Google Website Translator Gadget

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rzucam pomysł, a Wy go łapcie.

I to nie jeden pomysł.

Na początek rozwiązanie konkursu. Najpełniejszą odpowiedź przysłał Pan Jerzy Przywara:
W związku z ograniczona ilością miejsca na monecie, rytownicy zmuszeni byli do stosowania różnych skrótów wyrazów. Jednym z nich jest znak 9, który zastępuje pisownie us, w tym przypadku SOLID9-Solidus.
Najbardziej znane przykłady zastosowania tego skrótu to: SIGISMVND9-Sigismvndus , PRIM9-Primus - grosze koronne Zygmunta Starego z 1526 i 1527 roku. DVCAT9-Dvcatus - na większości półgroszy litewskich.
Pozostaje nam tylko ustalić sposób przekazania nagrody.



A teraz obiecane pomysły.

Pomysł 1. Polecam rozważenie zakupu literatury.
Pojawiło się kilka ciekawych książek na interesujące nas tematy.
Kazimierz Drożdż - "Podskarbiówki i liczmany Rzeczypospolitej Obojga Narodów i z Rzeczpospolitą związane."
Janusz Parchimowicz i Mariusz Brzeziński - "Katalog Monet Stefana Batorego 1576-1586"
Tomasz Witkiewicz i Wojciecha Gibczyński - „Podwójne szelągi w mennictwie pomorskim (1594 – 1670)”
Przy okazji - duże katalogi wydawane przez J. Parchimowicza obejmują teraz okres od 1545 r do 2012 z wyłączeniem panowania Zygmunta III Wazy.
Niestety ceny wydawnictw J. Parchimowicza są dość wysokie. Na katalog monet króla Stefana trzeba na przykład przeznaczyć 450 złotych.

Alternatywa? Albo gromadzenie informacji na własną rękę albo korzystanie z archiwów firm aukcyjnych, wyszukiwarek lub licznych serwisów internetowych w rodzaju Coinarchives lub Nummus.org.

Budowanie własnej bazy informacyjnej na wybrany temat, to właśnie pomysł numer 2. Po osiągnięciu "masy krytycznej" można pokusić się o opublikowanie, tym samym trwale zapisać się w historii numizmatyki. 

Następny, trzeci (3) pomysł, troszkę związany z poprzednim podsunął mi tekst Henryka Goldsteina zatytułowany "I czegoż jeszcze naszej numizmatyce potrzeba?". Znaleźć go można w pierwszym numerze Zapisków Numizmatycznych, kwartalniku wydawanym przez Mieczysława  Kurnatowskiego od 1884 r.
Goldstein podkreślił w swoim artykule potrzebę, a właściwie konieczność
zebrania w jednym miejscu rozproszonych informacji publikowanych w różnych czasopismach, książkach itp. Miał nadzieję, że rolę takiego agregatora pełnić będzie kwartalnik Kurnatowskiego. Jak wiadomo, nadzieje takie pozostają płonne do dziś. Niewiele zmieniły w tym względzie Wiadomości Archeologiczno-Numizmatyczne i masa innych periodyków. Znacznie wartościowsze okazały się bibliografie opracowane przez Antoniego Ryszarda i Mariana Gumowskiego. Brak im jednak tego, co umożliwione zostało dopiero z upowszechnieniem się komputeryzacji - nie mają indeksów słów kluczowych, etykiet albo tagów, jak się dziś mówi. Bardzo często pamiętamy mgliście, że na ważny w danym momencie temat już coś gdzieś czytaliśmy, ale nie mamy możliwości wyszukania tej informacji. Albo sobie przypomnimy, albo nie.
Na dodatek sytuację komplikuje fakt, że coraz więcej ważnych publikacji pojawia się wyłącznie w formie cyfrowej.
Przydał by się serwis internetowy - bibliografia polskiej numizmatyki, w pełni wykorzystujący wszelkie dobrodziejstwa i możliwości informatyki.

Goldstein miał pomysłów więcej. Sugerował na przykład (bezsprzecznie słusznie!), że numizmatykę należy propagować. Jako jeden ze sposobów na to widział emitowanie pamiątkowych żetonów (medalików) przez uzdrowiska, organizacje itp. Widzimy dziś, że do niczego dobrego to nie prowadzi. "Dukaty lokalne", lustrzanki i inna metaloplastyka może i skłoniły ku numizmatyce pewną ilość osób. Myślę jednak, że znacznie większe grono zniechęciły fałszywie obiecując połączenie w jedno kolekcjonerstwa z działalnością inwestycyjną.
Lepiej przysłużą się numizmatyce (lub tylko kolekcjonerstwu numizmatów) raczkujące nieśmiało działania edukacyjne niektórych muzeów. Szkoda, że PTN nie wykazuje w tym zakresie jakiejś znaczącej inicjatywy. O!? Niespodziewanie pojawił mi się pomysł 4.

Jeszcze jeden pomysł Goldsteina uważam za częściowo realny (pomysł 5?). Marzyło mu się stworzenie "Stowarzyszenia numizmatyków polskich", które dzięki dużemu kapitałowi obrotowemu (nie wiadomo skąd pochodzącemu) miało by zapewnić nabywanie ważnych polskich numizmatów na światowym rynku i kierowanie ich do krajowych kolekcji. Chyba miało to być coś w rodzaju konsorcjum największych (i najzamożniejszych) kolekcjonerów działające na rzecz swoich członków. Na dużych aukcjach europejskich zdarza się, że nasi koledzy łączą siły, tworząc "spółdzielnie" w celu zapobieżenia wzajemnemu konkurowaniu w walce o monety, jednak takiego stowarzyszenia  działającego formalnie, stale, jakoś sobie nie wyobrażam.
Kiedy powstawały Zapiski Numizmatyczne, Polska, jako państwo nie istniała. Dziś działają instytucje państwowe zajmujące się zabytkami. Mamy państwowe muzea. Jest w końcu odpowiednie ministerstwo. Coraz częściej obserwujemy, że wszystkim tym organizacjom zdarza się działać na rzecz zakupienia cennych numizmatów do polskich zbiorów publicznych.

Na koniec pomysł 6 - podpatrzony w internecie. 
Wielokrotnie krytykowałem autorów zdjęć monet - zdjęć nieostrych, zdjęć, na których moneta zajmuje kilka procent całości powierzchni. Często autorzy ci tłumaczyli się brakiem odpowiedniego sprzętu - aparatu fotograficznego z funkcją makro. Okazuje się, że i aparatem wbudowanym w telefon można zrobić niezłe zdjęcia monet.
https://www.youtube.com/watch?v=KpMTkr_aiYU
albo prościej: http://imgur.com/a/ixfah


wtorek, 22 kwietnia 2014

Helle

Kiedy wysłałem pierwsze opowiadanie do wydawcy, nie przypuszczałem, że ten akurat jego szczegół wzbudzi czyjeś zainteresowanie. A jednak.
W zwrotnym emailu znalazły się pytania:
- Czy miejscowość Helle istnieje? Jeśli tak, to jak się obecnie nazywa?
W odpowiedzi napisałem:
- Helle dziś już nie istnieje. To była malutka osada na północ od szosy łączącej Chojnice z Człuchowem, jakiś kilometr na wschód od Nieżywięcia (Nissewanz), tyle samo na zachód od wioski Zagórki.

I na tym można by skończyć, gdyby nie to, że Helle, a właściwie miejsce, gdzie kiedyś Helle było, jest miejscem niezwykłym. 

Znam kilka takich miejsc, w górach, nad morzem. Albo w Krakowie - wystarczy przejść niepiękną przecież Krupniczą i z Szewskiej (nie mniej paskudnej)  wejść na Rynek. Kilka miejsc zachwyciło mnie, ale kiedy wróciłem do nich po jakimś czasie, okazywało się, że czegoś brakowało, by tamten nastrój wrócił. Może pogody, może byłam za bardzo zmęczony (albo za mało zmęczony). W Helle pięknie jest zawsze.

Pierwszy raz trafiłem tam latem 1999 roku. Włóczyłem się po okolicach Chojnic.
Wyszedłem z lasu, od północnej strony. Po lewej, w dole pokazało się wysychające i zarastające jeziorko. Po zejściu na jego brzeg poczułem się jak w górach.
Wróciłem na drogę i po kilkudziesięciu metrach zobaczyłem wśród drzew resztki jakichś budynków,
a za nimi następne zagłębienie.
I w nim kiedyś było jeziorko. Dziś dno jest prawie suche. To zdjęcie zrobiłem siedem lat później.
Zdjęcia nie oddają piękna okolicy. Nie widać na nich tego, czego w Helle jest najwięcej - powietrza. Powietrze świetnie widać w wysokich górach. W Tatrach choćby. Kiedy patrzy się z Zawratu w stronę Doliny Pięciu Stawów, albo spod Wysokiej w kierunku galerii Ganku. Podobne wrażenie mam będąc w Helle. Niestety na zdjęciach nie potrafię tego uchwycić.
Na południe od osady pofałdowane pola opadają łagodnie aż do szosy Chojnice - Człuchów. Latem faluje na nich zboże.

Popatrzcie na zdjęcia satelitarne.
To drugie z nałożoną warstwą uzyskaną dzięki technice skaningu laserowego (LIDAR) pokazuje rozmieszczenie pozostałości po osadzie.

Zaglądam do Helle co roku. Prowadzę tam wszystkich znajomych odwiedzających nas podczas wakacji. Nikt, jak dotąd nie narzekał, mimo, że trzeba się nieźle nałazić. Na upartego można tam polnymi drogami podjechać samochodem, ale to nie to samo.
Ostatnio niestety w okolicy pojawili się quadowcy, zaraza z którą powinno się walczyć nie przebierając w środkach. Jedno ze zboczy suchego jeziorka całe jest poryte śladami opon. Wcześniej widywałem tam tylko dziki, sarny, jelenie, lisy.

I pająki







czwartek, 17 kwietnia 2014

Dziewięć - cyklu cyfrowego odcinek...

przedostatni.

Pierwsze polskie monety z dziewiątką, to półgrosze Zygmunta Pierwszego z roku, rzecz jasna, 1509.
koronny
i litewski.

Jak widać, cyfra dziewięć wygląda na nich całkiem współcześnie. I taka pozostała przez następne stulecia.

Czasem tylko ustawiano ją nietypowo, ale nie bez przyczyny - chodziło o elegancję kompozycji. Na przykład na tym trojaku
obie cyfry rocznika (1596) położono.
I na tym trojaku, i na czworaku o ćwierć wieku wcześniejszym
szóstkę i dziewiątkę nabito na stemplach tymi samymi puncami (oczywiście inną na czworaku i inną na trojaku). Pięćset lat temu prawa ekonomii działały, kto wie, czy nie lepiej, niż dziś. Po co wykonywać dwie punce, jeśli można z powodzeniem użyć jednej.
Nie wiedział o tym "twórca" tego falsyfikatu malborskiego szóstaka Zygmunta III, (tzw. duża głowa)
Prawdopodobieństwo zniszczenia albo zagubienia puncy pomiędzy nabiciem na stemplu pierwszej i drugiej dziewiątki jest chyba mniejsze, niż moja dzisiejsza szansa na siedemnaście milionów w lotto. Literki G w legendzie rewersu też się między sobą różnią.

Dawno nie ogłaszałem żadnego konkursu.  Co robi dziewiątka na rewersie tego szeląga toruńskiego z roku 1668?
Legenda rewersu brzmi:
SOLID9
CIVITATIS
THORVN

Za najlepsze wyjaśnienie - nagroda, jak zwykle w postaci literatury numizmatycznej.

Dziewiątkowych ciekawostek ciąg dalszy.
Zobaczcie na ten fragment rewersu grosza z 1840 r.
Tu też była dziewiątka. I trójka. Resztki trójki kryją się pod czwórką, w oczku zera widać pozostałości po dziewiątce.

Warto uważnie oglądać niklowe monety II Rzeczpospolitej. Jak wiemy, dwudziesto- i pięćdziesięciogroszówki wybito w kilku zagranicznych mennicach w wielomilionowych nakładach. Siłą rzeczy na stemplach musiały pojawić się drobne różnice. Między innymi w kształcie dziewiątki na 50-groszówkach.
Na innych monetach kształt dziewiątki zmienia się ze zmianą rocznika. Porównajmy grosze z 1930 i 1932 r.
Nie tylko dziewiątki się różnią.

Czterdzieści parę lat później wybito różnie wyglądające monety, mimo że chodziło o ten sam nominał w jednym roczniku. Wspominałem o nich w odcinku poświęconym szóstce.
 Dziewiątki też są różne na tych dwudziestogroszówkach.

Na koniec dwie monety, na każdej po trzy dziewiątki.
Tym razem cyferki są takie same, za to znak mennicy zmienia położenie.

Pozostała nam jeszcze jedna cyfra, zero, ale na wpis o niej musicie trochę poczekać.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Wiosna, panie sierżancie.

Taki, Panie zapieprz, że nie ma kiedy załadować, jak tłumaczył się szefowi facecik pchający puste paczki przez plac.

Czegoś podobnego doświadczam w konsekwencji niedawnej przeprowadzki.
Kto próbował odzyskać część podatku VAT zapłaconego przy okazji zakupu materiałów budowlanych, wie o czym myślę. Wybieranie z faktur tych pozycji, za które odliczenie się należy to dłubanina nie mniej uciążliwa, niż analizowanie odmian stempli monet, tylko znacznie mnie przyjemna.
A do tego dochodzą nie mniejsze "przyjemności" wynikające z ustawy o ewidencji ludności. Obowiązek meldunkowy ma zniknąć podobno za dwa lata. Na razie trzeba zmienić dowód osobisty, prawo jazdy, dowód rejestracyjny, powiadomić pracodawcę, urząd skarbowy, bank, ubezpieczycieli. Na pewno o czymś zapomnimy.

A tymczasem dzieje się tyle, że ho, ho.

Z pierwszych relacji z dni otwartych NBP wynika, że istnieją fizycznie monety 1, 2 i 5 groszy z nowym rewersem awersem z datą 2013!. Podobno, to monety z serii przeznaczonej do prób urządzeń liczących i automatów sprzedażowych. Ciekawe, kiedy pojawią się na rynku.

Jeśli już przy wystawach jesteśmy, to muszę się postarać o jakiś wyjazd do Poznania. W tamtejszym Muzeum Archeologicznym trwa wystawa "Srebra Chrobrego". Wystawa ważna z kilku powodów. Raz, ze względu na niebywałą okazję do zobaczenia aż pięciu nieznanych wcześniej denarów Chrobrego. Dwa, bo mam nadzieję, że jej sukces będzie impulsem dla kolejnych muzeów. Impulsem do odkrycia tego, co dawno odkryto i...
I ukryto w przepastnych magazynach niedostępnych dla nikogo.
Denary, którymi chwali się poznańskie muzeum trafiły do niego nie miesiąc, czy rok temu. Są w nim od dziesięcioleci. W oficjalnej informacji umieszczonej na stronach muzeum można przeczytać, że na przeszkodzie do opracowania zasobów magazynowych stanęła choroba i śmierć JEDNEGO PRACOWNIKA. Było to w roku 1968!.
Jak to było? Jakoś tak:
"Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie."

Może dlatego tak często w katalogach aukcyjnych pojawiają się zdania:
"znany w x egzemplarzach", "nie występuje w zbiorach publicznych", "unikat". Takich opisów pełno w najnowszym katalogu Antykwariatu Numizmatycznego P. Niemczyka. Firma reklamy nie potrzebuje - zapowiada się kolejna nadzwyczaj atrakcyjna aukcja. Katalog można przeglądać online albo pobrać w formacie pdf. Warto go dokładnie przejrzeć i przeczytać.

Czas kończyć, bo jak na początku wspomniałem, roboty mnóstwo, a doba trwa tyle, ile trwa. Jeszcze tylko kilka obrazków.

Nie zaniedbuję oczywiście saskich miedziaczków. Układając (a dokładniej, próbując ułożyć w sensownej kolejności) odmiany groszy dopatrzyłem się takich ciekawostek:
Szabla w ręku jeźdźca przypomina raczej worek piachu. Podobnie na monecie następnej

A teraz moneta następna

Prawie taka sama, jak poprzednia, ale ten rewers!

No i od razu szereg pytań, a jedno z nich najważniejsze.
Jak to możliwe, żeby taka szkarada wyszła z oficjalnej mennicy? Bo przecież awers nie daje podstaw do uznania go za "wyrób garażowy".



Printfriendly