Google Website Translator Gadget

niedziela, 23 października 2022

Stan zachowania - obiecany wpis, którego nie będzie.

W odpowiedzi na jeden z komentarzy pod wpisem z ubiegłego tygodnia napisałem: "Dlaczego kwestionuje Pan/Pani ocenę gabinetu numizmatycznego? Które szczegóły o tym zadecydowały? Czy rozróżnia Pan/Pani stan zachowania od jakości bicia i wrażenia wywieranego przez monetę? Muszę chyba poświęcić tym tematom osobny wpis."

Zanim zabrałem się do spełnienia obietnicy, przeczytałem to, co na ten temat napisałem w marcu 2011 roku. Przeczytałem i zacząłem się zastanawiać. Cóż nowego mógłbym dodać do tego, co wtedy opublikowałem? Na pewno jakieś poglądowe zdjęcia. Ale..

Nie chcę wykorzystywać zdjęć z ofert aukcyjnych monet, których nie kupiłem. Takie przykłady publikowane w sieci zwykle prowadzą do sporów nie do rozstrzygnięcia. Ja mam swoje racje, firma - właściciel bądź pracownik - swoje, przy czym ja będę na z góry straconej pozycji, bo oni mieli monetę w ręku, a ja nie.

Ograniczę się więc do:

  • autocytatu z roku 2011

Stan zachowania i jakość bicia to dwie zupełnie różne sprawy. Dawne monety, bite ręcznie albo na prymitywnych maszynach przy pomocy ręcznie grawerowanych stempli, na krążkach wytwarzanych dość prymitywnymi metodami z definicji nie mogą wyglądać idealnie. Już opuszczając mennicę były niedoskonałe. Stąd często w katalogach aukcyjnych mamy opis "piękne bicie", "bardzo ładny egzemplarz" itp. Jednocześnie, tak określona moneta może być np. w IV stanie zachowania. 

Pamiętajmy, że stan zachowania opisuje nam w jakim stopniu moneta zmieniła swój wygląd od momentu opuszczenia mennicy, albo nawet od momentu zdjęcia jej z prasy menniczej!

  • kilku zdjęć moich monet
Co je łączy, poza tym, że cała czwórka to wiek XVII? Rozziew między stanem zachowania, a wyglądem. Trzykrajcarówkę Leopolda oglądaną przez dobrą lupę trudno ocenić niżej, niż na I-. Legenda po lewej stronie awersu i w dolnej części rewersu wygląda, jak wygląda, ale tak samo wyglądały w chwili gdy moneta wypadła prasy (bo to moneta walcowana). 

Przekrzywienie stempla trzymanego przez pracowników wybijających te boratynki spowodowało potężne niedobicia. Jednocześnie szczegóły rysunku dobitnie świadczą o tym, że monety te nie doświadczyły długiego obiegu. Obie kupowałem oceniona jako "pozastanowe", ale jestem przekonany, że kiedy wypadły spod stempli były może bardziej czerwonomiedziane, ale na pewno nie bardziej czytelne.. 
  • jednego zdjęcia monety, której nie mam
To nie dwie różne monety. To ta sama moneta sfotografowana w różnych warunkach - różny sprzęt, ale przede wszystkim różne oświetlenie. Być może dodatkowo jakaś komputerowa obróbka obrazu. Znakomity przykład, jak skrajnie różnie można oceniać monetę wyłącznie na podstawie zdjęć. Zdjęcie pochodzi z wątku z forum TPZN

Na koniec krótkie wspomnienie z katowickiej giełdy filatelistycznej na ul. Sienkiewicza. Lata, lata temu bywałem na niej bo i znaczki mnie interesowały. Podsłuchałem tam bardzo charakterystyczną rozmowę. Jeden z gości giełdy zrezygnował z wcześniej umówionego  zakupu - chodziło o nie pamiętam już jaki znaczek, ale nie byle co bo mowa była o dużych pieniądzach. Powodem rezygnacji miała być dorabiana guma (dla laików - ten klej do lizania na drugiej stronie znaczka). Sprzedający denerwował się wskazując, że przecież na znaczku są stempelki gwarancyjne samego Lesława Szmutza (wybitnego eksperta PZF). "A co mi tam jakiś Szmutz czy inny ekspert, ja swoje oczy i rozum mam. To jest lewe!". Kto w tym sporze miał rację, nie wiem. Zapamiętałem jedno - i sprawdza się to równie dobrze w naszym hobby - ekspert ekspertem, grading gradingiem, ale swój rozum i oko trzeba mieć. A żeby je mieć trzeba oglądać monety, setki monet, tysiące monet, kilogramy monet...

sobota, 15 października 2022

Dobrze, że mam już większość z tych monet...

 Szkoda, że nie wszystkie.

Dziś kilka zdań o wynikach niedawnych aukcji. Oczywiście ograniczę się do "moich" tematów.

Na początek ciekawostka z wrześniowej aukcji na Alegro 

Oryginalność potwierdzona przez PCGS. Cena? Moim zdaniem bardzo okazyjna. Rzecz zdecydowanie rzadsza od jednofenigówki 1917. 
Za mój egzemplarz (niegradowany) zapłaciłem w kwietniu 2007 roku okrągłe 50 złotych. Wygląda na to, że nie była to inwestycja z tych najbardziej opłacalnych, ale kupowałem bynajmniej nie z myślą o przyszłych zyskach. Kupiłem to 
w sklepiku pana Jana Mączki razem z Przeglądem Numizmatycznym 1/2007 (12 zł), szóstakiem SAP z 1794 r. (30 zł), półgroszem Olbrachta (5 zł), groszem Augusta 3 z 1755 r. (5 zł). Odnotowałem, że przy okazji przekazałem panu Jankowi egzemplarz pierwszego wydania mojego katalogu monet Królestwa Polskiego 1917-1918. 
Jak ten czas leci...

Wracamy do roku 2022, ale pozostajemy przy monetach Królestwa Polskiego ze Stuttgarckiej mennicy. 
Na jesiennej aukcji GNDM wystawiono 24 loty, w tym kilka zestawów; sprzedano 23 pozycje. Spadła pospolita, leciutko skorodowana, niegradowana dziesięciofenigówka 1917. Cena wywoławcza 50 zł okazała się zbyt wysoka, co zupełnie mnie nie dziwi. Zaskoczyło mnie powodzenie nie tak znów rzadkiego cynkowego falsyfikatu 

472 złote (w tym młotkowe), to dużo, zwłaszcza, gdy porównamy to z kwotą 531 zł za naprawdę ładny egzemplarz bardzo rzadkiego wariantu jednofenigówki z 1918 r. 
Za identyczną cenę sprzedano jeszcze jedną ciekawostkę - 10 fenigów 1917 z intrygującą perforacją. Na razie nie udało mi się wyjaśnić jej pochodzenia.


Nadal interesują mnie miedziaki Augusta III - mam jeszcze kilka pozycji na liście braków i świadomość, że ta lista może być niekompletna, bo rzadko, ale jednak, co jakiś czas pojawiają się monety dotąd nieznane. I taka właśnie pokazała się u pana Damiana. 
W chwili wydania mojego katalogu nie miałem szeląga 1752 z literką N. Udało mi się go kupić w styczniu 2021. 
Zwróćcie uwagę na to N! Na moim egzemplarzu, to malutka literka nabita na stemplu puncą. Monetę z aukcji GNDM  wybito innymi stemplami. Na awersie jest popiersie z mocno odsłoniętym napierśnikiem zbroi. Na rewersie są inne ozdobniki (łukowate) przy podziale tarczy herbowej, a literę N pod herbami złożono na stemplu z trzech kresek - autor opisu aukcyjnego uznał, że to N, ale równie dobrze można by przyjąć, że to nieprecyzyjnie wykonane H. Szeląga 1752 H znam tylko ze słabych zdjęć. Też jest bardzo rzadki. Niestety, mój limit dla pozycji 4779 okazał się zbyt niski. 
Wśród pozostałych miedziaków A3S nie było nic dla mnie ciekawego. Ładny szeląg z pierwszego rocznika 1749 poszedł tanio, za 260 zł. Drogo sprzedały się dwa szelągi z odwróconymi literkami 
Interesujące miedziaki, w tym Augusta III były w zestawie razem z monetami Jana Kazimierza 
Oprócz boratynki z 1659 roku był tam bardzo rzadki szeląg Augusta z roku 1750, rzadszy od rocznika 1749! Zestaw poszedł za 531 zł, średnio ciut ponad 20 zł/sztukę. Nabywca powinien być zadowolony.

Nie wiem natomiast, co spowodowało takie zainteresowanie zestawami "wycieruchów" - Księstwa Warszawskiego 

ponad 170 zł/sztukę!?
i groszy Królestwa Polskiego 
Takie czasy. Coraz trudniej kupić coś porządnego za rozsądną cenę. Z drugiej strony, coraz łatwiej można sprzedać coś słabego za niespodziewanie duże pieniądze. 

Z siedmiu pozycji, dla których ustawiłem limity na jesiennej aukcji GNDM wygrałem jedną. Dobre i to. 

niedziela, 9 października 2022

Intymne rozkosze numizmatyki spekulatywnej

W Słowniku Języka Polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego znajdujemy: "Spekulatywny - oparty na spekulacji w znaczeniu. 1, nie liczący się z  doświadczeniem i praktyką, oderwany od rzeczywistości". W tym samym słowniku znajdujemy wyjaśnienie dwu znaczeń rzeczownika spekulacja: 

  1. myślenie abstrakcyjne, nie opierające się na danych doświadczenia, nie zmierzające do działania, do realizacji w dziedzinie praktyki; rozumowanie empirycznie niesprawdzalne, jałowe. (podkreślenie moje),
  2. nieuczciwe operacje handlowe dokonywane w celu osiągnięcia wyższego niż przeciętnie zysku
Dziś o numizmatyce spekulatywnej w znaczeniu pierwszym, z naciskiem na niesprawdzalność, z zastrzeżeniem, że niemożność doświadczalnego potwierdzenia spekulacji nie musi oznaczać ich jałowości.

Ileż to razy monety, które przecież do nas mówią jak wiele razy tu pisałem, zadają nam zagadki, nad którymi głowimy się nieraz latami i z różnym skutkiem. Wydawało by się, że problemy mogą pojawiać się, gdy zagadki dotyczą monet antycznych czy średniowiecznych. Błąd! Problemy mamy  nawet z monetami, którymi jeszcze niedawno teoretycznie moglibyśmy płacić w sklepach, vide 10 groszy 1973 bez znaku mennicy.

Myślę, że każdy poważny kolekcjoner bez dłuższego zastanowienia może wskazać odpowiedni przykład z bliskiej mu dziedziny, ale też jestem pewien, że tylko nieliczni, nawet spośród bardzo poważnych kolekcjonerów, próbują rozwikływać te zagadki. Szkoda, bo to "sport" dający wiele - od wiedzy zaczynając, na satysfakcji i środowiskowej sławie kończąc. I jak w każdym sporcie, mamy dodatkowe elementy - rywalizację i współpracę. 

"Rozumowanie empirycznie niesprawdzalne" - najlepiej wyjaśnić to na przykładzie. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to śledztwo przeprowadzone przez Marcina Żmudzina, dotyczące dwu drobnych monet z końca XVI wieku. Takich monet:

Szczegóły na blogu https://spodstempla.pl, który śledzę od samych jego początków, z żalem odnotowując, że od dwóch lat niczego nowego pan Marcin nie napisał. 
Ustalenie, czy to monety z mennicy poznańskiej, czy lubelskiej wymagało drobiazgowej analizy źródeł odnoszących się do historii obu mennic i ludzi z nimi związanych. To była jedna ścieżka prowadząca do rozwiązania zagadki. Jedna, ale nie jedyna. Drugą był niemniej żmudny proces porównywania elementów rysunku monet, de facto porównywania narzędzi menniczych użytych do wykonania ich stempli. Mogę sobie wyobrazić, co Marcin czuł, kiedy krok po kroku upewniał się, że jego teoria ma sens, że broni się przed kontrargumentami innych zainteresowanych tematem kolekcjonerów. 
Mogę to sobie wyobrazić, bo znam te uczucia z autopsji. Przeżywałem to samo próbując ustalić chronologię dziewiętnastowiecznego bilonu - monet bitych latami bez zmiany widniejącej na nich daty, czy próbując ustalić w których mennicach wybito miedziane monety koronne Augusta III. 
Inne przykłady? Proszę bardzo.
Cóż pozostaje? Procedura, jak w procesach poszlakowych, z pełnym poszanowaniem logiki i  zasad pracy naukowej. Brak bezpośrednich dowodów - relacji świadków, wiarygodnych zapisów. Tylko domniemania, ale domniemania układające się w logiczne łańcuchy. Rezultaty są oczywiście "empirycznie niesprawdzalne", ale bynajmniej nie jałowe, bo wpływające na stan wiedzy numizmatycznej. Czy na pewno? Tak, na pewno, bo to co zostało napisane, pozostanie. Jeżeli nie ostateczna prawda objawiona, to przynajmniej, jako głos w dyskusji. Chyba, że zostało opublikowane wyłącznie w formatach cyfrowych, bo jestem sobie w stanie wyobrazić taką przyszłość naszego świata, w której zasoby cyfrowe przepadną w niebycie i ludzie utracą do nich dostęp. Tyle, że wątpię, by w takiej przyszłości ktoś jeszcze dyskutował nad problemami numizmatycznymi. 

Publikujmy więc, na papierze i w formatach cyfrowych, ale pamiętajmy o jeszcze jednym - znakomita większość naszych nowych prac numizmatycznych, i tych poważnych, całościowych i tych mniejszych, przyczynkowych, dociera wyłącznie do kolekcjonerów polskich. Nasze publikacje, choć wzmiankowane w katalogach aukcyjnych dostępnych dla całego świata, pozostają tylko kilkoma, nic nie znaczącymi  literkami i cyframi. W świadomości zagranicznych kolekcjonerów postaciowy grosz z 1598 roku nadal będzie opisywany, jako poznański, bo tak napisano w katalogach wydanych wiek temu. Trzeba chyba pomyśleć też o publikacjach dostępnych dla kolekcjonerów nie znających naszego języka. Albo pokładać nadzieję w coraz doskonalszych tłumaczach automagicznych. 

P.S.
Tytuł dzisiejszego wpisu, to trawestacja części zdania z opowiadania znanego pisarza. Pierwsza osoba, która poda jego nazwisko i tytuł opowiadania, dostanie...
Niespodziankę.

niedziela, 2 października 2022

Kolekcjoner - oszust, złodziej.

 W czerwcu 2021 zacząłem umieszczać na blogu wpisy o różnych wcieleniach kolekcjonerów. Pomysł na temat dzisiejszego wpisu przyszedł mi do głowy po lekturze wspomnień Jana Michalskiego, o których dowiedziałem się z komentarza pod sierpniowym wpisem. 

Wspomniany komentarz umieszczono 26 września. Natychmiast zabrałem się za poszukiwanie tej książki. Wystarczyło kilka chwil, by zlokalizować ją w cyfrowych zasobach Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku https://pbc.gda.pl/dlibra/docmetadata?showContent=true&id=93813. Następnego dnia zabrałem się za lekturę "55 lat wśród książek". 

Rewelacyjna lektura, niezwykły człowiek. We wstępie napisanym przez Wacława Borowego jest kilka zdań podsumowujących kolekcjonerskie dokonania Michalskiego: 

Nie odziedziczył on żadnej fortuny; jak z jego wspomnień widać, już od młodych lat musiał zarabiać na życie; a później nigdy nie „piastował" godności pozwalającej na szybkie zbieranie pieniędzy. Przeciwnie: przez całe prawie życie pracował jako nauczyciel. A zbiory, do których doszedł, to nie jakaś kolekcyjka curiosów, ale biblioteka obejmująca około czterdziestu tysięcy tomów i to jakich! Wśród starych druków polskich były w niej rzeczy, które stanowiły sensację dla bibliografów. Jego dział Poloniców osiemnastowiecznych porównywano z analogicznym działem Biblioteki Jagiellońskiej. Jego Mickiewicziana można było zestawiać ze zbiorem książek Muzeum Mickiewiczowskiego w Paryżu. To, co miał z literatury o Słowackim, ustępowało w kompletności chyba tylko zasobom Ossolineum. A było tam jeszcze mnóstwo innych działów: kolekcja autorów polskich wszystkich wieków, prawie komplet ich opracowań krytycznych, wielki zbiór przekładów z literatur klasycznych i nowożytnych, komplety dzieł poświęconych różnym zagadnieniom społeczno-kulturalnym itd. Rzecz aż nie do wiary, że tyle mógł zgromadzić jeden człowiek i to wcale w jakiś szczególny sposób przez los nie uprzywilejowany.

Z tym ostatnim zdaniem nie do końca się zgadzam; podstawy swoich zbiorów bibliofilskich zgromadził Michalski penetrując zasoby warszawskich antykwariatów na przełomie XIX i XX wieku. Znaczną część jego wspomnień zajmują charakterystyki żydowskich w większości antykwariuszy, opisy ich sklepików, ich podejścia do książek. Możliwości nabywania "za grosze" białych kruków, o których rzadkości i wartości nie mieli pojęcia sprzedawcy nie umiem nazwać inaczej, niż uprzywilejowaniem przez los. Też z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy na różnych pchlich targach kupowało się niezłe półtoraki, boratynki, czy XIX-wieczny bilom po dwa, trzy złote za sztukę. Było, minęło...

Od razu pojawia się i dziś aktualna kwestia etyczna - czy uczciwym jest wykorzystywanie niewiedzy sprzedającego? Problem ten pojawiał się już kilkakrotnie na moim blogu. Niezmiennie uważam, że ewidentną nieuczciwością jest wykorzystywanie nieświadomości sprzedającego przez kupca zawodowo zajmującego się handlem antykami - monetami, książkami, meblami itd. Uważam za oszustwo to, o czym napisałem kiedyś w jednym z felietonów dla e-numizmatyki - byłem przy tym, jak właściciel pewnego sklepu numizmatycznego po zorientowaniu się, że ma do czynienia z osobą zupełnie nie zorientowaną, co posiada i zaproponował około 10% rynkowej wartości monet  przyniesionych do oceny i ewentualnej sprzedaży. Zbiorek był całkiem przeciętny, nie było w nim żadnych rarytasów - typowa kolekcja srebra II Rzeczpospolitej - niekompletna, oczywiście bez Nike 1932, "głębokiego sztandaru", "konstytucji" czy dwuzłotówki z Birmingham. Nieważne. Istotne jest, że przyniosła te monety osoba dotknięta osobistym nieszczęściem i przy tym całkowicie nieświadoma ich wartości. Wiedziała tylko, że bliska jej osoba uważała je za cenne. Ta osoba uznając kompetencje właściciela sklepu gotowa była przyjąć jego ofertę za uczciwą, a tak niestety nie było.

W drugą stronę, moim zdaniem działa to odmiennie. Nie dostrzegam nieuczciwości, a tym bardziej oszustwa gdy kolekcjoner świadomy realnej wartości obiektu, kupuje go tanio od zawodowca, który nie zadał sobie trudu by tę wartość poznać. Nieważne, czy z lenistwa, czy z prostej kalkulacji - czas to pieniądz i może szkoda marnować go dla niepewnego rezultatu.

Michalski, jak sam to opisał, czasem posuwał się do różnych sztuczek dobrze znanych i dzisiejszym bywalcom giełd staroci - sztuczek mających na celu nieujawnianie, którą z wielu oglądanych książek interesuje się naprawdę, a które są tylko "dymną zasłoną". To również trudno uznać za nieuczciwe. 

Borykał się Michalski ze zjawiskiem nieobcym i dzisiejszym kolekcjonerom, tym z kolekcjonerskiej ekstraklasy:

To przesadne pojęcie o moim znawstwie bardzo było niedogodne dla mnie na licytacjach książek. Gdy bowiem stawałem do niej, wielu innych amatorów sądząc, że to pewnie dzieło rzadkie i wartościowe, podbijało cenę i uniemożliwiało mi nabycie potrzebnej książki, a przepłacać nie chciałem. Gdy się to prawie stale powtarzało, licytowałem i to z pasją rzeczy małowartościowe, podbijałem cenę i w odpowiedniej chwili przerywałem zabieg, a uszczęśliwionemu u zbieraczowi oświadczałem, że zdobycz nie należy do cennych. Nie chodziłem później na te walki; prosiłem natomiast znajomych, aby dla m nie nabywali rzeczy, które przed licytacją widziałem lub wiedziałem o nich z katalogu. 

Opisał jednak Michalski rzeczy znacznie gorsze. I to w wydaniu kolekcjonerów uznawanych przez nas za ojców polskiej numizmatyki. Przykłady? Proszę bardzo. 

Kazimierz Stronczyński - Oto np. ma Stronczyński obejrzeć w Bibliotece ordynacji Krasińskich czy u Zamoyskich zbiór dyplomów. Sygnalizując o tym w liście do zarządu biblioteki zaznacza ktoś, że nie można w żaden sposób odmówić uczonemu korzystania z zasobów bibliotecznych, ale zaklina na wszystko, aby pilnować, bo senator z niezwykłą zręcznością odcina pieczęcie w celu powiększenia swoich zbiorów. 

Tadeusz Czacki - K. Świdziński często odwiedza i ogląda cenne zbiory jakiegoś wybitnego numizmatyka. Wyciąga w szalce szufladkę z monetą czy medalami i szybko z powrotem zamyka, bo zamiast okazu leży kartka z napisem: „Ukradł Świdziński". Rzecz powtarza się w drugiej i trzeciej przegródce. Zbieracz przerywa czynność przeglądania zbioru i zwraca się do właściciela ze słowami: „Mości dobrodzieju! Czyż nie proponowałem ci zamiany, grubej sumy pieniężnej, a ty nic. Cóż mi pozostawało?" Właściciel zbioru zastosował tylko zwyczaj, który jak wieść niesie, istniał w wielu kolekcjach, gdy po wizycie Tadeusza Czackiego zamiast egzemplarza widniała karteczka z napisem: „Świstavit Czacki". (Konstanty Świdziński zgromadził m. innymi zbiór numizmatyczny, z którego korzystali pisząc swe prace Lelewel i Stronczyński). 

Stronczyński, Świdziński, Czacki złodziejami!? Nie do pomyślenia, a jednak...

Są u Michalskiego ciekawe i często zaskakujące charakterystyki znanych kolekcjonerów - głównie bibliofilów, ale też i kilku numizmatyków. 

Bisier - Myszkując po różnych kątach już w lalach po uniwersyteckich dotarłem do „Wystawy starożytności" na Krakowskim Przedmieściu w pałacu Czetwertyńskich. Pod taką firmą prowadził tam handel antykami Bisier. Był on z zawodu złotnikiem bez wykształcenia. Podziwiać należało nadzwyczajne wrodzone zdolności tego człowieka, który wyrobił się na pierwszorzędnego znawcę monet polskich, medali, porcelany, szkła i innych antyków.
Był to dziwak, nie uznający ładu i porządku, gromadzący po różnych schowkach i dziurach nabywane i komisowe rzeczy. Trzeba było mieć anielską wprost cierpliwość i dużo czasu, aby po długim czekaniu Bisier dotarł nareszcie do poszukiwanego przedmiotu wśród stłoczonych w kilku salach szaf, stołów etc.
Bisier miał żyłkę zbieracza i to przeszkadzało mu również w organizacji handlu. Zbierał monety, medale, porcelanę polską, szkło, broń, masonerię etc. Podobno największy jego zarobek pochodził z komisów, które po iluś tam latach niepokazywania się właściciela przechodziły prawnie na własność kupca. 

Wiktor Wittyg - Inżynierem tytułowano Wiktora Wittyga, który był przedsiębiorcą przy robotach regulacyjnych na Wiśle i na tym dobrze zarabiał. Przy tym zajęciu z konieczności wyrobił w sobie umiejętność ugaszczania ludzi, lubił życie towarzyskie i raczej od bibofilstwa przeszedł do bibliofilstwa. Zamiłowania kolekcjonerskie niewątpliwie posiadał. Zbierał pieczęcie, numizmaty, heraldykę, Varsoviana, ekslibrysy i inne rzeczy. Wydał kilka dzieł z zakresu numizmatyki i heraldyki oraz pierwszą obszerniejszą rzecz o ekslibrysach polskich. Mówiono, że korzystał z wybitnej pomocy fachowców, co zupełnie dla mnie było wiarogodne ze względu na jego samouctwo i fatalną polszczyznę, jaką się posługiwał w życiu potocznym. 

Miał Michalski jakąś awersję do numizmatyków. Widać to choćby we fragmencie, który zacytowano w komentarzu do sierpniowego wpisu. Ja jeszcze jeden dowód na tę awersję znalazłem: Najwięcej poszukiwanymi i przeto mającymi największe ceny w handlu antykwarskim były książki z dziedziny heraldyki i genealogii, numizmatyki, wojskowości. Z tej racji książki wymienionych dziedzin chętnie nabywane były przez antykwariuszów i zawsze można było je znaleźć w zasobniejszych sklepach. Osobiście miałem awersję do heraldyki, numizmatyki i wojskowości. Może wpłynęli na to różni zbieracze tych działów. Większość tego typu kolekcjonerów raziła mię ciasnotą i ograniczonością umysłową. 

Miejmy nadzieję, że w tej większości numizmatycy stanowili mniejszość

Tak. Kolekcjonerzy nie wahają się czasem przed popełnianiem czynów niegodnych. 

Na deser świetna gawęda Lecha Kokocińskiego z jednej z sesji GNDM https://youtu.be/N-ppLWH_f1g


Printfriendly