Google Website Translator Gadget

niedziela, 28 stycznia 2018

Czyżby jeszcze jedna podejrzana mennica?


Stemple pierwszej partii polskich szelągów wybitych w Saksonii przygotowali drezdeńscy stempelschneiderzy Johann Wilhelm Höckner i Christian Sigismund Wermuth. Wzorowali się na boratynkach, miedzianych szelągach Jana Kazimierza, które z kolei prawdopodobnie zaprojektowano na podobieństwo francuskich liardów Ludwika XIV.
Höcknera odszedł z mennicy w Dreźnie w 1749 r. Zastąpił w tej pracy asystent Wermutha, Carl Christian Pribus (1729-1787).
Wikipedia podaje tylko, że Pribus rozpoczął pracę w mennicy drezdeńskiej przed 1763 r. (vor 1763), ale z archiwów wiadomo, że już w 1749 pracował on w mennicy drezdeńskiej, jako asystent Christiana Sigismunda Wermutha. Oprócz stempli szelągów z roczników 1749 i 1750 (wybitych w Dreźnie), Pribus wykonywał stemple szelężne dla mennicy w Grünthalu w latach 1751-1755. Przez cały ten czas ich rysunek pozostawał praktycznie niezmieniony.
Portret Augusta na awersie zmienił się nieznacznie - widać, że król troszkę się postarzał. Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to wszystko wskazuje na stempel wykonany przy użyciu puncenu obejmującego całość portretu, takiego jak puncen awersu grosza przechowywany w berlińskim gabinecie numizmatycznym, opublikowanego przez Elke Bannicke i Lothara Tewesa w 2015 r. w 23 zeszycie Beiträge zur Brandenburgisch/Preußischen Numismatik.
Rewersy szelągów Pribusa powstawały inaczej. Ich rysunek składa się z wielu drobnych elementów nanoszonych na stemple małymi puncami.

Jak widać, nie można mówić o identyczności punc, a raczej o zachowaniu stylu. Na przykład korona zaczyna przypominać koronę dopiero w roku 1751. Wcześniej, to albo „berecik” albo jakiś fantazyjny pióropusz. Widzimy skrzydła w kilku  kształtach, nogi (do roku 1751) składają się z różnie układanych „patyczków” różnej długości. Niewielki, bo zaledwie 750-tysięczny nakład szelągów w roku 1750 można było wybić na prasie balansowej zużywając mniej, niż 10 par stempli. Tak małą ilość stempli można było wykonać tworząc rewersy przy użyciu małych punc z poszczególnymi częściami rysunku. Osobne punce dla elementów tworzących tarczę herbową, skrzydeł i tułowia orłów, konia, jeźdźca, saskiego herbu itd. Nakłady późniejszych roczników (za wyjątkiem 1755) były kilkunastokrotnie większe. Zachował się rachunek dla Pribusa, który za 102 pary stempli polskich szelągów dla roczników 1751 i 1752 otrzymał 300 talarów.
Pragmatyzm właściwy każdemu nastawionemu na zysk przedsiębiorcy spowodował, że rytownicy stempli zaczęli używać punc obejmujących większe części rysunku rewersów. Pamiętać trzeba, że rewersy zawierają elementy zmieniające się z każdym rokiem, więc zwykle ich stemple były stemplami górnymi, które szybciej się zużywały, w związku z czym musiano wykonywać ich więcej, niż stempli awersów. Użycie punc obejmujących całego Orła albo całą Pogoń umożliwiało szybsze i dokładniejsze wykonywanie stempli rewersów.
Stemple szelągów wykonywane przez Pribusa cechuje staranność wykonania i szlachetność rysunku. Być może wiąże się to z niewielkimi stosunkowo nakładami - w Grunthalu wybito łącznie niewiele ponad 40 milionów szelągów. Trudniejsze zadanie stało przed rytownikiem stempli pracującym w Gubinie. Był nim Johann Friedrich Stieler (1729-1790), który również zaczynał karierę w Dreźnie. Jeszcze w tej mennicy wykonał w 1751 roku stemple szelągów dla mennicy tworzonej w Gubinie - 18 listopada tegoż roku przesłano do Gubina 94 szelągowe stemple mennicze i polecono, by produkcja ruszyła jak najszybciej. Udało się ją uruchomić jeszcze w tym samym roku, przed oficjalnym otwarciem. Wybito wtedy takie szelągi

Rysunek całości jest bardzo staranny. Stielerowi musiało zależeć na otrzymanie prestiżowego (i intratnego) stanowiska w nowej mennicy. Pewien szczegół świadczy jednak bardziej elastycznym podejściu do obowiązków, niż widzieliśmy u Pribusa. Inaczej też ewoluowały gubińskie stemple. Już w roku 1752 obserwujemy niewielkie uproszczenia na awersie i rewersie.
Później jest to jeszcze bardziej widoczne. Przyczyną jest oczywiście ogrom pracy - Gubin wybił do roku 1755 ponad 110 milionów szelągów i prawie 50 milionów groszy. Do wszystkich stemple musiał wykonywać Stieler. Najprawdopodobniej miał pomocników, ale główny ciężar pracy spoczywał na nim.
W roku 1754, z którego pochodzi powyższy szeląg, na rewersach pojawiła się charakterystyczna i wielce znacząca moim zdaniem zmiana.
Chodzi o rysunek orłów, a konkretnie o ich skrzydła. Porównajmy.
Na poprzednim szelągu i na szelągach z lat 1751-1753 Stieler nie używał punc z całymi skrzydłami. Skrzydła składał z wąskich, stykających się z sobą klinów. Nowy rysunek skrzydeł powstał przez dodanie łukowatych "ramion", z których wyrastają tępo zakończone pióra. Dlaczego uważam tę modyfikację za znaczącą? Bo w roku następnym na wszystkich znanych mi gubińskich szelągach są już taki nowe orły, a co ważniejsze, to samo stało się na gubińskich groszach.

Uważam, że może to być podstawą do przypisania Stielerowi autorstwa niektórych groszy bitych w saskich mennicach pod kontrolą pruską, takich jak ten.
Być może chodzi o mennicę w Dreźnie. To lista jej rytowników dla interesującego nas okresu.

Drezdeńscy grawerzy stempli wg Wikipedii

Jak widać, mamy lukę dla lat 1750-1755, co nie ma znaczenia dla kwestii autorstwa stempli miedzianych monet polskich, ponieważ ich w tym okresie w Dreźnie nie bito. Istotne jest, że Stieler wrócił do Drezna po zamknięciu mennicy w Gubinie. Wyszczególnione w ostatniej kolumnie oznaczenia stempli świadczą o tym, że i Stieler i Pribus wykonywali stemple również dla mennicy lipskiej. Stielerowskie „S” występuje na przykład na 1/6 talara Augusta III z datą 1763 (Kahnt 2010 nr 566a), „ST” znajdujemy na talarze Augusta III z datą 1763 (Kahnt 2010 nr 541a). „P” - znak Pribusa nie pojawia się na monetach Augusta III, znajdujemy go dopiero na talarze Fryderyka Christiana z roku 1763 (Kahnt 2014 nr 1003). Może to sugerować, że Pribus nie pracował w saskich mennicach dla pruskich dzierżawców i że powrócił do pracy w mennicy drezdeńskiej dopiero w 1763 r., ale to tylko przypuszczenie, bo rewersy niektórych ewidentnie "pruskich" groszy mają cechy zbliżone do prac Pribusa. Pewne natomiast wydaje się, że podczas wojny siedmioletniej aktywny pozostawał Stieler.
Po wojnie siedmioletniej obu rytowników, Pribusa i Stielera odnajdujemy w Dreźnie. W kalendarzu na rok 1775 wymieniono obu, żadnego nie wyróżniając, jako głównego.

Bezskutecznie, jak dotąd, poszukiwałem informacji o personaliach lipskich rytowników stempli. Wikipedia dla mennicy w Lipsku nie podaje tak szczegółowych informacji, jak dla Drezna. Wymienia tylko mincmistrzów, o rytownikach ani słowa. Intensywniejsze poszukiwania dały bardzo interesujący wynik - Daniel Friedrich Loos (urodzony 15 czerwca 1735 w Altenburgu, zmarł 1 października 1819 w Berlinie). Nie tylko nazwisko, ale i znaczące powiązania. Otóż pan Loos najpierw kształcił się w rodzinnym mieście, u Christiana Friedricha Stielera (1705 - 1758), ojca dobrze nam znanego Johanna Friedricha (!), a później w 1754 r. zaczął pracę w mennicy w Lipsku. Długo tam nie pozostał. Na przełomie 1756/1757 przeniósł się do mennicy w Magdeburgu i pozostał w niej aż do zamknięcia zakładu w roku 1767. Od 1768 roku pracował już jako główny medalier w mennicy w Berlinie. Jego syn Godfryd Bernard został głównym probierzem tej mennicy, ale to całkiem inna historia.
Wydaje się, że Daniel F. Loos mógł być mocno zamieszany w pruskie bicia polskich groszy. Wskazuje na to wspomniana wyżej publikacja Bannicke/Tewes. Oprócz puncenu z głową króla pokazano w niej puncen z tarczą herbową z rewersu polskich groszy.
W artykule jest jeszcze jedno zdjęcie pokazujące znak na bocznej powierzchni tego puncenu.
Taka sama gwiazda ma być na bocznej powierzchni puncenu z głową (ale jej zdjęcia już nie ma). W podpisach pod zdjęciami stwierdzono, że znak gwiazdy nie został jeszcze przyporządkowany do określonego wytwórcy. Ciekawe zdanie o tych narzędziach menniczych pojawia się w treści artykułu (tłumaczenie własne).
W kolekcji stempli menniczych Berliner Münzkabinett w Muzeum Bodego znajdują się patryca awersu z popiersiem Augusta III i niekompletna patryca rewersu z ukoronowanym sasko-polskim herbem, które mogłyby być związane z nielegalną pruską działalnością menniczą w Lipsku i Dreźnie. Wcześniej nim narzędzia te, opatrzone znakiem wytwórcy w postaci gwiazdy, trafiły do mennicy berlińskiej, wchodziły w skład inwentarza mennicy magdeburskiej, zamkniętej w 1767 r.
Nasuwać się może kilka przypuszczeń. Po pierwsze, Loos, jeszcze w Lipsku, zaraz po przejęciu mennicy przez Prusy, wykonał punce do groszy Augusta III, a może i stemple, którymi takie grosze bito w Lipsku i być może w Dreźnie, bo są informacje, że stemple kursowały między tymi mennicami. Po drugie, Loos przenosząc się do Magdeburga zabrał swoje narzędzia, nic więc nie stało na przeszkodzie, by i tam produkować polskie miedziaki. Może więc Haupt miał rację pisząc, że polską miedź fałszowano w siedmiu mennicach kontrolowanych przez Prusy.

niedziela, 21 stycznia 2018

Nauka na błędach - zamiast na własnych, uczcie się na moich.

Niedługo stanę się "pełnoletnim" użytkownikiem Allegro, bo dzisiaj w moim profilu czytam "Użytkownik jest na Allegro od 17 lat i 9 miesięcy". Do grudnia ubiegłego roku oszukano mnie nie więcej, niż trzy razy. Próbowano częściej, ale się nie dałem. W grudniu zostałem celnie trafiony. 
Mam ustawiony alert na nowe aukcje wybranych monet, między innymi 10-groszówki Królestwa Polskiego 1835-1841. Pojawiła się w wynikach aukcja monety z datą 1840 z takim rewersem.
Święty Jerzy z płaszczem na roczniku 1840!?! Ustawiłem limit bez dłuższego zastanowienia i poszedłem spać.
Następnego dnia zacząłem dokładniej oglądać zdjęcia. W miarę oglądania oczy otwierały mi się coraz szerzej. Na wszelki wypadek postanowiłem sprawdzić, czy to przypadkiem nie "mennica" w Shenzhen. Podejrzenie okazało się jak najbardziej uzasadnione.
Jak widać, w ofercie są nawet jednogroszówki o identycznym rewersie. I nie tylko jednogroszówki.
Pomimo świadomości, że to ordynarne falsyfikaty, postanowiłem się nie wycofywać z aukcji. Chciałem tego dotknąć, zorientować się w technice wykonania, materiale, parametrach metrologicznych itp.
Nic z tego. Czas mijał, listu z "monetą" nie było. Zacząłem się upominać. Sprzedawca zamiast po męsku napisać, że list z Hong Kongu do niego  nie dotarł, ściemnia jak pierwszoklasista.
Chory był (inne sprzedane rzeczy jakoś miał siłę wysłać), wysłał (ale numeru listu z potwierdzenia wysyłki nie dosłał, choć prosiłem), wysłał razem z trzema monetami bonusowymi w ramach rekompensaty za zwłokę (ale skanu potwierdzenia nie wysłał, choć prosiłem).
Może w końcu blaszka z Chin, via Tomaszów Mazowiecki jakoś do mnie dotrze i będę mógł uznać, że oszukany nie zostałem, ale dotychczasowa wymiana korespondencji ze sprzedawcą nie napawa mnie optymizmem. Czort zresztą wie, jak jest naprawdę, bo zdjęcie z aukcji nie wygląda jak zdjęcia z Ali Express. Znaczników EXIF brak.
Może wszystko skończy się dobrze, tzn. dostanę "monetę" albo zwrot pieniędzy, ale w chwili, gdy to piszę, czuję się oszukany.

Na to cacko "uwiarygodnione" "prubą" nikt się nie nabrał

A skoro już przy Chinach jesteśmy, to...
Co sobie myślicie, czytając że gdzieś znaleziono duży skarb monet, kiedy w informacji o znalezisku nie podano ilości. Tysiąc monet, dziesięć tysięcy?
W 1987 roku na działkach w Głogowie znaleziono przeszło dwadzieścia tysięcy średniowiecznych denarów. W 2010 w południowo-zachodniej Anglii, niedaleko Frome w Somerset znaleziono ponad pięćdziesiąt dwa tysiące monet rzymskich. To duże skarby, prawda?
A co powiecie o skarbie liczącym około trzystu tysięcy monet ważącym ponad pięć i pół tony? http://www.numismaticnews.net/article/chinese-coin-hoard-weighs-tons

Nasz bydgoski skarb, ilościowo bardzo niewielki w porównaniu z tym chińskim, robinie mniejsze wrażenie. Szczególnie, gdy człowiek uświadamia sobie, że nie raz chodził być może bezpośrednio nad nim, że podeszwy butów dzieliło od niego kilkadziesiąt centymetrów.
Z niecierpliwością czekam na informację, kiedy skarb trafi na muzealną wystawę. Mam nadzieję, że na nieodległą od katedry Wyspę Młyńską.
Na pewno pojadę go zobaczyć.

P.S. 22.01.2018
Przesyłka dotarła!!!
Moneta na żywo wygląda tak samo paskudnie, jak na zdjęciu z aukcji. Sprzedający nie podkreślił jednego, niezwykle istotnego szczegółu - rant jest ząbkowany!!!
Średnica 19,0 mm, waga 3,00 grama, jasny, niemagnetyczny metal.

niedziela, 14 stycznia 2018

MONET AER EXERCIT CAES REG

Pewnym nieporozumieniem jest często spotykany na aukcjach internetowych opis: "III grosze 1794 r. Insurekcja Kościuszkowska" dotyczący austriackich emisji dla Galicji i Lodomerii. Monety te wybito podczas Insurekcji, ale przeznaczono je dla austriackiej armii rozmieszczonej wzdłuż granicy Rzeczpospolitej dla ochrony przed przeniesieniem działań wojennych na tereny zajęte w pierwszym rozbiorze. Monety te wybito na stopę polską, bo miały rozchodzić się wśród polskiej ludności tam zamieszkującej. Należy je więc uznać za monety bite nie dla, a przeciw Insurekcji.
Tak kończył się felieton, który w 2008 roku napisałem dla e-numizmatyki. Lata mijają i nadal na Allegro zdarzają się aukcje z tytułami sugerującymi związek austriackich monet bitych w 1794 roku z Powstaniem Kościuszkowskim.
Mowa o dwóch miedzianych nominałach

Jedyny, na pierwszy rzut oka widoczny szczegół, który pozwala wiązać je z Polską, to "POL." na rewersach. O znaczeniu tego POL. napiszę niżej.
Herb na awersie:
na związki z Polską absolutnie nie wskazuje. Mamy tu dwugłowego orła z uproszczonym herbem Habsburgów. Ani śladu herbów Galicji i Lodomerii (obraz z Wikipedii).
Trudno wobec tego mówić również, że to monety bite dla tych prowincji.
Przyjrzyjmy się legendzie awersu - MONET(a) AER(ea) EXERCIT(us) CAES(arei) REG(ni) czyli MONETA MIEDZIANA WOJSKA CESARSKO-KRÓLEWSKIEGO (rozwinięcie skrótów i tłumaczenie za E. Kopickim, Warszawa 1989 tom IX część 4, str. 132). Sprawa jasna, to monety przeznaczone dla wojsk Franciszka II Habsburga. Skąd więc to POL? Wyjaśnienie przynosi metrologia:
  • grosz - średnica 22 mm, waga 3,89 grama
  • trojak - średnica 26 mm, waga 11,69 grama
Przecież to prawie dokładne powtórzenie parametrów i groszy Stanisława Augusta! Prawie, bo stanisławowskie grosze miały mieć średnicę 21 mm.
Grosze bite dla cesarsko-królewskiego wojska, które mam w zbiorze mają średnice od 21 mm do 21,5 mm i ważą troszkę mniej, ale różnica jest na tyle mała, że można ją tłumaczyć zużyciem w obiegu.
POL. oznacza więc tylko tyle, że to monety wybite na stopę polską, bo miały być użyte na terenach zabranych Polsce w 1772 roku podczas pierwszego zaboru. Pomiędzy tym rokiem, a rokiem wybuchu Powstania Kościuszkowskiego polski pieniądz zniknął z obiegu w Galicji. Żołnierze wysłani na te tereny musieli mieć środki na podstawowe zaopatrzenie. Uznano, że miejscowa ludność nie wyzbyła się jeszcze przyzwyczajenia (i zaufania) do polskiego pieniądza, najlepiej więc będzie dać im pieniądz zdawkowy podobny do polskiego.

Monety wybito najprawdopodobniej w mennicy w Wiedniu. Pewności nie mam, bo nie znalazłem żadnego wiarygodnego źródła, które by to potwierdzało. Kopicki we wspomnianym katalogu, w pierwszej części tomu IX (rok 1985) na str. 365 uznał je za wyrób wiedeński, ale w czterotomowym katalogu z roku 1995 już tej informacji nie powtórzył. Nie można wykluczyć, że produkcję powierzono mennicy w Smolniku. W końcu była to "mennica miedziana", na dodatek położona niedaleko miejsca przeznaczenia monet "wojskowych".

Nie znamy też wysokości nakładów. W czterotomowym katalogu Kopickiego (1995) oba nominały mają stopień rzadkości R - określony na podstawie oszacowania ilości monet znanych (nie wybitych!). "R" odpowiada ilości od 80 tysięcy do 400 tysięcy, nie są to więc monety bardzo rzadkie. Za takie trzeba uznać tylko egzemplarze bardzo dobrze zachowane, bez śladów długiego przebywania w ziemi i bez większych wytarć.

Bardzo, bardzo rzadkie są podobne do miedziaków, wybite w srebrze szóstaki. Znalazłem informacje o dwóch tylko egzemplarzach, w zbiorach Czapskiego i Sobańskiego.

Nie zaobserwowałem istnienia odmian jednogroszówek. Na rewersach trojaków różnice są.
Przypuszczam, że jest ich więcej, niż pokazałem, być może są i na groszach.
Szukajcie!

niedziela, 7 stycznia 2018

Nakłady monet obiegowych 2017

Na stronie NBP są już nakłady obiegowych monet z rocznika 2017:

1 grosz - 391 200 000
2 grosze - 143 910 000
5 groszy - 126 150 000
10 groszy - 154 200 000
20 groszy - 88 695 000
50 groszy - 44 370 000
1 złoty - 41 175 000
2 złote - 30 900 000
5 złotych - 23 220 000

Duże! Tylko dwa najwyższe nominały wybito w nakładach niższych od roku 2016.
Bicie jednogroszówek
to sztuka dla sztuki, albo wyrzucanie pieniędzy w błoto.

sobota, 6 stycznia 2018

Jak radzić sobie z wyborem i analizą informacji.

Tytuł dzisiejszego wpisu, to fragment komentarza pod wpisem z 20 grudnia 2017.
Jeszcze ciekawszy artykuł byłby na temat, jak radzić sobie z wyborem i analizą informacji. To naprawdę szerszy problem. 
Odpowiedziałem wtedy
To wykracza daleko poza tematy numizmatyczne, ale to temat bardzo ważny. Kto wie, czy nie najważniejszy w świetle tego, co wyprawia się na całym świecie od kilku lat i prędzej coś o tym napiszę, niż o mennictwie Konstantyna.
Czytam teraz powolutku niewielką książeczkę Richarda P. Feynmana The Meaning of it all. Thoughts of a Citizen-Scientist. Powolutku, bo w oryginale - nie mam niestety polskiego tłumaczenia wydanego w 1999 roku pod tytułem "Sens tego wszystkiego. Rozważanie o życiu, religii, polityce i nauce" (swoją drogą - jeśli tak przetłumaczono tytuł, to może lepiej czytać oryginał, niż tłumaczenie).
Feynman, to cytując za Wikupedią, "...amerykański fizyk teoretyk; uznany za jednego z dziesięciu najlepszych fizyków wszech czasów w 1999 roku. Jeden z głównych twórców elektrodynamiki kwantowej, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w 1965 za niezależne stworzenie relatywistycznej elektrodynamiki kwantowej." Od jego "Wykładów z fizyki" zaczynały się nasze studia na fizyce na Uniwersytecie Śląskim.
Fundamentem dzisiejszego wpisu jest przekonanie wyrażone przez Feynmana we wspomnianej książeczce, że warunkiem rozwoju nauki, technologii, kultury i w ogóle "tego wszystkiego" jest wątpliwość. Kiedy znika wątpliwość, zaczyna się zastój.
Jak to się ma do naszego hobby?
Zacznijmy do tego, jakich informacji poszukują kolekcjonerzy monet. Najczęściej chodzi o trzy rzeczy - o identyfikację monety, ustalenie jej wartości, rozstrzygnięcie - oryginał czy falsyfikat. Nie będę się rozpisywał o miejscach, gdzie takich informacji szukać należy. Pisałem o tym już wiele razy. Zresztą i tak pierwszym dostawcą informacji będzie po prostu wyszukiwarka internetowa, czyli w praktyce (bo taka jest statystyka) Google.
Pytamy i dostajemy w odpowiedzi krótszy lub dłuższy katalog odsyłaczy do miejsc w internecie, gdzie powinny być interesujące nas informacje. Odsyłaczy ułożonych w kolejności, którą algorytmy Googla uznały za właściwą dla osoby zadającej pytanie. Ustaliły na podstawie zebranych przez siebie wcześniej cech pytającego (najczęściej odwiedzane strony, miejsca przebywania, dokonywane przez sieć zakupy itp.). Pierwszym błędem popełnianym przez większość internautów, jest bezkrytyczne przyjmowanie, że ta kolejność jest właściwa i że najważniejsze i najlepsze odpowiedzi są na początku listy. Dlatego dobrze jest korzystać z wyszukiwarek używając w przeglądarce trybu prywatnego. Nie mówię, że zaproponowana kolejność nie może być właściwa. Mówię, że bezpiecznie jest mieć wątpliwości, co do tego. Szczególnie, gdy próbujemy ustalić wartość monet, bo z reguły na pierwszych miejscach dostaniemy nie informacje najnowsze, tylko te, do których najczęściej trafiali poszukiwacze wiedzy. Dlatego pytając o wartość monety, sortuję listę odpowiedzi po czasie, wybierając na przykład wiadomości z ostatniego roku, albo miesiąca.
Zwykle ciekawi jesteśmy aktualnych cen na miejscowym rynku, bo co nas obchodzi, ile za denary Nerona płaci się na przykład w Australii. Dlatego oprócz posortowania po dacie, pożyteczne bywa ograniczenie odpowiedzi do konkretnego języka wskazywanych stron internetowych.
Pozostajemy przy wycenach  - ograniczyliśmy listę do stron polskich z ostatniego miesiąca posortowanych po dacie. Na początku listy będą zwykle notowania z Allegro. Wchodzimy na kolejne strony i sprawdzamy ceny - rozrzut może być potężny, głównie ze względu na różne stany zachowania, ale też i ze względu na tożsamość sprzedającego. U renomowanych sprzedawców licytuje się wyżej.
Najważniejsze jest jednak, by nie brać pod uwagę transakcji, których nie było - aukcji, w których nikt nie licytował, ofert sprzedaży za ustaloną cenę, w których nie było ani jednego nabywcy. Sprzedający może wystawić cenę wywoławczą lub ofertową jaką zechce, ale dokąd nikt jej nie zapłaci, nie będzie ona miała nic wspólnego z rynkową wartością monety.
Taki wynik poszukiwań rynkowej wartości aluminiowego grosza z 1949 roku mówi tylko tyle, że najprawdopodobniej jest ona niższa niż 14,99 zł + koszty wysyłki, ale możliwe jest też, że o braku chętnych zadecydowały opinie wystawione sprzedającemu po wcześniejszych aukcjach.

Próbując zidentyfikować monetę lub ocenić jej autentyczność mamy dwie ścieżki postępowania. Albo samodzielnie przeszukujemy sieć i porównujemy zdjęcia z monetą, którą mamy lub zamierzamy mieć, albo wysyłamy zdjęcia gdzieś w sieć i prosimy o pomoc.
Samodzielność jest godna polecenia, bo tego, co sami zobaczymy, czego się drogą dedukcji dowiemy, to w nas zostanie i pomoże w przyszłości, ale i  tu możemy nauczyć się czegoś z książek o numizmatyce nie traktujących. Wspomniałem w jednym z poprzednich wpisów o książce Daniela Kahnemana "Pułapki myślenia".  Jest w niej mowa o zasadzie, która tłumaczy zdolność człowieka do intuicyjnego oceniania co jest prawdą i podejmowania rozsądnych działań bez długich, wstępnych analiz. Zasada ta , to "Istnieje tylko to, co widzisz". Niestety, co autor również podkreśla, często zapominamy, że jest różnica między "widzę", a "wydaje mi się, że widzę". Zbyt często "widzimy" to, co widzieć chcemy. Dlatego proszenie o pomoc, o opinię innych, jest dobre.
Nie zapytamy hydraulika o przeciętną długość życia krokodyla nilowego (chyba, że wiemy, że jest miłośnikiem afrykańskich gadów i ma o nich szeroką wiedzę). Tak samo, musimy wybrać właściwych ludzi, po których można oczekiwać rzetelnej wiedzy o interesujących nas monetach. Nie ma więc sensu poszukiwanie odpowiedzi na forum nie mającym nic wspólnego z numizmatyką (chyba, że wiemy, że udziela się na nim kompetentna osoba i bezpośrednio do niej kierujemy pytanie).
Powiedzmy, że wybraliśmy odpowiednie miejsce do zadania pytania i dostajemy kilka odpowiedzi, niekoniecznie z sobą zgodnych. Która jest prawdziwa?
W przypadku próśb o identyfikację, dobra jest zasada dobrego dziennikarstwa - drukujemy, jeśli dwa (albo lepiej trzy lub cztery) niezależne źródła mówią to samo (uznajemy wiadomość, za prawdziwą).
Gdy prosimy o potwierdzenie (lub zaprzeczenie) autentyczności, bezpieczniej jest zachować się jak Edward Lyle (Brill) z filmu "Wróg publiczny" - nie ufać nikomu, nawet sobie. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej uznać monetę za fałszywą na podstawie jednej racjonalnie uzasadnionej opinii, choćby wielu optowało za jej autentycznością. Co można uznać za racjonalne uzasadnienie, zależy od tak wielu czynników, że nie odważę się przedstawiać tu ich listy. Wspomnę tylko o jednym - o zaufaniu do konkretnego człowieka.

O numizmatyce w tym wpisie to już wszystko, ale jak w cytowanej na wstępie  wymianie zdań z komentatorem napisałem, wybór i analiza dostępnej informacji, to umiejętność, której brak większości (niestety) ludzi sprawia, że świat jest taki, jaki jest. 
W erze przedinternetowej ilość źródeł informacji dostępnych przeciętnemu człowiekowi była bardzo ograniczona. Źle powiedziane, nie tyle ograniczona, bo istniały przecież podręczniki szkolne, książki, prasa, radio, telewizja. Ludzie rozmawiali, słuchali wykładów, kazań, odczytów - w porównaniu z możliwościami internetu, informacja sączyła się powoli. 
Internet umożliwia dostęp do informacji w dowolnym czasie i miejscu i to jest dobre. Internet daje możliwość rozpowszechniania informacji każdemu w dowolnym czasie i miejscu i to nie zawsze jest dobre, bo nie każda informacja jest prawdziwa, a nawet jeżeli prawdziwa jest, to bywa opakowana nieprawdziwymi ocenami i opiniami. Ta łatwość rozpowszechniania informacji oczywiście nie ogranicza się wyłącznie do internetu. Szarlatani drukują i występują w mediach, docierając tymi sposobami również do osób, dla których internet jest czymś nieznanym. 
Dlatego WĄTPLIWOŚĆ, której znaczenie tak mocno podkreślił Feynman powinna być tym, o czym nie wolno zapominać korzystając z informacji, niezależnie od jej źródła. Najbezpieczniejsi są więc sceptyczni stoicy. Czy najszczęśliwsi, wątpię, bo trudno o poczucie szczęścia przy świadomości, że tak wiele zależy od ludzi nie wiedzących, co to wątpliwości i co za tym idzie nieodpornych na perswazję ludzi złych lub po prostu głupich.

wtorek, 2 stycznia 2018

Przegląd Numizmatyczny 4/2017

Na stronie Przeglądu Numizmatycznego nadal widać tylko obietnicę nieodległej publikacji ostatniego, tegorocznego PN.
ale w wybranych sklepach już jest
Kupiłem (po sprawdzeniu spisu treści) dla dwóch artykułów J. Dutkowskiego
- O monetach których nie ma, a być powinny i o takich, których być nie powinno, a są
- Ołowiane żetony pomocowe Urzędu Wałowego w Gdańsku.
Obydwa bardzo ciekawe, niestety przyjemność lektury psuje tradycyjne dla PN niechlujstwo redakcyjne. 
Na stronie siódmej wydrukowano informację przysłaną przez kolekcjonera, dotyczącą orta koronnego z datą 1631 ("Ort korony z 1631 roku, nieznana emisja, czy pomyłka mennica?"). 
Nie mogłem nie przypomnieć sobie niedawno czytanego wątku na forum TPZN
http://forum.tpzn.pl/index.php/topic,11323.0.html

Następny, setny numer Przeglądu Numizmatycznego ma być ostatnim wydanym w druku (jak numerowi specjalnemu przystoi  - w znacznie większej objętości). Później będziemy musieli zadowalać się wydaniami cyfrowymi, które w/g zapowiedzi Redakcji, mają być dostępne bezpłatnie.

Printfriendly