Google Website Translator Gadget

piątek, 30 czerwca 2017

Ogórki? Jakie ogórki?

Kiedy czytam, że znów ktoś widział UFO, skonstruował perpetuum mobile albo coś sobie gdzieś wstrzyknął, wiem że pora na urlop. Wakacje. Ogórki. Ale nie w tym roku! Co prawda Anonymous znaleźli na serwerach NASA selfi marsjanina, co prawda celebrytki i celebryci prześcigają się w wynajdywaniu nowych metod autopromocji, ale poza tym dzieje się tyle, że śmiało można przyjąć, że w tym roku ogórki nie obowiązują (chyba, że małosolne).

Po pierwsze, Allegro przyspieszyło decyzję kilku firm numizmatycznych o przejściu na swoje. Przebieg i rezultaty aukcji GNDM napawają optymizmem.
Po drugie, coś nareszcie zaczyna się dziać na stronie SNP. Wczoraj zobaczyłem na niej taki komunikat:
Zobaczymy, czy zapowiedzi sprzed półrocza zostaną spełnione.

Po trzecie, nie próżnują politycy - 22 czerwca Sejm przyjął zmiany do ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Ustawa trafiła do Senatu, pewnie przejdzie bez poprawek. Co zaproponowano? Ma powstać Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków, co na pierwszy rzut oka wygląda rozsądnie. Jak wiadomo, diabeł ukrywa się w szczegółach i dopiero po uruchomieniu funduszu i praktyce pierwszych miesięcy (lat?) będzie wiadomo, czy nadzieje na poprawę nie okażą się płonne. Najwięcej komentarzy spowodowały jednak inne zmiany w ustawie. Najkrócej i najcelniej streszcza je tytuł wpisu na stronie (blogu) zdziennikaodkrywcy.pl - Sejm zaostrzył kary dla "nielegalnych" poszukiwaczy skarbów. Nie masz pozwolenia na poszukiwania? Będziesz przestępcą.
Świadomość prawna moich rodaków została ukształtowana okupacyjną "kombinatoryką" i peerelowskim "państwem na niby" (co innego słyszę, co innego widzę) i jest na przerażająco niskim poziomie. Kiedy w jednym z wątków poświęconym prawnym aspektom "poszukiwania skarbów" napisałem o konsekwencjach przekwalifikowania czynu z wykroczenia na przestępstwo, poczułem się jak Kasandra. Niezrozumienie, lekceważenie zagrożenia, absolutny brak wyobraźni, co do możliwych konsekwencji. Nie lubię sytuacji zmuszających mnie do gorzkiego "a nie mówiłem?", ale wygląda na to, że okazji do tego niestety nie zabraknie. Nauczyciel, policjant, urzędnik, leśniczy przyłapani na poszukiwaniach z wykrywaczem, z automatu pożegnają się z pracą. Czy wszyscy młodzi ludzie zdają sobie sprawę z tego, że starając się o pracę mogą (albo muszą) zostać poproszeni o zaświadczenie o niekaralności? I co?
Kolekcjonerzy monet tez mogą popaść w kłopoty. Nieostra ustawowa definicja zabytku plus zasada, że każdy znaleziony zabytek jest własnością Państwa plus domniemanie, że każda moneta mająca więcej niż x lat jest zabytkiem odkrytym podczas poszukiwań (czy miał Pan zezwolenie?) albo przypadkowo znalezionym (czy zgłosił Pan to do odpowiedniej instytucji?) mogą narazić kolekcjonera na oskarżenie o paserstwo - obrót przedmiotem stanowiącym własność państwa. Konsekwencje mogą być bardzo przykre, a pierwszą będzie odebranie monety. Co się z nią stanie? Najpierw trafi do magazynu dowodów rzeczowych, później być może do któregoś z muzeów.
Niepostrzeżenie dotarliśmy do następnego tematu. Tematu kilku gorących dyskusji na forum TPZN, z których wspomnę dwie: pierwszą zatytułowano Co robią muzea?, a drugą Po co wykopujemy te stare krążki metalu? Zaczęło się od dwu innych dyskusji: Smutne losy kolekcji Giovanni'ego Dattari i Garść myśli na temat kolekcji Dattari. Chodzi o kolekcjonera, który zgromadził wspaniały zbiór monet antycznych, ale o tym przeczytacie we wskazanych wątkach. 
Zawsze uważałem i pisałem, że podstawowym obowiązkiem poważnego kolekcjonera jest rzetelne skatalogowanie kolekcji. Wzorem niech będzie nam Emeryk Czapski. Z obowiązkami niestety jest tak, że można się z nich wywiązać tylko wtedy, gdy dysponuje się odpowiednimi zasobami. Pisząc o zasobach, mam na myśli nie tylko pieniądze i narzędzia. Co najmniej tak samo ważne są chęci i czas. Nie wiemy, czego brakowało Dattariemu, ale czegoś zabraknąć musiało, bo całości zbioru nie skatalogował. Zbierał przede wszystkim monety aleksandryjskie, ale przy okazji zgromadził wiele innych monet antycznych i te pozostały bez dobrego opracowania. Kolekcjoner umiera, spadkobiercy decydują się najpierw na przekazanie kolekcji państwu. Poszukiwanie muzeum gotowego przejąć zbiór i zapewnić mu należytą opiekę kończą się fiaskiem - czas na sprzedaż kolekcji. Znajduje się firma aukcyjna, która zajmie się sprzedażą - czy może zdarzyć się coś niedobrego?
Hiszpańska firma, która zajęła się zbiorem, zachowała się moim i nie tylko moim zdaniem nieprofesjonalnie. Nie zważając na to, że sprzedaje nie pierwszy lepszy zbiór przeciętnego kolekcjonera, tylko znakomity zbiór pełen rzadkich i bardzo rzadkich numizmatów, łączyła monety w pakiety (loty) np. po 500 monet nie zawsze zwracając uwagę na rangę i jakość poszczególnych egzemplarzy. Może zawiniła presja czasu, może kluczowym był właśnie fakt, że Dattari nie skatalogował tej części zbioru. Może właściciele nalegali na bardzo szybką finalizację sprzedaży. Może aukcjonerzy nie mieli kompetentnych współpracowników zdolnych do prawidłowej identyfikacji i opisu sprzedawanych monet. Nie wiemy co zadecydowało, ale znamy skutki. Dochód ze sprzedaży mógłby być nawet wielokrotnie wyższy, bo niekiedy za dwie, trzy monety z zestawu można było liczyć na kwotę wyższą od uzyskanej za cały zestaw. Wystarczyło zrezygnować z łączenia monet w tak duże zestawy, wystarczyło pokazać w katalogu aukcyjnym dobre zdjęcia poszczególnych monet.
Przy okazji dyskusji o losach kolekcji Dattari, na forum TPZN wywiązał się spór o to, co lepiej służy numizmatyce - zbiory muzealne, czy prywatne. Opinie, jak to w Polsce, skrajne. Od głosów, że lepiej by muzea opróżniły magazyny, po opinie, że utknięcie monety w prywatnej kolekcji wyłącza ją z obiegu naukowego, czasowo albo na zawsze. Jaka jest prawda?
Trzeba by pewnie zacząć od pytań podstawowych, np. "czym jest prawda?". Aż tak daleko w filozofię nie sięgajmy, ale na d innym podstawowym pytaniem pomyśleć musimy. Zadano je w wątku Co robią muzea? jako replikę na stwierdzenie, że muzealne zbiory służą badaniu przeszłości, a brzmi ono tak: Co daje nam badanie przeszłości?
Rozszerzając je, można by zapytać po co nam badania czegokolwiek, po co ludzkości nauka? Będąc prostym, ale jednak, magistrem fizyki, powinienem być przekonany, że przynajmniej nauki takie, jak fizyka, chemia, biologia sprawiają, że człowiekowi żyje się łatwiej, wygodniej, przyjemniej. Trudno się z tym spierać, choć czasem łatwiej i wygodniej nie znaczy lepiej - znów pole do popisu dla filozofów.
Wróćmy do naszych baranów, pardon - monet.
W sensie praktycznym, szczegółowa wiedza o tym, czy Rzym w pewnym okresie bił monety dla prowincji w mennicach cesarstwa, czy wysyłał gotowe stemple do prowincji, gdzie następowało bicie monet z lokalnego surowca, nie daje nam, jako ogółowi nic.
Bezpośrednio korzyść z tej wiedzy mogą odnieść co najwyżej kolekcjonerzy takich monet, którzy dzięki zastosowaniu wyrafinowanych metod opracowanych przez fizyków będą mogli upewnić się, że ich zbiór składa się z okazów oryginalnych (albo fałszywych). Przysłowiowemu Kowalskiemu ta wiedza, powtarzam, nie da nic. Ba! Kowalski straci, bo za pieniądze, które państwo wydaje na utrzymanie muzeów i badanie zgromadzonych w nich eksponatów mogły by powstać nowe, lepsze drogi, można by płacić wyższe wynagrodzenia i emerytury, zapewnić lepszą ochronę zdrowia, szkolnictwo itp.
Czy Kowalscy w ogóle bywają w muzeach? Śmiem wątpić. Zajrzą być może na wystawę "średniowiecznych narzędzi tortur" albo na wystawę zdjęć z czasów swojej młodości kierowani ciekawością lub potrzebą dreszczyku emocji. W końcu muzea wywodzą się z dawnych gabinetów osobliwości, w których trójgłowe ciele sąsiadowało z fałszywą mumią egipską, odlewem twarzy Wielkiego Bohatera, wachlarzem trzeciej kochanki króla i antyczną monetą (zręcznie sfałszowaną przez przemyślnego Italczyka).
Obiektywnie rzecz biorąc, muzea są po to, by X osób miało zatrudnienie, Y - przyjemność z ich zwiedzania, a rządzący poczucie dumy z działania na rzecz Nauki, Sztuki i Kultury.
Kiedy to zaakceptujemy i się z tym pogodzimy i uznamy, że mimo wszystko istnienie muzeów ma sens, to pojawia się kolejny dylemat. Czy lepiej, żeby monety trafiały do muzeów i w nich pozostawały, czy lepiej, by trafiały do prywatnych kolekcji?
Wielokrotnie opisywałem na blogu moje wycieczki do różnych muzeów, koncentrując się na eksponowanych zbiorach numizmatycznych. Muszę przyznać, że niestety większość tych zbiorów jest totalnie nieinteresująca dla zwiedzających nie zainteresowanych numizmatyką. U Czapskich takie osoby wykazują pewne oznaki ożywienia przy gablotach z nowożytnymi medalami (wielkie srebrne i złote medale robią wrażenie na każdym) i przy gablotach z pieniędzmi, które pamiętają z dzieciństwa. Większe zainteresowanie różnymi częściami wystawy zauważyłem w Dreźnie, np. w sali poświęconej różnym formom pieniądza. W większości pozostałych muzeów, większość zwiedzających (o ile w ogóle byli jacyś zwiedzający - w kilku muzeach byłem jedynym gościem) nie obdarzała małych, najczęściej źle oświetlonych monet nawet cieniem zainteresowania.
Muzealnych magazynów nie znam. Z kilkudziesięcioma monetami spoza muzealnej ekspozycji zapoznałem się u Czapskich przy okazji kwerendy dotyczącej szelągów Augusta III - te monety są dobrze opisane i łatwo dostępne. Czy tak dobrze jest wszędzie - wątpię, bo na przykład jedno z dużych muzeów, szczycące się pokaźnym zbiorem numizmatycznym, na pytanie o kilka konkretnych szelągów Augusta III odpowiedziało tak:
Szanowny Panie,
po przeprowadzeniu wstępnej kwerendy w zbiorze, stosownie do Pańskiej prośby z dnia 5 lipca br., uprzejmie informuję że w GN (xxx) znajduje się  przynajmniej 380 szt.  tych monet z różnych lat wybicia. Są one w zdecydowanej większości bliżej nieokreślone, w związku z czym  bardziej szczegółowa kwerenda  powinna zostać przeprowadzona przez Pana osobiście.
Z poważaniem
(yyy) kustosz
O czym to świadczy? Tylko o tym, że to (i niestety nie tylko to) muzeum nie jest zainteresowane wszystkim, co zalega w jego magazynach. Być może na pytanie o talary odpowiedź była by inna, ale czy z punktu widzenia nauki, talar na pewno niesie większą ilość informacji o przeszłości od trojaka albo szeląga? Fakt, można na nim zauważyć więcej szczegółów stroju władcy, ale jeszcze więcej widzimy ich na obrazach. Drobne monety są liczniejsze, znaleziska liczą czasem po kilka albo kilkanaście tysięcy egzemplarzy i powiedzmy sobie szczerze, mogą wydawać się nudne. Więc leżą w pudłach w magazynach, wyciągane na światło dzienne tylko przy okazji spisów inwentaryzacyjnych, albo... Niestety, co jakiś czas dowiadujemy się, że po pewnych okazach z muzealnych magazynów ślad znika. Nie ma sensu przechowywanie w muzeach tysięcy dubletów pochodzących z luźnych znalezisk albo od darczyńców, którzy nie przekazali żadnych informacji o pochodzeniu monet, dubletów, których rzetelna konserwacja jest zbyt kosztowna a eksponowanie po prostu bezcelowe. Nie oznacza to, że muzeum powinno zniechęcać osoby przynoszące monety (i inne zabytki). Wręcz przeciwnie, każdy powinien za dar otrzymać podziękowanie i mniejszy, lub większy upominek (np. wejściówki do muzeum). Monety po opracowaniu, jeśli miały by być kolejnymi dubletami zapychającymi szafy, powinny trafić na rynek. Kolekcjonerzy zyskają egzemplarze do swoich zbiorów, muzeum środki na działanie. A środki są potrzebne i na zakupy nowych obiektów, i na badania, i na rzeczy całkiem przyziemne, jak żarówki, papier toaletowy i pastę do podłóg. 

P.S.
Przepraszam wszystkich Kowalskich odwiedzających muzea i inne świątynie nauki i sztuki. Od czasów słynnych meblościanek (a może i wcześniejszych) "Kowalski" jest synonimem przeciętnego Polaka i tylko to miałem na myśli.

P.P.S.
Żadnego zdjęcia monet? Nie może być!
Na szybie skanera leży teraz taki zestaw
Opracowanie i wciągnięcie monet do katalogu zbioru zajmie trochę czasu, bo pogoda za ładna na siedzenie przy monitorze.

niedziela, 25 czerwca 2017

Smutna wiadomość.

Na stronie Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego pojawiła się wczoraj bardzo smutna wiadomość http://ptn.pl/2017/06/24/zmarl-edmund-kopicki/
Na półce nad monitorem komputera, na którym to piszę mam podręczny zestaw najczęściej potrzebnych katalogów numizmatycznych. To oczywiste, że wśród nich nie mogło zabraknąć prac Pana Kopickiego.
Na zakończenie jeszcze tylko link do wywiadu sprzed siedmiu lat
http://blog.mennicawroclawska.pl/wywiad-z-edmundem-kopickim/

niedziela, 11 czerwca 2017

Czerwcowy przegląd prasy

Włochy
Trwa dyskusja nad sensem utrzymywania w obiegu najniższych nominałów monet. Parlament przegłosował zakończenie bicia monet 1- i 2-centowych od stycznia 2018. Wstrzymanie ich bicia ma dać oszczędności rzędu dwudziestu milionów euro rocznie, bo wyprodukowanie monety jednocentowej kosztuje 4,2 centa, a dwucentowej 5,2 centa. W grudniu 2015 odniosłem się do decyzji o utrzymaniu bicia naszych najniższych nominałów.
Zamiast wydawać rocznie 107 milionów na "miedziaki" bite w Warszawie, wydajemy 54 miliony na "miedziaki" (cudzysłów powinien chyba być podwójny) bite w Anglii. Wygląda na to, że oszczędzamy. Teoretycznie tak, ale zamiast oszczędzać 53 miliony można było zaoszczędzić całe 107 milionów. Wystarczyło zrezygnować z monet trzech najniższych nominałów.
Nie wydaje mi się, żeby Polska była krajem bogatszym od Włoch. Może teraz za włoskim przykładem dyskusja na ten temat powróci i u nas.

Wielka Brytania
Do obiegu weszły niedawno nowe jednofuntówki. Zmieniono wzór tych monet, bo stare były masowo fałszowane. Nowe miały być niepodrabialne. Oczywiście niemal natychmiast pojawiły się ich falsyfikaty. Wygląda na to, że nowy wzór rzeczywiście jest trudny do podrobienia, bo fałszywe nowe funty są dalekie od doskonałości - są cięższe od oryginalnych, bardziej zaokrąglone, rysunek mają mało precyzyjny. Nie przechodzą  (dzięki specjalnemu zabezpieczeniu) testu w automatycznych liczarkach do monet, dzięki czemu są sprawnie wychwytywane z obiegu. Ale są.
Na dodatek okazuje się, że oryginalne monety jednofuntowe też nie są doskonałe. Połączenie wewnętrznego rdzenia z zewnętrznym pierścieniem bywa nietrwałe. Zdarzają się (jak i na naszych bimetalicznych nominałach) luki między rdzeniem, a pierścieniem.

Polska - Opoczno
Myślę, że warto wybrać się do Muzeum Regionalnego w Opocznie. 9 czerwca otwarto w nim czasową wystawę „Monety i medale Kazimierza Wielkiego”. 


Wystawa prezentuje eksponaty z kolekcji Jarosława Janczewskiego - podobno  największej polskiej prywatnej kolekcji numizmatycznej dotyczącej tego króla.

Polska - aukcje numizmatyczne
Po decyzji Allegro o zmianie wysokości prowizji, największe firmy numizmatyczne zadeklarowały uruchomienie własnych serwisów aukcyjnych. Nie oszukujmy się, chodzi głównie o sprzedaż monet drogich. Nie z najwyższej półki, bo te sprzedaje się na aukcjach na żywo (nie bardzo wiem dlaczego nazywanych stacjonarnymi - te inne przecież też nie są ruchome), ale też nie tych najtańszych. Chodzi o monety o wartości kilku, kilkunastu tysięcy złotych. 
Dzisiaj (11 czerwca 2017) o 13:30 startuje Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka. Konkurencja zapewne będzie z uwagą śledzić to wydarzenie.

Na koniec pochwalę się nową monetą w kolekcji
denar łobżenicki Zygmunta III z roku 1623
średnica 12,3 mm, waga 0,35 grama
Sprzedawca uznał, że to rzadki szeląg litewski Zygmunta III i tak opisał monetę. Dobrze widoczny na rewersie Bróg, herb Krotoskich oraz rozmiary monety nie pozostawiają wątpliwości, co do prawdziwego miejsca jej bicia i nominału.
Miałem już w zbiorze podobną monetę
ale o całkowicie odmiennym rysunku (korony, tarcze herbowe). Odmian i wariantów tego nominału, nawet w obrębie samego rocznika 1623, jest zadziwiająco dużo. Wspaniały temat dla badaczy.

piątek, 2 czerwca 2017

Moje nowe stare monety.

Regularnie, codziennie sprawdzam, czy na Allegro, eBay i w kilku innych miejscach nie pojawiła się jakaś moneta, która może wypełnić jedną z mnóstwa, mnóstwa luk w mojej kolekcji. Bywa, że tygodniami nie ma na czym oka zawiesić. Bywa, że z nieznanych powodów, monety które sobie upatrzyłem są sprzedawane za kwoty absurdalnie wysokie, w związku z czym muszę obejść się smakiem. A czasem, znów przyczyna pozostaje tajemnicą, w krótkim czasie udaje mi się kupić kilka ciekawych egzemplarzy.  Tak stało się w tym tygodniu.

Przyniosłem dziś z poczty cztery koperty, w każdej po jednej monecie. Skaner widział je tak.
 
Trzy miedziaki. Dwa szelągi Augusta III, ale to chyba Was nie dziwi, grosz Poniatowskiego (no, powiedzmy) i szeląg litewski Zygmunta III. Właściwie, to każda z tych monet zasługuje na osobny wpis.

Grosz SAP z 1768 r. Bardzo starannie wybity. 20 mm średnicy, 3,5 grama. Jak Wam się podoba korona nad królewskim monogramem? Jakaś taka nieporadna, prawda? To jeden z wielu pruskich falsyfikatów monet naszego ostatniego króla elekcyjnego. Tak ładnego egzemplarza jeszcze nie widziałem.

Szeląg koronny Augusta III z roku 1750. Wybity w Dreźnie. Z zachowanych archiwów wynika, że w tym roku wybito tam polskie szelągi na kwotę 1000 talarów. Licząc talara po 8 złotych w monecie miedzianej, daje to 720 szelągów na talara, czyli nakład nie przekroczył 750 000 monet. Wydaje się, że to nie taki mały nakład, ale to moneta bardzo rzadka. W wydanym w 1890 roku Podręczniku numizmatycznym... Józef Tyszkiewicz, spośród miedziaków Augusta III najwyżej wycenił grosze 1752 i szelągi 1750 (po 2 marki), szelągi 1749 i grosze 1758 po 1 marce, szelągi 1751 po 0,50 marki. Nakład szelągów z 1749 r. jest nieznany, groszy z 1752 r. wybito niewiele ponad 30 tysięcy. Te ostatnie w handlu pojawiają się rzeczywiście rzadko, ale najczęściej w całkiem przyzwoitych stanach. Nie można tego powiedzieć o szelągach z 1750. Te zazwyczaj są bardzo skorodowane, a jeśli już pokaże się sztuka w stanie zbliżonym do menniczego, to trzeba na jej zakup przeznaczyć pokaźną sumę.

Następny szeląg Augusta III - 1753 F. W polskiej literaturze nienotowany. Jest w katalogu Kahnta. Wszystkie znane mi egzemplarze są spod jednej pary stempli. Ten spatynowany na zielono jest trzecią sztuką w moim zbiorze. Ustawiłem bardzo niski limit, właściwie tylko po to, żeby sprawdzić jaka będzie cena (robię tak, zamiast korzystania z funkcji "obserwuj") i niespodziewanie wygrałem. 

I w końcu ostatnia moneta - szeląg litewski Zygmunta III Wazy z 1618 r. Na skanie tego nie widać, ale na całej praktycznie powierzchni tła zachowało się lustro mennicze. Jakość bicia (a właściwie tłoczenia) taka sobie, typowa dla wileńskich szelągów z tego okresu. Nie stan jednak zachęcił mnie do licytowania tej monety. Przypatrzmy się jej bliżej.

Awers typowy, ale na rewersie czegoś brakuje! Gdzieś zniknął herb podskarbiego.
Cóż to za moneta? Czy aby nie falsyfikat?
Nie, to moneta jak najbardziej legalna.
W Ilustrowanym Skorowidzu... E. Kopickiego ma numer 3446 i rzadkość R5. Ten sam stopień rzadkości Kopicki pozostawił w katalogu monet Zygmunta III wydanym w roku 2007 (numer 1152). W starszym, bo z roku 1990 katalogu Kamińskiego/Kurpiewskiego ma numer 1993 i stopień rzadkości R7 (zdecydowanie zawyżony). Autorzy dodali po opisie taką informację:
"Moneta bez herbu wielkiego podskarbiego litewskiego - bita w przerwie między śmiercią Wołłowicza, a nominacją następnego podskarbiego Naruszewicza."
Hieronim Jarosz Wołłowicz herbu Bogoria był podskarbim wielkim litewskim od 28 lutego 1605 do... I tu jest problem, co autor, to inna wersja. Zacznijmy od tego, że na pewno nie zmarł w 1618 r. W literaturze i ta data podawana jest różnie 1636, 1641, 1643. Według najnowszych badań (Lulewicz, Rachuba), prawdziwa jest ta ostatnia - 1643. Skoro nie zmarł Wołłowicz w 1618, to coś innego musiało spowodować zmianę na tym stanowisku. Z Kiełb w Herbach urzędników polskich i litewskich... twierdzi, że podskarbi po prostu zrezygnował ze stanowiska, a stało się to 17 marca 1618 roku. Rezygnację tę poprzedziła choroba, która spowodowała, że już w 1616 r. obowiązki podskarbiego pełnił za zgodą sejmu jego zastępca, Krzysztof Naruszewicz herbu Wadwicz. Podskarbim został 24 marca 1618 r. - tydzień po rezygnacji poprzednika (nominację uzyskał 4 kwietnia). Z. Kiełb twierdzi, że brak herbu podskarbiego na niewielkiej partii szelągów litewskich z 1618 r. spowodowała omyłka rytownika stempli. Neguje możliwość zaistnienia okresu przejściowego podczas wakatu na stanowisku podskarbiego wielkiego litewskiego, uzasadniając swoją tezę tym, że Naruszewicz przez dwa lata zastępował przecież Wołłowicza. Czyj więc herb miałby omyłkowo pominąć rytownik, Wołłowicza, czy Naruszewicza? W grę wchodzi wyłącznie Bogoria Wołłowicza, tym bardziej, że herb ten prawie zawsze w całości umieszczany był wewnątrz obwódki oddzielającej legendę od herbów Korony i Litwy (Wadwicz "wcinał się" zwykle w legendę) .
Ja byłbym raczej skłonny uznać, że rytownik pominął herb Wołłowicza umyślnie. Podskarbi zrezygnował - położenie jego herbu na stemplu było by złamaniem zasad. Nowego podskarbiego formalnie jeszcze nie było. Obowiązki pełnił zastępca, ale przecież nie miał nominacji. Jego herb na monecie również był by naruszeniem zasad.
Wakat nie trwał długo, szelągów bez herbu podskarbiego wytłoczono niewiele, stąd ich rzadkość.
Szelągi w Wilnie tłoczono na prasie walcowej. Na walcach były stemple kilku monet. Jeśli brak Bogorii był by wynikiem przeoczenia, to najpewniej tylko na  jednym ze stempli na walcu. Jeśli pominięto go celowo, to na wszystkich. Trzeba by przeanalizować większą ilość takich szelągów by ustalić ile stempli było na walcu i czy na wszystkich brakowało herbu, czy tylko na części.
Tylko skąd wziąć dobre zdjęcia dużej ilości tak rzadkiej monety?

Printfriendly