Google Website Translator Gadget

niedziela, 26 lutego 2012

Uff...

Rzuciło mnie do Gdańska. Służbowy wyjazd na jeden dzień.
W dzisiejszym stanie PKP oznacza to:

  • 10 godzin 33 minuty siedzenia w pociągu w drodze na miejsce,
  • 9 godzin pracy,
  • 10 godzin 42 minuty siedzenia w pociągu w drodze do domu (10 minut dłużej, bo jazda na południe, czyli pod górkę).

W tzw. międzyczasie jeszcze dwa razy po 7 godzin snu.
Na "zajęcia własne" zostaje dwa razy po pięć godzin późnym popołudniem.
W sumie z życiorysu znikają trzy dni. Cóż, czasem trzeba się poświęcić.

Późne popołudnia - to oznacza, że na żadne wystawy, muzea itp szans nie ma. Ze względu na koincydencję terminów z aukcjami WCN i giełdą Monetarium niewielki sens miały by też wizyty w sklepach numizmatycznych - pro forma wstąpiłem do jednego - przypuszczenia potwierdziły się - nie było z kim rozmawiać, a oferta, jak to mówią "dupy nie urywa".
Chociaż...
Wiało tak, że najmniejsze rozluźnienie, najlżejsze osłabienie uwagi i mogło by urwać.

Podtrzymując ubiegłoroczną tradycję, po pracy ruszyłem w kierunku Targu Rybnego by zweryfikować ofertę kulinarną. Weryfikacja wypadła bardziej, niż pozytywnie. Ryzykowna z nazwy zupa cytrynowo-rybna okazała się znakomita. Sprawdził się też okoń, ale nie taki zwykły ościsty, tylko "Okoń morski z grillowanymi warzywami śródziemnomorskimi i greckim serem halumi podany z ziemniakami gratin". Po takim obiedzie, który niepostrzeżenie przerodził się w kolację (dorsz w ostrym sosie curry z fenkułem) grasujący na starówce przenikliwy, zimny wiatr nie był już tak dokuczliwy.

Tuż przed wyjazdem do Gdańska zdążyłem jeszcze przeczytać na cafe Allegro informację o Przeglądzie Numizmatycznym 1/2012, więc po drodze na przystanek tramwajowy zahaczyłem o Empik, zapewniając sobie lekturę na czas długiej, długiej podróży powrotnej.

  • Zestawienie złotych odznaczeń ze zbiorów wrocławskiego Muzeum Sztuki Medalierskiej pominąłem bez żalu. 
  • Kolejne złoto na stronie następnej - opis złotej odbitki półtoraka elbląskiego 1632.
  • Następny artykuł poświęcony gdańskim odważnikom monetarnym przeczytałem uważnie. Autor postawił ciekawą tezę, że niektóre z odważników nie były używane do kontroli wagi "grubych" monet (talary, dukaty) lecz były narzędziem pomagającym w wymianie monet różnych systemów rozliczeniowych - zamiana krzyżackich szelągów na koronne denary i półgrosze.
  • Do części katalogowej nie zaglądam od dawna (po co, skoro na przykład od roku 2004 nie aktualizuje się nakładów obiegówek III RP). 
  • "Gobeliusze, Gdańsk, Malbork, moneta..." - ten ważny tekst Rafał Janke zapowiedział w styczniu (znów na cafe Allegro) podczas dyskusji poświęconej malborskim szóstakom Zygmunta III Wazy. Warto kupić ten numer PN choćby tylko dla tego jednego artykułu. W numerze następnym ma się ukazać ciąg dalszy dotyczący trojaków.
    Jak się rzekło, tekst ważny, pokazujący, jak potężnym dziś dysponujemy narzędziem (internet) i jak należy je wykorzystywać do rozwikływania zagadek historii, do których klucze w postaci dokumentów pisanych zniknęły bezpowrotnie. 
  • Katalog monet Białorusi - monety 1 rubel 1996-2011 - dla mnie przejaw zwycięstwa pazerności nad rozumem. Nic to, że Łukaszenka to dyktator, że więźniowie polityczni, że reżim, że tępienie mniejszości polskiej. Ważne, żeby zareklamować towar, na którym można zarobić. Nieważne, że to towar wyprodukowany po to tylko by zarobił na nim reżim (przy okazji reklamując się tu i ówdzie). To już wolę (fakt, trącącą hipokryzją) amerykańską praktykę. Nie lubimy Fidela, ogłaszamy embargo na kubańskie towary i... w stojącym na mojej półce Standard Catalog of World Coins (Krause Publications, rok 1983) monety kubańskie kończą się na roku 1962.
    Kubańskie cygara w USA kupić było można, to prawda, ale tylko z przemytu.
  • Na koniec jeszcze jeden wykaz złotych monet i medali - tym razem ze zbiorów Zamku Królewskiego na Wawelu.

W sumie, jak już napisałem, numer godny polecenia ze względu na treści merytoryczne. Niestety, tradycyjnie już, przy czytaniu nóż się w kieszeni otwiera za sprawą totalnego braku redakcji nadesłanych tekstów. Nie ma prawa do nazywania się redaktorem ktoś, kto ogranicza się do "przypięcia" przysłanego tekstu na "gazetce ściennej". Redaktor ma redagować!
Jadąc do Gdańska kończyłem lekturę Mojego Znaku Jerzego Illga, raz po raz natykając się na akapity tłumaczące, jak ważna dla wydawnictwa jest prowadzona wspólnie z autorem praca nad tekstem. Jak ważna jest poprawność tekstu, oprawa graficzna, formatowanie. Nie wolno wydrukować (nawet gdy autor tak napisał) "... Kacper zajęty był bardziej sprawami związanymi jeszcze z czasów wojny polsko-gdańskiej". Zwłaszcza, że w następnym zdaniu mowa jest o wydarzeniach z roku 1580, czyli mających miejsce po przeszło dwóch latach od "pogodzenia się" Batorego z Gdańskiem (12 grudnia 1576 r.). Nie wolno wydrukować (nawet gdy autor tak napisał) "... mamy dwie ciekawe warianty...". W REDAKCJI musi działać KOREKTA, REDAKTOR ma REDAGOWAĆ publikowane teksty.

Po powrocie zastałem pełną skrzynkę e-maili, kilkadziesiąt stron nowości zasubskrybowanych przez RSS, a wśród nich listę wynikową jubileuszowej aukcji WCN. Chapeau bas!
I zaległości w blogowaniu.
Koniec, uff...

poniedziałek, 20 lutego 2012

Podobna jest moneta nasza...

Weekendowe plany turystyczne wzięły w łeb. Może bym się i zmobilizował, ale uaktywniło się kilka przeszkadzajek. Jedna z nich wygląda tak
Niezwykle urodna to winowajczyni. Dwa w jednym - katalog jubileuszowej, pięćdziesiątej aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego wpleciony w pasjonujący przegląd historii polskiego pieniądza.
Świetny tekst Borysa Paszkiewicza, niegorsze zdjęcia z archiwów WCN-u - w sumie 469 + 85 prezentujących okazy wystawione na aukcję. Centrum  przygotowało na swój jubileusz piękną ofertę - są pozycje oszacowane na kwoty sześciocyfrowe ze względu na wyjątkową rzadkość, są i monety względnie pospolite, ale za to w niepospolitych stanach zachowania.
Nad książką spędziłem na razie kilka godzin, ale już wiem, że to jedno z tych dzieł, do których wraca się często. Dobrze, że katalog jest porządnie wydany - kredowy papier, twarda oprawa - powinien wytrzymać lata intensywnej eksploatacji.

Druga przeszkadzajka też prezentuje się godnie:
Zgrabna szafeczka z czterema szufladami, pierwotnie przeznaczona do przechowywania slajdów, świetnie sprawdza się w roli magazynku holderów i standardowych kopertek z monetami. Większość kolekcji przechowuję w bardzo podobnych, ale "jednopiętrowych", drewnianych kasetach. Ponieważ wolnego miejsca jest w nich co raz mniej, rozglądałem się za następnymi kasetami. Zamiast nich trafiłem na tę pamiątkę po "bratniej" NRD. I znów kilka godzin strawiłem na oczyszczeniu szafki i częściowym wypełnieniu nową zawartością.

Później, w ramach urozmaicenia zajęć, zabrałem się za oczekujące od kilku tygodni zdjęcia monet, które dostałem od Pana A. Dąbrowskiego. Mamy wspólne zainteresowania dotyczące monet Królestwa Polskiego z okresu 1835-1841. Dostałem zdjęcia kilku odmian trojaków, których brak w mojej kolekcji, w związku z czym w katalogu zamiast ilustracji umieściłem napis "brak zdjęcia".
Zdjęcia trzeba było poddać obróbce, by utrzymać przyjęty standard. Konieczne okazało się też uzupełnienie i skorygowanie części opisów.
I znów kilka godzin minęło niepostrzeżenie.

Niepostrzeżenie dla mnie. Żona była chyba innego zdania. I w tym momencie... ponownie sięgnąłem po katalog WCN, otworzyłem na stronie 194 i pokazałem palcem (tak, wiem, palcem się nie pokazuje) jeden z akapitów. Lekturę i koniec weekendu uczciliśmy  butelką dobrego wina.

Czego i Wam życzę.


sobota, 11 lutego 2012

Wielkość ma znaczenie.

Duże monety, statystycznie rzecz biorąc, są droższe od małych. Weźmy na przykład drobne srebra Zygmunta III - trojak będzie nas kosztował więcej od półtoraka, pomimo że obie monety będą miały ten sam stopień rzadkości i ten sam stan zachowania. Różnica w cenie będzie większa od różnicy wartości srebra.

Nie o tym chciałem jednak pisać. Tym razem zajmę się innymi konsekwencjami wielkości niektórych monet.

Zwykle emitent stara się, by monety różnych nominałów różniły się wielkością. Ma to znaczenie dla uczestników obrotu handlowego. Dziś, kiedy nie posługujemy się już pieniądzem pełnowartościowym, siła nabywcza monety nie zależy od ilości kruszcu w niej zawartego, tylko od tego, co na monecie napisano. A nie wszyscy mają dobry wzrok i czasem ludzie polegają na tym co pod palcami czują. 
W nieodległej naszej przeszłości mieliśmy takie kłopoty z pięciogroszówkami. Między pierwszymi powojennymi monetami PRL najpierw pojawiły się brązowe pięciogroszówki bite w Szwajcarii. Wprowadzono je do obiegu 30 października 1950 zarządzeniem z 14 lutego 1951 r. (sic!)  (M.P. nr A-14, poz. 196). Miały średnicę 20 mm i ważyły 3 gramy. 
26 września 1956 zarządzeniem Ministra Finansów z 12 września 1956  (M.P. nr 80, poz. 963) zastąpiono je monetami z alupolonu, zachowując średnicę 20 mm zapominając (?), że w obiegu są już dwudziestogroszówki o tej samej średnicy bite z tego samego stopu. Jedyną "namacalną" różnicą był rant - ząbkowany na piątkach, gładki na dwudziestkach. Czterokrotna różnica nominału przy wielkiej łatwości omyłek była źródłem problemów. Pomijając kłopoty zwykłych użytkowników monet, nie można było na przykład rozdzielać tych nominałów stosując maszyny do sortowania monet.
Nic dziwnego, że postanowiono stan rzeczy zmienić i w roku 1958 spróbowano usunąć niedogodność wynikającą z istnienia dwóch nominałów o tej samej metrologii. Pojawiły się małe pięciogroszówki o średnicy 16 mm. Pięciogroszówki o średnicy 20 mm kończyły obieg 1 stycznia 1960 r.
Co prawda po tej zmianie pięciogroszówki przestano mylić z dwudziestogroszówkami, ale pojawiła się możliwość pomylenia ich z... dwugroszówkami, które też miały średnicę 16 mm. Na szczęście dwójki w latach 60-tych praktycznie zniknęły z obiegu ze względu na inflację.

Wielkość monet nabrała szczególnego znaczenia z chwilą upowszechnienia się automatów wrzutowych. Pierwsze takie urządzenia, służące do sprzedaży kart pocztowych, pojawiły się w Londynie około roku 1880. Niecałych dziesięć lat później zaczęto używać ich w USA do sprzedaży biletów kolejowych. Później automaty na monety upowszechniły się bardzo. Używa się ich do dziś do sprzedaży drobnych przedmiotów, napojów, biletów. Szybko zaczęto używać automatów w celach rozrywkowych - szafy grające, automaty do gier. Od początku właściciele automatów walczyli z nieuczciwymi klientami, którzy zamiast monet lub specjalnych żetonów wrzucali różne metalowe krążki o zbliżonych wymiarach.

Jednym z rodzajów automatów wrzutowych są automaty telefoniczne. W Polsce początkowo automaty telefoniczne działały na monety. W latach 90-tych inflacja sprawiła, że nominały monet obiegowych były za niskie i trzeba było zastąpić je automatami na żetony. Mennica warszawska wybiła trzy "nominały" oznaczone literami A, B i C. Żetony różniły się też wielkością.
Bardzo szybko okazało się, iż żeton B ma średnicę 20,75 mm i z powodzeniem może być zastępowany mosiężną dwuzłotówką z lat 1975-1988. Żetony C służące do opłacania rozmów międzymiastowych miały średnicę 24,5 mm. Spostrzegawczy rodacy szybko zorientowali się, że warto zainteresować się sowieckimi monetami o nominale pięciu kopiejek.
Kiedy pojawiła się możliwość swobodnego podróżowania poza granice Polski (z radością zauważam dziś, że dla coraz większej liczby Polaków, niesłychany wydaje się fakt, że kiedyś nie można było swobodnie wyjechać do bratniej podobno Czechosłowacji), kraj opuszczały tony PRL-owskiego bilonu "pasującego" do automatów na szwedzkich promach i berlińskich ulicach.
Dziś strumieniem płyną do Polski tureckie, bimetaliczne monety 50 kurus, które nietrudno pomylić z naszymi pięciozłotówkami.
(dziękuję Gran04 za skorygowanie błędu - zamiast 50 kurus było tylko 5).


Zbliżone lub identyczne wymiary różnych monet sprawiały problemy i dawniej. W roku 1835 w obiegu pojawiły się miedziane grosze i bilonowe dziesięciogroszówki o identycznej średnicy i niemal identycznym rysunku. Dziesięciokrotna różnica nominałów prowokowała do oszustw. Miedziaki pokrywano jasnym metalem, by mogły udawać "srebrne" dziesięciogroszówki. Nie trzeba było nawet dorabiać zera!
Podobieństwo rysunków tych nominałów powodowało, że w miejscu powstawania  tych monet również mogło dochodzić do pomyłek.
Popatrzmy na dziesięciogroszówkę z 1837 r.
i na grosz z tegoż rocznika
Rewersy różnią się - względy oczywiste - ale awersy są identyczne. Czy na pewno? Bliższe oględziny wyprowadzają z błędu. Na dziesiątce dzioby orłów są bliżej skrzydeł, a święty Jerzy ma na zbroję zarzucony płaszcz. Na groszu płaszcza nie widać.

Kilka dni temu wypatrzyłem jedną z monet, na które cierpliwie od lat poluję. Zalicytowałem, wygrałem, zapłaciłem i moneta trafiła do mojej kolekcji
Tak! Ten grosz ma awers z dziesięciogroszówki. 

To oczywiście odmiana odnotowana w literaturze. Plage 245,  Berezowski 679, wycena 12,00 zł podczas gdy zwykłego grosza wycenił Berezowski na 0,20 złotego - 60 razy taniej!

Nie wiemy dziś, czy 175 lat temu sparowano rewers grosza z awersem dziesięciogroszówki omyłkowo, czy celowo - bo na przykład stempel awersu grosza pękł, a nowego jeszcze nie było. Pewnie tego nigdy wiedzieć nie będziemy - na urzeczywistnienie wehikułu czasu się nie zanosi. Z drugiej znów strony, co by nam taka wiedza dała? 

wtorek, 7 lutego 2012

Wydawało mi się, że

wśród monet Królestwa Polskiego 1917-1918 nie ukrywa się już żaden nieznany wariant stempla.
Aż tu nagle...
natrafiłem na aukcję, na której oferowano trzy monety
To zdjęcie nie uruchomiło jeszcze żadnego alarmu, ale dwa następne:
 
już tak.
Popatrzcie na kreseczki nad O w FENIGÓW. Prawda, że wydają się mocno różne? Ustawiłem zaporowy (na wszelki wypadek) limit i cierpliwie czekałem na finał. Wygrałem (tanio), zapłaciłem, odebrałem przesyłkę na poczcie i:
zamiast nowego wariantu ze zmodyfikowaną literą Ó znalazłem nienotowane dotąd zdwojenie stempla rewersu. W sumie radość podwójna. Raz, że jednak coś nowego, dwa, że klasyfikacja odmian i wariantów zaproponowana w moim katalogu
nadal się broni.

Nie da się jednak ukryć, że katalog wymaga aktualizacji. Od chwili wydania ujawniło się kilka (jeśli nie kilkanaście) przykładów zdwojeń stempli. Zabieram się do tego, jak pies do jeża już chyba z pół roku.
Nowy nabytek sprowokował mnie do ponownego przekartkowania katalogu - swoją drogą, dziwnie się człowiek czuje czytając to, co sam parę lat temu napisał - i do kolejnej próby określenia zakresu i kształtu koniecznych zmian.
I nagle uświadomiłem sobie, że opisując we wstępie proces tłoczenia stempli z matrycy (str. 6):
"Niezwykle rzadko zachodzi potrzeba powtórzenia całego procesu - od etapu (4). W roku 1917 zdarzyło się to w mennicy w Stuttgarcie i doprowadziło do powstania odmiany dziesięciofenigówki Królestwa Polskiego nazywanej „napis blisko rantu” występującej w co najmniej dwóch wariantach. "
palnąłem głupstwo, bo wynikało by z tego, że odmiana "napis blisko rantu/obrzeża" jest późniejsza, niż odmiana z napisem od obrzeża oddalonym. 
A przyjrzyjmy się monetom.
Na dziesięciofenigówkach mamy dwa awersy - z piórami na szyi orła opuszczonymi albo nastroszonymi. Na których monetach pióra są nastroszone? Na jednej odmianie z roku 1917 z napisem ODDALONYM od obrzeża i na wszystkich monetach z roku 1918! Na pozostałych dziesiątkach z roku 1917 piórka są opuszczone. Jakby nie patrzeć, wynika z tego, że odmiana "napis daleko od obrzeża" jest późniejsza od odmiany "napis blisko obrzeża"

No to podedukujmy sobie jeszcze trochę.
Porównując częstotliwość występowania zdwojeń stempli na monetach z obu roczników nie można nie zauważyć, że w roczniku 1918 monet ze zdwojeniami jest znacznie mniej, niż w roczniku 1917, i nie chodzi mi w tym momencie o rzadkość tych przypadków jako taką, tylko o ilość różnych zdwojonych stempli.
Dla porządku - nakłady piątek i dwudziestek 1918 są większe od nakładów z roku 1917.  Dziesiątek w 1917 r. wybito przeszło dwukrotnie więcej, niż w roku następnym, ale ilość znanych zdwojeń na dziesiątkach z 1917 jest znaczna, a w roczniku 1918 nie przypominam sobie żadnej.
Co z tego wynika?
Z dużym prawdopodobieństwem to, że ogólnie mówiąc, w roku 1917 łańcuch narzędzi menniczych był krótszy, niż w roku 1918.
Myślę, że początkowo nie zakładano w Stuttgarcie aż takiej wysokości nakładów i w związku z tym ograniczono się do układu (narzędzia pozytywowe na czerwono):
model 

patryca-1

matryca-1
 - 
matryca robocza

stempel

Niewielka trwałość stempli (rzadko widuje się tyle monet ze śladami pęknięć stempli, co na monetach KP) powodowała, że matryce, a w końcu i patryca pierwsza musiały być często w użyciu i też długo nie wytrzymywały. Dziesięciofenigówek wybito w 1917 aż 33 miliony. Piątek prawie 19 milionów (ale stemple monet o mniejszych średnicach zużywają się wolniej), a dwudziestek (dużych!) dziesięciokrotnie mniej. Jednofenigówki, to zupełnie inna historia. Łącznie w 1917 r. wybito około 53 miliony monet trzech nominałów.
Przypuszczam, że w roku 1918 dołożono jeszcze jedno "pokolenie" narzędzi, i dzięki układowi:
model

patryca-1

matryca-1
 - 
patryca-2

matryca-2
 - 
matryca robocza

stemple
udało się bez większych problemów wybić łącznie około 100 milionów monet czterech nominałów bez konieczności tworzenia nowych patryc pierwszych.

Pozostaje jeszcze pytanie o kolejność bicia wariantów odmiany dziesięciofenigówki "napis blisko obrzeża" - powinna pomóc dokładna analiza awersów.

W ten sposób zarysował mi się plan pracy nad trzecim wydaniem pierwszego tomu mojej serii katalogów. Teraz potrzebny mi tylko czas wolny od innych zajęć. Skąd go wziąć?

Wiem Wysoki Sądzie, że to tylko poszlaki, ale sądowi procesy poszlakowe obce chyba nie są. Być może za czas pewien znów napiszę "wydawało mi się, że..." albo ktoś wytknie mi "Napisałeś, że..., a właściwe jest ...., bo...".
Na razie jednak, wydaje mi się, że pierwsze XX-wieczne monety z polskimi legendami powstały tak, jak to dziś opisałem.

sobota, 4 lutego 2012

Niespodzianka.

Kilkakrotnie wspominałem, że od roku 2010 mennica zaczęła odświeżać rysunek rewersu niektórych nominałów. Pokazałem przykłady występowania "starego" i "nowego" rewersu w tym samym roczniku. W związku z tym bardzo uważnie oglądam wszystko, co wpadnie do mojej portmonetki, bo jest jeszcze kilka potencjalnych możliwości współistnienia różnych wariantów w ramach jednego rocznika. I wydawało mi się, że wszystko (prawie) jest już jasne.

Aż tu nagle - niespodzianka. 22 stycznia odebrałem e-mail, a w nim taki akapit:
Po przeczytaniu pana wpisu na blogu na temat nakładów monet obiegowych z 2011 roku coś mnie natchnęło i zacząłem porównywać swoje zapasy w poszukiwaniu monet 2 i 1 groszowych z 2011. I już na samym początku się zdziwiłem bo pierwsza 2 groszówka którą wziąłem do ręki miała litery słowa GROSZE takie jak na pozostałych monetach z nowymi rewersami. Zdziwiłem się jeszcze bardziej gdy okazało się że wszystkie monety 2 gr 2011 jakie mam mają też ten rewers. Zacząłem sprawdzać kolejne roczniki i okazało się że wszystkie 2 gr do roku 2005 mają taki właśnie rewers. Natomiast od rocznika 2004 w dół (do 1990) mają nieco inny, litery są grubsze a szczególnie widać to na oczku litery R w słowie groszy.
Sprawdziłem.
Rzeczywiście, kolega Bluefish ma rację. Różnice są subtelne, ale ewidentne.
Oczko w R, to jedno charakterystyczne miejsce. Mnie bardziej rzuca się w oczy zmiana kształtu litery O. Do roku 2004 widać "dużą" różnicę grubości litery - u góry (godz. 12) i u dołu (godz. 6) litera jest cienka, po bokach (godz. 3 i 9) litera jest grubsza. Od roku 2005 różnica grubości maleje.

Przejrzałem dublety - nie znalazłem "nowego" rewersu na roczniku 2004 i starszych, ani "starego" na roczniku 2005 i nowszych. Nie oznacza to oczywiście, że takich przypadków nie ma, oznacza natomiast, że przybyły kolejne dwie monety, które trzeba oglądać dokładniej.

Rzecz jasna, na nowo przypatrzyłem się jedno- i pięciogroszówkom. Jak na razie żadnych modyfikacji nie odnotowałem.

Pokazały się już obiegowe monety z rocznikiem 2012. Nie mam jeszcze żadnej, ale na pewno są w obiegu takie dziesięciogroszówki.



Printfriendly