Google Website Translator Gadget

niedziela, 22 grudnia 2019

Najnudniejsze zajęcie na świecie.

Nadszedł ten etap pisania książki o miedziakach A3S, którego obawiałem się od dawna - tworzenie indeksów, tabeli konkordancji i na koniec korekta.
Kto tego nie ćwiczył, nie zrozumie.
Niestety, o czym już pisałem, edytor Ridero dostarcza wyłącznie mechanizmy automatycznego tworzenia spisu treści (o ile pamięta się o konsekwentnym stosowaniu stylów) i tworzenia przypisów. Indeksy trzeba tworzyć ręcznie. Nie dość, że zajęcie nudne, to jeszcze łatwo coś istotnego przeoczyć.
Tabela konkordancji, moim zdaniem w tym przypadku niezbędna, siłą rzeczy musi być rozbudowana. O ile nie ma problemu z katalogami popularnymi, typu Kopicki, Parchimowicz, Kahnt, to Czapski, Kamiński+Żukowski i Gumowski (Gubin i jego mennice) zmuszają do wysiłku i wymagają przemeblowania okolicy. Dała by mi żona popalić, gdybym próbował czegoś takiego przed świętami! Najlepiej mieć pod ręką duży stół i otwarte wszystkie te katalogi. Takiego stołu, ani miejsca nań nie mam, musiałem więc poradzić sobie inaczej. Kilka godzin skanowania, obróbki w OCR (by móc korzystać z wyszukiwania tekstowego) i praca staje się wygodniejsza. Brak podręcznego stołu - wróć! - drugiego monitora pracy nie ułatwia, ale i tak jest łatwiej niż zrywanie się co chwilę od klawiatury, żeby zajrzeć do tej, czy innej książki.
Na deser (???) zostawiam sobie korektę ortograficzną i gramatyczną. W ortograficznej pomaga edytor, w gramatycznej pamięć i SJP. Korekta rzeczowa trwa cały czas. Najlepiej byłoby powierzyć ją komuś innemu, ale gdzie znaleźć kogoś kto primo, zna temat, secundo, nie będzie próbował narzucać swoich poglądów. Ten etap zresztą już przećwiczyłem z lepszym lub gorszym skutkiem. Częściej gorszym.

P.S.
Od 29 stycznia 2020 książka jest dostępna tu:
https://ridero.eu/pl/books/miedziane_monety_koronne_augusta_iii/


Pora na monetę.
Jeden z niedawnych nabytków z Allegro. Okazuje się, że mimo "udoskonaleń" serwisu, udaje się od czasu do czasu kupić coś ciekawego.
Bydgoski półtorak Z3W z 1621 r. "Populares", nieprawdaż? A może nie?

Na wszelki wypadek, gdybym nie znalazł czasu, że by tu coś napisać przed świętami, wszystkim Czytelnikom - RADOSNYCH ŚWIĄT, z wszystkimi oczywistościami: spotkaniami rodzinnymi, prezentami, obżarstwem, lenistwem i niektórymi innymi grzechami głównymi.


czwartek, 12 grudnia 2019

Kto nabił tę puncę?

Niedawno na Allegro zakończyła się aukcja pięciozłotówki z 1933 roku w stanie zachowania ocenionym przez NGC na AU58 - prawie mennicza. W tytule aukcji oprócz nominału, rocznika i stanu zachowania dodano informację "z puncą JCh". Przyznacie, że kogo, jak kogo, ale mnie ten dopisek musiał zaintrygować. Moneta wygląda tak.
Wprawne oko oprócz puncy przy nodze Orła wypatrzy drugi jej odcisk na rewersie, na godzinie 4:30. Z bliska punca wygląda tak.
W porównaniu z puncą Czapskiego - duża.
Moneta poszła za 511 złotych, ale to nie ja ją kupiłem. Nie ja też nabiłem tę puncę. W opisie aukcyjnym, sprzedawca dodał jeszcze, że "Dotarliśmy do jednego notowania monety z taką puncą, była to moneta OST 2 kopiejki 1916". Mamy więc do czynienia z puncą własnościową, kolekcjonerską najprawdopodobniej. 
Czyją? Kiedy nabitą?
Czy ktoś z Was zna odpowiedź?

August III prawie na ukończeniu. Prawie, bo natrafiłem na kolejne zapomniane dziełko.
Wiadomości o wszystkich w Dreźnie żyjących artystach.
Są w nim wymienieni i opisani między innymi drezdeńscy medalierzy Christian Sigismund Wermuth
oraz Johann Friedrich Stieler.
Te dwie notatki to w sumie kilkanaście stron do przetłumaczenia i sprawdzenia, czy nie ma tam jakichś nieznanych mi dotąd powiązań z interesującym mnie tematem. Oprócz tego muszę jeszcze sprawdzić, czy przy którymś z innych nazwisk nie pojawiają się informacje o związkach z mennictwem. Szkoda, że format pliku nie pozwala na wyszukiwanie tekstowe.
Nie ma w książce nic o Carlu Christianie Pribusie, który zmarł rok przed wydaniem książki. Ciekawe, czy Keller miał zebrane wiadomości na jego temat i nie umieścił ich w książce, bo ta dotyczy "w Dreźnie żyjących", czy po prostu nie uznał go za artystę.

wtorek, 26 listopada 2019

Rozpoznanie bojem. Albo walką - co kto woli.

Za Wikipedią:
"Rozpoznanie walką – sposób przeprowadzenia rozpoznania taktycznego przez wydzielone siły i środki ... w celu zdobycie najbardziej wiarygodnych informacji. Rozpoznanie walką prowadzi się w czasie przygotowywania działań lub w trakcie ich trwania, gdy zdobycie pożądanych informacji innymi sposobami jest niemożliwe. Po wykonanym zadaniu, siły prowadzące rozpoznanie walką mogą atakować lub wycofać się."
Odrzuciłem najbardziej wojskowe fragmenty definicji, bo moje rozpoznanie bojem (walką) jest jak najbardziej pokojowe. Kluczowe fragmenty podkreśliłem.

Rzecz w tym, że powoli (bardzo powoli) ale systematycznie zbliżam się do momentu ukończenia pracy o szelągach i groszach koronnych Augusta III, co oznacza konieczność podjęcia decyzji o sposobie jej opublikowania.
Wcześniejsze moje doświadczenia w tej kwestii kierują mnie w stronę publikacji w formie cyfrowej (e-book) i to pomimo konkretnej i powtarzanej ofercie pomocy w wydaniu książki drukiem. Powodów jest wiele; zaczynając od uwarunkowań finansowo-prawnych, na lenistwie kończąc. Od trzech lat sprzedaję swoje katalogi specjalizowane w formie e-booków i jestem z tej formy zadowolony. Zero wysiłku związanego z dystrybucją i rozliczeniami z urzędem skarbowym przy stałym strumyczku wpłat na konto. Strumyczku, nie rzece, ale sączącym się stale. Krótko mówiąc - dochód pasywny, czyli to, co lenie lubią najbardziej.
Za Wikipedią:
"Dochód pasywny – oznacza dochód bez stałego angażowania własnej pracy. Dochód pasywny otrzymywany jest wtedy, gdy raz wykonana praca (akcja, działanie) przynosi zyski, przez określony czas."
Z drugiej strony, regularnie jestem proszony o wznowienie sprzedaży drukowanych katalogów. Niedawno nawet zdarzyło mi się podpisywać katalogi, które jeden z kolekcjonerów (za moją zgodą)  wydrukował i oprawił, niemałym jak sądzę kosztem - wcześniej kupując je w formie e-booków. Zacząłem więc szukać możliwości jednoczesnego zadowolenia mojego lenistwa i chęci posiadania drukowanych katalogów deklarowanej przez niektórych kolekcjonerów.
Zainteresował mnie projekt RIDERO.
Nie dość, że oferujący sprzedaż w wielu księgarniach internetowych, to dodatkowo umożliwiający nabywanie wersji drukowanej, na zasadzie druku na zamówienie i to w całkiem rozsądnych kosztach. Poczytałem opinie na jego temat, sprzeczne, jak to zwykle w Internecie i "w celu zdobycie najbardziej wiarygodnych informacji" postanowiłem wypróbować jego możliwości na publikacji mniej obszernej. Oczywistym kandydatem był pierwszy tom mojego katalogu - Królestwo Polskie 1917-1918. Tym bardziej, że od czasu ostatniej jego aktualizacji dotarłem do nowych informacji.
Pierwsze próby wypadły zniechęcająco. Edytor na stronie Ridero jest jak dla mnie nadmiernie samodzielny. Do tego stopnia, że nie mogłem skorzystać z oferowanej możliwości publikacji poprzez ładowanie pliku  LibreOffice albo MSWord. Gdybym pisał opowiadania albo powieść, byłoby OK. Niestety w przypadku katalogu z tabelami i zdjęciami cały układ rozsypywał się w coś nie do przyjęcia. Metodą prób i błędów doszedłem do tego, jak uzyskać akceptowalną formę publikacji. Kilka wieczorów (August III zgodził się troszkę poczekać) i jest!
https://ridero.eu/pl/books/specjalizowany_katalog_monet_polskich_krolestwo_polskie_1917_1918/
Można zamawiać wersję cyfrową, można drukowaną. Jeśli ta forma dystrybucji się sprawdzi, książka o saskich miedziakach pojawi się w tym samym miejscu, a później pewnie i pozostałe katalogi i może coś jeszcze.

P.S.
Nie mają szczęścia niemieckie muzea. Najpierw Berlin i ta stukilogramowa, złota "moneta", teraz Drezno... Cztery lata temu podziwiałem zbiory Grünes Gewölbe, w tym i "zniknięte" brylanty. Jeśli to nie kradzież dla okupu, jeśli precjoza zostaną pocięte, brylanty wyłuskane i rozproszone, to strata będzie niewyobrażalnie wielka.
Swoją drogą, chyba zanadto ufamy elektryczności. Pstryk! i nic nie działa. Armagedon. Można wszystko i jednocześnie nic nie można. Trafiłem kiedyś na takie czytadło: "Blackout : najczarniejszy scenariusz z możliwych" napisane przez Marca Elsberga. Warto przeczytać, choćby po to, żeby uzmysłowić sobie co oznacza brak prądu w skali kraju albo kontynentu, trwający dłużej niż tydzień. To coś, czego konsekwencje trudno sobie wyobrazić.

P.P.S
3 grudnia 2019
Rozpoznanie bojem zakończyło się sukcesem. Drukowany egzemplarz autorski dotarł dziś - jest OK. Raport sprzedaży za listopad też napawa optymizmem. W końcu to było tylko kilka dni. Dziękuję wszystkim nabywcom i odwiedzającym stronę książki.
Wobec powyższego kontynuuję pracę na pełnych obrotach nad publikacją książki o miedziakach A3S przez Ridero.

P.P.P.S.
Od 29 stycznia 2020 książka jest dostępna tu:
https://ridero.eu/pl/books/miedziane_monety_koronne_augusta_iii/



piątek, 8 listopada 2019

Jedna ciekawostka i trzy zaproszenia.

Od ciekawostki zacznę. Wyobraźcie sobie, że są na świecie mennice, które od dziesięcioleci, regularnie, bez żadnych ponagleń i przypomnień publikują szczegółowe dane o swojej działalności. Bardzo szczegółowe dane, teraz dostępne od ręki na dwa kliknięcia.
Tak, chodzi o mennice z USA, ale nie tylko.
Dane, które mam na myśli można pobrać ze strony https://www.usmint.gov/
albo znaleźć w amerykańskich numizmatycznych tygodnikach. Tak. Tygodnikach, a nie miesięcznikach albo kwartalnikach. Nie tylko o wielkości produkcji. Publikuje się też dane o sprzedaży monet kolekcjonerskich i bulionowych. To nie moja bajka, ale gdybym bawił się w "małego inwestora", śledziłbym te dane bardzo uważnie.
Pisałem tu kiedyś o sprawozdaniach znalezionych w zaoceanicznych bibliotekach cyfrowych.  Są w nich dane nie tylko o monetach, ale i o narzędziach do ich produkcji - o stemplach.
Teraz ciekawostka właściwa. Kilka przykładów danych o wydajności stempli jednocentówek z Lincolnem.
Rok 1909 - parą stempli bito około 150 000 monet. 1914 - niecałe 200 000. Z niewielkimi zmianami było tak do lat 70-tych XX w. do momentu zmiany stali używanej do wyrobu stempli i nowej technologii ich utwardzania. Od tego czasu stemplami awersu bito około miliona centów, rewersu 1,2 miliona. W latach 80-tych żywotność stempli pogorszyła się, bo zaczęto bić centy na krążkach cynkowych powlekanych miedzią zamiast na miedzianych. Ilość monet bitych parą stempli spadła - w 1985 r. stempel awersu wystarczał na 680 000 monet, rewersu na 850 000.
Jeśli, jak wynika z pierwszej ilustracji, w roku 2019 obie mennice wybiły łącznie 6,27 miliarda centów, to wymagało to użycia ponad 9200 stempli awersu i prawie 7400 stempli rewersu. Jeśliby mennice pracowały na okrągło, przez 365 dni w roku, to każdego dnia trzeba by w nich wykonywać ponad 20 par stempli.
A swoją drogą, po co im tyle jednocentówek???

Teraz zaproszenia.
Najpierw na najbliższy, poświąteczny wtorek, do Czapskich.
Warto wybrać się wcześniej i zwiedzić wystawę czasową poświęconą fałszerzom i ich wyrobom. Ja mam to już za sobą.

Dwa dni później, też u Czapskich, dwa wykłady prof. Koray'a Konuk'a (CNRS-Uniwersytet Bordeaux Montaigne):
  •  “The 2015-2018 archaeological campaigns at Euromos in Caria" (rozpoczęcie: 13.00)
  •  “A recent project in digital humanities: Historia Numorum Online” (rozpoczęcie ok. 14.30)
Termin: 14 listopada 2019 r. (czwartek)
Miejsce: sala audiowizualna Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego, Kraków, ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego 12.

Krótki odpoczynek i z dawnej stolicy przenosimy się do obecnej.
Wykład, jak widzicie, w ramach promocji Szesnastego Międzynarodowego Kongresu Numizmatycznego, który odbędzie się w Warszawie w dniach od 19  do 24 września 2021 r. Pozornie to daleka przyszłość, w rzeczywistości to prawie pojutrze. Szczegóły na oficjalnej stronie Kongresu http://inc2021.pl/.
Zwróćcie uwagę, na zakładkę "Registration". Wysokość opłat w pierwszym odruchu odrzuca. Uważniejsza lektura to pierwsze wrażenie łagodzi. Członkowie PTN mają dużą zniżkę, studenci takoż, większą, jeśli zarejestrują się odpowiednio wcześnie (Early bird fee). Warto zastanowić się nad odłożeniem paru złotych, bo taka okazja do obcowania z numizmatyką i numizmatykami przez duże, duże N nieprędko się powtórzy.


środa, 16 października 2019

Osiołkowi w żłoby dano...

Pierwszego października skarżyłem się na niemożliwe do ogarnięcia bogactwo oferty nadchodzących i ledwo co zakończonych imprez numizmatycznych. Na szczęście nie stało się tak, że "...oślina pośród jadła - Z głodu padła.".
Wyboru dokonałem i pomimo miłego zaproszenia z Warszawy, 5 października zameldowałem się w Krakowie na TWNA i nie żałuję.
Było (jak zwykle) bardzo ciekawie. I na wykładach

 
i podczas zwiedzania niedawno otwartej wystawy czasowej "UWAGA! FAŁSZERSTWO", na której pokazano falsyfikaty na szkodę emitentów i na szkodę zbieraczy od antyku aż po PRL.
 Nie mogło oczywiście zabraknąć fałszerskich narzędzi - stempli wykonanych przez Majnerta.
 Pokazano fragmenty skarbów złożonych wyłącznie z monet fałszywych (oczywiście z epoki).
 Oglądaliśmy XIX-wieczne fałszerstwa (i monety fantazyjne, nie mające odpowiedników wśród monet oryginalnych) często produkowane, co tu dużo mówić, właściwie na zamówienie kolekcjonerów pragnących pochwalić się unikatami niedostępnych innym zbieraczom.
 Wśród monet nowszych zwracały uwagę przedwojenne falsyfikaty na szkodę emitenta unieważnione przez perforację (o wymyślnych kształtach). Najbardziej zaskoczyło mnie, że między nimi były też monety o najniższych nominałach - 1 i 2 grosze. Mam w zbiorze fałszywe pięciogroszówki, ale nie przypuszczałem, że komuś mogło się opłacać podrabianie drobniejszych nominałów.
Obok pokazano falsyfikaty, na które codziennie natykamy się na aukcjach internetowych i giełdach staroci. Szkoda, że nadal wielu zbieraczy i to nie zawsze tych początkujących nabiera się na te wyroby.
 Na wystawie nie pokazano falsyfikatów monet III RP. Powodem są ograniczenia nakładane przez Narodowy Bank Polski. Najnowszymi falsyfikatami na szkodę obiegu były monety z okresu PRL.
Tematyka naśladownictw i fałszerstw pojawiła się, jak widzicie, i podczas wykładów. Żywa dyskusja rozgorzała po wykładzie profesora Mariusza Mielczarka. Obecni z niedowierzaniem słuchali o praktycznie przemysłowej produkcji monet antycznych na południu Europy, o problemach z ustalaniem autentyczności monet, które pojawiają się jako unikaty, nieznane z kolekcji muzealnych, nienotowane w literaturze naukowej ani na aukcjach i  perfidii osób rozprowadzających falsyfikaty. Perfidii polegającej na próbach uwiarygadniania falsyfikatów poprzez podrzucanie ich na stanowiskach archeologicznych i dodawanie do nieopracowanych skarbów przechowywanych w muzeach. A po tym wszystkim wystawa, z której wiele eksponatów, wielu zbieraczy kupiłoby, wierząc święcie, że to oryginały!
Coraz bardziej musimy uważać przy nabywaniu nowych okazów do zbiorów i to bez względu na to, czy chodzi o monety rzadkie i kosztowne, czy pospolite, wręcz tanie.

Podczas dyskusji między wykładami i w rozmowach w czasie zwiedzania wystawy, pojawił się też temat masowej, chińskiej produkcji współczesnych monet polskich (i nie tylko). Było nie było, jest to podrabianie oficjalnego pieniądza państwowego, wszystko jedno, czy chodzi o monety obiegowe, czy kolekcjonerskie. Do tej pory proceder ten, pomimo sygnałów ze środowiska kolekcjonerskiego, nie wywoływał żadnej oficjalnej reakcji ze strony NBP. Nie znaczy to, że import i sprzedaż tych wyrobów zawsze pozostaną bezkarne. Niecały tydzień po zakończeniu TWNA przeczytałem taką wiadomość:

29-latek z Opoczna na różnych portalach aukcyjnych oferował do sprzedaży fałszywe pieniądze kolekcjonerskie. Przeszukując jego mieszkanie policjanci znaleźli 5 tysięcy numizmatów różnych walut, a także aktualnie używanych w obiegu. Mężczyźnie grozi kara do 10 lat więzienia.
Opoczyńscy kryminalni ustalili, że mężczyzna monety - które nie były oryginałami - kupował przez Internet z różnych źródeł, w tym z portali międzynarodowych. Wszystkie sprzedawał później jako autentyczne. Tymczasem wiadomo już, że przynajmniej część z oferowanych przez mężczyznę monet była podrobiona.
Mężczyzna usłyszał dwa zarzuty: przygotowania do sprzedaży oraz sprzedaży podrobionych monet. Za handel podrobionymi pieniędzmi grozi kara nawet do 10 lat pozbawienia wolności.
Decyzją prokuratora wobec mężczyzny zastosowano dozór policyjny oraz poręczenie majątkowe.
Mowa, zauważcie, o podrabianych pieniądzach - o pieniądzu obiegowym. Niestety, jak dotąd nie natknąłem się na żadną wzmiankę, że komukolwiek postawiono zarzuty w związku ze sprzedawaniem fałszywych monet historycznych, niebędących pieniądzem obiegowym. A szkoda, bo kilku zajmujących się tym gagatków grasujących na Allegro znają wszyscy uważni bywalcy forum TPZN.

wtorek, 1 października 2019

Róg obfitości

Prawdziwy róg obfitości. Taki jak w ręku Fortuny na małym brąziku Galiena.
Oczywiście mam na myśli obfitość wydarzeń numizmatycznych, które przyniosła nam tegoroczna jesień. I nie tylko o znakomite aukcje mi chodzi. Co tam aukcje, kiedy przychodzi wybierać między:
  • otwarciem nowej wystawy czasowej u Czapskich (19.09.2019),
  • Seminarium Numizmatycznym w Praszce pod hasłem „Kolekcjonerstwo, kolekcje i kolekcjonerzy numizmatyczni” (21.09.2019),
  • Międzynarodową Konferencją Numizmatyczną NUMISMATICA CENTROEROPAEA IV w Kremnicy (23-26.09.2019),
  • Toruńskimi Warsztatami Numizmatyki Antycznej (też u Czapskich) (4-5.10.2019),
  • kolejną sesją wykładową organizowaną przez Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka (5.10.2019),
  • Pomorską Sesją numizmatyczną w Gdańsku (4-5.10.2019),
  • Targami Kolekcjonerskimi w Poznaniu (19.10.2019).
I to  wszystko w ciągu jednego miesiąca, a wypisałem tylko te wydarzenia, w których miałem i mam ochotę wziąć udział. Najbardziej żałuję, że brakło mi urlopu, żeby pojechać do Kremnicy. Raz, że miejsce piękne, dwa, bo grono prelegentów i tematyka gwarantowały moc wrażeń. Trudno, pozostaje czekać na zapowiedziane na rok 2020 wydanie materiałów pokonferencyjnych.

A skoro już przy wydawnictwach jesteśmy, to też nie ma na co narzekać. W ostatnim czasie wydano:
i piękne katalogi aukcyjne. Zapowiedziano też kolejne ciekawe publikacje - "Katalog polskich medali XIX-wiecznych" Jacka  Strzałkowskiego i ostatnią, pośmiertną (niestety) książkę Jarosława Dutkowskiego.
Śmierć dr. Dutkowskiego, jak przypuszczam, całkowicie pokrzyżowała plany internetowych wydań Przeglądu Numizmatycznego. Nie wiadomo, czy SNP będzie kontynuowało plany w tym zakresie. Szkoda, bo w tej chwili brak regularnie (i często) ukazującego się czasopisma dla kolekcjonerów monet. Zwykłych kolekcjonerów, niekoniecznie zainteresowanych numizmatyką, jako nauką. Facebook z mnogością rozproszonych profili firmowych, muzealnych, stowarzyszeniowych i prywatnych nie zastąpi pigułki informacyjnej w postaci drukowanego miesięcznika (marzyłby mi się tygodnik!) albo aktywnie redagowanego portalu internetowego.

Do tego wszystkiego dochodzi żmudna (naprawdę żmudna) praca nad wykończeniem książki o saskich miedziakach. Nie dziwcie się więc, że ostatnio nie mam czasu na nowe wpisy na blogu.
Poza tym, na monetach świat się nie kończy. Czasem trzeba oderwać się od monitora, książek, giełd i pooddychać świeżym powietrzem.

czwartek, 5 września 2019

Tak długiej przerwy jeszcze nie miałem.

Żyję i mam się dobrze, ale...
Często tu powtarzałem, że na monetach świat się nie kończy. Tak się składa, że w tym półroczu monety musiały oddać pole innym aktywnościom. I dobrze.
Oczywiście stale pracuję nad miedziakami Augusta, ale w tej dziedzinie nie zdarzyło się nic na tyle spektakularnego, by zasłużyć na wpis na blogu.

Eleniasz (pozdrowienia) napisał ostatnio o swoich sukcesach i porażkach w aukcyjnych bojach o srebro SAP. Ja niestety musiałbym ograniczyć się do ubolewania nad porażkami. Na aukcjach "żywych" w tym roku nie upolowałem nic. Z jednej strony żal, z drugiej - kupka na przyszłe zakupy rośnie, choć nie sądzę by na tyle, bym miał szanse na zbliżających się aukcjach GNDM, Niemczyka czy PDA. To, co chętnie bym do zbioru włączył, albo już na etapie ceny wywoławczej przebija poziom, który uważam za rozsądny, albo lokuje prawdopodobieństwo wygranej na poziomie prawdopodobieństwa trafienia szóstki w Lotto, bo pamiętam przebieg poprzednich aukcji. Nic to.

Nie tylko nieszczęścia chodzą parami.
Wczoraj, najpierw trafiło do mojej skrzynki zaproszenie na otwarcie nowej wystawy czasowej u Czapskich.
Chętnie bym do Krakowa pojechał, ale ten termin mam od dawna zaklepany na "inne aktywności". Ledwo podziękowałem za zaproszenie, przepraszając, że nie przyjadę, dostałem informację o innym krakowskim wydarzeniu.
Ten termin (przynajmniej częściowo) mam wolny. Będą dwie pieczenie na jednym ogniu, bo ostatnim punktem programu jest zwiedzanie wspomnianej wyżej wystawy czasowej.

Żeby nie było, że do zbioru nic nie przybywa.
Tylko tyle i aż tyle. Aż, bo gros zakupów kartą przecież, ale mam czas.


niedziela, 28 lipca 2019

Ogórki zza oceanu.

Lato w pełni. Sezon ogórkowy.
Kiedyś hitem tego sezonu był wieloryb rzekomo płynący w górę Wisły (na tarło???). W tym roku rzeczywistość przebija fantazję. Nagłówek "Kangur biega po Warmii" to w letniej prasie nic dziwnego, ale jeśli się potrąci zwierzaka, a po wyjściu z samochodu okazuje się, że to kangur, to sytuacja wygląda inaczej troszkę.
Około godziny 1.30 dyżurny otrzymał informację, że przy drodze krajowej 42 w rejonie Koziej Woli leży potrącony kangur. Policjanci udali się na miejsce. Nie zastali tam osoby, która potrąciła zwierzę. O fakcie powiadomili właściciela zwierzęcia i zarządcę drogi
To było w świętokrzyskiem, więc po naszych drogach biegały latem co najmniej dwa torbacze.

Wśród typowo wakacyjnych tematów, pojawiły się dwie numizmatyczne wiadomości z USA. Całkiem poważne.
Bo czy nie jest poważną wiadomość, że sześćdziesięcioośmioletni "coin dealer" z Minnesoty został skazany na trzydziestomiesięczny pobyt w więzieniu federalnym? Pan Barry Ron Skog musi jeszcze zapłacić odszkodowanie swoim ofiarom (kwot nie podano). I tak mu się udało, bo teoretycznie mógł się załapać na 15 lat za handel fałszywymi numizmatami i 20 lat za przestępstwa pocztowe. Procesu nie było, wyrok zapadł na podstawie porozumienia.

Skog miał kłopoty z prawem już wcześniej. W roku 2011 firma Collectors Universe powiązana z PCGS doprowadziła do tego, że zakazano mu wyrobiania i importowania fałszywych slabów PCGS i sprzedawania monet pakowanych w takie lewe slaby. Niezależnie od tego, czy były by to monety fałszywe, czy oryginalne.
Skog prowadził numizmatyczną firmę wysyłkową Burnsville Coin Company. Ogłaszał się w Numismatic News i oczywiście nie wspominał, że przedmiotem oferty są falsyfikaty. Kiedy ktoś wyrażał zainteresowanie zakupem, dostawał od Skoga dodatkową ofertę z atrakcyjnymi monetami w jeszcze atrakcyjniejszych cenach.
Udowodniono mu sprzedaż podrobionych monet co najmniej 12 ofiarom, które tym samym oszukał na 57 524,29 $. Nie bez znaczenia dla sądu były również udowodnione działania w zamiarze sprzedaży jeszcze 275 fałszywych monet oferowanych za około 235 000 $.
Pan Skog wygląda tak
Jeśli ktoś z Was jest również jego ofiarą, może zgłosić roszczenia telefonicznie na numer 651-539-1617 (oczywiście w USA, w Minnesota Commerce Fraud Bureau). Dzwoniący mogą zastrzec anonimowość.
I jeszcze jedno. Stroną oskarżającą była Anti-Counterfeiting Task Force, oddział Anti-Counterfeiting Educational Foundation Inc.

Druga wiadomość z USA zaczyna się sensacyjnie:
"Recently a 1938-S Mercury Dime was sold at auction by Legend Rare Coins for an astronomical sum of $364,000! "    
Dlaczego to suma astronomiczna? Ano dlatego, że w rubryce ‘Coin Market’ w Numismatic News, rubryce publikującej aktualne notowania gradowanych monet USA, dziesięciocentówkę 1938-S w stanie MS65 FB wyceniono na...
160$ (słownie sto sześćdziesiąt dolarów USA). Imponujące przebicie. Ale to jeszcze nic. Zauważcie proszę, że 364 tysiące dolarów zapłacił zwycięzca aukcji, co oznacza, że oprócz niego był jeszcze ktoś, kto zaoferował kwotę niższą o zaledwie jedno postąpienie. Nie chce mi się sprawdzać, ile zgodnie z regulaminem wynosiło to postąpienie na tej konkretnie aukcji. To bez znaczenia. Można się tylko zastanawiać, jakie motywacje mogły kierować osobami licytującymi tę monetkę na tak wyśrubowanym poziomie. A jest to poziom kosmiczny, bo popatrzcie sami. To fragment wykazu cen uzyskanych za dziesiątki 1938-S ogradowane przez PCGS.
Widzicie?! Widzicie, jaka jest różnica ceny między MS67+FB, a MS68+FB? Jeden punkcik w ocenie spowodował, że za pieniądze wydane na tę o punkt lepszą można by kupić prawie dwieście tych o punkt gorszych. Najlepsze w tym wszystkim jest, że gdyby położyć te dwie monety kolejno przed najlepszymi amerykańskimi graderami, oczekiwanie jednomyślności oceny było by wielką naiwnością. A gdyby nie mieli możliwości bezpośredniego ich porównania między sobą, to jestem pewien, że żadnego konsensusu, żadnej zgodności oceny by nie było. A tak między nami mówiąc, nie zdziwił bym się, gdyby monety (jeszcze niezapuszkowane) zamieniły się miejscami (i wartością); chwila nieuwagi, roztargnienia, jakaś myśl na mgnienie oka odciągająca uwagę od monet i pozamiatane. Która jest która?
No więc, jaka może być motywacja takiego licytowania? Chęć posiadania najwyżej ocenionej (mam na myśli notę gradingową) i na dodatek jedynej  na świecie z tą oceną  dziesięciocentówki 1938-S. MAX-NOTA, skąd my to znamy? A co będzie, gdy pojawi się skądś egzemplarz, który uzyska notę MS69+FB? Bez miliona w kieszeni nie ma co licytować. Chyba. Kto bogatemu zabroni. Mimo wszystko od teorii psychologiczno psychiatrycznych bardziej prawdopodobna wydaje mi się prosta i czysta pralnia. Pralnia brudnych pieniędzy, gdyby ktoś od razu nie skojarzył.

Ameryka  Ameryką, ale gdyby tak się spokojnie zastanowić, to u nas jest to samo. Prawie to samo, bo po pierwsze nie mamy żadnej fundacji ani instytucji (poza "literkowymi służbami"), która zajmowała by się walką z fałszerzami monet, a po drugie, ceny u nas też jakby niższe. To drugie może się zmienić, tak przynajmniej wynika z entuzjastycznego w tonie artykułu w Rzeczpospolitej, który dziś rano przeczytałem.

A tymczasem...
Praca nad katalogiem A3S trwa. Mam kilka nowych monet niewątpliwie wątpliwej oryginalności.
 
 
Oryginałów zresztą też.
A żeby oczy od monitora odpoczywały, odwiedzam różne górskie miejsca, znane i mniej znane.
 
Kto zgadnie, gdzie wczoraj byłem?

niedziela, 30 czerwca 2019

5 złotych "Nike" - napis na rancie

13 maja 2019 na forum TPZN umieściłem prośbę o informacje na temat wariantów napisu SALUS REIPUBLICAE SUPREMA LEX na pięciozłotówkach z lat 1928-1932.
Tę samą prośbę powtórzyłem 19 maja tu na blogu.
Klęska!
W sumie od czterech osób dostałem informację o trzynastu monetach.

Mówi się trudno.

Oto podsumowanie obejmujące monety moje i zgłoszone na forum, blogu i jednym emailu.

Edycja - 2019-07-02 - dostałem jeszcze jedną wiadomość dot. 2 monet z 1928 (Warszawa) i po jednej z roczników 1931 i 1932.

Zaktualizowane dane:

1928 - Bruksela
7 mm - sztuk 3
9 mm - sztuk 1

1928 - Warszawa
9 mm - znak mennicy 1,2 mm od stopy - sztuk 2
9 mm - znak mennicy ??? mm od stopy - sztuk 1
12 mm - znak mennicy 1,2 mm od stopy - sztuk 1
12 mm - znak mennicy 1,7 mm od stopy - sztuk 2
10 mm - znak mennicy 2,1 mm od stopy - sztuk 1
14 mm - znak mennicy 1,2 mm od stopy - sztuk 1
14 mm - znak mennicy 2,1 mm od stopy - sztuk 2

1930
13 mm - sztuk 1

1931
14 mm - sztuk 3

1932
16 mm - sztuk 1

Jakakolwiek analiza na podstawie tak skąpej ilości danych była by  równie wiarygodna, jak wróżenie z wnętrzności zwierząt ofiarnych. Haruspikiem nie jestem, na razie się poddaję.
Jeśli ktoś z Was zechce udostępnić informacje o wariantach napisu SALUS REIPUBLICAE SUPREMA LEX na monetach ze swojego zbioru, będę wdzięczny i powyższą statystykę uzupełnię. Może kiedyś dojdziemy do ilości danych pozwalającej na snucie teorii.

Na dziś wystarczy. Idę poszukać jakiegoś chłodnego miejsca.

PS.
Na Allegro pokazała się oferta sprzedaży jednofenigówki Królestwa Polskiego 1917.
Wygląda na oryginał. 

Na dodatek to egzemplarz, który widzę po raz pierwszy. Mamy więc na dziś potwierdzone istnienie co najmniej 28 egzemplarzy na rynku numizmatycznym. Ciekawe, jaka będzie cena końcowa.

Edycja, 26.07.2019
Końcową cenę już znamy. 4650,00 zł. Nie spodziewałem się, że cena przekroczy 2500.

czwartek, 27 czerwca 2019

Blogi versus Facebook

Wytrwali czytelnicy mojego bloga pamiętają być może, jak zmieniał się mój pogląd na posiadanie profilu na FB.
W październiku roku 2012 wyjaśniałem dlaczego uważam posiadanie konta na Facebooku za zbędne.
Pękłem w lutym 2013.
Wymyśliłem sobie, że na Facebooku będę umieszczał krótkie notatki o nowych publikacjach, interesujących stronach internetowych i zapowiedzi zaplanowanych wpisów na bloga. Co z tego wyniknie? Поживём – увидим
Mijały lata, podczas których FB zajmował miejsce na liście obowiązkowo codziennie odwiedzanych stron www. Cierpliwie odpowiadałem na pytania zadawane przez odwiedzających fanpage mojego bloga. Cierpliwie usuwałem polubienia osób, z którymi było mi bardzo nie po drodze - nie chciałem być kojarzony z żadną opcją polityczną, ideologiczną, religijną. Cierpliwie odrzucałem prośby o zostanie czyimś "znajomym", tłumacząc, że taką po prostu przyjąłem zasadę, czego dowodem był licznik "znajomych"  trwale wyświetlający cyfrę ZERO. Mniej cierpliwie obserwowałem statystyki bloga, a konkretniej, statystyki ilości odwiedzin generowanych przez wyszukiwarki i inne strony www. Mniej cierpliwie, bo ruch z FB był niewielki, niezależnie od tego czy wpisy na fanpage pojawiały się często, czy rzadko.
W końcu miarka się przebrała, zlikwidowałem facebookowe konta - i prywatne i fanpage bloga.
Na FB zaglądam. Mam listę kilku profili, które obserwuję. Przy umiejętnym wykorzystaniu mechanizmów oferowanych przez uBlock Origin i sprytnym manipulowaniu zawartością plików hosts.allow i hosts.deny nie nastręcza to żadnych kłopotów.
Jednym z tych profili jest https://www.facebook.com/gndmpl/. 14 czerwca pojawił się na nim wpis "Czy blogi zostaną zjedzone przez Facebooka?". Króciutki, o treści:
Tym oto pytaniem chciałbym poruszyć kwestię, do której się przymierzam już jakiś czas :) Czyli aktualizacja wpisu "Blogi o monetach".
Nie wiem jak wy, ale ja mam wrażenie, że ten rok dla numizmatycznej blogosfery był najsłabszy. Nowych twarzy nie dochodzi, obecni na liście, z chlubnymi wyjątkami, się wykruszają. Z kolei rośnie trend, że coraz chętniej ludzie dzielą się swoją pasją w formie fanpage'y. Mamy m.in. Numizmatyka prostym słowem, czy specjalistyczne Katalog Półtoraków Wazów lub Mennictwo Flawiuszy. Czy to już trend, czy tylko chwilowa moda, wszak obie formy mają swoje plusy i minusy ;)
Jako że konta na FB już nie mam, nie mogłem tam umieścić mojej odpowiedzi na pytanie p. Damiana. Odpowiem więc tu.

Mam swoje lata. Internet zachwycił mnie od samego początku. Możliwość wymiany informacji, dzielenia się wiedzą, to coś wspaniałego, pod dwoma jednak warunkami. Po pierwsze, osoba służąca informacją powinna być uczciwa i rzetelna, po drugie, osoba poszukująca informacji powinna umieć ocenić, czy osoba służąca informacją jest uczciwa i rzetelna. Osoby udzielające się na FB, które uważam za autorytety albo poważne "firmy" swoją renomę zbudowały poza FB. Jeśli postanowiły, że FB, a nie blog, będzie ich oknem na świat, oknem do dzielenia się swoją wiedzą i do wymiany myśli z innymi użytkownikami sieci, to ich decyzja. Podobno konta na FB mają "wszyscy". O kwantyfikatorach wielkich (wszyscy, nikt, zawsze, nigdy itp. już tu kiedyś pisałem). Zwykle okazuje się, że nie wszyscy, tylko pewna liczba ludzi, że nie zawsze, tylko prawie zawsze itd. Przekaz wiedzy przez FB - OK (pod warunkiem, że ktoś tak jak ja, radzi sobie z mechanizmami wymuszającymi posiadanie tam konta), ale wymiana myśli - to już nie zawsze, bo nie mając konta na FB, nie można pytać ani odpowiadać. Blog takiego ograniczenia nie ma.
Jeśli autor bloga jest konsekwentny, pracowity, rzetelny, to nawet jeśli trafiają się okresy, kiedy blog musi ustąpić pola innym aktywnościom, to są to tylko "przejściowe trudności". Problemem jest tylko ewentualny chwilowy brak weny, pomysłu na temat kolejnego wpisu, ale i to łatwo się pokonuje.
Niewątpliwą przewagą bloga jest fakt, że to przekaz wolny od rozpraszaczy. Nie wyskakują powiadomienia o kotkach znajomych, o menu ich wczorajszej kolacji ani "zabawne" filmiki linkowane bezkrytycznie w przerażających ilościach. Nie wiem natomiast, dlaczego goście bloga rzadziej komentują wpisy, niż goście profili na FB. Żeby przeczytać to, co w tej chwili piszę, nikt nie musi nigdzie zakładać konta i później się na nie logować. To samo dotyczy możliwości komentowania. Trzeba się tylko pogodzić z tym, że komentarze (przynajmniej u mnie) są moderowane - nie pokazują się natychmiast, a dopiero po tym, gdy się na nie zgodzę. Praca nad tym, to cena jaką płacę za wolność bloga od reklamy lustrzanek, podejrzanych medykamentów i stron "tylko dla dorosłych".

Za bardzo się rozpisałem, żeby więc było jasne. Uważam, że blogi nie zostaną zjedzone przez Facebooka. Te dobre. One przetrwają tak długo, jak ich autorów będzie cieszyło ich prowadzenie. Fanpage (fanpejdże?) obowiązuje ten sam mechanizm - dobre i wartościowe utrzymają się i będą żywe tak długo, jak będą chcieli ich autorzy.
W każdym razie, wolę zaglądać tu

niż tu
choć w tym ostatnim miejscu nowe treści pojawiają się częściej, nie wspominając o ilości i jakości reakcji czytelników.

Jeszcze jedna uwaga. Videoblogi. Trafiają w gust tzw. współczesnego odbiorcy, ale... Nie można ich wydrukować, jak np. wpisów z mojego bloga. Na dobrą sprawę, są nie źródłem wiedzy, tylko tego źródła reklamą. Złapałem się na tym, że po przesłuchaniu kilku odcinków takich videoblogów (a także niektórych wykładów z sesji GNDM), wracałem do nich później by zrobić notatki. Teraz mam do nich łatwy dostęp i nie muszę się zastanawiać, czy to co mnie interesuje było w siedemnastej, czy jedenastej minucie nagrania. Zrzuty co ciekawszych obrazków dopełniają całości.

Na tym dziś koniec.
Za kilka dni podsumuję wyniki ankiety dotyczącej wariantów napisu na rancie pięciozłotówek z Nike.


sobota, 8 czerwca 2019

Wietrzenie kolekcji

Dziś króciutko.
Postanowiłem pozbyć się części monet z kolekcji. Na pierwszy ogień idą niektóre monety Austrowęgier.
Żeby zapoznać się z ofertą wystarczy kliknąć w "SPRZEDAM" na górze strony i później w wyświetlony zrzut ekranu (albo od razu w to zdjęcie).

oferta - sklepik

Zapraszam na zakupy.



sobota, 1 czerwca 2019

Dzień dziecka.

Dziś pierwszy dzień czerwca, Międzynarodowy Dzień Dziecka. Nie to święto jednak jest przyczyną dzisiejszego wpisu. Co prawda, podobno wszyscy mężczyźni pozostają dziećmi do końca (znam wyjątki od tej reguły) i dzisiejszy dzień może być dla nich dobrą okazją do sprawienia sobie prezentu, na przykład jakiejś pięknej monety, ale do dzisiejszego pisania skłoniły mnie inne wydarzenia z pierwszym czerwca związane.


W 390 roku p.n.e., Rzym oblegli Galowie. Kapitolu bronił kapitan straży Marek Manliusz. Podobno to on jako pierwszy usłyszał zaniepokojone czymś gęsi, rzucił się ku obwarowaniom by sprawdzić skąd ten harmider i w ostatniej chwili strącił z nich Gala, który był bliski wdarcia się na broniony teren. Spadający napastnik strącił wspinających się tuż za nim towarzyszy, pozostali ratując się przed upadkiem czepiali się skał, co ułatwiło obrońcom ich zabicie. Od tego czasu Marek Manliusz zyskał przydomek Capitolinus i razem z drobiem przeszedł do historii. Fortuna kołem się toczy. Pięć lat później Marek Manliusz stanął na czele ruchu plebejskiego protestującego przeciw niepomyślnej dla plebejuszy polityce senatu i defraudacjom pieniędzy publicznych.Po przeciągającym się procesie skazano go na śmierć. Wyrok wykonano w roku 384 p.n.e. strącając go ze Skały Tarpejskiej (w/g Tytusa Liwiusza) albo ścinając (tak twierdzili Kasjusz Dion i Geliusz). Po śmierci Marka Manliusza jego dom zburzono i zakazano, by kiedykolwiek teren po nim mógł zamieszkać którykolwiek patrycjusz.

Teren był atrakcyjny i skoro nie mógł zostać wykorzystany na siedzibę patrycjuszowską, przeznaczono go innemu celowi. Już 1 czerwca tego samego 384 roku p.n.e. Marek Furiusz Kamillus ogłosił budowę świątyni Junony Monety. Wygląda na to, że chciał w ten sposób uhonorować swoje zwycięstwo nad etruskim miastem Weje, które zdobył po wieloletnich staraniach. Do świątyni miał trafić zabrany z Wejów posąg Junony. Budowlę dedykowano w 344 roku p.n.e.
Przydomek Moneta znaczy Ostrzegająca, Doradzająca, od łacińskiego słowa monere. W świątyni Junony Monety przechowywano srebro, z którego bito monety w mennicy położonej bezpośrednim sąsiedztwie. Trwało to mniej więcej przez cztery wieki, aż do czasów Domicjana, który przeniósł mennicę państwową w pobliże Koloseum.
Przy świątyni Junony trzymano gęsi, święte ptaki bogini, symbol czystości i czujności.

Czterysta lat, to kawał czasu. Nic dziwnego, że przydomek Junony dał imię personifikacji pieniądza i opiekunki transakcji handlowych. Jej atrybutami były róg obfitości i waga.
Wagę ledwo widać (ale widać) na moim egzemplarzu follisa cesarza Dioklecjana wybitym w Akwilei w roku 303 na dwa lata przed abdykacją cesarza. Na awersie czytamy IMP DIOCLETIANVS PF AVG, na rewersie SACR MONET AVGG ET CAESS NOSTR. To dość duża moneta, Ma średnicę prawie 28 mm i waży ponad 10 gramów.
Dioklecjan do władzy doszedł nie z powodu pochodzenia i bogactwa. Pochodził z Dalmacji, z rodziny wyzwoleńca senatora Annulinusa. Awansował  dzięki służbie w armii.Cesarzem obwołało go wojsko w listopadzie 284 roku po tajemniczej śmierci Numeriana, syna Karusa. Na drodze do pełni władzy stał jeszcze cesarz Karinus, którego Dioklecjan pokonał w maju roku 285. W czerwcu dotarł do Rzymu i został zatwierdzony przez senat. W lipcu powołał na współrządcę Maksymiana Herculiusa. W roku 293 nastąpił kolejny podział  władzy - powstałą tetrarchia. Władzę w imperium sprawowali odtąd:
  • Dioklecjan (wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego), 
  • Maksymian (Italia, Afryka i Hiszpania), 
  • Galeriusz (dolina Dunaju i Bałkany),
  • Konstancjusz Chlorus (Brytania i Galia).
Reformy Dioklecjana nie ograniczały się do zmian systemu władzy. Oczywistym polem zmian byłą armia, którą powiększono i zorganizowano dla niej sprawny system zaopatrzenia.
Zmiany wprowadzono też w systemie administracji Imperium. Prowincje zgrupowano w dwanaście diecezji zarządzanych przez wikarych. Diecezje zgrupowano w prefektury. Rozbudowano biurokrację powołując nowe urzędy do obsługi dworu cesarskiego i do zarządzania finansami. Zaczęto ściągać podatki z Italii, wprowadzając jednocześnie podatek progresywny, którego wysokość zależała od jakości i ilości posiadanej ziemi i zatrudnionych pracowników. Dioklecjan przeprowadził też reformę monetarną zmieniając względną wartość aureusa i argenteusa i nominałów brązowych. Inflacji niestety nie opanował. Nie pomógł nawet edykt o cenach maksymalnych grożący śmiercią za jego nieprzestrzeganie. Dioklecjan nie ustabilizował rynku. Jego nowe aureusy i argenteusy nawiązujące parametrami do nominałów z początku III wieku były za dobre i znikały z rynku. W obiegu pozostały follisy i antoniniany poprzedników. Nie pierwszy to i nie ostatni przykład nieskutecznej reformy monetarnej.

1 czerwca to data ważna również dla polskiej numizmatyki. W tym dniu w roku 1838 utraciły ostatecznie prawo obiegu monety wybite podczas Powstania Listopadowego. Mam jednak wrażenie, że ich obieg, a przynajmniej obieg trojaków trwał znacznie dłużej. Zbyt często spotyka się egzemplarze tak bardzo wytarte, że nie wydaje się możliwe, by zaledwie siedem lat mogło doprowadzić je do takiego stanu.


niedziela, 19 maja 2019

Przeczytałem, zobaczyłem, wysłuchałem...

Na początek cytat (Gazeta.pl/next):
Belgia wycofuje drobne monety, zaokrągla ceny. Od grudnia sprzedawcy będą obowiązkowo uśredniać kwoty do 5 centów przy płatności gotówką. To kolejny kraj, który decyduje się na rezygnację z groszy. Także w Polsce, zdaniem ekspertów, należałoby to rozważyć.
Co tu rozważać? Kalkulator i wszystko jasne. Nie wierzę też w przywiązanie Polaków do groszy. Codziennie prawie jestem świadkiem lekceważenia, jeśli nie pogardy, do najniższych nominałów monet. Pieniądze wydawane na zakup jedno- i dwugroszówek od mennicy, niezależnie od tego, która to mennica, można wydać lepiej i z większym pożytkiem dla wszystkich. I nie jest żadnym pocieszeniem, że w USA stale bije się miliardy jednocentówek. Ich bardziej na to stać, a u nas obieg gotówkowy zanika.

Teraz trochę o zastosowaniach fizyki w numizmatyce.
Fizyka opisuje i próbuje wyjaśniać świat. Czasem lepiej, czasem gorzej. Prawa fizyki wykorzystywano (i wykorzystuje się nadal) do badania stopów na monety, do konstruowania narzędzi i maszyn do produkcji monet i do badania monet. Ta ostatnia dziedzina, to oczywiście i narzędzia proste, od wieków znane, jak szkła powiększające, mikroskopy, wagi, suwmiarki itp. ale też coraz bardziej wyrafinowane urządzenia wykorzystujące nowsze odkrycia fizyków. Podczas krakowskiej edycji Toruńskich Warsztatów Numizmatyki Antycznej mieliśmy możliwość sprawdzenia w działaniu urządzeń Laboratorium Analiz i Nieniszczących Badań Obiektów Zabytkowych LANBOZ. Między innymi spektroskopu umożliwiającego bezinwazyjne badanie składu monety. Wielkie zasługi dla numizmatyki ma Fraunhofer-Gesellschaft zur Förderung der angewandten Forschung e.V., czyi w skrócie Towarzystwo Fraunhofera. Nazwa pochodzi oczywiście od nazwiska fizyka i astronoma Josepha von Fraunhofera. Towarzystwo, zgodnie z nazwą, zajmuje się wspieraniem badań stosowanych, czyli dążeniem do praktycznego wykorzystywania wyników badań podstawowych. Na stronie towarzystwa pojawiła się niedawno, w dziale wiadomości dla mediów, notatka zatytułowana "Facial recognition for coins". Tytuł zaskakujący w pierwszej chwili, bo cóż wspólnego ma rozpoznawanie twarzy z monetami. Lektura i zdjęcia rozwiewają wątpliwości. W jednej z wielu placówek badawczych Towarzystwa opracowano (skonstruowano i oprogramowano) urządzenie do skanowania monet, pozwalające na digitalizację zbiorów numizmatycznych. Niby nic nowego, bo gabinety numizmatyczne, firmy aukcyjne i kolekcjonerzy na całym świecie od dawna fotografują monety i tworzą archiwa zdjęć. Urządzenie, o którym mowa, to krok dalej. Oprócz zdjęcia w świetle widzialnym, na obraz monety składa się również warstwa z trójwymiarowym odwzorowaniem powierzchni. Trochę przypomina to zdjęcia terenu w technologi LIDAR - kto nie wie o co chodzi, niech zajrzy np. na Geoportal. W rezultacie dostajemy obraz, na którym widać więcej, niż na monecie, a to po pierwsze umożliwia dokładniejszą identyfikację mniej czytelnych monet, po drugie umożliwia stwierdzenie identyczności monety - na przykład upewnienie się czy moneta wypożyczona z kolekcji na wystawę i moneta zwrócona po zakończeniu wystawy, to ta sama moneta i czy nie została w jakiś sposób uszkodzona, po trzecie umożliwia precyzyjną analizę stempli menniczych. Takie połączenie wykorzystania fizyki i informatyki daje świetne perspektywy badaczom numizmatyki, szczególnie antycznej i średniowiecznej.

Wysłuchałem w ubiegłym tygodniu wykładu "Sarmaci, rzymskie monety i polscy kolekcjonerzy numizmatów" zaprezentowanego przez kierownika Gabinetu Numizmatycznego MNK, Jarosława Bodzka.

Mowa była o przyczynach włączania pewnych monet rzymskich do kolekcji monet polskich i z Polską związanych. Nie będę teraz streszczał wykładu, bo cztery lata coś już na ten temat na blogu napisałem, i w tym zakresie niczego nowego się nie dowiedziałem. Bohaterkami wykładu były monety Marka Aureliusza i Konstantyna Wielkiego, w których legendach pojawia się odniesienie do Sarmacji. Pan Bodzek przedstawił wszystkie sześć egzemplarzy tych monet, które w swojej kolekcji miał Emeryk Hutten-Czapski i ich pochodzenie. I to była najciekawsza część wykładu. Zwykle nie zastanawiamy się nad tym, jak tych prawie dwieście lat temu tworzył się kolekcjonerski ruch numizmatyczny, jak powstawał rynek numizmatów, a to historia bardzo ciekawa. Pokazująca relacje między kolekcjonerami i wzajemne wpływy na zakres zainteresowań, a także realia "pracy" kolekcjonerów - prowadzenie bogatej korespondencji (i jej archiwizowanie) i prowadzenie rejestrów transakcji.
Na koniec okazało się, że za sprawą wspomnianego wyżej wpisu na moim blogu, byłem jednym z bohaterów wykładu, jako przykład trwania tradycji włączania monet rzymskich o sarmackich konotacjach do zbiorów monet polskich, pomimo utrwalenie się świadomości prawdy, że Sarmaci, to Sarmaci, a Polacy, to Polacy i nie można mówić o sarmackim pochodzeniu naszego narodu. Faktem jest jednak, że sarmatyzm odegrał bardzo ważną rolę w naszej kulturze, sztuce, piśmiennictwie i obyczajowości XVII i XVIII w. i nie można udawać, że takie zjawisko nie istniało. Nie dość, że istniało, to wywarło potężny wpływ na całą naszą późniejszą historię.

Niestety nie będę mógł bezpośrednio uczestniczyć w kolejnej, czwartej już sesji wykładowej przed ósmą aukcją GNDM. Szkoda, bo program jest niezwykle ciekawy.
Na szczęście dobrą tradycją tych sesji wykładowychjest ich nagrywanie i udostępnianie w Internecie. Na pewno znajdę czas na uważne obejrzenie i wysłuchanie wykładów. Szkoda tylko tych kuluarowych spotkań i rozmów przed, w pzerwach i po wykładach. Mówi się trudno. W końcu nie przypuszczam, żeby po tak udanych sesjach poprzednich i świetnie zapowiadającej się sesji następnej, ta tradycja miała by zaniknąć.


Na koniec prośba. Powtórzę tu treść postu Warianty napisu SALUS REIPUBLICAE SUPREMA LEX na rancie Nike , który umieściłem na forum TPZN.
Nike, to pierwsze masowo bite monety II RP z napisem na rancie. Napis „SALUS REIPUBLICAE SUPREMA LEX” - dobro Rzeczpospolitej najwyższym prawem.
Początkowo mennica tłoczyła napis na maszynie, w której krążek pod dużym naciskiem toczono po płaskiej kliszy z wypukłymi literami. Maszyna miała zbyt małą wydajność opracowano więc nowe, wydajniejsze urządzenie, w którym klisza z napisem miała kształt krążka. W momencie, gdy przygotowywałem do druku mój katalog monet II RP miałem niewiele danych o wariantach napisu na rancie. Napisałem wtedy, że:
Na pięciozłotówkach z Nike można zaobserwować różne warianty napisu na rancie. Podstawowe dwa, to
I. przerwa między LEX i SALUS ma 10 milimetrów,
II. przerwa między LEX i SALUS ma 18 milimetrów.
   Istnieją też monety, na których odstęp ten wynosi 8 lub 13 mm. Wariant I znajdujemy na Nike bitych zarówno w Warszawie, jak i w Brukseli. Można z tego wnioskować, że i tu i tam używano krążków z jednego źródła.
Zostałem niedawno zapytany:
Czy istnieją jakieś źródła , które by ten temat zgłębiał ?  Dlaczego mamy różne odległości ? Jaki udział procentowy jest danych monet pod względem wariantów odległości ? Czy charakterystyczne fale, które występują czasami na rantach są powiązane z którymś konkretnie wariantem odstępu ?

Moje pięciozłotówki z Nike przedstawiają się tak:

1928 - Bruksela
7 mm
9 mm

1928 - Warszawa
9 mm - znak mennicy 1,2 mm od stopy
12 mm - znak mennicy 1,7 mm od stopy
10 mm i 14 mm - znak mennicy 2,1 mm od stopy

1930
13 mm

1931
14 mm

Rocznika 1932 nie mam

Ponieważ nie mam dostępu do dużej ilości tych monet, a zdjęcia i opisy w ofertach aukcyjnych nie niosą potrzebnych informacji, proszę o zmierzenie odległości między LEX, a SALUS (po obwodzie, od prawej krawędzi X do lewej krawędzi S) i podzielenie się wynikami w tym wątku. Może uda się coś ciekawego z tego wywnioskować.
Informacje proszę umieszczać w wątku na forum TPZN, a jeśli ktoś nie chce się tam na rejestrować, proszę kliknąć w odnośnik "Napisz do mnie" i wysłać wiadomość bezpośrednio na moją skrzynkę e-mail.

Printfriendly