Google Website Translator Gadget

piątek, 20 września 2024

W odwiedziny do ulubionego stoika.

 O kogo chodzi? Oczywiście o tego jegomościa. 

A o jakim miejscu będzie mowa? 
O Caruntum, które było bazą operacyjną Marka Aureliusza podczas wojen z Markomanami w latach siedemdziesiątych II wieku n.e. Tam podobno powstała księga druga Rozmyślań.

Carnuntum – początkowo obóz wojskowy nad Dunajem założony na miejscu osady celtyckiej,  stopniowo rozbudowywane, zostało w II wieku stolicą Górnej Panonii (Pannonia Superior). Pierwsze wzmianki z roku 6 n.e. dotyczą wyprawy Tyberiusza (jeszcze nie cesarza) przeciw Markomanom. Obóz, początkowo z drewniano-ziemnymi umocnieniami, rozwinął się w połowie wieku pierwszego. Początkowo stacjonował tam legion X (Legio X Gemina), później legion XV (Legio XV Apollinaris). Za czasów Trajana do obozu przeniesiono legion XIV (Legio XIIII Gemina Martia Victrix). Przy rozrastającym się obozie obozie wyrosła duża osada cywilna, którą cesarz Hadrian podniósł do rangi municypium (Municipium Aelium Carnuntum). W roku 194 Septymiusz Sewer połączył obóz i osadę cywilną i nadał jej tytuł kolonii (Colonia Septimia Aurelia Antoniniana Carnuntum). W tym czasie Caruntum miało już około 50 tysięcy mieszkańców. Było ważnym punktem na granicy cesarstwa i na szlakach handlowych.
Na tyle ważnym, że w roku 308 odbyło się tu historyczne spotkanie cesarza Dioklecjana i jego  współcesarzy Maksymiana i Galeriusza. Próbowano rozwiązać rosnące napięcia w Tetrarchii. Bezskutecznie. Galeriusz mianował Licyniusza augustem w miejsce Waleriusza Sewera (zginął z rąk uzurpatora Maksencjusza). Nakazał Maksymianowi, który próbował powrócić do władzy, by ustąpił na stałe. Mieszkańcy Carnuntum na próżno błagali Dioklecjana by samodzielnie przejął władzę w cesarstwie. 
Później było już tylko gorzej - ataki ludów z północy, kolejni uzurpatorzy...
Stolicę przeniesiono do niedalekiej Vindobony (dzisiejszy Wiedeń). Próby Walentyniana I by przywrócić znaczenia miastu spełzły na niczym. Miasto opuszczone przez ludność cywilną zniszczyli Markomanowie (rok 395). 

Tyle wstępu. Przygotowując wakacyjny wyjazd zaplanowałem wizytę w Petronell-Caruntum. Zatrzymaliśmy się w niedalekim Marchegg. Miejscu nie tak ważnym i ciekawym, ale też godnym polecenia. Pałac, park z pięknymi drzewami, kolonia bocianów, mnóstwo ścieżek rowerowych. 

Marchegg, 350-letni platan z pniem o obwodzie 14 metrów.

Pora na Caruntum. Najpierw oczywiście bilety i folder pomocny przy zwiedzaniu. 

Całość kompleksu Caruntum w czasach świetności wyglądała tak. 

Zwiedzanie rozpoczęłiśmy od miasta cywilnego. Po przejściu przez niewielką wystawę z multimedialnym wprowadzeniem wychodzimy na zalane słońcem miasto...

Na maleńkiej części rzymskiego cywilnego miasta zrekonstruowano kilka budynków: dom handlarza oliwą, dom Lucjusza - bogatego mieszkańca miasta, luksusowe rezydencje - Domus Quarta i Villa Urbana, termy i sąsiadującą z nimi noclegownię. Grube kamienne mury i wiatr od Dunaju powodowały, że mimo przeszło 30 stopni w cieniu, nie było źle. Pomagały też termosy z chłodną wodą. 
Odbudowana część miasta to po prostu skansen, ale inny niż te do których przyzwyczailiśmy się w Polsce. W Caruntum oryginalne są tylko niektóre kamienne podłogi i odsłonięte fundamenty budynków. Reszta - mury, dachy i wyposażenie to rekonstrukcje. Wszystkiego można dotknąć, można sprawdzić, jak leżało się na łożach w wypoczywalni przy termach, można wchłaniać zapachy ziół w kuchni. Rewelacja.



Po jakichś dwu/trzech godzinach wsiedliśmy do nagrzanego słońcem samochodu, klima na max i po paru minutach zatrzymaliśmy się na parkingu przy amfiteatrze miasta wojskowego. 
Kiedyś mogło w nim zasiadać do ośmiu tysięcy widzów! Dziś ruiny nie wyglądają okazale, ale odrobina wyobraźni i szczęścia (nie ma przypadków, panie doktorze)... 
Żar lał się z nieba, a tam grupa rekonstruktorów ćwiczyła przed pokazami walk gladiatorów. Wystarczyło tylko wyobrazić sobie, że to nie topole tylko cyprysy. No, gdyby jeszcze nie było tych masztów linii energetycznej.

Znów do samochodu, jeszcze kilka minut i kolejny parking. Za nami muzeum i pomnik jego fundatora. 
Znacie te wąsy i bokobrody. Nie do pomylenia.
W środku muzeum, cuda. Tym razem nie rekonstrukcje, tylko oryginały z wykopalisk prowadzonych w Caruntum od końca XIX wieku. Fantastyczne szkło. 
Niezliczone fibule, niektóre o nieoczywistych kształtach. 
Biżuteria, przedmioty codziennego użytku, przyrządy medyczne...
Oczywiście są i monety. Niestety sposób prezentacji mało przyjazny dla zwiedzających - wszystko w dużych gablotach za szkłem odbijającym otoczenie jak lustro. Źle się tam fotografuje. I przy monetach ten sam system opisu jaki widać na zdjęciach ze szkłem i fibulami - malutkie numerki i opis do nich umieszczony na dole gabloty. 
Imponująca gablota ze złotem. Tu na potrzeby bloga zadziałał GIMP.
Oczywiście nie mogło zabraknąć monet Regaliana

I tak zeszły nam kolejne godziny. Na szczęście w tym, w sumie niewielkim ale bogatym w eksponaty muzeum była klimatyzacja. W powrotnej drodze na nocleg w Marchegg przystanek na obiad, wieczorem kilka kilometrów na rowerach dookoła miasteczka i w końcu świetne, zimne piwo. Bardzo udany dzień. 

A teraz jeszcze o czymś, co nas zaskoczyło. Zauważyliście cenę biletu? 22 euro za dwie osoby to niewiele w porównaniu z cenami biletów w wielu polskich muzeach. A bilety pozwalały na wstęp nie tylko do skansenu ale i do amfiteatru i do muzeum w Bad Deutsch Altenburg. I wisienka na torcie - bezpłatne parkingi przy wszystkich trzech obiektach. 

Niewykluczone, że jeszcze kiedyś powtórzymy pobyt w Marchegg. Tymbardziej, że powrotny bilet na pociąg do Wiednia (około godziny w jedną stronę) kosztuje niecałe 35 euro (dwoje seniorów po 60-tce). Świetna alternatywa wyjazdu samochodem - odpadają koszty parkingów i czas na poszukiwanie wolnych miejsc. 
Do Bratysławy też blisko, tylko 35 kilometrów, ale w tym przypadku lepiej wybrać samochód. 
Moim zdaniem to niezły pomysł na tygodniowy wyjazd. 
Najlepiej posezonowy, bo bez tłumów turystów, bez upałów i pewnie taniej.

Printfriendly