 

100 monet, głównie Europa ale nie tylko, za jedyne 25 złotych plus koszty wysyłki. Preferuję sprzedaż przez OLX ze względu na bezpieczny i sprawny system dostawy i przekazu płatności. 
Podobnych zestawów mogę przygotować więcej. 

Zainteresowani?

wtorek, 12 listopada 2024

Jubileuszowe, dwudzieste piąte Toruńskie Warsztaty Numizmatyki Antycznej

 Wczoraj zapomniałem, a nie powinienem. 

Za kilka dni, 15 i 16 listopada 2024 Toruńskie Warsztaty Numizmatyki Antycznej ponownie zagoszczą w Krakowie, w Instytucie Archeologii UJ oraz w Muzeum Archeologicznym. Niestety, tym razem nie będę mógł wziąć udziału.

Program: 

15 listopada: od godziny 9.30 do 18.00

  • - od 9.30 do 14.00 – praktyczne zajęcia w Laboratorium Archeometalurgii i Konserwacji Zabytków (Uwaga! Obowiązuje podział na kilkuosobowe grup). Spotkanie uczestników pod Instytutem Archeologii na Gołębiej 11 po czym przejście o 9.30 do Laboratorium Archeometalurgii i Konserwacji Zabytków na  Grodzką 52 - wejście przez Collegium Broscianum.
    - tych zajęć bardzo żałuję.
  • - 14.00 – 15.00: przerwa obiadowa
  • -  David Wigg-Wolf, „Celtic Coins and Artificial Intelligence or How to Analyse a Hoard of 70,000 Coins?” – 1 godz. wykładu + 15 min. dyskusji
    - to też powinno być ciekawe; kolejna dziedzina, w której sztuczna inteligencja ma szansę wspomóc, a może w jakiejś części nawet zastąpić człowieka.
  • - Jarosław Bodzek, Wojciech Ostrowski, Łukasz Wilk, Barbara Zając, „RTI w badaniach numizmatycznych – założenia i praktyczna realizacja” – 45 min. prezentacji + 45 praktycznych warsztatów
    - RTI to metoda pseudo-trójwymiarowej wizualizacji obiektów. Ciekawy artykuł na ten temat: https://muzealnictworocznik.com/api/files/view/408614.pdf

16 listopada: od godz. 10.00 do 18.15, między modułami obiad - od 14.00 do 15.00:

  • - 10.00 – 11.00: zwiedzanie wystawy stałej w Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego przy ul. J. Piłsudskiego 12 
    - choćby to była trzydziesta wizyta u Czapskich, to na pewno będzie okazja zauważyć coś nowego, na co wcześniej nie zwracało się uwagi. Sprawdzę to przy następnym pobycie w Krakowie. 
  • - 11.00 do 11.30 przerwa kawowa
  • - Wioletta Pazowska, „Znaleziska monety celtyckich na ziemiach polskich” – 1 godz. wykładu + 15 min. dyskusji 
  • - Karol Nawrot, „Monety antyczne w kolekcji Muzeum Archeologicznego w Krakowie” – 30 godz. wykładu + 30 min. dyskusji
  • - Tomasz Speier, „Późnoantyczne sztabki. Półprodukt kruszcowy czy ‘pieniądz’ XXL?” -  45 min. wykładu + 15 min. dyskusji
  • -  Emil Malewicz, „Zastosowanie analiz pXRF w badaniach wczesnobizantyńskiego mennictwa brązowego: możliwości i ograniczenia” – 30 min. wykładu + 15 min. dyskusji 
    -  Fluorescencja rentgenowska – pXRF - analiza fluorescencji (wtórnej emisji promieniowania rentgenowskiego) materiału wzbudzonego za pomoc promieniowania rentgenowskiego. Bardzo jestem ciekaw, czy udało się "zajrzeć" głębiej w monety, czy nadal wyniki dotyczą tylko bardzo cieniutkiej warstwy powierzchniowej, czyli najczęściej patyny.
    Polecam lekturę: Julio del Hoyo-Meléndez , Paweł Świt, Marta Matosz, Mateusz Woźniak, Anna Klisińska-Kopacz, Łukasz Bratasz, Nuclear Instruments and Methods in Physics Research B, „Micro-XRF analysis of silver coins from medieval Poland”, 2015, 349, s. 6-16.
  • - Vanity Fair / Targowisko próżności – subiektywna prezentacja ulubionych monet kolekcjonerów – moduł prowadzi Bartosz Awianowicz – 1,5 godz.
P.S.

Średnia miesięczna rośnie :-)



poniedziałek, 11 listopada 2024

W pogoni za miesięczną średnią.

 Niedawny komentarz wiernego czytelnika:

do sredniej miesiecznej ( 2 ) w skali roku brakuje jeszcze 3 postöw. A i to wynik tylko przecietny. Mysle ze 3 jako srednia byloby o wiele atrakcyjniejsza.

Kiedyś myślałem nawet o średniej - 1 post na tydzień. Bywały (krótkie) okresy, kiedy się udawało. Może znów będą...

Na razie jest tak, że o nowych nabytkach nie piszę, bo ich nie ma. Wyjaśnienie mojego braku sukcesów w tym względzie znalazłem w opisie pierwszej aukcji imiennej Wójcickiego, na której będzie sprzedawany zbiór banknotów. 

Ostatnie lata budowy zbioru przypadły na początki aukcji numizmatycznych na platformie Onebid, ale dynamiczny wzrost cen obserwowany na przestrzeni ostatnich lat spowodował, że uzupełnianie braków stało się coraz trudniejszym wyzwaniem w aspekcie finansowym.

Otóż to, rozwijanie zbioru, uzupełnianie braków to bardzo poważne wyzwanie przy dzisiejszych cenach rynkowych ale nadziei nie tracę. Próbuję i może w końcu będzie się można czymś pochwalić. Choć może się okazać, że nie, bo nie mogę się przyzwyczaić, że na monetę, którą jeszcze dwa lata temu można było kupić na giełdach i aukcjach internetowych za kilkanaście złotych trzeba dziś przeznaczyć stówkę.

Tej monety nie kupię, choć interesująca. Czekam na bardziej ewidentną przeróbkę, która ograniczy się tylko do zera.

Interesująca nie dla rzadkości ani tym bardziej dla stanu zachowania. Nie wiem co spowodowało, że stosunkowo często spotyka się dziesięciogroszówki z tego okresu z wydrapywanym zerem. 

Nie próbowałem też kupić tej monety. 
Niklowa próba z mennicy braci Huguenin, z wklęsłym ich znakiem HF nabitym puncą na rewersie. Widoczne uszkodzenia mają być "oryginalnym unieważnieniem". Może są, a może nie. Unieważnione monety, które mam i które widziałem są bardziej zmasakrowane. 
Pięćdziesięciogroszówka poszła po cenie wywoławczej, czyli bez walki. Moim zdaniem na kupno tego typu monety można się zdecydować tylko, gdy oferuje się ją z niepodważalną dokumentacją proweniencji.

Teraz przestroga. Na Amazonie i nie tylko coraz częściej pojawiają się publikacje dla kolekcjonerów - poradniki, dzięki którym podobno można zyskać przewagę nad innymi zbieraczami. W końcu "W NUMIZMATYCE WIDZISZ TYLE ILE WIESZ". Problem w tym, że to nie są rzetelne poradniki pisane przez doświadczonych znawców, tylko "dzieła" tzw. sztucznej inteligencji. Na przykład taki poradnik dla amatorów nieustająco modnych destruktów. 
Nie dajcie się nabierać. Przed kupnem tego typu wydawnictw koniecznie przeczytajcie opinie, zwłaszcza te negatywne. O tej książeczce napisano tak:
Misleading, Incorrect, and Plagiarized information - 350 photos is incorrect, only 132 eBay auctions
Reviewed in the United States on January 30, 2024
Verified Purchase
This book is not factual - It is not accurate and full of misinformation. No factual accuracy. Totally inaccurate. Inaccuracy on almost every page.
The claim of 350 photos is misleading. There are only 132 eBay listings as valuable error coins listed. I counted over 90 mistakes in this book. This book is written by taking parts of writings and all of the photos from the internet, some of which is not correct.
How can a book like this be a best seller? What are your credentials? If I could use my credentials to get this book removed, I would.
Do not use this book to determine what error coins are. Many of cut and pastes from eBay are incorrectly listed as errors. Of the many I have listed four below and stopped after the Nickels. Some of the photos are bad, so actually validating is impossible.
There is a photo and an error listing for a 2002-D Lincoln cent closed AM - This is not an error, but a standard business strike - 2nd closed is not correct wording, it is close AM
There is another 2002-D Lincoln cent listed as struck through grease - It is not anything, but a circulated coin and millions of coins appear like this.
2017-P Lincoln cent listed as struck through grease is incorrect.
2001-P Jefferson nickel missing cladding - What does this mean? This Jefferson nickel is made of a mixed alloy, there is no layering
2004-P Jefferson nickel listed as a retained cud - This is not a retained cud; it is a die crack.
He uses "double die" which is not correct - it is doubled die
Glossary - Some of the definitions are incorrect and others are misleading. Below is just a few.
Brass - Incorrectly states pennies are made from brass
Flan - Although a "flan" is a metal disk, this is not an American term for planchet.
Fair - A coin in pretty rough condition, not very valuable. There are some coins in fair condition that are very valuable. What defines "pretty rough condition"
The concepts of this book were taken from other books written by authentic numismatic writers. It is a partial copy reworded of all the areas in other books without any quotes.
These books that spread false information are not good for advancing the collecting community.
Z równym dystansem podchodzić należy do filmików na YouTube. Na przykład to "arcydzieło ". 

Film rzekomo opowiada historię Dona Lutza i jego brązowej jednocentówki z 1943 roku. Tekst jest sensowny, ale obrazy są mieszanką faktów i totalnych bzdur (w większości). To musiało zostać wygenerowane przez sztuczną inteligencję. To niestety masowo produkowana bzdura.


Nie znaczy to, że AI kolekcjonerom nie pomaga, bo całkiem sprawnie radzi sobie z identyfikacją egzotycznych monet. 

Coraz lepiej radzi sobie też z oceną stanu zachowania. Na razie monet z USA ale wszystko przed nami. W tym zakresie sytuacja poprawiła się radykalnie w momencie, w którym AI zacząła akceptować filmy a nie tylko statyczne zdjęcia obiektów do oceny. Wiemy, jak ważne jest oglądanie monet pod różnymi kątami i w różnym oświetleniu. Google właśnie zaktualizowało Gemini 1.5 Pro do obsługi wideo. Może teraz analizować tysiące klatek zamiast tylko kilku obrazów. To już zmieniło zasady gry. Krótko mówiąc, sztuczna inteligencja jest już tylko o dwa kroki od przewyższenia ludzkich ocen. Następnym krokiem będzie zdolność sztucznej inteligencji do analizowania transmisji wideo na żywo. AI będzie w stanie analizować monety w czasie rzeczywistym podobnie jak człowiek. Dynamicznie obracać monetę, aby zobaczyć ją pod różnymi kątami i w różnym oświetleniu. Obracanie monetą i zmiany oświetlenia też można zautomatyzować! 
AI, w odróżnieniu od człowieka może:
  • dostosować się do każdych warunków oświetleniowych,
  • szybko przełączać obiektyw na przykład z 2x na 20x, aby sprawdzić określone miejsca,
  • przełączać się na różne tryby podglądu, w tym LiDAR do skanowania 3D,
i na tym nie koniec. 
W pewnym momencie zamiast mówić „sztuczna inteligencja może teraz naśladować gradera” będzie oczywiste, że „sztuczna inteligencja jest lepszym graderem od człowieka”.
Gdybym był profesjonalnym graderem już myślałbym o jakimś nowym zajęciu.

wtorek, 15 października 2024

Wszystko już było...

... rzekł Ben Akiba, a gdy nie było, śniło się chyba; trzeźwi, urżnięci - i rak, i ryba, a świat się w kółko kręci...

I jak należałoby przypuszczać, to nie rabin Akiba ben Josef wykoncypował, że nie ma nic nowego pod słońcem. Przecież to samo stwierdzenie znajdziemy w księdze Koheleta wcześniejszej o lekko licząc trzy wieki.

I stąd chyba jakieś takie zniechęcenie, jakie u siebie zauważam bo sami zobaczcie.

Mam w folderze "Do roboty", podfolder "Blog", do którego ładuję wszystko, na co się natykam w sieci i nie w sieci, a co wydaje mi się materiałem do przyszłych wpisów na blogu.

Zapisałem niedawno zdjęcia takiej monety.


Żaden to rarytas, ale trudno nie zwrócić uwagi na znaczek pod cyfrą nominału. I już się zacząłem zastanawiać, co i jak o tym napisać, kiedy sobie przypomniałem - Fenig, czy halerz?

Mam ostatnio problemy z dodawaniem nowych starych monet do kolekcji. Wypatrzyłem na Allegro ładną trzykrucierzówkę Zygmunta III z roku 1617. Tego rocznika jeszcze nie mam. Sprawdziłem na OneBid archiwalne notowania nieogradowanych egzemplarzy.
Notowania z końcówki ubiegłego roku, więc do średniej ceny (264+309+428+354)/4 = 338,75 dołożyłem dwie setki i ustawiłem limit w snajperze. Jeżeli pomyślicie, że te dwie setki to mało, to weźcie proszę pod uwagę, że pokazane ceny zawierają opłaty aukcyjne, które nie są małe.

I co? Nico...
Pomyślałem, że ponarzekam na blogu na te cenowe szaleństwa, przygotowałem obrazki i... przypomniałem sobie, że już trzynaście lat temu (Pornografia) tłumaczyłem sobie i Wam, że na pytania, które się w takich przypadkach pojawiają: "dla kogo taka aukcja?", "kogo na to stać?", odpowiedziałem krótko i zwięźle: Są ludzie, których stać na takie monety. Tak było, jest i będzie. A i później zdarzało mi się marudzić na abstrakcyjnie wysokie ceny osiągane na aukcjach przez niekoniecznie wyjątkowe monety.

Wszystko już było...

I dlatego, zabrałem się na nowo za miedziaki Augusta III. A żeby było jednak trochę inaczej, wymyśliłem sobie, że tym razem będzie po angielsku. Marketingowo lepszym wyborem byłby język niemiecki ale z tym sobie nie poradzę nawet po zaprzęgnięciu do pracy wszystkich możliwych komputerowych tłumaczy. Siedzę więc przed monitorem, poprawiam, uzupełniam, tłumaczę i co kilka stron, a czasem nawet kilka razy na jednej stronie powtarzam sobie znaleziony kiedyś cytat: 
Published and true are not synonyms. Cytat z pracy "Scientific Utopia:  II. Restructuring Incentives and Practices to Promote Truth Over Publishability - Brian A. Nosek, Jeffrey R. Spies, Matt Motyl, 2012". Tekst odnosi się do odwiecznego problemu badań naukowych - warunkiem uznania wyników badań za poprawne i rzetelne jest ich odtwarzalność. W skrócie mówiąc, doświadczenia należy powtarzać, bo jak mawiają przy różnych okazjach zawsze (?) rzetelni i dokładni Niemcy - einmal ist keinmal. Tylko, czy w przypadku numizmatyki można mówić o jakichś doświadczeniach? Monety ważymy i mierzymy. Tu z powtarzalnością problemu nie ma. Problem może być z dokładnością użytych przyrządów. Od niedawna mamy możliwość bezinwazyjnego badania metali, z których wykonano monety i tu problemy z powtarzalnością wyników są codziennością bo używane w tym celu aparaty nie dość, że mogą wykorzystywać różne zjawiska fizyczne i mają różną dokładność, to na dodatek wyniki pomiarów bywają zaburzane zanieczyszczeniami obecnymi na monetach. 
To co zwykliśmy nazywać badaniami numizmatycznymi, to praca z archiwaliami i porównawcze analizy stylu i kompozycji rysunku monet. Numizmatycy-badacze stosują metody naukowe... 
Zaraz, zaraz, przecież o tym już też pisałem - Numizmatyka - nauka, czy nie nauka?
Nauka, czy nie nauka, twórcy numizmatycznych publikacji powinni sobie powiesić gdzieś w widocznym miejscu, wydrukowany wielkimi literami ten cytat: 

Published and true are not synonyms
Opublikowane i prawdziwe nie są synonimami

Zanim coś zacytuję, trzy razy sprawdzam - czy mój poprzednik cytował, czy sam wymyślił, jeśli sam wymyślił, to na jakiej podstawie, jeśli cytował, to czy podał źródło, jeśli podał, to czy nie pomylił autora, tytułu, numeru strony itd, itp. 

Wszystko już było. O problemach z bezkrytycznym cytowaniem też pisałem, i to nie raz: 

piątek, 20 września 2024

W odwiedziny do ulubionego stoika.

 O kogo chodzi? Oczywiście o tego jegomościa. 

A o jakim miejscu będzie mowa? 
O Caruntum, które było bazą operacyjną Marka Aureliusza podczas wojen z Markomanami w latach siedemdziesiątych II wieku n.e. Tam podobno powstała księga druga Rozmyślań.

Carnuntum – początkowo obóz wojskowy nad Dunajem założony na miejscu osady celtyckiej,  stopniowo rozbudowywane, zostało w II wieku stolicą Górnej Panonii (Pannonia Superior). Pierwsze wzmianki z roku 6 n.e. dotyczą wyprawy Tyberiusza (jeszcze nie cesarza) przeciw Markomanom. Obóz, początkowo z drewniano-ziemnymi umocnieniami, rozwinął się w połowie wieku pierwszego. Początkowo stacjonował tam legion X (Legio X Gemina), później legion XV (Legio XV Apollinaris). Za czasów Trajana do obozu przeniesiono legion XIV (Legio XIIII Gemina Martia Victrix). Przy rozrastającym się obozie obozie wyrosła duża osada cywilna, którą cesarz Hadrian podniósł do rangi municypium (Municipium Aelium Carnuntum). W roku 194 Septymiusz Sewer połączył obóz i osadę cywilną i nadał jej tytuł kolonii (Colonia Septimia Aurelia Antoniniana Carnuntum). W tym czasie Caruntum miało już około 50 tysięcy mieszkańców. Było ważnym punktem na granicy cesarstwa i na szlakach handlowych.
Na tyle ważnym, że w roku 308 odbyło się tu historyczne spotkanie cesarza Dioklecjana i jego  współcesarzy Maksymiana i Galeriusza. Próbowano rozwiązać rosnące napięcia w Tetrarchii. Bezskutecznie. Galeriusz mianował Licyniusza augustem w miejsce Waleriusza Sewera (zginął z rąk uzurpatora Maksencjusza). Nakazał Maksymianowi, który próbował powrócić do władzy, by ustąpił na stałe. Mieszkańcy Carnuntum na próżno błagali Dioklecjana by samodzielnie przejął władzę w cesarstwie. 
Później było już tylko gorzej - ataki ludów z północy, kolejni uzurpatorzy...
Stolicę przeniesiono do niedalekiej Vindobony (dzisiejszy Wiedeń). Próby Walentyniana I by przywrócić znaczenia miastu spełzły na niczym. Miasto opuszczone przez ludność cywilną zniszczyli Markomanowie (rok 395). 

Tyle wstępu. Przygotowując wakacyjny wyjazd zaplanowałem wizytę w Petronell-Caruntum. Zatrzymaliśmy się w niedalekim Marchegg. Miejscu nie tak ważnym i ciekawym, ale też godnym polecenia. Pałac, park z pięknymi drzewami, kolonia bocianów, mnóstwo ścieżek rowerowych. 

Marchegg, 350-letni platan z pniem o obwodzie 14 metrów.

Pora na Caruntum. Najpierw oczywiście bilety i folder pomocny przy zwiedzaniu. 

Całość kompleksu Caruntum w czasach świetności wyglądała tak. 

Zwiedzanie rozpoczęłiśmy od miasta cywilnego. Po przejściu przez niewielką wystawę z multimedialnym wprowadzeniem wychodzimy na zalane słońcem miasto...

Na maleńkiej części rzymskiego cywilnego miasta zrekonstruowano kilka budynków: dom handlarza oliwą, dom Lucjusza - bogatego mieszkańca miasta, luksusowe rezydencje - Domus Quarta i Villa Urbana, termy i sąsiadującą z nimi noclegownię. Grube kamienne mury i wiatr od Dunaju powodowały, że mimo przeszło 30 stopni w cieniu, nie było źle. Pomagały też termosy z chłodną wodą. 
Odbudowana część miasta to po prostu skansen, ale inny niż te do których przyzwyczailiśmy się w Polsce. W Caruntum oryginalne są tylko niektóre kamienne podłogi i odsłonięte fundamenty budynków. Reszta - mury, dachy i wyposażenie to rekonstrukcje. Wszystkiego można dotknąć, można sprawdzić, jak leżało się na łożach w wypoczywalni przy termach, można wchłaniać zapachy ziół w kuchni. Rewelacja.



Po jakichś dwu/trzech godzinach wsiedliśmy do nagrzanego słońcem samochodu, klima na max i po paru minutach zatrzymaliśmy się na parkingu przy amfiteatrze miasta wojskowego. 
Kiedyś mogło w nim zasiadać do ośmiu tysięcy widzów! Dziś ruiny nie wyglądają okazale, ale odrobina wyobraźni i szczęścia (nie ma przypadków, panie doktorze)... 
Żar lał się z nieba, a tam grupa rekonstruktorów ćwiczyła przed pokazami walk gladiatorów. Wystarczyło tylko wyobrazić sobie, że to nie topole tylko cyprysy. No, gdyby jeszcze nie było tych masztów linii energetycznej.

Znów do samochodu, jeszcze kilka minut i kolejny parking. Za nami muzeum i pomnik jego fundatora. 
Znacie te wąsy i bokobrody. Nie do pomylenia.
W środku muzeum, cuda. Tym razem nie rekonstrukcje, tylko oryginały z wykopalisk prowadzonych w Caruntum od końca XIX wieku. Fantastyczne szkło. 
Niezliczone fibule, niektóre o nieoczywistych kształtach. 
Biżuteria, przedmioty codziennego użytku, przyrządy medyczne...
Oczywiście są i monety. Niestety sposób prezentacji mało przyjazny dla zwiedzających - wszystko w dużych gablotach za szkłem odbijającym otoczenie jak lustro. Źle się tam fotografuje. I przy monetach ten sam system opisu jaki widać na zdjęciach ze szkłem i fibulami - malutkie numerki i opis do nich umieszczony na dole gabloty. 
Imponująca gablota ze złotem. Tu na potrzeby bloga zadziałał GIMP.
Oczywiście nie mogło zabraknąć monet Regaliana

I tak zeszły nam kolejne godziny. Na szczęście w tym, w sumie niewielkim ale bogatym w eksponaty muzeum była klimatyzacja. W powrotnej drodze na nocleg w Marchegg przystanek na obiad, wieczorem kilka kilometrów na rowerach dookoła miasteczka i w końcu świetne, zimne piwo. Bardzo udany dzień. 

A teraz jeszcze o czymś, co nas zaskoczyło. Zauważyliście cenę biletu? 22 euro za dwie osoby to niewiele w porównaniu z cenami biletów w wielu polskich muzeach. A bilety pozwalały na wstęp nie tylko do skansenu ale i do amfiteatru i do muzeum w Bad Deutsch Altenburg. I wisienka na torcie - bezpłatne parkingi przy wszystkich trzech obiektach. 

Niewykluczone, że jeszcze kiedyś powtórzymy pobyt w Marchegg. Tymbardziej, że powrotny bilet na pociąg do Wiednia (około godziny w jedną stronę) kosztuje niecałe 35 euro (dwoje seniorów po 60-tce). Świetna alternatywa wyjazdu samochodem - odpadają koszty parkingów i czas na poszukiwanie wolnych miejsc. 
Do Bratysławy też blisko, tylko 35 kilometrów, ale w tym przypadku lepiej wybrać samochód. 
Moim zdaniem to niezły pomysł na tygodniowy wyjazd. 
Najlepiej posezonowy, bo bez tłumów turystów, bez upałów i pewnie taniej.

środa, 14 sierpnia 2024

Karlsruher Münzskandal

Pod poprzednim wpisem pojawił się komentarz przywołujący tzw. Karlsruher Münzskandal. Nie zbierałem nigdy niemieckich monet wybitych po wojnie, więc jakoś mi ten temat umknął, mimo, że wart był przypomnienia przy okazji opisywania podobnej polskiej afery. Podobnej, a jednak innej. Dla przypomnienia. I jeszcze tu.

A jak to było w Niemczech?

W listopadzie 1974 roku Bundesbank otrzymał informacje od Phillipa Kaplana, poważnego kolekcjonera i eksperta zajmującego się niemieckimi monetami, redaktora "Der Münzensammler". Obserwacje rynku i częstotliwość z jaką proszono go o ocenę pewnych rzadkich monet spowodowały, że nabrał on podejrzeń co do ich oryginalności.  Chodziło o rzadkie monety z literką G, czyli wybite  w mennicy w Karlsruhe.

Przede wszystkim 50 fenigów z 1950 r. z legendą „Bank Deutscher Lander“, 2 fenigi z 1967 r. (Polierte Platte, Eisen, Kupfer-plattiert), oraz obiegowe pięciomarkówki z 1951 roku ale wybite stemplami lustrzanymi. Bardzo podejrzanie wyglądały też lustrzane dwumarkówki z 1959 roku, które oficjalnie nigdy nie istniały. Kaplan po dokładnej analizie stwierdził, że  oferowane na rynku  egzemplarze tych monet wybito oryginalnymi stemplami ale część z nich ma nieprawidłowe kombinacje stempli awersu i rewersu - stemple z epoki połączono ze stemplami używanymi po roku 1971. Nie zgadzał się też wygląd rantu. I tu użyto nowszego narzędzia.
Kaplan podzielił się swymi spostrzeżeniami z dyrektorem Bundesbanku Wernerem Luchtem, a ten po kontakcie z mennicą w Karlsruhe początkowo próbował rozwiązać sprawę we własnym zakresie. Do prokuratury sprawę skierowano dopiero po 2 miesiącach co prawdopodobnie umożliwiło sprawcom na pozbycie się części kompromitujących dowodów. 
oryginał
falsyfikat

Okazało się, że zaczęło się od nieoficjalnego zamówienia dyrektor Waltera Haak z Federalnego Ministerstwa Finansów, który poprosił dyrektora mennicy, Willego Otta o wybicie kilku monet, których brakowało w jego zbiorze (pamiętacie warszawskie "nowodieły"?).  Kilka tygodni później Ott wręczył Haakowi pożądane monety, za które dostał ich wartość nominalną - 13,86 DM.
W 1968 roku dyrektor Ott nakazał wybicie wszystkich monet obiegowych po 20 sztuk każda wyprodukowanych w Karlsruhe w wersjach z lustrzanym połyskiem, aby zaspokoić potrzeby muzeum pieniądza Bundesbanku. Wyjaśnił swojemu zastępcy, Stefanowi Heilingowi, że  dostał ustnie takie zlecenie z Federalnego Ministerstwa Finansów. Heiling twierdził później w sądzie, że miał obawy co do tej procedury, ale Ott zapewnił go, że pisemne postanowienie zostanie wkrótce wydane. "Zamówienie" obejmowało 73 typy o wartości nominalnej 2020 DM. Zestawy nie trafiły do bankowego muzeum i pozostały w sejfach mennicy. Kiedy w grudniu 1974 roku w końcu stało się jasne, że monety nie są potrzebne Ministerstwu Finansów, dyrektor mennicy Willy Ott razem ze swoim zastępcą Stefanem Heilingiem i Klausem Fetznerem, specjalistą z działu produkcyjnego mennicy postanowili ich nie niszczyć, tylko podzielić się "rarytasami".  Najwidoczniej zarobili na tym tyle, że postanowili wykorzystać swoje możliwości do uruchomienia nielegalnej produkcji kolejnych, rzadkich monet i sprzedaży kolekcjonerom przez pośrednika. Przesadzili jednak z jej wielkością  i sprawa się wydała. 

W połowie stycznia 1975 r. prokuratura zatrzymała podejrzanych. Przechwycono dużą ilość dowodów. Około 600 fałszywych monet znaleziono w siedzibie fałszerzy, a około 300 u kolekcjonera w Karlsruhe. Dochodzenia ujawniły, że sprawcy sprzedali kolejne kopie za pośrednictwem innych dealerów. Według ustaleń policji, w ciągu co najmniej sześciu lat wyprodukowano około 1650-1700 egzemplarzy rzadkich monet o wartości kolekcjonerskiej wynoszącej wówczas około 500 000 marek niemieckich.

Doszło do procesu, który wkrótce stał się precedensem prawnym. Żadne porównywalne przestępstwo nie było nigdy wcześniej sądzone przed sądem. To szczególnie utrudniało wydanie wyroku. Sąd musiał rozstrzygnąć, czy bicie w mennicy państwowej monet oryginalnymi stemplami jest przestępstwem, czyli czy prawdziwe monety mogą mimo wszystko być fałszywe. Najwyraźniej byli tylko zwycięzcy, a mianowicie pracownicy mennicy, a także kolekcjonerzy. Co najwyżej ucierpiało Federalne Ministerstwo Finansów, które jednak nie zostało oszukane. W końcu za każdy nowy zestaw wybitych monet wartość nominalna była wypłacana w używanych pieniądzach z innych lat, pięćdziesiąt za pięćdziesiąt; suma wagi monet i ilości pieniędzy w obiegu była zawsze poprawna. Dyrektor odpowiedzialny z ramienia rządu za wybijanie zleceń w Ministerstwie Finansów Walter Haak (ten sam, który sam dla siebie wybił monety w Karlsruhe) zeznał, że jego zdaniem oficjalnie nie wyrządzono szkody. 

Sąd okręgowy w Karlsruhe nie skazał oskarżonych za fałszerstwo, a jedynie na karę więzienia w zawieszeniu za oszustwo i kradzież metalu na monety. Sąd był zdania, że produkty z mennicy państwowej nie mogą być fałszywymi pieniędzmi, nawet jeśli bito je bez zamówienia uprawnionego organu (Bundesbank). Od wyroku złożono apelację do Federalnego Trybunału Sprawiedliwości. Tamtejsi sędziowie doszli do wniosku, że "nowodieły" były jednak fałszywymi pieniędzmi - właśnie dlatego, że brakowało nakazu bicia wydanego przez Ministerstwo Finansów. Wszystkie te nieprawnie wybite monety powinny zatem zostać skonfiskowane i zniszczone. Po tym orzeczeniu sądu okręgowego w Karlsruhe nieznacznie zmienił wyrok. Sędziowie uznali, że oskarżeni nie byli świadomi, że dopuszczają się fałszerstwa. Sentencja wyroku została zasadniczo zachowana, co potwierdził Federalny Trybunał Sprawiedliwości. Całe dochodzenie prawne w sprawie skandalu związanego z monetami w Karlsruhe trwało około pięciu lat.

Łącznej liczby wszystkich wybitych nielegalnie monet nie da się już dziś dokładnie określić. Prawdopodobnie jest wyższa od liczby podanej przez policję. W wielu przypadkach monety te mogą być łatwo zidentyfikowane przez profesjonalistów, a nawet laików, dzięki szczegółowym opisom w fachowej literaturze na podstawie analizy połączeń stempli. Jednak niektóre z monet  wybitych w ramach "Karlsruher Münzskandal" są praktycznie identyczne z oryginałami pod względem wyglądu i materiału. W tych przypadkach odróżnienie monet legalnych od nielegalnych jest praktycznie niemożliwe.

Ciekawe, czy w tych regałach oprócz oryginałów z są też fałszywki z Karlsruhe. 

magazyn muzeum Bodego w Berlinie

poniedziałek, 22 lipca 2024

Pomysłowy Dobromir aka Zrób to sam

Dzisiaj wpis z cyklu "rzucam pomysł, a Wy go łapcie".

Kupiłem jakiś czas temu nieduży klaser wypełniony dziwaczną mieszanką monet. Od małych rzymskich brązów (2 sztuki) po obiegówki III RP w prawie menniczych stanach. Kupiłem, bo wypatrzyłem w nim kilka monet, na których mi zależało, a sprzedawca uparł się - albo wszystko albo nic. No to wszystko. Większości już się pozbyłem. Zostało to, co było mi potrzebne do zbioru kilka monet III Rzeszy i takie cacko. 

Gdyby to był oryginał, to zakup tego klaserka kwalifikował by się do dobrego miejsca na podium w konkurencji "strzał życia". 
Niestety. Nawet bez lupy widać, że to chińska podróbka. I co z tym fantem zrobić? Przecież nie będę tego sprzedawać. Odłożyłem do szuflady i niech czeka.

Kilka dni temu włączył mi się tryb "Pomysłowy Dobromir" aka "Zrób to sam". Żona sugerowała, że to chyba bardziej "Sąsiedzi". Zignorowałem złośliwość. Upał był niemiłosierny i pot lał mi się po plecach gdy męczyłem się z frezarką wrzecionową, próbując od ręki wyciąć odpowiednie zagłębienie w deseczce. W końcu się udało i odtąd na moim biurku 

zamiast tekturowej podkładki pod kubek z kawą leży... 
Mała rzecz, a cieszy. 

A jak Wam się podoba? Może też macie jakieś talary, nike 1932, albo nawet dukaty made in China. Pomysłu nie patentuję. Macie go w gratisie za czytanie mojego bloga.

P.S.
Żona przyznała, że w końcu całkiem nieźle to wygląda.

piątek, 5 lipca 2024

A może inaczej?

Po przeszło półwieczu kolekcjonowania monet, opublikowaniu kilku artykułów, katalogów specjalistycznych, udziale w sesjach wykładowych organizowanych przez PTN, MNK i domy aukcyjne, doszedłem do wniosku, że standardowe, mainstreamowe podejście do numizmatyki, to tylko jedna z dróg, niekoniecznie najwłaściwsza. Sprawiły to trzy tegoroczne spotkania. Spotkania z trzema kolekcjonerami o łatwo zapadających w pamięć imionach. 

Zaczęło się w Krakowie. Pan Sergiusz opowiadał o złotym mennictwie gdańskim "dla początkujących". Oczywiście podkreślał rzadkość i wielką wartość materialną prezentowanych monet, ale nie to było najważniejsze. Najistotniejsze były emocje. Dominował podziw dla umiejętności autorów stempli - umiejętności umieszczenia niezbędnej informacji na małej powierzchni (średnica dukata to coś między współczesną pięćdziesięciogroszówką, a złotówką) w taki sposób, że nie mamy wątpliwości, że mamy do czynienia z dziełem sztuki. Na przykład taki dukat Sobieskiego.

64 i 65 aukcja WCN, 14 maja 2016

Słuchaczom zaproponował pan Sergiusz porównanie z dukatami niderlandzkimi z tego samego okresu. 

Nikt nie miał wątpliwości, że to nie ta sama klasa. Gdański medalier bił fryzyjskiego na głowę. Nikt też ze słuchaczy nie miał wątpliwości, że dla prelegenta najważniejsza jest uroda monety - oczywiście kompozycja i precyzja wykonania stempli, ale też jakość bicia i stan zachowania. Do tej pory byłem przekonany, że jak głosi motto mojego bloga "Moneta nie musi być piękna. Moneta musi mieć swoją historię.". Po wykładzie pana Sergiusza zacząłem się zastanawiać, czy nie jest też tak, że swoją historię lepiej opowiadają monety piękne pod każdym względem. 

Potem był Toruń. 

Nie znalazłem czasu na sprawozdanie z tegorocznych Toruńskich Warsztatów Numizmatyki Antycznej. Byłem tylko w drugim dniu warsztatów. Jak zwykle było świetnie. Ciekawe wykłady wygłaszane przez znakomitych prelegentów 

ale dla mnie, jak zwykle, niemniej ważne były spotkania z nowymi i starymi znajomymi. Jednym z nich był pan Barnaba. Znany miłośnik i znawca mennictwa Probusa. Przypuszczam, że wielu z Was wie, że pan Barnaba wkroczył na nową numizmatyczną ścieżkę. Większość Jego probusowego zbioru trafiła do innych kolekcji, w tym do muzeum Czapskich. A co po Probusie? Między innymi monety republikańskiego Rzymu. Pokazał mi pan Barnaba kilka tacek z nowymi nabytkami. Rzeczywiście te republikańskie maleństwa mogą zachwycić. Z reguły mają średnice poniżej 20 mm (jak nasze nowe pięciogroszówki), a ile szczegółów! 

Republika Rzymska, M. Opimius 131 pne,
Głowa Romy w hełmie w prawo, pod brodą X, za głową trójnóg, Apollo w bidze w prawo, poniżej M OPEIMI / w odcinku [RO]MA
srebro, 18.0 mm, 3.92 g,  WCN - E-aukcja 622, 27 czerwca 2024

I znów, błysk w oku, podziw dla kunsztu mincerza, radość z dotykania monety (żadnych slabów!), świadomość jej związku z wydarzeniami postaciami historycznymi. I jeszcze jedno - zerwanie z nudą schematu małych rzymskich brązów. 

I w końcu trzeci kolekcjoner o niebanalnym imieniu - Jeremi. 
Zwrócił sie do mnie niedawno z prośbą o pomoc w identyfikacji egzotycznych monet. To było coś takiego. 

Pomogłem, podsunąłem wędkę w postaci uCoin i Numisty ale na tym się nie skończyło. Po kilku dłuższych rozmowach na temat przechowywania, katalogowania i konserwowania monet pan Jeremi opowiedział mi o swoim powrocie do kolekcjonowania monet. Zaczynał będąc uczniem szkoły podstawowej. Zgromadził typowy dziecięcy zbiorek - głównie rozmaite drobniaki, pamiątki z zagranicznych wakacji krewnych i znajomych. Potem to wszystko poszło w zapomnienie i powróciło po kilkunastu latach przy okazji remontu mieszkania odziedziczonego po dziadkach. Jeremi znalazł tam blaszane pudełko po herbacie z kilogramem mniej więcej monet z całego świata. Zaczął je w wolnych chwilach przeglądać, próbując je zidentyfikować i dowiedzieć się czegoś o ich wartości. Wtedy pierwszy raz do mnie napisał. 
Później, jak mi opowiedział, przyłapał się na tym, że porządkowanie dziadkowego "zbioru" sprawiło mu tak wiele radości, że postanowił powrócić do dziecięcego hobby. Pytałem go, czy nie myślał o wyborze jakiegoś wąskiego działu, co pozwoliłoby na budowanie poważnej kolekcji opartej na katalogach. Odciął się od tego bardzo zdecydowanie. Opowiedział mi, że tak wiele radości sprawia mu odkrywanie tajemnic pochodzenia monet z najodleglejszych zakątków świata, że nie zamierza się ograniczać do czegoś jednostajnie nudnego. Tym bardziej, że zauważył, że jego kilkuletni syn coraz bardziej interesuje się nową pasją ojca. Tym bardziej, że w papierach po dziadku znalazł namiar na człowieka, od którego dziadek te monety kupował. Okazało się, że źródło nadal istnieje. Skończyło się (na razie) na zakupie kilku kilogramów drobnych monet z całego świata. Co klika dni dostawałem wiadomości ze zdjęciami i prośbą o pomoc. Wtedy i ja zwróciłem się do Jeremiego z prośbą. 
Większość wpisów na blogu z maja i czerwca (wiem, mało ich) to wynik współpracy z Jeremim. Pokazane w nich monety i inne "wynalazki" pochodzą z pudła monet zakupionych przez niego. 
W końcu spotkaliśmy się "w realu" bo kilkadziesięt kilometrów, to nie problem. Pojechałem do Jeremiego, przekonałem się, że naprawdę i on i jego syn znajdują wiele radości w "zabawie" monetami. I co najdziwniejsze, sam się przyłapałem, że przeglądanie takiej sterty to duża przyjemność.
A przy okazji można się dużo o świecie dowiedzieć. O geografii, historii, ludziach. 

Satysfakcja z posiadania rzadkich i cennych monet i emocje związane z "polowaniem" na nie to nie wszystko. W większości przypadków, o kolekcjonerskim "sukcesie" decyduje grubość portfela. Jeśli ma się odpowiednie środki, to można wziąć dowolny katalog, wybrać z niego jakiś fragment i zgromadzić wszystko. Czy to wystarczy, czy naprawdę daje pełnię satysfakcji? 

Ważne, jak ostatnio myślę są inne emocje - zachwyt nad pięknem numizmatów, podziw dla ich twórców, zmaganie się z najróżniejszymi tajemnicami związanymi z monetami i medalami i w końcu rzecz najważniejsza - radość. Kolekcjonowanie monet powinno być radosną zabawą. Jasne, że jej elementem może być coś poważnego. Pamiętam ten dreszczyk, kiedy przy pracy nad katalogami monet Królestwa Polskiego (i 1917-1918 i 1835-1841) dochodziłem do momentu, kiedy klocki układanki zaczynały do siebie pasować i można było logicznie uzasadnić chronologiczną kolejność zidentyfikowanych odmian. Pisanie katalogów, mimo pozorów żmudnej pracy, to była dobra zabawa. 

Więc...

Bawmy się zbierając monety!

wtorek, 11 czerwca 2024

Kontrola jakości.

Kontrola jakości w mennicach była zawsze. Nawet w czasach, gdy bicie monet wyglądało tak. 

Pilnowano wtedy przede wszystkim tego, żeby w monecie była nakazana prawem ilość kruszcu, którego próba też była ściśle określona w ordynacji menniczej. Jak to zwykle bywa, po pewnym czasie od wydania nowej ordynacji, teoria i praktyka rozjeżdżały się. Zaniżanie wagi i próby monet dawało dodatkowy zysk władcy, kierownictwu mennicy, a najczęściej i jednym i drugim. 

Mniej przejmowano się wyglądem monet. Dlatego oprócz stanu zachowania w ofertach handlowych firm numizmatycznych często podkreśla się i wychwala jakość bicia. Bo co z tego, że moneta jest nawet nieźle zachowana, jeśli wybito ją tak. 

W przypadku miedzianych szelągów Jana Kazimierza, monety wybite centralnie i z jednakową siłą na całej powierzchni to zdecydowana mniejszość. 

Wprowadzenie nowych technik menniczych niewiele w tym zakresie zmieniło. Dlatego w obieg puszczano nawet takie niedoróbki. 

Wiadomo, gdzie i dla kogo tego szeląga wytłoczono, ale ustalenie kiedy to się stało wymaga szczegółowej analizy stempli poszczególnych roczników, która i tak może nie dać jednoznacznej odpowiedzi. Spektakularnym przykładem jest ten szeląg, na którym brak daty nie wynika z niedobicia ani przesunięcia stempli. 

Szeląg litewski z roku 1624

Teoretycznie personel mennicy powinien dbać o to by uszczerbku nie doznał władca i prawo przez niego stanowione. Dlatego monety z omyłkowym zapisem imienia lub tytułów władcy są rzadkie. Na przykład taki szóstak litewski Jana Kazimierza sprzedany kilka dni temu przez Marciniaka za 13000 zł + "młotek".

Brak "Dei Gratia" można było odebrać, jako zanegowanie legitymacji do zasiadania króla na tronie. 

Mniejszym przewinieniem było opuszczenie znaku podskarbiego. 

Szeląg litewski z 1618 roku bez herbu podskarbiego (Kopicki 3446 R5).
Szóstak koronny z 1662 roku bez herbu podskarbiego (Kopicki 1664 R6).

Regułą, choć i tu zdarzały się wyjątki, było, że jednym z działów mennicy była topnia — warsztat, w którym przygotowywano surowiec na monety. Monety uznane za nienadające się do puszczenia w obieg przetapiano na miejscu, uzyskując materiał do dalszej produkcji. Taki stan rzeczy utrzymywał się nawet gdy do mennic trafiła automatyzacja. 

Nadal znaczna część mennic miała własne odlewnie przygotowujące blachę i wycinające z niej krążki na monety. I oczywiście nadal w każdej mennicy zdarzały się niedoróbki i pomyłki. 

W tej chwili mennice zwykle korzystają z zewnętrznych dostawców krążków monetarnych. A buble trafiają się nadal. Czasem przeoczone trafiają do obiegu, jak ta dziesięciogroszówka.

A czasem wyłapuje je kontrola jakości. I co wtedy? Nie ma już możliwości przekazania ich do przeróbki wewnątrz mennicy. Trzeba je przekazać na zewnątrz, ale trzeba je wcześniej zabezpieczyć przed możliwością puszczenia w obieg. Powszechnie stosowaną w tym celu metodą jest przepuszczanie monet przez "wyżymaczkę" tłoczącą na nich wzory zniekształcające rysunek i krążek. Te monety unieważniono ze względu na nieprawidłową wagę. Byłyby odrzucane przez wszystkie automaty sprzedażowe.

Z kolei te blaszki: 
to unieważnione destrukty. Monety, które zostały dwukrotnie uderzone stemplami, przy czym po pierwszym uderzeniu moneta nie została wypchnięta z prasy, tylko trochę się przesunęła. 

Mennica zadbała o to, by źle wybite monety nie trafiły do obiegu, ale nie udało się zapobiec ich wyjściu na rynek kolekcjonerski. Najprawdopodobniej z transportu albo już z firmy, w której miały zostać przerobione na blachę na nowe monety. Wygląda na to, że zdarza się to dość często, bo unieważnione monety trafiają na serwisy aukcyjne, ale nie sprzedają się po jakichś abstrakcyjnie wysokich cenach.



Printfriendly