Temat wyskoczył, jak królik z kapelusza, kiedy w aktualizowanym właśnie katalogu obiegówek PRL dobrnąłem do rozdziału poświęconego monetom fałszywym. Bo okres PRL nie różnił się w tym względzie od żadnego okresu historycznego i żadnego miejsca na Ziemi gdzie istniała jakakolwiek forma pieniądza. Zawsze byli (i są) ludzie, którzy chcieli zarobić dużo, szybko i możliwie bez wysiłku.
Fałszowanie pieniędzy to działalność z gruntu nielegalna, zbrodnia właściwie i jako zbrodnia zawsze była ścigana i karana najsurowiej, jak można, z karą śmierci włącznie. I w tej chwili Kodeks Karny w art. 310 ustala dla fałszerzy karę nie niższą, niż 5 lat więzienia. Ba! Za same przygotowania do tego "należą się" co najmniej trzy miesiące paki.
Kodeks Karny PRL w artykule o tym samym numerze też przewidywał dla fałszerzy pieniędzy karę od pięciu do 25 lat pozbawienia wolności. Nie ustalono wtedy jednak kary za przygotowania do fałszowania pieniędzy lub do rozprowadzania sfałszowanych.
W okresie PRL, na szkodę emitenta fałszowano głównie duże nominały. Pierwsze zarejestrowane fałszerstwo monet dotyczyło złotówek z roku 1949. Fałszowano oczywiście i aluminiowe pięciozłotówki z rybakiem (nie mam takiego egzemplarza) oraz późniejsze dwudziestozłotówki z wieżowcami i z M. Nowotko.
Wspominałem już wiele razy, że dla numizmatyków zajmujących się pieniądzem nowożytnym i najnowszym, świetnym źródłem informacji są czasopisma, od dzienników po periodyki branżowe. W dziennikach z czasów PRL pojawiały się od czasu do czasu informacje o zatrzymaniu fałszerzy pieniędzy, ale próżno by w nich szukać szczegółów.
Tych należało szukać w wydawnictwach specjalistycznych i nie mam tu wcale na myśli wydawnictw numizmatycznych. Kilka niezwykle interesujących tekstów znalazłem w periodyku Służba MO z lat 1965, 1968 i 1978. Sami zobaczcie, jak wspaniała to literatura i jak perfidne zbrodnie opisywała.
Cykl fałszerstwa monet zapoczątkował Józef Szmiglin z zawodu kowal, który w połowie maja 1951 roku w Ostródzie (województwo olsztyńskie) wyprodukował 70 falsyfikatów 1-złotowych monet emisji 1949 roku. Po przejrzeniu falsyfikatów, za nadające się do wprowadzenia w obieg uznał jedynie siedem, pozostałe zniszczył. W rezultacie zrezygnował również z kolportażu tych 7 wyselekcjonowanych falsyfikatów, wrzucając je do studni. W sierpniu 1951 roku jeden z miejscowych obywateli czyścił studnię i odnalazł wrzucone do niej falsyfikaty. Sądząc, że są to oryginalne money l-złotowe, udał się do sklepu i zakupił za nie papierosy. Sprzedawczyni po pewnym czasie zorientowała się, że są to falsyfikaty i zawiadomiła organa MO. W toku śledztwa Józef Szmiglin przyznał się do fałszerstwa. Zapytany o metody produkcji falsyfikatów wyjaśnił, że z walca żelaznego o średnicy nieco większej od złotówki uciął dwa krążki jednocentymetrowej grubości. W krążkach tych wytoczył otwory wielkości jednozłotowej monety. Następnie używając imadła, na dwóch innych (aluminiowych) krążkach odcisnął obraz obu stron monety. W ten sposób uzyskał na jednym krążku stronę przednią monety, na drugim krążku jej stronę odwrotną. Oba krążki umocował w otworach krążków żelaznych, uzyskując w ten sposób formę do odlewu monet. Monety odlewał ze stopu ołowiu i cyny.
Takich opowieści jest więcej. Wszystkie szczegółowe, z imionami, nazwiskami, zdjęciami , analizą typów fałszerstw.
Fascynujący jest opis wykonywania falsyfikatów srebrnych 200-złotówek z 1974 r.
Pomysł fałszowania monet zrodził się całkiem przypadkowo. Na kawałek folii aluminiowej leżącej na podłodze upadła mu moneta, którą nadepnął butem. Stwierdził wówczas, że odbiła się na folii wprost idealnie. Spostrzeżenie to postanowił wykorzystać do fałszowania srebrnych monet 200-złotowych, jako że folia aluminiowa odpowiadała swym wyglądem powierzchni tej monety. Jako materiał do wyrobu fałszywych monet posłużyły mu:
— folia aluminiowa srebrzysta,
— blacha z puszek konserwowych,
— ołów,
— klej epidian,
— lakier bezbarwny,
— srebrol (inaczej proszek aluminiowy).
Sposób produkcji tych monet przedstawił następująco: Arkusz folii aluminiowej zdobyty przy okazji w zakładzie pracy pociął na kawałki odpowiednio większe od monety 200-złotowej. Następnie oryginalną monetę 200-złotową odbijał na wyciętym kawałku folii. Przy tej operacji posługiwał się gumowym wałkiem o przekroju 35 mm lub zwykłym korkiem gumowym, wygładzając kontury monety, zawijając folię i odwzorywując ząbki. Po zawinięciu folii brzegi na obwodzie monety obcinał żyletką. Otrzymał w ten sposób odbitkę jednej strony monety, przypominającej kształtem wieczko pudełka. W ten sam sposób odbijał drugą stronę monety. Obie części folii z odbitymi konturami monety poddawał osobno usztywnieniu klejem epidianem używanym do sklejania metali, którego właściwością jest m.in. to, że dokładnie wypełnia miejsca wgłębione i szybko zasycha. Klej ten kupił w sklepie chemicznym. Na świeżą warstwę kleju nakładał krążek blaszany wycięty z puszki konserwowej, a po wyschnięciu kleju każda część fałszywej monety była względnie twarda. Aby nadać monecie właściwą wagę i grubość, przyklejał od wewnętrznej strony krążek ołowiany wyklepany z pancerza kabla. Po nałożeniu ołowianego krążka i przyklejeniu go epidianem do wewnętrznej strony jednej części nakładał drugą część fałszywej monety i obie te części razem sklejał. Składanie dwóch części monety można porównać do zamykania okrągłego pudełka. A zatem przekrój takiej monety składał się z następujących warstw: folii aluminiowej, kleju epidianu, blaszki z puszki konserwowej, kleju epidianu, ołowiu, kleju epidianu, blaszki z puszki konserwowej, kleju epidianu i folii aluminiowej. Obrzeże monety pokrywał cienką warstwą kleju bezbarwnego, aby nie było widać miejsc złączenia obu części, a następnie obtaczał monetę w srebrolu stosowanym w malarstwie pokojowym. Ząbki zaś na obwodzie falsyfikatu wygniatał oryginalną monetą 200-złotową.
Tak wykonana moneta była wiernym odbiciem oryginalnej srebrnej monety 200-złotowej. Może o tym świadczyć fakt, że w 7 wypadkach sprawcy udało się wprowadzić je w obieg.
Wszystkie te opisy dają obraz dość żałosny. Duży nakład pracy, marna jakość "wyrobów" z jednej strony i z drugiej, częsta niewątpliwa, choć nie wskazana wprost w publikacji "życzliwość" sąsiadów powodowały, że peerelowscy fałszerze monet krezusami nie zostawali. I to mnie nie dziwi.
Zdziwienie, zaskoczenie i osłupienie przeżyłem zabierając się za wykaz aktów prawnych tyczących, ogólnie rzecz biorąc, pieniądza PRL. Są to oczywiście typowe zarządzenia Ministra Finansów w sprawie ustalenia wzorów, stopu, próby, masy i wielkości emisji monet oraz terminu wprowadzenia ich do obiegu, zarządzenia o wycofywaniu z obiegu pewnych monet, ale też uchwały Rady Ministrów w sprawach związanych z systemem pieniężnym i w końcu to, co dostarczyło nieoczekiwanych wrażeń: Zarządzenie Prezesa Narodowego Banku Polskiego w sprawie zatrzymywania fałszywych znaków pieniężnych. Pierwszy raz wydane 11 listopada 1955 r. (Monitor Polski nr 116, poz. 1524). Zastąpione zarządzeniem z 28 stycznia 1983 (Monitor Polski nr 5, poz. 37), które z kolei zostało zastąpione zarządzeniem z 31 sierpnia 1989 r. (Monitor Polski nr 32, poz. 255).
Widzicie! "Status aktu prawnego: obowiązujący" I cóż w tym dziwnego? Na razie nic, ale kiedy zaczniemy czytać, to...
Czyli, jeśli macie powiedzmy sklep i klient zapłaci Wam za zakupy gotówką, a Wy stwierdzicie, że moneta lub banknot są wątpliwej oryginalności, to:
- zatrzymujecie podejrzany znak pieniężny
- sporządzacie protokół w trzech egzemplarzach
- oryginał protokołu i zatrzymany znak pieniężny przekazujecie do odpowiedniej jednostki MILICJI OBYWATELSKIEJ.
Czy wiesz droga czytelniczko/czytelniku, gdzie znajduje się "właściwa terytorialnie jednostka Milicji Obywatelskiej"?
Za Wikipedią:
Milicja Obywatelska – mundurowa formacja państwowa o charakterze policyjnym służąca do utrzymania systemu państwowego, walki z przestępczością oraz zapewnienia bezpieczeństwa publicznego, działająca w PRL oraz w Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1944–1990.
Od roku 1990 zadania MO przejęła Policja. Może gdzieś w odpowiednich przepisach, małymi literkami napisano, że w różnych innych obowiązujących nadal aktach prawnych, słowa Milicja Obywatelska należy czytać jako Policja, ale jakoś tego znaleźć nie potrafię.
Czy przypadkiem nie mamy tu pewnej sprzeczności z duchem ustawy z dnia 1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomniki?
Swoją drogą, dość dziwną datę wybrano na podpisanie tej ustawy.