Google Website Translator Gadget

niedziela, 23 kwietnia 2017

Kraków, Szewska 2

Zacny adres, tuż przy rynku.
Pałac, było nie było. Powstał przez sklejenie w jedną całość trzech kamienic: Cyglarowskiej, Kortynowskiej i Ryntowskiej. Stało się to po roku 1736. Arcybractwo Miłosierdzia stopniowo wykupywało poszczególne posesje, które następnie połączono bez ingerencji w pierwotny układ parterów. Około 1795 roku połączony gmach zakupił Piotr Małachowski- wojewoda krakowski. Na jego polecenie ukończono gruntowną przebudowę scalającą trzy kamienice w jeden pałac.
Adres "Szewska 2" to Kamienica Ryntowska (dom ryntowski), która nazwę wzięła oczywiście od nazwiska jednego z właścicieli. W XVI wieku należała do Mikołaja Zitha. W następnym stuleciu do Krzysztofa Rynta (był właścicielem Swoszowic), a później jego żony Zofii. Po jej śmierci kamienica często zmieniała właścicieli: Dzianotti, Kiernerowscy, Użewski i w końcu Małachowski. W roku 1799 Piotr Małachowski przekazał pałac swojej żonie Tekli (de domo Wodzickiej), a ta w testamencie z roku 1826 przeznaczyła go dla swojego brata, Józefa hrabiego Wodzickiego. W rękach Wodzickich pałac pozostał do roku 1911. W czasie okupacji, w pałacu umieszczono kwatery wojskowe.
Pamiętam, jak w latach 90-tych, przechodząc Szewską zauważyłem, że w budynku trwa remont i z podwórza (w Krakowie mówią z podworca) wyjeżdżają ciężarówki z gruzem i ziemią. Bardzo mnie intrygowało, czy w wywożonej masie pozostało coś ciekawego, na przykład drobne monetki przeoczone przez archeologów nadzorujących remont. Niestety, nie było okazji by to sprawdzić. Po remoncie na Szewskiej 2 uruchomiono lokal McDonald’s.
Przed pałacem, na Rynku, w marcu 1794 roku przysięgę złożył Tadeusz Kościuszko - w tym miejscu znajduje się tablica pamiątkowa.
Dlaczego, zamiast o monetach, piszę o narożnej kamienicy przy krakowskim rynku? Piszę, bo są monety (powiedzmy), na których umieszczono adres "Kraków, Szewska 2". Mam jedną z nich.
Co też znajdowało się pod dwójką na Szewskiej? Kiedy to było?
W księgach adresowych Krakowa z pierwszej połowy XX wieku znaleźć można takie wzmianki:
 
 
 
Było dwóch panów Czaplińskich, Jan (ojciec?) i Edward (syn?), którzy pod dwójką prowadzili interes - handlowali papierem i materiałami piśmiennymi, przyborami szkolnymi, pocztówkami itp.
Nie oni jedni. Jak widać na kolejnym skanie, podobną działalność pod tym samym adresem prowadziła firma "Szkolnica" - to w roku 1937.
Wcześniej (rok bodaj 1907) też w tym samym miejscu działała konkurencja - Skwarczek Ferdynand i Spółka.
Jak widać, kilka kroków dalej, bo przy Rynku, działało jeszcze kilka firm o podobnym profilu. W dodatku w roku 1929 zaczął się kryzys. Jak ściągnąć do siebie jak najwięcej klientów? Czapliński (który? najpewniej Edward) wpadł na pomysł - żetony rabatowe. Zamówił żetony z adresem firmy na awersie i nominałem na rewersie. Znane są żetony o nominałach 2, 3, 4, 5, 6, 8, 10, 20, 50, 100. Niektóre źródła podają, że miedzioniklowe, inne sugerują stop cynkowo-niklowy lub cynk niklowany. Mój jest pokryty dość grubą patyną charakterystyczną dla stopów z cynkiem.  Nie wiem, czy nominały żetonów wyrażono w groszach, czy w złotych - przypuszczam, że jednak w groszach - na to wskazuje istnienie żetonu z liczbą 100.
Jak z nich korzystano?  Klient w zależności o wielkości dokonanych zakupów otrzymywał odpowiednią ilość żetonów (np. kupił towar za 2,50 zł - dostał żetony na 250 groszy). Uzbierawszy pewną ilość żetonów, można było wymienić je w sklepie na niewielki upominek/premię - ołówek, gumkę, zeszyt, bibułę. Wartość "bonusów" rosła oczywiście z kwotą oddawanych żetonów.
Żetony Czaplińskiego opublikował m. innymi B. Sikorski - "Monety Zastępcze i Żetony z obszaru zaborów: Rosyjskiego i Austriackiego" - tom VIII - str. 19 oraz w Biuletynie Numizmatycznym 2010/4 (360) "Żetony rabatowe firmy Czaplińskiego w Krakowie", strona 277.

Podobne żetony rabatowe wydawało w tym czasie wiele firm, siłą rzeczy musieli działać ich wytwórcy.
Znalazłem na przykład takie ogłoszenie (z roku 1917)
Słaba kopia z mikrofilmu, więc na wszelki wypadek treść:
Z powodu braku twardej drobnej
MONETY
dostarczamy dla gmin władz i przedsiębiorców prywatnych znaczki metalowe z liczbą i napisem wedle podania. Przy zapytaniu prosimy podać potrzebne gatunki i ilości.
Kto wykonał żetony dla Czaplińskiego, niestety nie wiem.
Żetony Czaplińskiego pojawiały się na aukcjach WCN. Na aukcji 9 (rok 1995) zestaw 5 sztuk (5, 10, 20, 50, 100) poszedł za 97 zł. Na aukcji 46 (rok 2011) za 330 zł sprzedano zestaw 6 żetonów (3, 5, 10, 20, 50, 100).
Żetony z obu tych aukcji, w odróżnieniu od mojego egzemplarza, na awersie miały napis
E.CZAPLIŃSKI
KRAKÓW
SZEWSKA 2
Na moim żetonie jest tylko
CZAPLIŃSKI
KRAKÓW
SZEWSKA 2
Żetony z obiema wersjami napisu na awersie można znaleźć w Allegromacie.

Nie mam niestety BN z 2010 r. Być może są w nim informacji, które wyjaśnią moje wątpliwości. Mam zamiar niedługo to sprawdzić. 

sobota, 15 kwietnia 2017

Przedświąteczne zaskoczenia.

Wchodzę ci ja wczoraj do Empiku, a nuż się jakaś ciekawa książka trafi, i mijając kolejne półki, z przyzwyczajenia rzucam okiem na regał z czasopismami - regał z dużym napisem HOBBY, a tam...
A miało już nie być wydań papierowych. Zaglądam do środka, na trzeciej stronie notka "Od redakcji", w niej wyjaśnienie. Pojawił się sponsor, dzięki któremu PN będzie nadal wychodził drukiem. Nakład pozostał na tym samym poziomie, 2800 egz. Redakcja obiecuje, że prace nad zapowiedzianym w grudniu portalem numizmatycznym SNP będą trwały. Dobrze, bo nie widząc zmian na www.przegladnumizmatyczny.pl zaczynałem się obawiać, że obietnice pozostaną obietnicami tylko.

W tej samej redakcyjnej notce smutna wiadomość o śmierci Andrzeja "Omnislasha" Ratajewskiego, poznańskiego kolekcjonera, którego pamiętam z kilku transakcji na Allegro i z żywych polemik na Cafe Allegro. Taki młody człowiek...
Omnislash zasłynął relacją z "Polskiej aukcji u Kuenkera" z czerwca 2002 r., którą w całości znajdujemy na stronach od jedenastej do trzynastej najnowszego Przeglądu. Te trzy strony są wystarczającym powodem, by kupić ten numer.
Mam tę relację zapisaną od dawna. Zachowałem też inny wpis P. Andrzeja z allegrowej kafejki - już tytuł zapowiada niekonwencjonalną treść: "ŚLAD PO ÓHÓ CZYLI... PUSZCZANIE DYMU PĘPKIEM."
Cafe już nie ma, nie można odesłać do oryginału. Szkoda, żeby opis pewnej monety z pewnej aukcji z roku 2003 popadł w zapomnienie.
Się zbulwersowałem. Z powodu listonosza. Nie. Nie przyłapałem go in flagranti. To korespondencja, którą mi dzisiaj przyniósł. A w niej katalog Aukcji PTN. Jej data to tydzień po Aukcji WCN. I kto to wymyślił? Jakby w Polsce wolnych terminów było mało.
A może trzeba zrobić obie aukcje w jednym dniu? Wystarczy tylko dodać sesję nocną.
I co ja teraz mam począć? Rodzinna narada w sprawie taktyki i strategii na Aukcji WCN już była. Kasa uzbierana. Nawet babcia się dołożyła. Bo to jak mówi: ostatnia aukcja zanim Sodoma i Gomora w postaci Zjednoczonej Europy do nas przyjdzie.
Na następnej , w maju przyszłego roku już 22 % VAT-u dodatkowo będziemy płacić, a Kuenckery, Rauchy, Schrammy, Ganse, Hoehny i inne polityki monetarne podczas aukcji w pierwszym rzędzie miejsca pozajmują i nic kupić nie dadzą oprócz lustrzanek PRL-u. Babcia ma 94 lata i duże doświadczenie zdobyte poprzez handel obwoźny kwaszeniakami i beczkową kapustą. Przez to w rodzinie przysługuje jej słowo ostatnie i przywilej namaszczenia każdego ryzykownego przedsięwzięcia. Na WCN wytyczne dostałem. Ciąć równo orty, na ceny nie patrzeć, po dwie sztuki z każdego rocznika, bez względu na stany zachowania , żeby tylko mieć awers i rewers. W katalogu na kolorowo pozaznaczane w co wchodzę, a co mam ignorować. Nawet dwie nowe szyby - półki, do witrynki obstalowałem , coby nowa ekspozycja na sąsiadach robiła wrażenie.
A tu co? Przychodzi nowiutki pachnący drukarnią katalog PTN-u. Czyżby znowu na zakupy? Tylko skąd wziąć na nie sianko ? Kiedy można na nie zaoszczędzić? W ciągu tygodnia? Majster, po tym jak przyłapał mnie na spaniu w szatni, w godzinach pracy to nawet chwilówki nie da. Na dodatek zwinęli mi klucz francuski, który miałem na stanie. Za swoje kupić go muszę i oddać. Że też wszystko zbiegło się w jednym czasie.
Aż bałem się otworzyć pierwszą stronę katalogu. Zewnętrznie prezentował się nienajgorzej. Tylko jakiś taki cienki. Pewnie poszli w jakość kosztem ilości i będą oferować wszystkie monety w 1 i 2 stanach zachowania.
Ale nic. Powoli, nieśmiało i z dużym szacunkiem otwieram wrota do wielkiego świata.
Po obejrzeniu pierwszej strony wiedziałem już jaka będzie ostatnia. I odetchnąłem. Bez żalu. Znów nic nie będę kupował.
Nagle niespodzianka. Strona 9. Czuję, że poziom adrenaliny mi skacze. Pojawiają się poty. Na przemian ciepłe i zimne. Pies na wszelki wypadek zaczyna na mnie szczekać po czym włazi pod łóżko. U mnie pełen szczękościsk . Nie potrafię nawet ręką ruszyć. Patrzę na pozycję 93, a tam Władek łypie na mnie prawym okiem. Czytam opis: "dukat koronny 1640, m. Bydgoszcz, Kop. 1528 R8 - ślad po uchu". Ale według mnie na zdjęciu jest moneta gdańska, a nie koronna. Ten rocznik znany jest w dwóch egzemplarzach. Jeden prawdopodobnie jest w zbiorze Czapskiego (poz. kat. 9718), a drugi w zbiorach Ermitażu.
Wszystkie katalogi które miałem w domu, zaraz były na biurku. Wyglądałem między nimi jak surowy kotlet schabowy w panierce. Wątpliwości miałem coraz więcej. Dutkowski i Suchanek lekceważą tę monetę , nie dając opisu. Kurpiewski coś tam na jego temat w swoim katalogu wspomina. Kopicki ma go jako R8 z ceną amatorską. Poczciwy Czapski też, tylko w odróżnieniu od Kopickiego w zbiorze ?! Tyszkiewicz o nim nawet nie słyszał, a co dopiero żeby go zobaczył. Kaleniecki wie dużo, ale tego rocznika też nie opisuje.
Wreszcie wołam żonę na pomoc.
Zobacz czy to jest moneta koronna? Pytam. Ona tylko spojrzała na zdjęcie. I jak na mnie nie ruszy. A jaka? Zadaje pytanie głosem nie znoszącym sprzeciwu. Zobacz co król ma na głowie? Koronę czy wianek? A nad kartuszem z herbem Gdańska co widzisz? To twoim zdaniem nie jest korona? Oświadczam ci, że to jest nawet moneta dwukoronna!!! A autorzy przez grzeczność o tej jednej nie napisali. Co się czepiasz? Ty zawsze wstydu mi narobisz. W restauracji tylko ciebie razi, że wódka jest zbyt ciepła. A jak ktokolwiek przy stole znajdzie włos w zupie to nie kto inny tylko ty. I co ja w tobie widziałam. Ślepa chyba byłam.
Płyta zaczyna grać. Normalka, 45 minut i się zmęczy. A tu niespodzianka. Jak mi nie przywali katalogiem w łeb. Opamiętaj się! Gwiazdy mi się w oczach pokazały. Moja jest pragmatyczką i nie walnęła mnie, choć miała wybór Tyszkiewiczem tylko Klimkiem.
Pomogło. Dopiero wtedy zacząłem myśleć racjonalnie.
No tak. Jakbym był królem to w wieku 14 lat pewnie też już nie miałbym wianka tylko koronę. Musi być, że moja ma rację.
Wreszcie zostałem sam.
To pewnie asy polskiej numizmatyki tworzące fundamenty tej nauki wprowadzają do potocznego nazewnictwa nowy wizerunek monety koronnej. Ale to nie jest najważniejsze. Przecież to nie ja tworzę standardy tylko Oni, a ja się do nich dostosowuję. Dobra pokazali plecy. Każdemu może to się zdarzyć. Zjadła ich rutyna.
Już prawie się uspokoiłem, a tu zaczyna mnie ruszać. Oglądam zdjęcie monety. Przeglądam katalogi bywsze i obecne i co widzę. To unikat!!! Nienotowana w żadnej literaturze odmiana dukata gdańskiego z 1640 roku w typie wyprzedzającym epokę o kilka lat.
A może ?!?! Zwyczajne fałszerstwo polegające na przerobieniu ostatniej cyfry daty w roku 1646 na rok 1640. Jako materiał posłużył oryginalny i popularny dukat Władysława IV z 1646 roku (patrz Kaleniecki poz. 273). Naprawiaczowi musiała omsknąć się lutownica podczas usuwania śladu po uchu i z szóstki wyszło mu zero. Tak jak mojemu szwagrowi spawarka kiedy robił mi Opla Asconę z dwóch aut ściągniętych z Reichu. Jedno miało skasowany tył a drugie przód. Mimo , że walnął sobie dla kurażu, żeby mu się ręce nie trzęsły to rama po zespawaniu była od połowy jej długości wypaczona od osi o 16 cm. Potem podczas jazdy ciągnęło mi kierownicę w prawo tak mocno, że musiałem ją sobie do lewej nogi przywiązywać. Bo to była moi Panowie zwykła fuszerka. Z tą różnicą, że szwagrowi jakoś to uszło na sucho. Mówił, że nie miał przy spawaniu komputera tylko poziomicę , dlatego go rozumiem.
A może się mylę? Kto wie , czy to nie kolejne epokowe odkrycie numizmatyczne , z którym możemy spotkać się niespodziewanie każdego dnia? Ktoś z Szacownego Grona jednak ten wynalazek autoryzował. Ktoś określił jego szacunkową cenę. Czyżby to brak wyobraźni? A może brak zachowania tak zwanej należytej staranności. Tylko kto miał być tu ofiarą? Amator taki jak ja, którego takim postępowaniem można zrazić do kolekcjonowania czegokolwiek. Czy może ważniejszy był interes sprzedającego? Pytań rodzi się wiele. Nie na wszystkie znajdę odpowiedź. Nie chciałbym jednak, aby dukat ten krążył z aukcji na aukcję, pod stołem i nad stołem, bo każdy jego nowy właściciel może czuć się oszukany. Tak było niedawno z próbnym półtalarem Stanisława Augusta "Vincit Fraudem", który przechodził z aukcji na aukcję, zahaczył nawet po drodze o Allegro. Ostatnio wystawiony został na Aukcji GGN. I tu chcę wyrazić swój podziw, bo po raz pierwszy z prawidłowym opisem. Nie znalazł nabywcy i myślę, że już teraz długo nie będzie obiektem spekulacji.
Pozdrawiam - Omnislash
P.S. Przedstawione poglądy są wyłącznym zdaniem autora. Istnieje małe prawdopodobieństwo, że mogę się mylić wyrażając powyższą opinię o oferowanej do sprzedaży monecie. Gdyby jednak tak się stało, przepraszam wszystkich, którzy mogą czuć się urażeni zarówno treścią jak i formą tego postu.
Takie perełki, władcy Allegro jak gdyby nigdy nic wzięli i skasowali. Razem z nimi wątki fundamentalne dla polskiej numizmatyki, vide klasyfikacja dziesięciofenigówek WMG, że tylko do jednego przykładu się ograniczę.
Niech się za to smażą w swoim korpopiekle po wsze czasy.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Czytajmy stare gazety!

Wypatrzyłem niedawno ciekawą monetę (zastępczą) na internetowej aukcji. Zalicytowałem, wygrałem - już do mnie jedzie. Chcąc przygotować się do poświęconego jej odcinka cyklu "Moje monety" rozpocząłem poszukiwania dodatkowych informacji o emitencie tego numizmatu. Jako że rzecz dotyczy początku lat trzydziestych XX w. i Krakowa, doszedłem do wniosku, że coś powinno być w "Ikacu". 
Na chybił trafił wybrałem numer z roku 1930 (eviva biblioteki cyfrowe!). Los zdarzył, że to gazeta z 28 sierpnia, czyli z dnia poprzedzającego rozwiązanie sejmu przez Ignacego Mościckiego na wniosek Józefa Piłsudskiego - od pięciu dni premiera polskiego rządu.

Później do tego jeszcze wrócę.

W tym wydaniu gazety potrzebnych mi informacji nie znalazłem, ale nie mogłem się oderwać od innych tekstów. Są duże artykuły o Rosji Radzieckiej (oczywiście o bardzo negatywnym wydźwięku) i o Finlandii (z trudną do ukrycia zazdrością o rozwój ekonomiczny). Obok głównego tekstu o Rosji jest jeszcze kilka drobniejszych wzmianek. Jedna zainteresowała mnie bardziej
Opis podobnych działań (bez wzmianek o molestowaniu kobiet) można znaleźć w gazetach kilkanaście lat wcześniejszych. Pod koniec I Wojny Światowej i w czasach wielkiej inflacji w Niemczech też piętnowano obywateli ukrywających monety, nie tylko srebrne, ale nawet niklowe i brązowe - wojna potrzebowała tych metali. Kilka stron dalej trafiłem na notkę powiązaną z wiadomością z Rosji.
Dziesięciokrotny wzrost ceny srebra - zmiana próby i ciężaru monet była konieczna, co dobrze widać w naszych kolekcjach.
Jeszcze jedna informacja - tym razem dotycząca pieniądza papierowego
I przegląd cen, dający pojęcie o sile nabywczej pieniądza.
A poza tym... jedna ciekawostka, za drugą.
I ogłoszenia, nie mniej intrygujące

Na koniec o rzeczach mniej wesołych. Pod zdjęciem, które pokazałem, jako pierwsze, wydrukowano wywiad, którego ministrowi Miedzińskiemu udzielił Piłsudski. Wywiad znany, choćby z tego cytatu:
Wie pan, nieraz słyszałem o najrozmaitszych sposobach ujmowania konstytucji i szukaniu oparcia dla swoich twierdzeń czy żądań, jakoby na naszej konstytucji, a ja tego proszę pana, nie nazywam konstytucją, ja to nazywam konstytutą i wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty.
I jeszcze jeden cytat:
Pan poseł, to nikczemne zjawisko w Polsce, pozwala sobie bowiem na czynności tak upokarzające zarówno Sejm, jako instytucję, jak i samych siebie, jako posłów, że - powtarzam - cała praca w Sejmie śmierdzi i zaraża powietrze wszędzie. Ja - proszę pana - nie jestem w stanie pozwolić wbrew konstytucji rządzić panom posłom i uważać ich za jakichś wybrańców do rządzenia. Zdaniem mojem, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi. Jeżeli zaś przytem coś mu dołożą - to także nie zaszkodzi! Bo - proszę pana - poseł obstawia się Jakiemś śmiesznem pojęciem o nietykalności wtedy, gdy konstytucja mówi tylko o nietykalności sądowej. Wszystko inne - panie pośle - jest  t y k a l n e.
Krótko po tym wywiadzie Piłsudski przekazał Sławojowi-Składkowskiemu listę osób, które w niedługim czasie wylądowały w twierdzy brzeskiej. A później, gdy wrogów politycznych przybywało, powstało "miejsce odosobnienia" - obóz w Berezie Kartuskiej - hańba II Rzeczpospolitej.
Czytajmy stare gazety - bywają czasem bardziej aktualne od tych wczorajszych i dzisiejszych.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Moje monety - bobek.

Odcinki cyklu "moje monety" zapoczątkowanego gdy pisywałem felietony dla E-numizmatyki, inspirowane były albo nowymi nabytkami, albo pytaniami od czytelników albo, z braku lepszych pomysłów, generatorem liczb losowych.
Na ciekawą monetę czekam - powinna nadejść przed świętami, pytań nie ma - losujmy więc.

=ZAOKR.DO.CAŁK(LOS()*3132) = 2071
Oto moneta nr 2071 w moim zbiorze
O czym tu pisać? W katalogu zbioru, w uwagach zapisałem:
"1-2-1-2, G z szeryfem, 5 listków pod 1, bez kropek, stary awers, MW
jedynka w dacie wyżej, awers z obrzeżem"
Obrzeże na awersie dowodzi, że monetę wybito na nowoczesnej (jak na pierwszą połowę XIX w.) maszynie, w której krążek utrzymywany był we właściwej pozycji przez pierścień.

Losujemy jeszcze raz.
=ZAOKR.DO.CAŁK(LOS()*3132) =79
Ładny kawałek srebra! 29 mm średnicy, 12,34 gramy. Przy okazji jednego z wcześniejszych wpisów z maszynką losującą napisałem, że mam sentyment do austrowęgierskiej drobnicy (i nie tylko do drobnicy), ale moneta sama w sobie nieszczególnie ciekawa. Klasycyzujący portret Franciszka Józefa na awersie, dwugłowy orzeł na rewersie. Dziwić może tylko nominał, 1 FL, czyli jeden floren. Floren powinien przecież być złoty, mieć stylizowaną lilię na awersie i postać  świętego Jana na rewersie - tak wyglądały floreny bite we Florencji (stąd nazwa) od połowy XIII wieku. Florenckie złoto szybko znalazło uznanie i zaczęto je naśladować w innych krajach, w tym na Węgrzech i w Polsce. Podobno węgierski "forint" to przekształcony/zniekształcony "floren". Może tak, może nie - nie jestem hungarystą. Florenów z Franciszkiem Józefem nie nazywano florenami. W pamiętnikach, cennikach itp. mowa jest o guldenach albo złotych reńskich (w skrócie po prostu reńskich). Do 1858 roku reński dzielił się na 20 groszy po 3 krajcary (grajcary, jak mówiono w Małopolsce). Od 1858 do 1892 reński dzielił się na 100 krajcarów nazywanych też centami. 
Za Franciszka Józefa bito i forinty, bo od 1867 roku zamiast Cesarstwa Austriackiego funkcjonowało królestwo - Monarchia Austro-Węgierska łącząca pod jednym berłem Austrię i Węgry.

Do trzech razy sztuka
=ZAOKR.DO.CAŁK(LOS()*3132) = 192
To nie może być przypadek.
Awers: CONSTANTINVS AVG
Rewers: w wieńcu VOT XX, poniżej półksiężyc, DN CONSTANTINI MAX AVG, w odcinku PT, 18,2 mm, 2,7 grama,
Follis Konstantyna I Wielkiego wybity w Ticinium w latach 320-321 n.e.
Ticinium, to dawna nazwa Pawii, miasta w Lombardii położonego około 30 kilometrów na południe od Mediolanu. Pod Ticinium rozegrała się bitwa, w której zginął Orestes, ojciec "ostatniego cesarza zachodniorzymskiego" Romulusa Augustulusa, faktyczny władca upadającego cesarstwa. Zwycięzca, Odoaker odebrał władzę Romulusowi ale nie kazał go zabić, wręcz przeciwnie, darował mu posiadłość pod Neapolem i doroczną rentę 6 tysięcy solidów, pozwalając mu żyć w spokoju.

Co łączy te monety (oprócz tego, że wchodzą w skład mojej kolekcji)?
Kuchenna przyprawa - liść bobkowy (w wersji dla osób z maturą - laurowy).
Wieńce widoczne na wszystkich pokazanych wyżej monetach wykonano z liści rośliny wawrzyn szlachetny (laurus nobilis) przez naszych przodków zwanej bobkiem.
Fragment hasła "bobek" ze słownika Lindego z roku 1807.

Bez tych liści bigos nie jest bigosem, gulasz gulaszem, a władca władcą.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Zagadkowa niedziela

Szczecin, Królewiec, Gdańsk, Drezno - co łączy te miasta?
Łatwizna, powiecie, w każdym z nich była kiedyś mennica. To oczywiste. Co jeszcze? W każdej z tych mennic bito monety przeznaczone do obrotu w Polsce (albo, jak to się mówi "monety z Polską związane"). To równie oczywiste, a skoro takie oczywiste, to gdzie tkwi haczyk?
Znalazłem go trochę nieoczekiwanie, poszukując informacji o autorach stempli pruskich falsyfikatów polskich monet bitych w czasie wojny siedmioletniej. Wykaz rytowników stempli mennicy drezdeńskiej bez trudu można znaleźć w niemieckiej Wikipedii.
https://de.wikipedia.org/wiki/M%C3%BCnzst%C3%A4tte_Dresden#M.C3.BCnzgraveure_der_M.C3.BCnzst.C3.A4tte_Dresden_.28unvollst.C3.A4ndig.29
Te nazwiska znam od dawna. I z nimi łączy się wiele zagadek, bo nie mamy na przykład pewności, czy J. F. Stieler po powrocie z Gubina do Drezna pracował na rzecz pruskich dzierżawców mennicy. Próbując to ustalić, przeszukiwałem zasoby bibliotek cyfrowych. Żmudna praca, dodatkowo utrudniona tym, że większość potencjalnych źródeł informacji, to publikacje niemieckie, w tym dziewiętnastowieczne (i starsze) drukowane "szwabachą". Żmudna, ale owocna. Pod warunkiem, że ma się dobre pomysły na słowa kluczowe dla wyszukiwarek, a dokładniej mówiąc nie na słowa kluczowe, tylko ich powiązanie. Same hasła typu "mennica", "Drezno", "stempelschneider" dają nadmiar wyników. Te stają się interesujące tylko gdy słowa kluczowe pojawią się w odpowiednim, wspólnym kontekście.
I tak dotarłem do książki Tassilo Hoffmanna o przydługim tytule "Jacob Abraham und Abraham Abramson : 55 Jahre Berliner Medaillenkunst 1755 - 1810".
Oto, czego się z niej dowiedziałem.
Jacob Abraham urodził się w roku 1723 (lub 1722, jak podają niektóre źródła) w Strelitz w pochodzącej z Rosji rodzinie tzw. hofjuden - Żydów dworskich.
Określano tak żydowskich finansistów i kupców związanych z władcami niemieckich państw. Ze względu na swoją użyteczność dla władcy, hofjuden nie podlegali ani jurysdykcji państwowej ani sądownictwu rabinackiemu. Byli równie mocno uzależnieni od "swojego pana", jak on od nich.
Jacob Abraham jako trzynastolatek rozpoczął naukę zawodu w... Lesznie. Nie mamy pewności, czy piszący o rosyjskim pochodzeniu rodziny Abrahama nie powinni raczej pisać o pochodzeniu polskim - pisali w czasach gdy Polski nie było na mapie, a jej część, w której Żydów było najwięcej pozostawała pod władzą Rosji. 
Uczył się w Lesznie (Lissa) - u kogo??? - rzeźby w kamieniu i grawerstwa. Szybko dał się poznać, jako zdolny wykonawca gemm. Nietypowe było tylko to, że o ile rzeźbił wspaniale o tyle nie był dobrym projektantem. Spod jego ręki wychodziły świetne dzieła zaprojektowane przez kogoś innego - był wykonawcą, nie twórcą.

W roku 1750 znajdujemy Jacoba Abrahama w gronie pracowników królewskiej mennicy w Berlinie. Był to czas wprowadzania 14-talarowej stopy menniczej Graumanna, co wiązało się z koniecznością wykonania dużej ilości nowych stempli. Wiele z nich wykonał Abraham. Krótko potem oberfałszerz Fryderyk II nakazał uruchomienie mennicy w Szczecinie. Dyrektorem został przysłany z Berlina Eimbke, a królewskim medalierem i grawerem stempli Jacob Abraham. Mennica ruszyła w 1753 i produkowała przede wszystkim monetę pruską, ale też pozwolono na bicie w niej monet pod stemplem polskim. Te nakazano puszczać w obieg wyłącznie w Rzeczpospolitej i w Prusach Wschodnich. Rok później urodził się najstarszy syn Jacoba Abrahama, Abraham znany jako Abraham Abramson, który odziedziczył zdolności po ojcu i kontynuował jego pracę w mennicach pruskich.
W Szczecinie Jacob Abraham wykonywał stemple zdawkowych monet pruskich oznaczanych literą G oraz stemple wspomnianych monet polskich.
W marcu 1754 r. nakazano zamknięcie mennicy szczecińskiej (na skutek podejrzeń, że bito w niej monety pruskie w ilości przekraczającej ustalenia kontraktu, na dodatek ze srebra zaniżonej próby. W 1755 nakazano wycofanie tych monet z obiegu. Abraham wrócił do Berlina, skąd szybko przeniósł się do Królewca. Tamtejsza mennica również zasłynęła produkcją monet Prus Wschodnich ale przeznaczonych do obrotu z Polską - oczywiście o próbie niższej, niż nakazana.W styczniu 1758 r. Królewiec zajęli Rosjanie i rozpoczęli bicie własnej monety dla Prus. Abraham wyjechał do Gdańska - co tam robił, nie wiemy. W Gdańsku odnaleźli go przedstawiciele spółki Gumperts, Isaak & Itzig dzierżawiącej między innymi mennicę drezdeńską. Abraham zajmował się w niej stemplami 4- i 8-groszówek bernburskich (Fryderyk fałszował nie tylko polskie monety). Czy przykładał rękę i do stempli monet polskich, nie wiemy.
W 1759 Drezno zajęły wojska austriackie, Abraham wrócił do Berlina, najpierw do nowej mennicy, w której wykonał stemple do bicia polskich augustdorów, w których złota było na lekarstwo - zamiast próby 23-karatowej miały ledwie 16-karatową. Krótko po tym został zatrudniony w miejscu, w którym zaczynał karierę, w starej mennicy berlińskiej. Pozostał w niej do końca życia w roku 1800. Wykonywał stemple do bicia monet i medali. Między innymi stemple medalu na 500-lecie Królewca i medali upamiętniających bitwy wojny siedmioletniej - Rossbach, Sarbinowo, Legnica, Torgau, a także stemple akademickich medali nagrodowych.
Najbardziej znanym stemplem monetarnym Jacoba Abrahama jest stempel talarów pruskich
pruski bancotaler z 1765 r. mennica w Berlinie, źródło - Wikipedia

Jak przyznał to syn Jacoba, Abraham Abramson, rewers tego talara nie był oryginalnym projektem ojca. Jacob Abraham wykorzystał pracę znakomitego szwajcarskiego medaliera Johanna Karla von Hedlinger (1691—1771), autora medalu na pokój rosyjsko-turecki w 1739 r.
Nieprzypadkowe jest odwrotne ułożenie głównego motywu orła. Jak już wspomniałem, Abraham był świetnym wykonawcą, odtwórcą. Widocznie łatwiej było mu przenieść rysunek medalu Hedlingera bezpośrednio na stempel, niż rytować obraz w lustrzanym odbiciu.
Abraham Abramson pod tym względem przewyższał ojca. I on korzystał z rysunków innych twórców, na przykład Gdańszczanina, Daniela Mikołaja Chodowieckiego, ale większość z licznych medali, których stemple wykonał, zaprojektował sam.

Na koniec jeszcze jedna zagadka, kryminalna.
Jak myślicie, czy półmetrowej średnicy, trzycentymetrowej grubości, stukilogramowy krążek (???) złota nazywany monetą, który zniknął niedawno z wystawy w muzeum Bodego, nadal ma ten sam kształt? Nadal jest w menniczym stanie zachowania?
Stawiam złoto przeciw orzechom, że dawno skończył w tyglu, a rozważania w jaki sposób wyniesiono go przez okno z berlińskiego muzeum, są akademickimi spekulacjami. Wyrzucono toto przez okno na torowisko, zapakowano na wózek i wywieziono nie troszcząc się o zarysowania i skaleczenia, dbając tylko o to, by rabunek ukończyć jak najszybciej i by nikt niczego nie zauważył.

Printfriendly