Google Website Translator Gadget

czwartek, 29 sierpnia 2013

Mediateka.

W tym roku przed wakacjami czas przyspieszył. Zaplanowałem sobie kilka wyjazdów do Krakowa na wykłady powiązane z otwarciem Muzeum im. Czapskich ale jak to bywa - plany swoje, życie swoje. Otwarcia muzeum rzecz jasna przegapić nie mogłem. Na dni otwarte niestety pojechać już nie mogłem. Podobnie na dwa wykłady w tygodniu poprzedzającym otwarcie muzeum.

30 czerwca przepadły
godz. 14.00: Mateusz Woźniak, "Ekspozycja to nie wszystko!? Czyli co kryją magazyny Gabinetu Numizmatycznego" - wykład połączony z pokazem autentycznych obiektów
godz. 16.00: Anna Klisińska-Kopacz, Joanna Sobczyk, "Nowoczesne metody badania monet" - wykład połączony z pokazem autentycznych obiektów
Szkoda, ale może jakoś uda się to nadrobić, tak jak stało się to z innymi wykładami:
U początków mennictwa pomorskiego. Wykład prof. dr hab. Borysa Paszkiewicza
Numizmatyka podwodna, czyli o zatopionych skarbach. Wykład prof. dr hab. Stanisława Suchodolskiego
na które mimo najlepszych chęci pojechać nie mogłem.
Okazało się, że nie wszystko stracone.
Muzeum uruchomiło MEDIATEKĘ. Wśród zarchiwizowanych materiałów są obydwa interesujące mnie wykłady:
http://www.mediatekamnk.pl/obiekt.php?id=1457
http://www.mediatekamnk.pl/obiekt.php?id=1454
i wiele innych filmów. Nagrań, zdjęć i publikacji prasowych jeszcze nie ma, ale pewnie prędzej, czy później też będą dostępne. Oby jak najprędzej i jak najwięcej.
Do tej pory wykłady numizmatyczne organizowano w gmachu głównym Muzeum Narodowego w sali u samurajów. Teraz będą już "u siebie", w pałacyku Czapskich. Najbliższy w przyszłym tygodniu. Na stronie muzeum czytamy:
Wykłady w Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego
Zachęcamy do wzięcia udziału w wykładach połączonych z pokazem autentycznych obiektów w nowo otwartym oddziale MNK - Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego.
• 04.09.2013 (środa), Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego 
Kraków - ludzie, wydarzenia... - wykład połączony z pokazem autentycznych obiektów 
Prowadzenie: Danuta Krawczuk-Biernat 
Godz.: 12.00 
Wiek uczestników: dorośli
Cena: bilet wstępu na wystawę
Konieczna rezerwacja (liczba miejsc ograniczona): tel. 801 007 319, (12) 374 73 19
Niestety, ze względu na datę i porę dnia, nie mam szans na udział.

PS
Niepostrzeżenie licznik odwiedzin na moim blogu zaczął wyświetlać dwójkę na pierwszym miejscu.
Dziękuję i polecam się na przyszłość.



niedziela, 25 sierpnia 2013

W życiu trzeba sobie jakoś radzić

powiedział baca zawiązując buta dżdżownicą.
Dowcip choć mierny (dobrze, że lakoniczny) będzie mottem dzisiejszego wpisu.

Jana Kazimierza obrano  królem Rzeczypospolitej 20 listopada 1648 roku po śmierci starszego brata, Władysława. Pierwsze szóstaki z jego portretem wybito w roku 1650. Później nastąpiła przerwa i następne szóstaki króla Jana pojawiły się dopiero w 1656 r. Pierwsze dwa roczniki są rzadkie i ich rewersy nie przypominają tych późniejszych ale portret na awersach jest bezdyskusyjny i niewiele różniący się od portretu z późniejszych szóstaków, na przykład tego:
Szóstak Jana Kazimierza z 1667 r. z mennicy krakowskiej.

Krakowska mennica, która pozostawała zamknięta od roku 1650, została ponownie uruchomiona przez Szwedów w 1656 r. Bito w niej między innymi szóstaki z portretem Jana Kazimierza i legendami w żaden sposób nie wskazującymi na pozostawanie kraju pod szwedzką okupacją. Na dole rewersu umieszczono herb Wieniawa należący do Bogusława Leszczyńskiego, podskarbiego wielkiego koronnego. Gałązka z trójlistkiem i kwiat umieszczone nieco wyżej są znakami mennicy krakowskiej. Jak to się stało, że w tej samej mennicy i w tym samym roczniku wybito tę monetę?
W legendzie jest JOAN CAS czyli Jan Kazimierz ale co z portretem? Tak nagle się król postarzał? Zrezygnował z trefionej peruki? Poddał się operacji plastycznej? To przecież wypisz, wymaluj ojciec nieboszczyk, Zygmunt III Waza!
Nie wiemy dlaczego wykonawca stempla sięgnął po puncę sprzed trzydziestu lat. Czy to był przypadek, czy może zadziałała zasada - w życiu trzeba sobie radzić. Nie było pod ręką puncy z Janem Kazimierzem, zrobienie nowej zajęło by za dużo czasu więc sięgnięto do magazynu. Swoją drogą, po co trzymano tak długo nieaktualne narzędzie mennicze. Czyżby korzystano z niego pokątnie i za  Władysława IV? Tego się pewnie nie dowiemy.

Rytownicy stempli byli dobrymi fachowcami, przynajmniej w większości przypadków. Pamiętali też o konieczności pracy szybkiej i wydajnej. Kiedy jakieś narzędzie ulegało uszkodzeniu albo, jak mówią, diabeł je ogonem nakrył, radzili sobie inaczej używając tego, co było pod ręką.
Bydgoski majster, nie mając pod ręką puncy z gwiazdką, która stanowiła istotny fragment herbu Sas należącego do Mikołaja Daniłowicza
posłużył się puncą z kropką, używaną czasem jako przerywnik legendy.
Poradził sobie, nie wiem tylko, co o tym myślał podskarbi Daniłowicz.

Nie zawsze zastąpienie właściwej puncy jakąś inną było celowe. Czasem dochodziło do zwyczajnych pomyłek.
Na tym trojaku z mennicy krakowskiej dziwnie wygląda ostatnia cyfra rocznika.
Dlaczego zamiast zera użyto puncy z literą G (i to nie tej samej, która jest w dalszej części legendy), a nie posłużono się puncą z literą O? To tłumaczyć można tylko pomyłką.

Czas przejść do zapowiedzianej kilka dni temu niespodzianki.
Grosz Augusta III z mennicy w Gubinie z 1754 r. 

Pod herbami powinna być litera H, znak Fryderyka Ernesta Hertela. Zamiast niej są dwie litery I. Nie wykluczam, że to uszkodzona, pozbawiona poprzeczki litera H, ale oględziny monety pod mikroskopem skłaniają mnie jednak do przyjęcia, że to dwukrotnie odbite I. Skan niestety nie oddaje rzeczywistego wyglądu tego fragmentu monety.  
H się uszkodziło, albo zapodziało, sięgnięto więc po I, którego używano w legendzie awersu. Bo w życiu trzeba sobie radzić, a nie poddawać się bez walki.


środa, 21 sierpnia 2013

Breaking the rules albo Od świętej Anki ciepłe wieczory i ranki czyli krótkie sprawozdanie z urlopu.

Zapowiadało się troszkę nieciekawie. Pierwsze wieczory po przyjeździe na miejsce sugerowały raczej koniec sierpnia, niż pierwszą połowę lipca. Bez ciepłego swetra nie dało się na werandce posiedzieć dłużej, niż do dziewiątej. Tyle dobrze, że nie było komarów. W dzień było nieźle, ale woda w jeziorach była zimna, jak na początku czerwca.
Mówi się trudno, pływa się szybciej i już.

Po 26 lipca, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ociepliło się zdecydowanie. Można było siedzieć pod gwiazdami do północy bez żadnych dodatkowych okryć. O dziwo, komary nadal się nie pokazywały.
A widok z werandki był palce lizać. Na przykład po burzy

Pierwsze dwie zasady:
1. od świętej Anki zimne wieczory i ranki
2. nad jeziorami komary żyć nie dają
złamane, ale to nie ja je złamałem.

I bardzo dobrze, bo postanowiłem w tym roku zachowywać się bardzo przykładnie.
Najpierw dojazd. Samochodem, stosując się ściśle do ograniczeń, zakazów i nakazów. Łatwo nie było, bo fachmani ustawiający te wszystkie znaki przy drogach to geniuszami zdrowego rozsądku nie byli.
Nie wziąłem wykrywacza metalu - nie wolno szukać zabytków, to nie wolno.
Następne ograniczenia były jeszcze bardziej frustrujące
Mówi się trudno. Park narodowy, to park narodowy. Swoją drogą kwestię opłat za wstęp do parku rozwiązano kuriozalnie. Na drogach, którymi wchodzi się do parku ustawiono bramy, a przy nich potężne tablice z obszernym regulaminem. Napisano tam, że by wejść do parku trzeba wykupić bilet... "w wyznaczonych punktach" albo dokonując przelewu na konto. Gdzie te punkty i ile to kosztuje nie napisano, o numerze konta nie wspominając. Rzecz jasna park ogrodzony nie jest i można do niego wejść w miejscu dowolnym, niekoniecznie przez bramę, więc nie bardzo dziwi mnie brak kasjera przy bramie. Choć gdyby był, pewnie park by coś zarobił. Przez pięć tygodni nie miałem też szczęścia (?) spotkać w parku kogoś, kto by chciał mnie skontrolować, czy bilet wykupiłem.
A wystarczyło by napisać - chcesz wejść do parku, wyślij SMS o treści blablabla na numer blebleble. Koszt taki, a taki. I po kłopocie.
Gdyby ktoś nie wiedział, chodzi o Park Narodowy "Bory Tucholskie".

Przyrodę można podglądać i na obszarach niechronionych. Na przykład na werandce:
Ten pająk nie czai się w pajęczynie tylko poluje z zasadzki.

Zresztą grzybów i tak nie było. Pardon, były. Kurki. Do polędwiczki - w sam raz.

Kolejne ograniczenie w przeciwieństwie do poprzednich bardzo mi się podoba
Następne też
Dzięki niemu, biegając po charzykowskiej promenadzie nie musiałem się opędzać przed agresywnymi "milusińskimi". Zastanawiałem się tylko, czy słowo bezwzględnie ma charakteryzować zakaz, czy sposób jego realizacji.

Nie złamałem też zakazu (a może tylko prośby). Artur Andrus prosił, by nie rejestrować jego występu w charzykowskim amfiteatrze. Byli jednak tacy, co zakaz złamali.

Na koncercie zespołu Raz Dwa Trzy
ani na próbie przed koncertem zakazu nie było, ale i tak nie nagrywałem. Amfiteatr, to po prostu łąka opadająca w stronę jeziora; na łące "ławki" z leżących na ziemi połówek pni. A koncert był piękny.

A poza tym po staremu.
Przebiegłem około 100 km, na rowerze przejechałem dwa razy tyle (samochodem więcej, bo w sumie z dojazdem i powrotem będzie tego z półtora tysiąca kilometrów). Kajak - słabo, bo zaledwie 20 km, może 25. "Z buta" lekko licząc 150 km - nie wszystko rejestrowałem (http://www.trekbuddy.net/forum/index.php).

A poza tym, z grubsza jak rok temu. Tylko mniej obiegówek upolowałem - do kolekcji doszła tylko pięciogroszówka 2013.

Za to w domu czekała monetka, o której prawie zapomniałem. Czy ktoś z Was widział kiedyś grosza Augusta III z DWIEMA literkami pod tarczą herbową?

Nie? To zobaczycie. Już za kilka dni.

Printfriendly