Google Website Translator Gadget

niedziela, 18 grudnia 2022

Rachunek prawdopodobieństwa - ciąg dalszy.

Z końcem wiosny 2022 kolekcjonerzy boratynek zachwycili się pojawiającymi się w handlu fantastycznie zachowanymi szelągami litewskimi z 1661 roku. Zachwytowi towarzyszyło niedowierzanie - jak i gdzie przechowały się te miedziaki, że dziś wyglądają, jak nowe. Okazało się, że nie tylko nad stanem zachowania trzeba się zastanowić. Pisałem o tym w czerwcu. 

Pod koniec roku pojawiła się zapowiedź styczniowej aukcji Heritage i kolejny egzemplarz szeląga 1661. 

Prawdopodobieństwo, że tę i wcześniej sprzedane podobne (identyczne?) monety wybito w XVII wieku zmniejszyło się radykalnie. Na tyle, że Salon Numizmatyczny Mateusz Wójcicki zareagował równie radykalnie. Firma sprzedała jedną z tych boratynek w październiku 2022. 

Na profilu firmy na FB opublikowano informację zatytułowaną "𝗟𝗢𝗦𝗬 𝗦Ł𝗬𝗡𝗡𝗘𝗝 𝗕𝗢𝗥𝗔𝗧𝗬𝗡𝗞𝗜 𝗭 𝗔𝗨𝗞𝗖𝗝𝗜 𝗫❗" zaczynającą się tak: 
W nawiązaniu do pojawienia się kolejnego egzemplarza boratynki, analogicznego do monety jaka była przedmiotem naszej oferty na X Aukcji, uznaliśmy, że należy poinformować nabywcę o nowych ustaleniach faktycznych.
Na dziś możemy Państwa poinformować, że poprosiliśmy nabywcę monety do jej dobrowolnego zwrotu i choć nabywca prosił aby wrócić do tematu jak ustalenia faktyczne będą pewne, to po rozmowach moneta wróciła do nas, a tym samym do jej pierwotnego właściciela.
Firma i właściciel monety wystąpią wspólnie do NGC - firmy, która wykonała grading - z prośbą o ponowne zbadanie monety. Jeśli NGC zgodzi się na to, to po pierwsze, będzie można wyjąć monetę ze slabu i poddać nieniszczącym badaniom składu, po drugie, może się okazać, że weryfikująca, bardziej szczegółowa analiza monety (monet?) w NGC podważy jej autentyczność.

Ja nie mam wątpliwości. Jestem pewien, że te monety nie pamiętają czasów Jana Kazimierza. Dowodem są liczby. W czerwcu wymieniłem cztery cechy, trzech znanych wówczas monet;
  • bicie tą samą parą stempli (a może lepiej - identyczny rysunek obu stron monety)
  • obustronnie centralne, głębokie bicie
  • identyczna orientacja awers-rewers
  • idealny, a w najgorszym razie bardzo dobry stan zachowania.
Zastanówmy się nad tytułowym rachunkiem prawdopodobieństwa. 
  • Punktem wyjścia jest moneta, oczywiste jest, że wybito ją jakąś konkretną parą stempli. 
  • Wiemy jak bito boratynki, więc cecha druga - obustronnie centralne głębokie bicie - nie jest czymś częstym. Dla uproszczenia przyjmę, że zdarzało się to raz na sto monet.
  • Cecha trzecia - zgodność ułożenia awersu i rewersu - powiedzmy, że to znów zdarzało się raz na 100 monet. Prawdopodobieństwo równoczesnego zajścia tych zdarzeń wynosi 0,01 x 0,01 czyli 0,0001 - jedna moneta na 10000 wybitych. 
  • I ostatnia, czwarta cecha. Jakie jest prawdopodobieństwo, że taka drobna, miedziana moneta przetrwała 351 lat w idealnym stanie? Nie znam ani publicznego, ani prywatnego zbioru, w którym byłaby podobnie zachowana inna boratynka. Teoretycznie powinno się więc przyjąć, że prawdopodobieństwo to wynosi zero, ale dla potrzeb tych przybliżonych obliczeń oszacujmy je na jeden do 10000.
To daje łączne prawdopodobieństwo równe 0,0001 x 0,0001 czyli 0,00000001, inaczej jeden do 100 milionów. Całkiem sporo!

Cały czas mowa o jednej konkretnej monecie. A dziś znamy już cztery! 
Jeśli prawdopodobieństwo, że istnieje kolejna, niemal identyczna moneta ocenimy łagodnie na 1 do 100, to każda kolejna sztuka dokłada do prawdopodobieństwa, że to oryginały z epoki dwa zera po przecinku. Czyli...
Prawdopodobieństwo, że tak jest nie powinno być większe, niż 1 : 100 000 000 000 000. A boratynek wybito w legalnych mennicach zaledwie około 1,6 000 000 000.
Mennice nielegalne też biły boratynki, ale nie takie, na pewno nie takie idealne.  

niedziela, 11 grudnia 2022

Łobżenica, czyli nie karmić trolla Część druga.

Część pierwsza - tutaj.

28 września 1856 w 228 numerze (niedziela!) GWKP opublikowano kolejną odpowiedź "Łobżeniczanina". Zaczęło się ostro. 

W całej polemice często powraca motyw summariuszy, jako źródeł wiedzy o monetach. Tym razem przywoływane jest konkretne wydanie, sporządzone przez Kazimierza Jarmundowicza.
Na razie nie udało mi się ustalić, czy i gdzie można zapoznać się ze wspomnianym rękopisem historii mennictwa w Polsce. Summariusz Jarmundowicza dostępny jest w Polonie. Ponownie powraca też sprawa mennicy bydgoskiej. 
Albo "Łobżeniczanin" nie wiedział nic o mennicy Cikowskiego działającej w latach 1594–1601, albo uznał, że lepiej o niej nie wspominać, bo podważyłoby to część jego argumentacji w sprawie Łobżenicy. Na koniec pojawia się deklaracja o zakończeniu polemiki.
Podobną deklarację złożył Przyborowski w GWKP nr 255 z 30 października 1856. 
Po tym wstępie wytyka Przyborowski swojemu przeciwnikowi szereg błędów merytorycznych, między innymi:
  • na dowód, że w Bydgoszczy bito monety przed rokiem 1613 przywołuje "Traktat rycerstwu koronnemu..." z 1611 roku (dziś dostępny w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej)
  • przywołuje ordynację menniczą nakazującą umieszczanie na monetach pierwszej litery nazwy miasta, w którym działa mennica
Zarzuca anonimowemu polemiście nierzetelność w cytowaniu źródeł (Zagórski), nadmierną ufność w twierdzenia badaczy osiemnastowiecznych i negowanie odkryć współczesnych mu numizmatyków, jeśli nie pasują do jego twierdzeń. 
Powraca też ciągnąca się przez całą polemikę sprawa podważania kwalifikacji językowych i językoznawczych Przyborowskiego, a przypominam, że był on  profesorem w Szkole Głównej w War­szawie. 
Przyborowski odkrył kim był "Łobżeniczanin", pan Ł. 
Polemika w Kronice Wiadomości Krajowych i Zagranicznych dotyczyła Hieronima Radziejowskiego. Tekst wspomniany przez Przyborowskiego kończy się tak: 
Przypuszczam, że "Łobżeniczaninem" był Józef Łukaszewicz, bibliotekoznawca i historyk, bibliotekarz Biblioteki Raczyńskich. Nie wiem, co Przyborowski miał na myśli pisząc, że inicjały X.M. nie były przypadkowe. 
Pomimo zapewnienia o zakończeniu polemiki, Łukaszewicz opublikował 13 listopada, w 267 numerze GWKP kolejny swój głos w dyskusji (nadal podpisując się "W.Z. Łobżeniczanie"). 
Niewiele w niej rzeczowych argumentów. Nadal powtarza się łapanie za słówka, przekręcanie cytatów i wyrywanie ich z kontekstu. Reprezentatywny  jest fragment dotyczący początków mennictwa polskiego, 
szczególnie gdy porównamy go z przywoływanym Czackim. 
Na tym kończy się wymiana zdań w roku 1856. Przerwa trwa do 28 lutego 1857 r. W Gazecie Warszawskiej nr 57 głos zabiera Karol Beyer. 
Beyer napisał, że "Łobżeniczanin" błędnie uznał, że ordynacja Firleja nakazująca kładzenie na monetach  pierwszej litery nazwy siedziby mennicy, pochodzi z roku 1599, bo według Beyera Zagórski zacytował nie ordynację, tylko jej potwierdzenie z tego właśnie roku. Że wydano ją w 1598, świadczą monety z tego rocznika - jedne z herbami podskarbich i mincerzy, inne już z literami. Zacytował też Beyer fragmenty z "Acta scabinalia" z archiwum bydgoskiego świadczące o istnieniu tamtejszej mennicy przed rokiem 1613, szczególną uwagę zwracając na ten, w którym pojawia się nazwisko Kossuczki. 
Głos Beyera, z kilkoma skrótami (usunięto negatywne opinie o polemiście Przyborowskiego) opublikowano 11 marca 1857 w 59 numerze GWKP. "W. i Z. Łobżeniczanie" zareagowali 17 marca publikując zaczepną odpowiedź w 64 numerze GWKP. 
Odpowiedź zarzuca Beyerowi nieznajomość archiwaliów i współczesnych prac numizmatycznych; wytykając, że w cytacie u Zagórskiego wyraźnie mowa nie o potwierdzeniu z roku 1599, a o potwierdzeniu ordynacji datowanej na rok 1599.
Ponieważ Beyer swój głos przedstawił w Gazecie Warszawskiej, "Łobżeniczanin" i tam skierował tę samą swoją odpowiedź (Gazeta Warszawska nr 108 z 26 kwietnia 1857). 
Beyer odpowiedział w tym samym wydaniu gazety. Przyznał, że w cytowanym przez Zagórskiego dokumencie rzeczywiście mowa o ordynacji z roku 1599. Podtrzymał jednak swoje przekonanie, że polecenie, by zastąpić herby oficjeli inicjałem miasta, musiało zostać wydane wcześniej. 
Za kluczowe uznał Beyer istnienie typów przejściowych. 
W dalszej części Beyer wytyka polemiście bezzasadny upór co do mennicy bydgoskiej i inne błędy w odczytywaniu informacji z akt archiwalnych.
"W. i Z. Łobżeniczanie" odpowiedzieli w GWKP nr 108 z 10 maja 1857. 
Dalsza część sprostowania to wyliczenie faktycznych ale też zmyślonych pomyłek Beyera. 

Na tym chyba zakończyła się polemika toczona w prasie codziennej. Nie udało mi się znaleźć jej kontynuacji ani w Gazecie Warszawskiej ani w Gazecie Wielkiego Xięstwa Poznańskiego z lat 1857-1858. Okazało się jednak, że Przyborowski kontynuował badania nad mennicą Łobżenicką. Ich wyniki opublikował w marcu roku 1860, w pierwszym tomie Biblioteki Warszawskiej. Po krótkim wprowadzeniu i przypomnieniu polemiki z lat 1856-1857 Przyborowski napisał
po czym pokazał, co udało mu się odnaleźć w łobżenickich archiwach. Zacytowane fragmenty ksiąg miejskich nie pozostawiają wątpliwości, że najpierw Beker, a później Meinhart pełnili w Łobżenicy oficjalną funkcję mincerzy. 
Odpowiedź polemisty wydrukowała Biblioteka Warszawska w następnym tomie. O dziwo, odpowiedź nie jest anonimowa; jest pod nią podpis J. Łukaszewicz. Odpowiedź i cała argumentacja ograniczają się do jednego - mennica w Łobżenicy istniała, ale była mennicą nielegalną, fałszerską. 
Pod repliką Łukaszewicza redakcja BW umieściła następujący przypis:
Redakcya Biblioteki Warszawskiej, zamieszczając niniejsze słówko p. Ł. uważa jednak za swój obowiązek nadmienić, iż wcale nie podziela wynurzonego powyżej zdania, jakoby p. Przyborowski na wdzięczności naszę nie zasługiwał. Że w dziełach XVII i XVIII wieku, dowody na istnienie mennicy łobżeńskiej także się teraz wynalazły, nie umniejsza to zasług p. Przyborowskiemu; dzieła te bowiem są rzadkie, dla ogółu nieprzystępne, a nawet uszły uwagi, autorów naszych numizmatycznych. W specyalnych bowiem dziełach temu przedmiotowi poświęconych, jako to: Numizmatyce krajowej K. W. Bandtkiego, Monetach dawnej Polski Ignacego Zagórskiego, niemniej we wszystkich drukowanych katalogach zbiorów numizmatycznych polskich Wilh. X. Radziwiłła, R. St. Reichla, Mikockiego, Mathego ect., znajdujemy nieodmiennie monety w Łobżenicy bite, zamieszczone jako łobzowskie. Błąd ten sprostował pierwszy p. Przyborowski i tej zasługi nikt mu ująć nie może; następnie wywiązała się w dziennikach przydługa polemika, w której po jednej stronie występowali p. Przyborowski i Karol Beyer, po drugiej bezimienni utrzymujący z początku, iż w Łobżenicy wcale mennicy niebyło; powoli jednak strony się zbliżyły tak, iż dzisiaj nikt jej istnienia nie zaprzecza, a spór się tylko o jej prawność wiedzie. Redakcya Biblioteki zamieściwszy więc w zeszycie marcowym b. r. swego pisma pracę p. Przyborowskiego, teraz zaś uzupełnienia p. Łukaszewicza, oświadcza, iż o tyle tylko dalsze artykuły zamieszczać będzie mogła, o ile one nowo wykryte materyały do dziejów polskiego mincartwa zawierać będą. 
Całość tej awantury, podzieloną na dwie części pokazałem tu nie po to by dowodzić, lub zaprzeczać istnieniu łobżenickiej (łobżańskiej?) mennicy. 
  • Po pierwsze, zrobiłem to by pokazać, że trolling nie jest dzieckiem internetu - sprawdźcie, jak idealnie definicja trollingu umieszczona w Wikipedii pasuje do tekstów Łukaszewicza. 
  • Po drugie, po to by pokazać jak ważne jest "czytanie" monet, analiza stempli, odtwarzanie chronologii ich użycia. To źródło wiedzy równie ważne, jak dokumenty pisane, a gdy zapisy nie przetrwały, źródło jedyne.
  • Po trzecie, żeby uświadomić Wam, jak fatalny jest poziom dzisiejszej... I tu się zawahałem. Najpierw chciałem napisać prasy, ale problem jest szerszy. Chodzi o media - prasę, internet, radio, telewizję. O dziennikarzy, a może bardziej o redakcje - grona odpowiadające za politykę informacyjną, za wygląd, za publikowane treści. Sprawdźcie sami jak to było półtora wieku temu z górką. Pobierzcie losowo wybrany numer GWKP i przeczytajcie od deski do deski. Oczywiście, publikowano i "michałki" - ale jakie! Mały przykład:
  • Po czwarte, że, jak często powtarzam, monety, to nie wszystko. Nasze hobby, to nie tylko gromadzenie monet, odhaczanie w katalogach, co mamy, a czego nam brak, przeglądanie klaserów na giełdach i katalogów aukcyjnych. Numizmatyka to magazyn zagadek i tajemnic czekających na rozwiązanie. Magazyn dostępny dla każdego, kto tylko zechce do niego zajrzeć. 
Zbierajmy więc monety i rozwiązujmy zagadki.

środa, 7 grudnia 2022

Łobżenica, czyli nie karmić trolla Część pierwsza.

"Nie ma przypadków, panie doktorze!", jak czasem rzucał w swoich audycjach Piotr Kaczkowski.

Najpierw, przeglądając katalog jednej z nadchodzących aukcji natrafiłem na ternara wybitego w Łobżenicy w roku 1625. 

W polu awersu jest dobrze widoczna trójka, ale skąd się wzięła kokardka? Na lepiej zachowanych egzemplarzach widać, że w prawej części pola jest cyfra 9. Dlaczego? Czy jest możliwe, że monetę wybito stemplem awersu z roku 1639 i rewersem z 1625 roku? Nie, to nie oznaczenie rocznika! Na awersie, po bokach królewskiego inicjału jest oznaczenie nominału - ternar = 3 denary. Na prawo od S jest albo dziewiątka, która w legendach monet używana była zamiast zgłoski „us”, na przykład na litewskich półgroszach Zygmunta Augusta z r. 1562 mamy MONETA MAGNI DVCAT9 LITVA, albo przypominający dziewiątkę symbol denara. 

Następnego dnia przeglądając XIX-wieczną prasę z zasobów Jagiellonki trafiłem na Gazetę Wielkiego Xięstwa Poznańskiego (dalej GWKP)  z końca roku 1856, a w niej zadziwiający tekst dotyczący mennicy łobżenickiej i ternarów. Tekst okazał się być fragmentem polemiki, która jak się okazało ciągnęła się przez pięć lat i zaangażowała wiele osób znanych i nieznanych. Po nitce do kłębka dotarłem do początków tej awantury. 

Zaczęło się w Warszawie, na jednym z numizmatycznych czwartków organizowanych przez Karola Beyera w jego mieszkaniu na ul. Wareckiej. W 1856 roku nieregularne dotąd (latające) spotkania przekształciły się w stałe dzięki Józefowi Zelltowi,  prezesowi Resursy Kupieckiej w Warszawie, w której udostępnił salę na cotygodniowe zebrania numizmatyczne. W 79 numerze Gazety Warszawskiej z wielkanocnej soboty 22 marca roku 1856, na pierwszej stronie (!) zamieszczono krótkie sprawozdanie z  takiego spotkania. 

Czy wyobrażacie sobie, że któryś z dzisiejszych warszawskich dzienników (są takie?) publikuje na pierwszej stronie relację ze spotkania PTN na Jezuickiej? 
Panowie nie tylko oglądali monety. Rozmawiano też o numizmatycznych publikacjach i badaniach. Między innymi zapoznali się z listem z Poznania.
28 marca 1856 K. Beyer opublikował sprostowanie (Gazeta Warszawska nr 83). 
Józef Przyborowski urodził się 7 marca 1823 r. w Gałęzowie, zmarł 13 maja 1896 r. w Warszawie. W latach 1843-1852 studiował filologię i historię na Uniwersytecie Wrocławskim. W 1863 r. rozpoczął pracę jako profesor języka polskiego w Szkole Głównej w Warszawie. Jego studentami byli między innymi Adolf Dyga­siński, Henryk Sienkiewicz i Aleksander Świętochowski. W latach 1874-1882 był redaktorem " Wiadomości  Archeologicznych".
Zanim Przyborowski przedstawił szczegóły swoich dociekań, wydawana w Warszawie Kronika Wiadomości Krajowych i Zagranicznych w numerze 50 z 28 maja 1856 r. opublikowała list podpisany przez "J. R. Z Łobżeniczanin". Po wstępie 
autor opisuje bezskuteczne poszukiwania śladów mennicy łobżenickiej w Volumina Legum, łobżenickim archiwum i literaturze numizmatycznej i przedstawia własne wyjaśnienie istnienia trzeciaków z LOBZ w legendzie.
Przyborowski zabrał się za spełnienie prośby Beyera  z pewnymi obawami. Pierwsze wnioski opublikował 27 lipca 1856 (Gazeta Warszawska nr 194). Z tekstu wynika, że list, o którym mówiono w marcu nie był przypadkowym. Beyer już rok wcześniej poprosił Przyborowskiego o zajęcie się sprawą mennicy łobżenickiej. 
W dalszej części tekstu Przyborowski wyjaśnia, że mennica łobżenicka nie mogła być mennicą miejską, a istnienie takiej podważał "Łobżeniczanin", tylko mennicą prywatną Krotoskiego,  właściciela Łobżenicy. Dowodem na to miał być umieszczany na jej produktach herb Krotoskich Leszczyc (Bróg). Przyborowski podkreślił, że gdyby była to nielegalna mennica fałszerska, nie byłaby możliwa jej wieloletnia działalność, zwłaszcza że na monetach umieszczano herb jednoznacznie wskazujący na lokalizację i właściciela. Zauważył też Przyborowski, że w dawnych dokumentach mennica mogła być nazywana łobżańską, a nie łobżenicką. 
Na koniec podał jeszcze jedną, istotną informację wskazującą na istnienie mennicy w Łobżenicy. 
7 sierpnia polemika rozpoczęła się da dobre, ale przeniosła się na łamy Gazety Wielkiego Xięstwa Poznańskiego, który w numerze 183 opublikował tekst podpisany "W. i Z. Łobżeniczanie".  Tekst rozpoczyna się przewrotnie od krytyki "J. R. Z. Łobżeniczanina"  i pochwały dla J. Przyborowskiego, ale po kilku zdaniach zmienia się w zjadliwą krytykę tezy o istnieniu w Łobżenicy legalnej mennicy. 
Tekst kończy się wezwaniem do przedstawienia przywileju menniczego dla miasta lub jego właścicieli.
Odpowiedź Przyborowskiego, obszerną, ale bardzo rzeczową opublikowano 13 sierpnia (nr 188). Zaczyna się ona od rekapitulacji tez postawionych w GW nr 194, po czym następują riposty na kolejne zarzuty stawiane przez anonimowych Łobżeniczan, na przykład: 
Ostatnie zdania dowodzą, że Przyborowski zdaje sobie sprawę z tego, że jest - jakbyśmy dziś powiedzieli - trollowany.
Cztery dni później (GWKP nr 192 z 17 sierpnia 1856) Przyborowski opublikował wyciąg z akt z roku 1614 na dowód, że za Zygmunta III nie tolerowano fałszowania pieniędzy i karano sprawców śmiercią. "Łobżeniczanie" twierdzili, że Beker mógł bić fałszywą monetę przez prawie dwie dekady, bo za króla Zygmunta patrzono na to przez palce. 
"Łobżeniczanie" odpowiedzieli 22 sierpnia (GWKP 196) powtarzając i rozbudowując swoje wcześniejsze argumenty. Ponowili żądanie przedstawienia przywileju menniczego i odmówili ujawnienia swoich nazwisk. 
Odpowiedź Przyborowskiego, podzielona na dwie części opublikowano 13 i 14 września (GWKP 215 i 216). Jej początek, to konstatacja braku nowych argumentów u adwersarza. Adwersarza, bo musiał Przyborowski zauważyć, że jego pierwszy polemista "J. R. Z Łobżeniczanin" i "W. i Z. Łobżeniczanie" podpisani pod późniejszymi tekstami to ta sama, jedna osoba. Styl to człowiek! 
Przyborowski rzeczowo zbija argumenty przeciwnika, jednocześnie analizując styl jego polemicznych wypowiedzi, zwracając uwagę na te ich elementy, które świadczą o nieumiejętności korzystania z materiałów źródłowych, w tym monet. 
Kończy Przyborowski - przywołując korespondencję z Beyerem - na uwadze, że bicie ternarów w Łobżenicy ustaje z rokiem 1615, kiedy to miasto z rąk Krotoskich przeszło do Sieniawskich, a następnie zostaje wznowione w 1622, nadal z Leszczycem na rewersie. Konstatuje "Ustała z tym rokiem moc przywileju, lecz nie ustała potrzeba zdawkowej monety i dla tego na nowo się ukazuje w roku 1622, jeszcze z herbem Leszczyc, ukrytym pod pięciopolową tarczą herbów krajowych; jakiem prawem na nowo się ukazała nie łatwo będzie wykazać; to pewna źe nie z łaski fałszerza.".

sobota, 3 grudnia 2022

Gorączka przedświątecznych zakupów.

 Sypnęło aukcjami na koniec roku. Niemal nie nadążam z przeglądaniem ofert i wybieraniem potencjalnych "prezentów". Gdyby jakimś zrządzeniem losu wszystkie wysłane limity okazały się zwycięskimi, musiałbym ogłosić bankructwo. Na szczęście (?) los mnie oszczędza (?) i stan konta przeznaczonego na zakupy pozostaje na tym samym poziomie. 

Ta wiadomość akurat niezbyt mnie zmartwiła, bo zasadziłem się na kilka monet i zestawów, dzięki którym mógłbym zastąpić w zbiorze rzeczy brzydsze, ładniejszymi. 

Inaczej ma się sprawa z kilkoma nadchodzącymi aukcjami. Są tam monety, które chcę mieć, a nawet takie, które "muszę mieć". Cóż z tego, że muszę, skoro w potwierdzeniach udziału w aukcjach mam zwykle numery z drugiej pięćsetki (czyli ogólnie konkurencja duża), a na stronie z interesującą mnie monetą widzę coś takiego. 

Jak tak dalej pójdzie, to łatwiej będzie wygrać coś w lotto, niż na aukcji.

W przerwach planowania aukcyjnych sukcesów, dość dużo czasu spędzam przeglądając zasoby bibliotek cyfrowych. Kilka dni temu trafiłem na fascynującą notatkę opublikowaną przez 

Generalny Inspektor mennicy warszawskiej, Ignacy Bieńkowski donosi o niebezpiecznym wynalazku niemieckiego złotnika. 
Bieńkowski ostrzega przed kupnem zagranicznych wyrobów srebrnych, bo pomimo wyniku badania na kamieniu probierczym, wskazującego na 12-łutową próbę srebra, może okazać się, że srebra w nich nie ma. Pierwszy raz słyszę o stopie nazywającym się argyorphan. Nie udały mi się też poszukiwania informacji o berlińskim złotniku Wolfie. Godna uwagi jest natomiast wzmianka o Lampadiusie. Rzeczywiście był on bardzo znanym naukowcem. Początkowo działał w Getyndze, jako farmaceuta, później zajmował się chemią i metalurgią. Wykładał w Akademii Górniczej we Freibergu, gdzie spotkał się z nim Bieńkowski. Lampadius odkrył, że ołów łatwiej rozpuszcza się w kwasach, jeśli jest stopiony z cyną. To odkrycie doprowadziło do uświadomienia  szkodliwości stosowania popularnych niegdyś naczyń cynowych. W informacji Bieńkowskiego jest między innymi mowa o braku negatywnego wpływu metalu Wolfa na zdrowie. Zastanawia mnie jednak, że Bieńkowski nie wspomina nic o zagrożeniach dla produkcji menniczej. Może jakieś własności tego stopu powodowały, że nie nadawał się do bicia monet, co nie przeszkadzało używaniu go do produkcji wyrobów odlewanych.

O innym "znalezisku" z XIX-wiecznej prasy napiszę za kilka dni. Będzie to tekst trochę dłuższy, a jego tematem będą monety, ich kolekcjonerzy, lokalny patriotyzm i emocje. 

Printfriendly