Google Website Translator Gadget

sobota, 30 grudnia 2023

2023 - krótkie, subiektywne podsumowanie.

Zakończyłem przenosiny katalogu zbioru z Commence do OpenNumismat. Przy okazji uzupełniłem dane metrologiczne wielu monet, których kiedyś nie zdążyłem (nie chciało mi się) zważyć/zmierzyć oraz poprawiłem lub uzupełniłem ine dane (numery katalogowe, notowania, odnośniki do literatury). Zapisy wszystkich nowych nabytków obejmują szczegółowe dane o pochodzeniu. 

Zmodyfikowałem sobie jeden z szablonów "raportu". Rezultat - karta katalogowa: 


Teraz trzeba to tylko wydrukować dla wszystkich monet w zbiorze i wpiąć w rozsądnej kolejności w segregatory.

Do zbioru trafiły sześćdziesiąt dwie monety i jeden medal. Na jedną monetę jeszcze czekam. Najstarsza moneta, to samanidzki dirham - Nasr II Ibn Ahmad (301–331 AH/AD 913–942) przerobiony na ozdobę, według sprzedawcy znaleziony w Polsce w latach 60-tych XX w. 


Najnowsze, to piętnaście polskich monet obiegowych z lat 2021-2023 wyłowionych z obiegu. Większość ciekawszych egzemplarzy opisałem na blogu. 

Nadal udawało mi się coś upolować na Allegro, na eBay (Unia Europejska, żeby uniknąć problemówz cłem itp.) a nawet na FB, co wymaga gimnastyki, bo nie mam tam konta. Znacząca część nabytków, to zakupy na OneBid i Biddr. I te dwa źródła  zapewne będą dominować w roku przyszłym. Może tylko lekko zmodyfikuję taktykę.

Jak poinformowano, "monety powszechnego obiegu" w roku 2024 nadal będą bite w Warszawie. Zamówienie opiewa na kwotę 131.376.420,20 złotych. Ciekawe, co za tę kwotę nam wyprodukują. 


Blog - trzydzieści pięć wpisów (łącznie z tym) - o jeden więcej, niż w roku ubiegłym. Ostatni wpis w roku 2022 dotyczył słynnych już menniczych szelągów Jana Kazimierza z 1661 roku. Tak się składa, że temat odżył. Na styczniowej aukcji Heritage będzie szósty już egzemplarz. Ładnie podsumował to kol. Zdzicho 
Kto bogatemu zabroni...

A poza tym... ryby, grzyby, rower, jeziora, brydż itp. itd. 

Ogólnie, rok 2023 uważam za udany. Na rok 2024 czekam z nadzieją, że nie będzie gorszy.

Czego i Wam życzę.


środa, 13 grudnia 2023

Aukcje, aukcje...

 Zapisałem sobie kilka niedawno zakończonych licytacji. Nie tylko z OneBid. Z różnych powodów. 

Na początek Numimarket. 

I pomyśleć, że takie, a nawet lepsze sztuki, wrzucałem do pudełka z etykietką złom. Gdy zebrało się tego około kilograma, sprzedałem całość za 10 złotych...

To teraz trochę lepszy stan zachowania. 

Jak zwykle w przypadku tej firmy, zdjęcia przepalone, ale nie wątpię, że moneta na żywo wygląda bardzo dobrze. Jak zwykle w przypadku tej firmy, ważna jest nie moneta, tylko MAX NOTA. Odwaga płacącego 4641 PLN (w tym młotkowe) robi wrażenie. A przecież kilka dni  później, za stówkę więcej można było kupić... 
Jedziemy dalej. Allegro. 
Rozsądna moim zdaniem cena. Podobnie, jak w przypadku kolejnej monety u tego samego sprzedawcy. 
Wiem, że nie takie to rzadkie, jak się kiedyś przyjmowało. W moim archiwum to trzydziesty siódmy egzemplarz. Najpierw pojawił się na FB, ale nie było chętnych. 

Łącznie odnotowałem 38 egzemplarzy, czyli w/g klasyfikacji Kopickiego R5 (26 do 120 monet zachowanych z wybitego nakładu). Mimo radykalnej obniżki stopnia rzadkości, cena rozsądna, bo stan zachowania jest lepszy od przeciętnej dla tej monety. 

Również cena osiągnięta przez niewielką książeczkę (64 strony) Jacka Strzałkowskiego nie jest dla mnie dużym zaskoczeniem. 

Treść znakomita, nakład niewielki (500 sztuk). W sumie może cena nie tak bardzo zawyżona, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. A gdyby to był jeden ze stu oprawionych w papier czerpany, numerowanych egzemplarzy z autografem autora, to kto wie, czy tysiąc by wystarczył.

Ta z kolei rzadkość, rzadkością pozostaje. 

Mimo to, cena, jak dla mnie abstrakcyjna. Chociaż... Dziesięć lat temu za mój egzemplarz zapłaciłem 615 złotych.Też niemało.

Na koniec dwie aukcje troszkę starsze, bo z maja 2023. 

Rzadki wariant, pięknie zachowany, ale i tak cena dla mnie troszkę z kosmosu. Dobrze, że nie muszę kupować, bo mam od dawna i nie brzydszą.
Jak można pisać o monecie wybitej w nakładzie 20.240.000 sztuk, że to rzadki rocznik? Rzadki w tym stanie zachowania byłoby bliższe prawdy. Ale i tak uzyskana cena może zaskakiwać. Sztuki po gradingu chodzą powyżej 1000 złotych! 

Kto ma schowany woreczek?


poniedziałek, 11 grudnia 2023

"Kolekcjonerska" afera PRL.

 "Ojciec próbował w nas rozbudzić zainteresowanie przedmiotami, którymi handlował - mówi Krzysztof. - Wiedział, że mam systematyczną naturę, więc choć sam się numizmatyką nie interesował, zachęcił mnie do zbierania monet. Zaczynałem od przedwojennych: dwuzłotówki, pięciozłotówki, bo srebrne, miałem jakiś tam zaczątek, więc przyniósł mi kiedyś prezent: całą kolekcję srebrnych talarów, od Kazimierza Wielkiego począwszy, bardzo duży i ciekawy zbiór. Ze dwa, trzy kilo. poukładałem to sobie w pudełkach, zrobiłem ładną kolekcję, po czym któregoś dnia okazało się, że tych monet nie ma, wszystko zniknęło. Rodzice podejrzewali korepetytora, który uczył mnie angielskiego, bo nikt inny obcy u nas się nie kręcił. Szkoda, bo tam było, jak się okazało, trochę dobrych unikatów."

To jeden z nielicznych numizmatycznych fragmentów grubaśnej książki, którą przyniósł mi Święty (podobno) Mikołaj (podobno). 

Wczoraj skończyłem. Lektura trudna, przygnębiająca. Streszczać nie będę. W sieciowych archiwach Gazety Wyborczej (dodatek Ale Historia) można znaleźć artykuł z roku 2012 w miarę szczegółowo opisujący całą sprawę. 
Tony złota, miliony dolarów, setki, jeżeli nie tysiące, elementów z serwisu łabędziego, pasy kontuszowe, srebra, meble i obrazy, oryginalne albo i nie. Ale nie to, przynajmniej dla mnie,  jest najciekawsze w tej opowieści. Fascynujący jest za to obraz środowiska kolekcjonerów w czasach Bieruta, Gomułki i wczesnego Gierka.  

Książka Denehla to zbiór opowieści opowiedzianych przez jej bohaterów. Opowieści rodzinnych i zeznań składanych podczas śledztwa i przed sądami. Jak można się domyślać, opowieści niezawsze prawdziwych, bo albo pamięć zawodziła, albo trzeba było chronić skórę. 

Zacytowany fragment jest dobrą ilustracją: ułomności dziecięcych wspomnień, prawdziwości legend rodzinnych i, jak sam pamiętam, niewysokiej pozycji monet w kolekcjonerskiej hierarchii. O talarach Kazimierza Wielkiego nie tylko mnie nic nie wiadomo, ale takie "...dwa, trzy kilogramy..."  talarów, to musiałoby być co najmniej siedemdziesiąt niebylejakich monet. Tylko jak się ich stratą bardzo przejmować, jeśli codziennie obraca się dziesiątkami "kółek", czyli amerykańskich dwudziestodolarówek a za każdą z nich można wtedy było kupić kilka talarów. Dziś te proporcje się odwróciły. Z nielicznymi wyjątkami (np. ostatnie talary Poniatowskiego), za przyzwoicie zachowanego, polskiego talara trzeba dać kilka "kółek". 

Wczoraj przy kolacji obejrzałem (raczej odsłuchałem) filmową relację Damiana Marciniaka z oglądania gablot z "papierem" u Czapskich. Z ciekawością, choć banknoty i papiery wartościowe mało mnie interesują, bo zawsze dobrze się słucha rozmowy ludzi dobrych w swojej dziedzinie. Przy okazji wymiany zdań na temat rzadkości pewnych okazów i cen jakie osiągają na rynku, pan Damian powiedział coś bardzo ważnego. W skrócie - nie można liczyć na to, że kiedy wysokie ceny aukcyjne jakiegoś rzadkiego okazu spowodują wzrost jego podaży, to w rezultacie cena spadnie i będzie można kupić taniej coś bardzo rzadkiego. Pan Damian nie miał wątpliwości - fakt, wysokie ceny wyciągną dobry towar z sejfów, ale tak szybko, jak się na rynku pojawi, zniknie z niego przy pierwszym spadku notowań.

Firmy aukcyjne prześcigają się w zdobywaniu możliwie najlepszych okazów na planowane aukcje. Organizują objazdy po Polsce w nadziei, że pojawią się osoby zainteresowane wyceną swoich rarytasów albo ich sprzedażą. W każdym prawie katalogu nowych aukcji pokazywane są  rzadkości, których od lat nie widziano na rynku i za każdym razem pojawiają się pytania - skąd oni to wytrzasnęli? Bywa różnie, ale jakoś nie mam wątpliwości, że te najlepsze, najrzadsze, najlepiej zachowane sztuki pochodzą z dobrych kolekcji. Niekoniecznie kolekcji gromadzonych przez obecnych ich właścicieli. I o tym też jest książka Denehla. W bardzo wielu opowieściach (i zeznaniach) jej bohaterów przewijają się historie z lat okupacji, z gett w Warszawie, Łodzi i innych miastach, z szabru na Ziemiach Odzyskanych. I to jest jeden z tych przygnębiających wątków. 

Przygnębiać może też, że nadal jest tak samo, jak w latach PRL, że kolekcjonerzy często bywają zawistni, chciwi, że chcąc coś kupić albo sprzedać nie wahają się przed mniejszym, lub większym oszukaństwem, że potrafią bezpardonowo wykorzystywać niewiedzę innych. 

Rok się kończy. Tracę nadzieję, że uda mi się jeszcze przed sylwestrem kupić coś ciekawego. Ostatni zakup, to kolejna niestety perforowana moneta. 

Lubelski trojak Zygmunta III z 1595 roku. Upolowany na francuskim eBay'u. Na krajowym rynku ostatnio brak sukcesów - albo rezygnuję na etapie zapoznawania się z ceną wywoławczą, albo jestem bezlitośnie przelicytowany. Z nadzieją patrzę w rok przyszły. 

wtorek, 28 listopada 2023

Junk silver

JUNK SILVER - poproszono mnie, żebym napisał coś na ten temat. Jakieś wyjaśnienia, może porady. Długo się nad tym zastanawiałem, bo nie traktuję kolekcjonowania, jako formy inwestycji i co za tym idzie, moje doświadczenie w tym zakresie jest praktycznie zerowe. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wartość kolekcji rośnie z czasem, ale podejmując decyzję o zakupie czegoś do zbioru, nigdy nie brałem pod uwagę możliwości potencjalnego zarobku. Z ciekawości wrzuciłem w wyszukiwarkę "junk silver" i po obejrzeniu kilku(nastu?) filmików z "unboxingiem" i z analizami opłacalności inwestowania w srebro monetarne, oraz przejrzeniu ofert "śmieciowego srebra" na naszym, polskim rynku, zdecydowałem się spełnić prośbę p. Jacka (pozdrowienia!).

Zacznijmy od wyjaśnienia. Junk silver, czyli śmieciowe srebro, to srebrne monety obiegowe, generalnie w stanach zachowania nie tolerowanych przez kolekcjonerów monet. Nie ma mowy o żadnych MS, a jak już trafi się coś bliżej stanu menniczego, to będzą to z reguły monety nieatrakcyjne, niepopularne wśród kolekcjonerów. Z reguły są to monety w stanie zachowania co najwyżej trzecim, 

Teoretycznie, ma to być inwestycja w szlachetny metal i to inwestycja długoterminowa. I tu mamy problem. 

Po skoku na poziom około 4 złotych za gram w początku drugiej dekady XXI wieku, w połowie dekady cena spadła o połowę, a na początku dekady trzeciej skoczyła na poziom 3 złotych, na którym pozostaje do dziś. Mowa oczywiście o gramie czystego srebra, a nie gramie monety! Jak widzicie, rezygnacja z lokaty bankowej na rzecz srebra to decyzja ryzykowna. Skąd więc pomysł na "silvet stacking"? Moda na gromadzenie junk silver to może nie pomysł amerykański, ale bardzo popularny za oceanem. Powód jest prosty - w USA srebrne monety są obecne w obiegu do dziś. Oczywiście jest ich coraz mniej, ale fakt, że można mieć za pół dolara 11,5-gramową monetę ze srebra póby 0,400 przemawia do wyobraźni. 
Taka półdolarówka, to 4,6 grama czystego srebra warte po dzisiejszym kursie około 3,6 dolara!

W Europie nie mamy już srebrnych monet obiegowych, ale były w obiegu długo (Niemcy, Francja, Szwajcaria, Skandynawia, Włochy). Mnóstwo z nich przetrwało w domowych schowkach i magazynach firm. Nie wszystko przetopiono na łańcuszki. Teraz monety te oferuje się jako alternatywę innych form inwestowania, przedstawiając zalety:  

Posiadanie srebra ma zabezpieczyć przed inflacją. Teoretycznie metale szlachetne, w tym oczywiście i srebro, mają tendencję do utrzymywania swojej wartości w czasie, co czyni je skutecznym zabezpieczeniem przed inflacją. 

Kolejnym atutem ma być magiczne słowo - dywersyfikacja. Pamiętacie? Nie wkładaj wszystkich jajek do jednego koszyka. Podobno rynek metali szlachetnych nie zawsze podąża za akcjami i obligacjami, dzięki czemu może zapewnić pewien poziom bezpieczeństwa podczas spadków na rynku.

Ważna dla przeciętnego zjadacza chleba jest przystępność cenowa srebra. Kilogram kosztuje 3 tysiące złotych. Kilogram złota, to już prawie 260 tysięcy. 

Namacalność - w przeciwieństwie do aktywów cyfrowych lub akcji, srebro jest czymś dotykalnym, czymś co można trzymać w ręku. To daje wielu inwestorom poczucie bezpieczeństwa i kontroli.

I ostatnia deska ratunku - popyt ze strony przemysłu. Srebro ma liczne zastosowania przemysłowe, od elektroniki po medycynę. Ten ciągły popyt może z czasem wspierać wartość srebra.

Rzadziej mówi się o wadach, a przecież ich nie brakuje. 

Fizyczne srebro wymaga bezpiecznego przechowywania. Może to być sejf w domu lub wynajęta skrytka depozytowa, co może zwiększyć koszty i złożoność inwestycji.

Szybka sprzedaż dużych ilości srebra może stanowić wyzwanie, choćby ze względu na konieczność  fizycznego transportu.

Wahania ceny w czasie. To może zniechęcać, wręcz denerwować inwestorów obserwujących utratę wartości rynkowej i niepewność powodzenia inwestycji. 

Brak dochodu pasywnego - tu nie ma mowy o odsetkach albo dywidendach. Dochód z inwestycji zależy wyłącznie od wzrostu wartości i może być osiągnięty wyłącznie poprzez sprzedaż. 

Po obejrzeniu tych YouTubowych filmików, analiz i porad jestem przekonany, że poważnych inwestorów gromadzących dziesiątki i setki kilogramów zdezaktualizowanych srebrnych monet jest garstka. Wszyscy, których obejrzałem i wysłuchałem, to moim zdaniem spekulanci wykorzystujący krótkoterminowe wahania ceny metalu. 

Junk Silver w polskim wydaniu, to rozbój w biały dzień. 

1900 zł za kilogram srebra próby 0,400 oznacza, że za kilogram czystego srebra zapłacimy 4750 złotych. A przecież dzisiejsza cena, to 3150 zł!

Na eBay nie jest lepiej.

Za kilogram srebrnych monet trzeba zapłacić troszkę mniej, niż za kilogram czystego srebra. A przecież te monety to nie czyste srebro. 

Można oczywiście liczyć na to, że w takim kilogramie trafi się jakaś rzadszy rocznik, droższa odmiana. Przypuszczam, że szanse na taką premię są bardzo niewielkie. Poza tym, ten stan zachowania!

Jeśli już ktoś z Was chciałby zdywersyfikować swoje oszczędności i zainwestować w "śmieciowe srebro", to trzeba poszukać uczciwych sprzedawców, którzy oferują taki towar po cenie spot + marża (spot, czyli aktualna na teraz cena czystego srebra/złota/diamentów). U takiego sprzedawcy kupując kilogram srebra otrzymamy zwykle około 1,6 kilograma monet. Wbrew pozorom, są tacy sprzedawcy, nawet w Polsce.

I zdecydowanie unikajcie "okazji". Takie ogłoszenie, to na 100% oszustwo.  

44 srebrne monety czechosłowackie. Przedwojenne miały próbę 0,700, powojenne 0,500. Nawet gdyby wszystkie były próby 0,500, to cena 300 zł/kilogram oznacza zakup czystego srebra po cenie 1200 zł za kilogram. Niemożliwe. Na dodatek brak opcji "kup z przesyłką OLX", która nie daje może 100% gwarancji, ale jeśli po odbiorze przesyłki nie potwierdzimy, że wszystko jest OK, sprzedający nie dostanie naszych pieniędzy.

Panie Jacku. Decyzja należy do Pana.


wtorek, 21 listopada 2023

Koniec strajku.

 Żartowałem. Nie, że koniec, tylko że strajkowałem.

Po prostu, na jakiś czas monety zeszły na dalszy plan, może drugi, może trzeci. Bywa. Teraz wróciły. Z przytupem, bo kupiłem sobie 7 kilogramów.

I znów nie będzie czasu na bloga, bo trzeba to przejrzeć, wybrać co zostaje i pozbyć się reszty. 

Dziś o montetach to prawie wszystko, bo chcę pochwalić się książką, którą zdobyłem. 

Egzemplarz podniszczony, ale nie byle jaki, bo z autografem tłumacza. 
O monetach w treści niewiele ciekawego, przynajmniej dla kolekcjonera, bo to dziełko natury ekonomicznej, nie numizmatycznej. Niewiele, nie znaczy nic. 
Jest trochę uwag o pieniądzu kruszczowym i papierowym i wzajemnym ich stosunku. Są przykłady i próby wyjaśnienia dlaczego w niektórych państwach wprowadzenie banknotów doprowadziło do krachu, a w innych zdarza się, że papier chętniej przymuje się od srebra i złota.

W sumie jednak, tym co zdecydowało o kupnie tej książeczki jest nie autograf, nie treść, a lista subskrybentów, osób i instytucji, które sfinansowały jej wydanie. 

Nie wiem, czy Stronczyński, to TEN Stronczyński, ale "Nowossiilzoff" to na pewno ten z III części Dziadów. Kronenberg nie podał ani imienia, ani miejscowości, ani swojego zajęcia. Nie musiał, przecież wszyscy wiedzą, kto to Kronenberg.

"Strajkując", nie ograniczałem się do "numizmatyki siłowej", jak to nazywa kolega. Kupowałem też pojedyncze monety. Jedna z nich przyszła w takiej kopercie. 
Adres był - nie jestem tak znany, jak Kronenberg - ale na wszelki wypadek usunąłem go ze skanu. Francja jest w strefie euro i na kopercie są znaczki nominowane w euro, ale nadawca nalepił też stare znaczki o nominałach we frankach. Francuska poczta potraktowała je nie jak dodatkowe nalepki, tylko przykładnie skasowała. Najważniejsze, że list doszedł razem z zawartością. Niestety zdarzył mi się też przykry przypadek. Kupiłem, tanio jak widać, pięciofenigówkę 1918 ze zdwojeniem na awersie i to takim zdwojeniem, którego wcześniej nie widziałem i nie ma go w moim katalogu.
Koperta dotarła, ale w tekturce, która była w środku nie było w zaznaczonym miejscu monety. W innych miejscach też. Reklamacja zajęła trochę czasu, pieniądze odzyskałem, ale monety żal.
Jakby ktoś z Was się natknął
chętnie odkupię.

I jeszcze jeden drobiazg. Gdyby ktoś z Was rozglądał się za pomysłem na biznes... 
Jest szansa, że klienci się znajdą, bo licytujący na aukcjach żywo reagują na proweniencję monet.

czwartek, 19 października 2023

WFP ?

Ostatnio, najczęściej wygląda to tak: 

Przynajmniej na aukcjach krajowych. Na zagranicznych mam więcej szczęścia. Albo ceny są mniej szalone. 

Tę monetę kupiłem za 5 euro + młotek + przesyłka. 

Opisana była tak: 
Dlaczego strona z popiersiem władcy ma być rewersem? Nieważne. Sama moneta była najmniej ważna w momencie podejmowania decyzji o jej licytowaniu. Decydowała kontrmarka. 

Jej interpretację, jako litery WFP od razu uznałem za błędną. Przypuszczałem, że to litery W i P rozdzielone herbem. Albo Pilawą, albo Prusem. Widać to już na zdjęciach aukcyjnych, a kiedy moneta do mnie dotarła, nie było już żadnych wątpliwości. To nie F.

W moich notatkach nie miałem nic to takiej kontrmarce, zapytałem więc kogoś, kto jak przypuszczałem, powinien więcej wiedzieć. Pan Robert Gorzkowski nie zawiódł, odpowiadając  prawie natychmiast "Punca Wincentego Potockiego popularna i znana" i przysyłając zdjęcia okazów ze swojej kolekcji - szóstaka Jana III i grosza Augusta III. Moje przypuszczenia okazały się więc prawidłowe. To nie F tylko Pilawa. 

Następnym krokiem było oczywiście poszukiwanie informacji o Wincentym Potockim. Nie mam książki p. Gorzkowskiego "Pokwitowania i płacidła, powinności pańszczyźniane, praca ustawowa i najemna, szarwarki, czynsze- mające związek z dworem i wsią", ale mam "Reminiscencje numizmatyczne - materiały z sympozjów numizmatycznych w Praszce oraz spotkań miłośników pieniądza zastępczego w Bardzie". Jest w niej artykuł R. Gorzkowskiego "Pokwitowania i płacidła w formie punc umieszczanych na wytartych monetach", a w nim zdjęcie puncy Potockiego na miedzianym groszu Augusta. Jest też informacja o wzmiance o monetach Wincentego Potockiego opublikowanej w 1894 roku w WNA przez Ignacego Żegotę Pauli. Nie mam dostępu do tego numeru WNA, ale Gorzkowski podaje, że Źródłem informacji był Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich. 

Monet Potockiego nie znamy, chodziło więc na pewno o te właśnie kontrmarki. 

"Pilawa" i "Potocki" bardzo często pojawiają się w opisach aukcyjnych rzadkich i cennych monet. 

Monety te pochodzą z kolekcji, której ostatnimi właścicielami byli namiestnik Galicji, hrabia Andrzej Potocki (1861–1908) i jego syn Adam (1896–1966). Umieszczana na nich Pilawa nie jest kontrmarką, tylko znakiem własnościowym, takim jak C z Leliwą na monetach z kolekcji Czapskiego. Wspaniałą kolekcję Potockich zapoczątkował nie kto inny, jak Wincenty Potocki. Kolekcjonował zresztą nie tylko monety. Miał wspaniały księgozbiór, wiele obrazów, w tym przypisywanych Rembrandtowi i Tycjanowi, kolekcję marmurów (rzeźb), porcelany itp.

W spadku po ojcu otrzymał Wincenty: Brody, Zbaraż, dwa pałace w Warszawie i liczne posiadłości na Podolu, Ziemi Kijowskiej i Winnickiej, a także folwarki pod Lwowem. Majątek wyceniano na przeszło dziesięć milionów złotych. Po śmierci bezdzietnego brata Franciszka  doszedł do tego klucz majątków na bracławszczyźnie i 700 tys. złotych. Pasja kolekcjonerska i zamiłowanie do wystawnego trybu życia doprowadziły Wincentego Potockiego na skraj bankructwa. Na swoje zakupy Potocki zaciągał pożyczki u holenderskich bankierów. Zwlekał ze spłatami, więc odsetki rosły, szybko doprowadzając zadłużenie do czterech milionów złotych. Musiał zacząć stopniowo sprzedawać swoje posiadłości i zbiory. Tak stało się i z kolekcją numizmatyczną, ale ta na szczęście trafiła w ręce innych członków rodu i nie tylko przetrwała, ale została rozbudowana.

Nie mam w zbiorze żadnej monety z kolekcji Potockich, ale mam od kilku dni monetę z "prywatnej mennicy we wsi Kowalówka w Bracławskim". 


piątek, 13 października 2023

Świdnica

Nie byłem, ale coraz bardziej jestem przekonany, że muszę tam pojechać. Mam przecież w zbiorze kilka monet z tamtejszej mennicy, a z relacji znajomych i tego, co w Internecie widzę, że warto Świdnicę odwiedzić.  

XV-wieczny brakteat Księstwa Świdnickiego z głową dzika.
Dlaczego dzik? 
Do 1492 roku Świdnica miała dwa herby miejskie. Czerwony gryf, znany od 1284 roku, był starą pieczęcią miejską. Czarny dzik był używany na pieczęciach radnych od 1335 roku. Według niektórych źródeł dzik ma być nawiązaniem do nazwy miejscowości. Inne źródła podają, że nazwa Świdnica wywodzi się od staropolskiej nazwy krzewu świdwy, czyli derenia (nalewka mniam mniam). Niemiecki nauczyciel Heinrich Adamy w swoim dziele o nazwach miejscowości na Śląsku wydanym w 1888 we Wrocławiu wymienia jako najwcześniejszą zanotowaną nazwę miejscowości w łacińskim dokumencie z 1070 – Svidnica. W herbie miasta derenia brak, jest dzik. Uważano, że obie pieczęcie - z gryfem i dzikiem -  mają równe prawa. Na prośbę miasta, król Czech Władysław II Jagiellończyk zezwolił na połączenie herbów i dodanie królewskiej korony i od 29 listopada 1492 Świdnica ma taki herb. 

Świdnica kojarzy się większości kolekcjonerów monet z półgroszami bitymi w tym mieście za Ludwika II Jagiellończyka (syna wspomnianego wyżej Władysława). 
 
Półgrosze świdnickie Ludwika Jagiellończyka.

Władysław zmarł w roku 1516. Jego syn, ludwik, bratanek Zygmunta Starego miał wtedy 10 lat więc księstwem de facto rządzili jego doradcy. Po zauważeniu, że w Polsce nie było w obiegu wystarczająco dużej ilości najpotrzebniejszej monety obiegowej - półgroszy, doradcy małoletniego Ludwika wpadli na pomysł wybijania w świdnickiej mennicy monet bardzo do nich podobnych.  
Półgrosz koronny Zygmunta Starego z roku 1507.

Początkowo parametry półgroszy Ludwika niewiele odbiegały od polskiej ordynacji menniczej. Stopniowo ich jakość pogarszała się. Zamiast 256 sztuk z grzywny srebra wybijano ich znacznie ponad 300. Materiałem do produkcji były...  półgrosze Zygmunta, masowo wykupywane na ziemiach polskich. Dobre polskie monety trafiały do świdnickiej mennicy gdzie przetapiano je i  z uzyskanego srebra bito półgrosze Ludwika. Z dwóch polskich powstawały trzy świdnickie. Gorsza moneta napływała do Polski, gdzie kursowała bez większych przeszkód ze względu na podobieństwo do monet Zygmunta i powszechny analfabetyzm. 
Półgrosze świdnickie doprowadziły do poważnego kryzysu finansowego w Polsce, do załamania się handlu na pograniczu polsko-śląskim a nawet do rozruchów na Śląsku. W Świdnicy gmina miejska i cechy rzemieślników wystąpiły przeciwko radzie miejskiej. Doszło do prawdziwej rewolucji. Tłum mieszkańców miasta zaatakował rajców i patrycjuszy. Doszło też do napadu na mennicę na świdnickim zamku. Ludwik zareagował ostro. Wyznaczył komisarza, który miał przywrócić porządek w mieście. Do Wrocławia wezwano 70  mieszczan, których uwięziono, niektórych poddano torturom by wyjawili przywódców buntu. Trzech więźniów ścięto na wrocławskim rynku. Następnie komisarz, książę Jerzy Hohenzollern-Ansbach z Karniowa ruszył na Świdnicę, która zaczęła przygotowywać się do oblężenia. W końcu do niego nie doszło, bo Ludwik zareagował doprowadzając do uwolnienia Świdniczan zatrzymanych we Wrocławiu.
Niepokoje w Świdnicy zakończyły się w marcu 1524 roku. Miastem nadal miała rządzić stara rada miejska ale w nadchodzących wyborach mogli do niej kandydować przedstawiciele cechów. Mennica mogła nadal wybijać półgrosze ale Ludwik nie chciał już być kojarzony z mennicą o podejrzanej reputacji. "Przepisał" ją więc na żonę :-) Mennicą nadal kierował Paweł Monau. Krótko, bo zmarł prawdopodobnie na przełomie 1525/1526. 
Dwudziestoletni Ludwik zginął w bitwie pod Mohaczem w roku 1526 ale nie wstrzymało to produkcji półgroszy przez wdowę. Mennicę przejął Konrad Sauermann, stopa mennicza świdnickich półgroszy, które nadal bito z imieniem Ludwika i niezmienianą datą 1526, uległa dalszemu pogorszeniu. Zwrócono na to uwagę Ferdynandowi I,  nowemu królowi Czech i Węgier, a ten w 1528 roku zlikwidował w końcu świdnicką mennicę.

Po stronie polskiej również walczono z półgroszami Ludwika. Zygmunt Stary zakazał  przyjmowania monety świdnickiej ale zakaz nie obejmował Litwy i Prus. Nie był też ściśle przestrzegany w Koronie. Dopiero reformy monetarne z lat 1526–1535 rozwiązały problem. 
W 1527 r. ogłoszono wykup półgroszy świdnickich po pięć nowych denarów za sztukę. Później cenę podniesiono do ośmiu denarów, bo ludzie niechętnie pozbywali się półgroszy. 

Ściągnięte z rynku monety świdnickie wykorzystano, jako surowiec dla nowych gatunków pieniądza – trojaków i szóstaków, dla których ustalono próbę srebra 375, taką samą jaką miały wycofywane półgrosze. Trojaki i szóstaki ze słabego srebra są dziś bardzo rzadkie i pomimo złego zwykle stanu zachowania, osiągają na aukcjach bardzo wysokie ceny.  

Na Litwie monety Ludwika II zdołano wyeliminować dopiero w latach 1546–1547, w ramach akcji przebijania półgroszy świdnickich na litewskie monety Zygmunta Augusta. 

Mam jeszcze jedną monetę, którą dawniej wiązano z Głogowem, a dziś wiadomo już, że to kwartnik Księstwa fürstenberskiego (świdnicko-jaworskiego).

Wybity w początku XIV wieku, za czasów panowania Bernarda, Henryka i Bolka II. Jako miejsce wybicia podaje się zwykle mennice w Lwówku, Starym Książu lub Świdnicy. Władcy księstwa najprawdopodobniej upamiętnili tą monetą ślub swojej siostry, Beatrycze z Ludwikiem, księciem bawarskim. 

W Świdnicy wybito wiele innych monet. Część z nich można zobaczyć na wystawie w świdnickim Muzeum Dawnego Kupiectwa. 
Myślę, że warto tam zajrzeć.

Jeśli ktoś z Was chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o świdnickiej mennicy w początkach XVI wieku, powinien sięgnąć po wydaną w 1911 roku broszurę Michała Grażyńskiego "Mennica świdnicka za Zygmunta I". Pozycja niestety trudno dostępna, bo ze względu na ochronę praw autorskich wyłączona z wolnego dostępu w sieci bibliotek cyfrowych. Na szczęście tekst jest dostępny w częściach opublikowanych w 1911 roku w Wiadomościach Numizmatyczno-Archeologicznych.

piątek, 6 października 2023

Do Krakowa!

 Dostałem dziś zaproszenie... 

Przykro mi niezmiernie, ale 19 października będę daleko od Krakowa. Dwudziestego pierwszego niestety też, czego nie mniej żałuję. 
Wystawę na pewno zdążę zobaczyć trochę później, ale niestety ominie mnie przyjemność wysłuchania tych ciekawych wykładów i uczestnictwa w oprowadzeniu kuratorskim. 

Trudno. Pozostaje mi tylko zazdrościć tym z Was, którzy 19 i 21 października będą w Krakowie u Czapskich.



środa, 4 października 2023

Udostępniono pełne archiwum Przeglądu Numizmatycznego.

 Na stronie Stowarzyszenia Numizmatyków Profesjonalnych zgodnie z obietnicą  z października 2022 udostępniono wszystkie numery Przeglądu Numizmatycznego. Przez rok obietnicy dotrzymywano częściowo tylko - można było czytać PN od numeru 2/2010 do 1/2018. Teraz jest już komplet. 



Poszczególne numery można przeglądać dzięki mechanizmowi 3d-flip-book. 
Czyta się dobrze, bo powiększenie podglądu łatwo reguluje się kliknięciami w odpowiednie ikonki lub obrotem kółka myszki. 
Czytać można tylko on-line, nie udostępniono pobierania plików.

Do pełni szczęścia brak jeszcze możliwości wyszukiwania tekstów (autorzy, tytuł, tematyka) lub choćby pełnego spisu treści wszystkich numerów ale to już tylko takie marudzenie. 

Przede wszystkim, SNP należą się wielkie podziękowania, które niniejszym składam.

Printfriendly