Nie pamiętam teraz, przy okazji którego tekstu na blogu, jeden z czytelników napisał do mnie, że nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak w siedemnastym wieku zwykli ludzie mieszkający w Polsce dawali sobie radę z przeliczaniem cen na obiegową monetę. Nie dość, że funkcjonowało znacznie więcej niż dziś nominałów monet, to ich wzajemne stosunki były dość skomplikowane i na domiar złego zmieniały się w czasie. W drugiej połowie stulecia pojawił się problem dodatkowy - miedziane szelągi, które traktowano inaczej, niż wcześniejsze, bilonowe. Jakoś sobie z tym nasi przodkowie radę dawali. I nie tylko z tym, bo na rynku funkcjonowała też moneta obca, którą należało przeliczać na polską po bardzo różnych kursach.
Dla mojego korespondenta najgorsze było, jak sam przyznał, że wszystkich przeliczeń dokonywano na ułamkach zwykłych. Nie weszły jeszcze do powszechnego użytku, łatwiejsze w przeliczeniach, ułamki dziesiętne. Znano je już - w roku 1617 John Neper zaproponował stosowany do dziś zapis z użyciem kropki oddzielającej część całkowitą od ułamkowej, ale system nominałów oparty na wielokrotnościach trójki skutecznie zapewniał monopol ułamkom zwykłym.
Neper był Szkotem. W jego ojczyźnie również funkcjonował bardzo skomplikowany system nominałów pieniądza. System, który przetrwał zresztą aż do 15 lutego 1971 roku. Za kilka dni będziemy obchodzić półwiecze decymalizacji funta. Swoją drogą, czy ktoś wie, dlaczego na termin tej operacji wybrano trzeci poniedziałek lutego, a nie początek roku? W każdym razie, do 15.02.1971 r. funt dzielił się na 20 szylingów, albo 240 pensów (szyling liczył 12 pensów). Gdyby były tylko te trzy nominały monet, nie byłoby tak źle, ale oprócz nich bito jeszcze inne monety. Oczywiste - pół- i ćwierśpensówki, trzy- i sześciopensówki, ale też i mniej oczywiste - floreny, półkorony i korony. Ich wartość w pensach lub szylingach znajdziecie np. w Wikipedii.
Dlaczego to dziś piszę o skomplikowanym systemie monetarnym Imperium Brytyjskiego? Do 15 lutego, jak wspomniałem, mamy przecież jeszcze kilka dni. Powodem jest rocznica wprowadzenia jeszcze jednego, jeszcze dziwniejszego nominału - gwinei.
Gwineę, pierwszą brytyjską złotą monetę bitą maszynowo, wprowadzono 6 lutego 1663 roku. Jej poprzedniczką była ręcznie jeszcze bita moneta wprowadzona przez Jakuba I (James I Stuart) -suweren, od części legendy nazywany "unite". Suwerena liczono po 20 szylingów i tak też początkowo liczono nową monetę wprowadzoną przez Karola II. Ponieważ złoto, które posłużyło do bicia tych monet pochodziło z afrykańskiego Wybrzeża Gwinejskiego, przyjęła się nazwa gwinea. Bicie rozpoczęto 6 lutego 1663, ale legalnym pieniądzem gwinea stała się dopiero na mocy proklamacji z 27 marca tegoż roku. Karol II miał problemy z utrzymaniem wartości pieniądza srebrnego. Pisałem o tym pięć lat temu w tekście o Newtonie i Chalonerze. Szybko więc, początkowy kurs 1 gwinea = 20 szylingów, zaczął się zmieniać. Za złoto trzeba było dawać coraz więcej srebra. Samuel Pepys, o nim też trochę było we wpisie o Newtonie, kiedy w 1667 postanowił ewakuować rodzinę z Londynu zagrożonego atakiem Holendrów, postanowił też wymienić na złoto jak najwięcej srebra. W swoim sławnym dzienniku odnotował 13 czerwca 1667 r. że za sztukę złota (gwineę) musiał płacić 24, a nawet 25 szylingów. Po ustabilizowaniu się sytuacji monetarnej, w roku 1717 ustalono stały kurs gwinei na 21 szylingów.
Złote gwinee bito aż do wielkiej reformy monetarnej w roku 1816. Zastąpiono je suwerenami. Na tym żywot gwinei się nie zakończył. Nadal używano jej, jako jednostki obrachunkowej, równoważnej dwudziestu jeden szylingom. Aż do decymalizacji funta w roku 1971 ceny luksusowych dóbr, biżuterii, antyków, nieruchomości, koni wyścigowych itp. podawano w gwineach. Do dziś, oferty zakupu koni wyścigowych na aukcjach podaje się w gwineach. Kupujący płaci w funtach równowartość gwinei (około 1,05 funta), ale sprzedający otrzymuje tylko tyle funtów ile gwinei zapłacił kupiec. Różnica (5 pensów w każdej gwinei) jest tradycyjną dodatkową prowizją licytatora.
Obchodzimy dziś również rocznicę koronacji Władysława IV. Władysława koronowano w katedrze wawelskiej 6 lutego 1633 r., dwa dni po pogrzebie Zygmunta III. Wcześniejsza o przeszło dwudziestolecie koronacja na rosyjskiego cara nie doszła do skutku. Nie przeszkodziło to w wyemitowaniu kopiejek Władysława, jako wielkiego księcia i cara Rosji.
Za Władysława IV bito w Polsce praktycznie tylko monetę grubą - niezmiennie obowiązywał zakaz bicia drobnej monety ustanowiony w roku 1627. Chętni do podziwiania półtalarów, talarów i dukatów Władysława muszą albo dysponować zasobnym portfelem, albo udać się do któregoś z muzeów, od kilku dni znów otwartych dla zwiedzających. Na jak długo otwartych? Tego nie wie nikt, nawet osoby o tym decydujące.U Czapskich w Krakowie, podczas lockdownowej przerwy przygotowano nową wystawę czasową - "Gdzie Rzym, gdzie Krym... Mennictwo Złotej Ordy i Chanatu Krymskiego." Na wystawie monety z kolekcji S. Liszewskiego, J. Budyna i oczywiście Muzeum Narodowego w Krakowie. Kuratorami wystawy są: Dorota Malarczyk (Gabinet Numizmatyczny) i Sławomir Liszewski.
Trwa aukcja GNDM. Włączyłem na chwilę podgląd aukcji na żywo i mnie zatkało. Licytowano akurat denarki Kazimierza Jagiellończyka. Choć widzę, że ładne (stan oceniony na 2 i 2+), ceny uzyskane mocno mnie zaskoczyły. Nie wiem, czy gdybym miał teraz komuś początkującemu doradzać, którym z okresów naszej historii powinien się zainteresować i zacząć budować zbiór, czy zdecydował bym się doradzać zbieranie polskich monet historycznych. Przy tym poziomie cen za monety pospolite...
Dobry wieczór Panie Jerzy. Rzeczywiście ostatnia aukcja GNDM daje zwykłym kolekcjonerom dużo do myślenia. Ceny monet poszybowały bardzo mocno. Nie wiem czy jest to tylko wynikiem większego zainteresowania kolekcjonerów, czy też zwiększonym udziałem inwestorów. Marzenia o tym, aby zebrać emblematyczne monety z historii polskiego mennictwa (a pisząc to mam na myśli tylko drobne nominały, no niech będzie do orta włącznie) dziś już staje się nieosiągalne. Pozostaje szukać dla siebie niszy, lub zmniejszyć częstotliwość zakupów. Pozdrawiam Pana serdecznie i życzę zdrowia oraz kolekcjonerskiego szczęścia.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem ceny na gleldach internetowych sa spowodowane wieloma czynnikami. Corona sprawila ze rynki staroci zostaly wyeliminowane na czas nieokreslony, a mniejsza konkurencja na rynku ( mniejsza podaz ) powoduje pierwszy wzrost cen. Tym samym wielu sprzedajacych na internecie wykorzystuje moment i zawyza ceny- lub przesadza w opisie stanu moment- zawyzajac te stany a tym samym cene ( jest oczywiscie paru uczciwcow co tego nie robi). Drugi element- dlugi Panstwa spowoduja rosnaca inflacje- co powoduje ucieczke w dobra materialne mogace uchronic przed inflacja. Inwestorzy nie sa zbieraczami, a wiec sprzedajacy maja lekka przewage aby wcisnac wygorowane ceny. Po coronie oczywiscie ceny sie ustabilizuja, ale niestety dla zbieraczy na wyzszym poziomie. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńWzrost cen, moim przynajmniej zdaniem, nie wynika z tego, ile sobie życzą sprzedający. Decydującą rolę odgrywają kupujący, którzy decydują się płacić coraz więcej. Pytaniem najważniejszym jest, kim są ci kupujący - kolekcjonerami, czy inwestorami?
UsuńInwestują na krótko, czy na długo?
Z sytuacji na rynku monet a takze sztuki nasöwa mi sie wniosek ( oczywiscie subiektywny wniosek ), ze wiekszosc kupujacych mozna zaliczyc do grona inwestoeröw, ktörzy w obecnej sytuacji gospodarczej w Europie i na swiecie uciekaja z nadwyzka pieniezna w wartosci materialne jak nieruchomosci, zloto, kolekcje, itp. Oczywiscie sa to ludzie, ktörzy na pewno nie zarabiaja przecietnej krajowej, dlatego nie gra dla nich normalna cena zadnej roli. Czy zachowaja te wartosci dlugoterminowo czy tez pozbeda sie ich po stabilizacji gospodarczej ? mysle ze dla ludzi z wyzszych pieter pospiech nie gra duzej roli, a pozatym jest zlym doradca, z drugiej strony wszystko zalezy od sytuacji osobistej inwestora. Wniosek - wszystko mozliwe, ale po pewnym nieokreslonym czasie. Dla nas "normalos" sytuacja cenowa niekorzystna. Pozdrawiam
Usuń