Google Website Translator Gadget

środa, 17 kwietnia 2024

S.53.H.V czy S.53.F.V ?

Od trzech lat stopniowo porządkuję zbiór. Pozbywam się ostatecznie monet nie pasujących do głównego tematu zbioru, czyli wszystkiego, co nie było lub nie jest polską monetą obiegową. Pozbywam się też większości dubletów i przy tej okazji przydarzyła mi się niespodzianka. Między miedziakami Augusta III które pozostały po pracy nad katalogiem znalazłem to: 

Szeląg słabo zachowany, ale czytelny. No, prawie czytelny. Pierwszy odruch - jak ja to mogłem przegapić?! O co chodzi? 

W moim katalogu ważną rolę pełni tabela, w której zebrałem warianty szelągów - notowanych, istniejących, potencjalnie istniejących itp. 

Szelągi S.53.H.V są w niej zaznaczone kreską oznaczającą, że ani nie ma ich w literaturze ani nie udało mi się takiej monety znaleźć. Dlaczego więc, monetę na pierwszy rzut oka wyglądająca na nienotowaną odmianę S.53.H.V odłożyłem do dubletów? Skan kluczowego fragmentu w najwyższej osiąganej przez mój sprzęt rozdzielczości wygląda tak   

Czy to przypadkiem nie jest F?
Oczywiście, że to F. Tylko, jak widać na skanach, moneta jest słabo zachowana. Dobrze wybita, prawie całkowicie czytelna, ale "prawie całkowicie" to nie "całkowicie". Na dodatek pokryta jest nie tyle patyną, co brudem i korozją charakterystyczną dla miedzianych monet znalezionych na polach uprawnych. Próby usunięcia takich zanieczyszczeń zwykle prowadzą do zaniku znacznej części rysunku, który utrwalają tylko produkty korozji. Te same produkty korozji mogą też "dodawać" szczegóły - kropki, pióra w skrzydłach, dodatkowe kreseczki w literach. Elementy tak zachowanych monet można różnie odczytywać przy różnym oświetleniu. Inaczej widzą je osoby doświadczone, które wcześniej miały w rękach dziesiątki albo i setki podobnych egzemplarzy, a inaczej ktoś, kto wcześniej nie miał z nimi do czynienia. Przypuszczam, że ktoś specjalizujący się w monetach antyczntch mógłby zasugerować, że to nie H ani F tylko po prostu A, bo 
Follis Constansa, WCN e-aukcja 612, lot 391855

Jak widać, nie zawsze przewagę mają ci doświadczeni. Zagrożeniem jest "wishful thinking" czyli myślenie życzeniowe albo chciejstwo, jak pisał Wańkowicz. Dlatego takie wątpliwe rarytasy zawsze konsultuję ze znajomymi numizmatycznymi laikami. Im chciejstwo nie grozi. 

I co z tego wynika, po co ten wpis?
W marcu napisałem co myślę o granicach szczegółowości katalogów numizmatycznych. Dzisiejszym wpisem chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. 
Fajnie jest odkryć coś nowego, fajnie jest mieć rzadką monetę, której inni nie mają, którą można opisać kapitalikami "NIENOTOWANA", "SUPER RZADKA ODMIANA". Fajnie jest pochwalić się "w moim nowym katalogu odnotowałem xxx odmian, a w poprzednim wydaniu było ich zaledwie x". Tylko czy to na pewno taki rarytas, czy każda z tych nowych odmian (właściwiej byłoby napisać wariantów, bo zwykle wyróżnikiem jest jakiś minimalny szczegół) jest nią w rzeczywistości?

Odkrycie będzie prawdziwym odkryciem tylko wtedy, gdy stan monety będzie na tyle dobry, że nikt nie będzie mógł powiedzieć "ja tego nie widzę" albo "to przecież nie H tylko F". Ani laik, ani doświadczony kolekcjoner!

piątek, 5 kwietnia 2024

Monety, magnesy, fizyka.

Czy tego chcemy, czy nie, czy w szkole fizyka była naszym koszmarem, czy ulubionym przedmiotem, my, kolekcjonerzy monet korzystamy z niej codziennie. Zaczynając od banalnej lupy 

przez suwmiarkę 
na wadze kończąc; cyfrowej 
albo analogowej 
Lubię to brzydactwo kupione kiedyś na targu "od ruskich". Nie mam pewności, który pomiar jest prawdziwy - analogowe 2,90 g czy cyfrowe 3,01 g. 
Z wszystkich tych przyrządów korzystam, gdy włączam nowe monety do zbioru. Po pierwsze, aby wprowadzić dane do katalogu zbioru, po drugie, kiedy chcę się upewnić, czy moneta jest oryginalna, czy fałszywa.

Internet podsunął mi jeszcze jedno narzędzie pomagające w tej drugiej sprawie - Magnetic Slide, czyli po naszemu ślizgacz magnetyczny albo lepiej magnetyczna zjeżdżalnia. Konstrukcja jest prosta, jak budowa cepa. Na deseczce mocuje się pasek złożony z magnesów neodymowych i przyrząd jest gotowy. Ja wybrałem takie: 
Jak to działa? Całkiem dobrze.
Powierzchnię paska magnesów zakleiłem taśmą malarską, żeby monety zgrzytały po metalu. Bohaterki filmiku to XIX-wieczne dziesięciogroszówki, jak wiadomo bite z bilonu, słabego srebra o próbie 0,194, czyli pięciokrotnie więcej miedzi, niż srebra. Powinny zsuwać się jednakowo szybko, a jednak różnica prędkości jest znaczna. Kolega, któremu pokazałem to doświadczenie zasugerował, że przyczyną może być różnica wagi monet. Oj, nie przykładał się do nauki fizyki. 
Z zasady zachowania energii łatwo wyprowadza się wzór na prędkość przedmiotu zsuwającego się bez tarcia po równi pochyłej. Tarcie oczywiście w realnym świecie występuje, ale w pokazanym przypadku można go nie brać pod uwagę. 
h to różnica wysokości, g przyspieszenie ziemskie. 

Jak widać masy w tym wzorze nie ma, więc prędkość od niej nie zależy. Wyjaśnienia przyczyny różnej prędkości monet na magnetycznej zjeżdżalni należy szukać nie w dynamice tylko w elektrotechnice.
Wokół silnych magnesów neodymowych istnieje stałe pole magnetyczne. Jego natężenie jest na tyle duże, że w wykonanej z metalu monecie, zsuwającej się po ścieżce z magnesów indukują się prądy wirowe. Prąd wirowy powoduje powstawanie indukowanego pola magnetycznego. Gdyby mój kolega bardziej uważał na fizyce, zapamiętałby prawo Lenza, zgodnie z którym prąd indukcyjny wzbudzony w metalu (przewodniku) pod wpływem ruchu w polu magnetycznym, ma zawsze taki kierunek, że indukowane pole magnetyczne przeciwdziała przyczynie która go wywołała. Krótko mówiąc, to indukowane pole magnetyczne hamuje ruch monety na równi. Im silniejsze pole, im większa przewodność właściwa metalu, albo im szybciej metal porusza się w polu magnetycznym, tym silniej indukują się prądy wirowe i tym większa jest siła hamująca. 

Dwie dziesięciogroszówki poruszały się w tym samym polu magnetycznym, obie miały tę samą prędkość początkową wynoszącą zero m/s. Przyczyną różnej ich prędkości na równi musi być różnica działającej na nie wielkości siły hamującej. To oznacza, że kluczową rolę odegrała przewodność właściwa. 

Srebro i miedź, teoretycznie główne składniki stopu, z którego wykonywano dziesięciogroszówki Królestwa Polskiego, mają dużą przewodność, co ułatwia powstawanie prądów wirowych i  "hamulca" - wtórnego pola magnetycznego. Wniosek z tego, że moneta szybko zsuwająca się po równi musi być z jakiegoś innego stopu. Czyli... tak, to falsyfikat. Paskudna chińska podróbka
 
Zauważcie, że gdyby falsyfikat wykonano z miedzi albo ze srebra, magnetyczna zjeżdżalnia nie zauważyłaby różnicy. W takich przypadkach mogą pomóc tylko trzy przyrządy pokazane na początku wpisu. I doświadczenie zdobyte podczas oglądania wielu, wielu monet.
Ale na giełdach i targach, zwałszcza przykupowaniu srebra inwestycyjnego, magnetic slide robi robotę. Duża i ciężka 50-frankówka "Herkules" jedzie po równi powoli i majestatycznie. 

Dostałem kiedyś kilka belgijskich "dukatów lokalnych". Podobno ze srebra próby 800. Nie widzę ich w żadnych katalogach ani na aukcjach. Nic o nich nie wiem poza tym, że test na zjeżdżalni przechodzą bezbłędnie. 
Zetknęliście się z takimi krążkami?


wtorek, 26 marca 2024

Papier czy ekran?

 Na Facebooku toczyła się niedawno ciekawa dyskusja na temat czasopism numizmatycznych. Zapoczątkował ją "Norbert Pasjonatort".

Konta tam nie mam, więc udziału w dyskusji wziąć nie mogłem, ale planowałem już wcześniej coś na podobny temat napisać. Pan norbert i jego dyskutanci rzecz przyśpieszyli. 

Zgadzam się z p. Norbertem, że biblioteka - książki, czasopisma, katalogi - to podstawa. Nie wyobrażam sobie, że obok biurka, na którym stoi komputer, mógłbym nie mieć półek z książkami i czasopismami. Fakt, mam ich teraz mniej, niż kilka lat temu, ale to nadal kilkadziesiąt pozycji (jeśli nie więcej). Większość to książki. Czasopism zostało niewiele. 

Dyskusja w zamyśle miała dotyczyć czasopism, ale jak to zwykle bywa, duża część głosów dotyczyła wszystkich publikacji numizmatycznych. Ja pozostanę przy czasopismach. 

Te, które widać na pokazanym wyżej obrazku, to czasopisma albo stricte naukowe, albo w znacznej części opracowaniom naukowym i badawczym poświęcone i takie wydawnictwa powinny pozostać w tradycyjnej formie, czyli na papierze, ale jeśli zasady ustalone przez wydawcę pozwalają na publikowanie cyfrowych wersji artykułów w sieci, to byłoby świetnie, gdyby jak największa część autorów na taki krok się decydowała. 

Nie ma natomiast w Polsce, w tej chwili drukowanego czasopisma, którego odbiorcą miałby być przeciętny kolekcjoner. Z jednym wyjątkiem - nadal ukazuje się w nakładzie 250 sztuk kwartalnik Grosz wydawany przez grupę pasjonatów. 


Biuletyn Numizmatyczny skręcił w stronę naukową, Przegląd Numizmatyczny zniknął. Coś pominąłem?

W wersji cyfrowej wydawane są Gdańskie Zeszyty Numizmatyczne (gdański oddział PTN). Można je bezpłatnie czytać i pobierać z sieci. Coś jeszcze?

Rolę czasopism dla kolekcjonerów przejęły grupy na Facebooku i kilka internetowych forów - największe to TPZN i MonetyForum

Nie wyobrażam sobie, bym miał w tej chwili wrócić do praktyki sprzed lat i regularnie kupować wszystkie numery jakiegoś czasopisma numizmatycznego wydawanego z myślą o kolekcjonerach. Po pierwsze dlatego, że szybko brakłoby mi miejsca na ich przechowywanie, po drugie dlatego, że jak pamiętam z przeszłości, teksty mnie interesujące pojawiały się nie w każdym numerze. Mógłbym oczywiście kupować tylko te numery, w których będzie coś mi potrzebnego, ale to zawsze będzie tylko kilka, kilkanaście stron, a nie całość, czasem całkiem spora. Prędzej, czy później i tak bym zeskanował to, co mi potrzebne i sprzedał wersję papierową. Lepiej więc, przynajmniej ja tak to widzę, poszukiwać wiadomości w sieci - na forach, na blogu, na FB w końcu. 

To, czego dawniej szukałem w drukowanych periodykach, dziś znajduję w sieci. W praktyce wygląda to tak, że po śniadaniu siadam przed monitorem, odpalam w przeglądarce "zestaw startowy" i sprawdzam, co nowego. To, co jak przewiduję może mi być potrzebne, zapisuję na dysku. Dłuższe teksty, np nowy numer GZN kopiuję na czytnik, żeby później spokojnie sobie wszystko przeczytać. Czego mi brakuje? Trochę ułatwiłby życie spis treści na stronie GZN, ale wieloletnia praktyka w korzystaniu z wyszukiwarek i z tym problemem sobie radzi. Z dostępem (biernym tylko) do treści na FB też, nawet na niektórych zamkniętych grupach. 

Kolekcjonerskie - nie tylko numizmatyczne - "wielkonakładowe" papierowe czasopisma już nie wrócą. Chyba, że zabraknie elektryczności. Tak na dłużej, nie na dni, tygodnie, tylko na lata, ale wtedy będziemy mieli inne problemy, niż zastanawianie się co lepsze, papier, czy ekran.


wtorek, 19 marca 2024

Szkoda, motyla noga!

 Trzy monety. Albo już nie monety.

Raczej już nie monety, choć tę środkową ktoś spróbował "zdebiżuteriować". Swoją drogą, pomysł wieszania na szyi wizerunku kondora do mnie nie przemawia. Ptaszek w locie ładny 
Kondor wielki / Shutterstock / Gus Martinie

ale kiedy sobie siedzi na skale, to już tak sympatycznie nie wygląda. 

© wollertz - Fotolia.com

Te trzy monety przyniósł mi znajomy do oceny/wceny. Gdzie i za ile kupił, nie wiem. Zajrzeliśmy do katalogów, do internetu, bo to nie mój obszar zainteresowań i na temat ewentualnej rzadkości i notowań niewiele mogłem powiedzieć. Podsumowanie mogło byś tylko jedno - szkoda, motyla noga!

Belgijska pięciofrankówka z 1853 roku wybita z okazji ślubu Leopolda, księcia Brabantu. Tańsza odmiana (z myślnikiem w dacie), ale i tak warta grzechu pod warunkiem, że nie przerobiona na broszę. 
Chilijskie peso z 1882 roku też nienajgorsze. 
Francuski Herkules z 1875 roku to w tym zestawie pozycja najsłabsza mimo, że to rzadsza wersja z małym znakiem mennicy. Na dodatek to szpetne uszko, krzywo dolutowane przez "szwagra - złotą rączkę". Ale i tak szkoda, bo to sreberko ma ponad sto sześćdziesiąt lat!

Jakoś łatwiej mi przeboleć coś takiego: 
Pospolite roczniki, pospolitej monety. Przynajmniej w tym przypadku. Nie wiem ile w tym prawdy, ale na giełdach staroci, jakoś tak na początku lat 80-tych krążyła opowieść o rzemieślniku, który znalazł gdzieś słoik z przedwojennymi pięciogroszówkami, które "posrebrzył", poprzewiercał i przerobił na podobne bransoletki. Nic by w tym specjalnego nie było, gdyby nie to, że w słoiku miały być dwa, czy trzy bankowe rulony z rocznikiem 1934. Taka opowiastka z katowickiego szaberplacu nad Rawą.

Też mam w zbiorze kilka monet, które kiedyś przerobiono na ozdoby. Większość po prostu z przebitymi otworkami, jak ten kondor, ale jedna ma eleganckie uszko zrobione ze srebrnej rurki. Jego umiejscowienie jednoznacznie wskazuje, którą stronę monety uznano za ważniejszą.


I jeszcze jeden obrazek z cyklu "szkoda, motyla noga". Co powiedział "poszukiwacz skarbów", gdy wykopał to "cacko" na kamienistym, jurajskim polu. Jak myślicie?



poniedziałek, 4 marca 2024

Numizmatyka - nauka, czy nie nauka?

Pod wpisem z 20 lutego 2024, pan "Anonimowy" odnosząc się do wykładu Marcina Żmudzina z X sesji "W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz" zorganizowanej przez Marciniak Dom Aukcyjny napisał, że "...stawianie jakiejkolwiek granicy w poszukiwaniu wiedzy jest błędem". Wykład poruszył nie tylko Anonimowego. Pan Dariusz Marzęta na swoim "Blogu numizmatycznym" wyjaśnił w jaki sposób pisząc swoje katalogi podchodził do kwestii TYP / ODMIANA / WARIANT. Pod notką na fanpejdżu (jest takie słowo?) na FB, zachęcającą do przeczytania tego wpisu na blogu wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja z udziałem innych autorów katalogów. Nie mogłem wziąć w niej udziału (brak konta na FB), więc swoje zdanie zaprezentuję tutaj.

Zanim to zrobię, kilka zdań na temat, który chodzi za mną od dłuższego czasu.

Wikipedia:

Numizmatyka (z gr. νομισματική) – nauka pomocnicza historii, zajmująca się badaniem monet, banknotów i innych znaków pieniężnych pod względem historycznym, estetycznym, a także technicznym. Słowo „numizmatyka” pochodzi od greckiego nomisma. Numizmatyka ma swoje początki w XIV wieku, rozwinęła się w okresie renesansu.

Główne zadania numizmatyki:

  • kolekcjonowanie i klasyfikowanie monet;
  • datowanie monet: bezwzględne; analiza znaków menniczych; połączona analiza ikonograficzna, metrologiczna i epigraficzna;
  • ustalanie kręgu użytkowników danych monet;
  • określanie dodatkowych funkcji monet;
  • wyjaśnianie i interpretacja faktów i procesów dziejowych.

Encyklopedia PWN:

Numizmatyka [gr. nómisma ‘moneta’], nauka historyczna badająca, opisująca i systematyzująca monety i inne formy pieniądza, rozpoznająca przyczyny i warunki ich powstania i użytkowania, a także przenoszone przez nie treści. Wśród nauk pomocniczych historii numizmatyka rozpoznaje monetę jako źródło historyczne;

W obu definicjach pojawia się słowo nauka. A co to takiego, ta nauka? 

Słownik języka polskiego PWN:

nauka

  1. ogół wiedzy ludzkiej ułożonej w system zagadnień; też: dyscyplina badawcza odnosząca się do pewnej dziedziny rzeczywistości
  2. zespół poglądów stanowiących usystematyzowaną całość i wchodzących w skład określonej dyscypliny badawczej
  3. uczenie się lub uczenie kogoś
  4. pouczenie, wskazówka
  5. kazanie kościelne

"Ogół wiedzy ludzkiej..." To jest ten moment, w którym odzywają się moje wątpliwości. Czy każda wiedza, albo inaczej, czy każda dziedzina wiedzy zasługuje na to by nazywać ją nauką? Niektórzy z wykładowców, z którymi miałem zajęcia na studiach, twierdzili, że na miano nauki zasługują tylko te dziedziny wiedzy, które wyjaśniają zasady funkcjonowania świata. Dziedziny, dzięki którym poznajemy zasady rządzące światem materialnym, od cząstek elementarnych, przez to co żyje, aż do galaktyk i wszechświata. Inaczej mówiąc, nauka ma wyjaśniać jak i dlaczego rzeczy się dzieją, a nie tylko gromadzić fakty. Tak rozumując, dochodzimy do wniosku, że nauką nie jest ani historia, ani numizmatyka. To, owszem, dziedziny wiedzy, ale nie nauka. Warte podkreślenia jest to, że numizmatyka nie będąc nauką (w rozumieniu nie tylko kilku profesorów fizyki) posługuje się metodami naukowymi - przede wszystkim logiką i korzysta ze zdobyczy innych nauk, np. chemii i fizyki. Na tej podstawie należałoby zaliczyć numizmatykę w poczet nauk ścisłych, czyli nauk opartych na rozumowaniu (dedukcji) i posługujących się metodami ilościowymi.

Wróćmy więc do numizmatyki. I do katalogów.

Numizmatyk "...badający, opisujący i systematyzujący monety..." ma wiedzę o monetach, o ich historii, o technologii wytwarzania. Czasem tworzy publikacje, artykuły i monografie. A katalogi? Czy to też dzieła numizmatyków? Niektóre tak, inne nie. Katalog będący wyłącznie wykazem monet, wszystko jedno, czy pełniący równocześnie rolę cennika, czy nie, na miano dzieła numizmatycznego nie zasługuje. Jest tylko wykazem. Owszem, jego stworzenie wymaga wiedzy... Czy na pewno? Znam katalogi, które wymagały wyłącznie wiedzy o tym, gdzie znaleźć katalog, który ktoś już wcześniej napisał i skąd wziąć zdjęcia. Wszystkie specjalistyczne katalogi, które wydano w ostatnim dwudziestoleciu nie są ograniczone do suchego wykazu monet we wszystkich znanych autorom typach, odmianach i wariantach. W każdym znajdziemy mnóstwo informacji o historii, ludziach, miastach, mennicach, technice. Nie mam wątpliwości, że ich autorzy są badaczami, numizmatykami, a więc w pewnym sensie naukowcami. Jako tacy, autorzy katalogów powinni postępować racjonalnie i o tym właśnie był wykład Marcina Żmudzina. Kolekcjonerzy nie muszą, bo kolekcjonowanie to pasja z definicji nie mająca wiele wspólnego z racjonalnością.

Jeszcze raz - "...stawianie jakiejkolwiek granicy w poszukiwaniu wiedzy jest błędem" - w sumie tak. Kto bogatemu zabroni. Jeśli autor chce, to nikt mu nie może zabronić wyszczególniania 456 wariantów rozety , małego ozdobnika umieszczanego w legendzie monety, na dziewiętnastu stronach katalogu. 


Chce, niech wyszczególnia. Tylko po co? Można to oczywiście jakoś racjonalizować, mówić, że na tej podstawie można oszacować ilość stempli użytych do produkcji monet w danej mennicy w konkretnym czasie i na tej podstawie próbować ocenić wielkość emisji. Albo ilość wykonawców stempli. Moim jednak zdaniem wychodzi to daleko poza wiedzę, jakiej szukają kolekcjonerzy, czyli najznaczniejsza część odbiorców katalogu.

Mam na swoim koncie kilka katalogów. Nie są tylko wykazami, starałem się, by w każdym z nich oprócz opisów i zdjęć monet były wiadomości o powodach emisji, o sposobiach wykonania monet, o miejscach ich wykonania i osobach odpowiedzialnych za ich wykonanie.  

Wspomniany na wstępie "Anonimowy" napisał też (pisownia oryginalna): 

Z jednej strony mozna przyznac racje P.Zmudzinskiemu, ale z drugiej tez w P. Katalogu monet KP z 1917-1918 stwierdzamy wiele typöw i podtypöw monet bazujacych na röznicach stempli- i mysle ze informacje o takowych sa dla zapalonego zbieracza danego okresu niezastapione- w koncu w monetach tyle widzimy co o nich wiemy.

Racja, ale nie do końca. Powtórzę to, co napisałem 8 lutego. 

Rzecz druga, to nieprawdziwość hasła, pod którym odbywały się sesje wykładowe u pana Damiana - "W NUMIZMATYCE WIDZISZ TYLE ILE WIESZ". Słuchając opowieści pana Huberta Żukowskiego o szóstakach, zdałem sobie sprawę, że to trochę jak z tą sentencją o treningu, który czyni mistrzem. Tymczasem jest tak, że co najwyżej wicemistrzem, bo mistrzem trzeba się urodzić. Dotyczy to i wiedzy i umiejętności dzielenia się nią. W numizmatyce, ale nie tylko w numizmatyce, wiesz tyle, ile widzisz, a ile widzisz zależy od tego ile dostrzegasz, na ile nauczyłeś się patrzeć. Jado, nie patrzo - pamiętacie? Numizmatyka nie rozwija się dzięki ludziom, którym wystarczy, że dużo nauczyli się z książek, tylko dzięki tym, którzy kiedy "patrzo" na monety, "myślo i potrafio" dostrzegać reguły i prawidłowości równie dobrze, jak odstępstwa od nich. 

Katalog monet Królestwa Polskiego 1917-1918 napisałem nie po to by wymienić podstawowe typy tych monet, bo przecież są to tylko cztery nominały z dwóch roczników. Jak doszło do napisania tego katalogu opisałem w Biuletynie Informacyjnym TPZN nr 3 z roku 2010. To był mój pierwszy katalog ale nie pierwsza publikacja numizmatyczna. Wcześniej napisałem artykuł o chronologii dziesięciogroszówek z datą 1840, który opublikowano w Biuletynie Numizmatycznym 2/2009. Rozwinąłem go później do Katalogu monet zdawkowych Królestwa Polskiego 1835-1841. W obu przypadkach głównym celem jaki sobie postawiłem było ustalenie możliwie najpełniejszej historii opisywanych emisji monet, ze szczególnym naciskiem na odtworzenie chronologii zdarzeń. Temu celowi służyło pokazanie "typöw i podtypöw monet bazujacych na röznicach stempli" wypomniane przez Anonimowego. W obu przypadkach, a dziesięciogroszówek 1840 w szczególności, bez większego trudu można wyodrębnić co najmniej kilka drobniutkich różnic stempli, które jednak w żaden sposób nie wpływają na chronologię emisji ustaloną na podstawie podstawowych odmian i wariantów. To samo dotyczy katalogu miedzianych monet koronnych Augusta III. Zdecydowałem, że jedynymi elementami decydującymi o przynależności do odmian i wariantów będą znaki pod herbami na rewersie, pisownia imienia króla (U/V), ozdobniki po bokach tarczy na rewersie, rodzaj zbroi (tylko na groszach), interpunkcja legend. Oczywiście wskazałem też na inne niż zbroja cechy portretu króla albo pewne szczegóły herbów na rewersie, bo to cechy odróżniające monety "legalne" od fałszerstw pruskich. Jednak pomysł, by dodatkowo wyodrębniać XX typów głowy króla, YY typów Orła, ZZ typów Pogoni odrzuciłem od razu. Dlaczego? Bo kupiłem katalog Cezarego Wolskiego i spróbowałem zidentyfikować z jego pomocą moje boratynki. 

I miedziaki Augusta III i miedziane szelągi Jana Kazimierza generalnie nie zachwycają stanem zachowania. Najczęściej ich rysunek jest mocno zniekształcony przez zużycie i korozję, a gdy dodać do tego niedoskonałości bicia, może się okazać, że każda z kilku osób oglądających monetę przyporządkuje ją do innej odmiany/wariantu. Wiem rzecz jasna, że jednym z głównych atutów katalogu Wolskiego jest przyporządkowanie pewnych odmian do mennic, w których je bito na podstawie cech rysunku stempli, tyle, że istota sprawy ginie w natłoku szczegółów. A można prościej, co pokazał wspomniany wyżej pan Marzęta w książce „Varia numizmatyczne” w rozdziale „Jak rozpoznawać boratynkowe mennice?”. Jeśli ktoś woli słuchać niż czytać, powinien obejrzeć wykład "Historia szeląga polskiego" pana Marzęty na sesji u Marciniaka z roku 2018. 

Swoją drogą, do ugruntowanej w literaturze atrybucji odmiana-mennica boratynek litewskich mam od dawna uwagi. Może teraz ktoś odpowie.

Nie ma sensu kodyfikowanie zasad pisania katalogów numizmatycznych, narzucanie "jedynej słusznej" drogi i metody. Dobrze by jednak było, gdyby autorzy katalogów byli świadomi dla kogo je piszą i co równie ważne, jak to, co napisali może zostać wykorzystane

P.S.

Najnowsze wydania moich katalogów są stale dostępne w internecie.
Drukowane egzemplarze można zamówić w dowolnej ilości tu: https://tiny.pl/c1rtw
E-booki są dostępne tu: https://ebookpoint.pl/autorzy/jerzy-chalupski

poniedziałek, 26 lutego 2024

Blogowanie

Co jakiś czas czytam, że blogowanie w dzisiejszych realiach traci sens. Najśmieszniejsze, że najczęściej natykałem się na takie opinie na... blogach. Przypuszczam, że podstawowym powodem myślenia o blogach, jako przeżytku jest to, że łatwiej i więcej zarabia się na TikToku albo YouTubie. Przypuszczam, że wielu osobom do głowy nie przyjdzie, że można poświęcać czas, a czasem i pieniądze, nie po to żeby zarabiać, tylko po to żeby... No właśnie, po co?

Ja blogi czytam. Mam kilka ulubionych, oczywiście nie wszystkie są o monetach. Wszystkie piszą ludzie, którzy coś wiedzą / coś umieją i z jakich powodów mają potrzebę dzielenia się swoją wiedzą i umiejętnościami. Po prostu niektórzy ludzie, mnie nie wyłączając, tak po prostu mają. Jednym z blogów, które śledzę i regularnie czytam jest "Informatyk Zakładowy". To właśnie najnowszy wpis informatyka zakładowego sprowokował mój wpis dzisiejszy. 

Informatyk Zakładowy jest dla mnie miejscem, w którym mogę podzielić się opiniami i przemyśleniami na tematy, które mnie interesują. ... Czasem do pisania popycha mnie chęć podzielenia się własnym zdaniem, niekiedy podejmuję tematy, których nie opisano jeszcze po polsku, innym razem coś mnie zwyczajnie zainteresuje i chcę podzielić się znaleziskiem z szerszą publicznością.

Nic dodać, nic ująć. 

Wpis, o którym mowa ma tytuł "Podsumowanie czwartego roku blogowania". Mojemu blogowi we wrześniu 2023 stuknęło 13 lat, więc doświadczenia w pewnym zakresie mam bogatsze. Ogólne podsumowanie "Zbierajmy monety!" wygląda tak. 

613 wpisów przez 161 miesięcy to średnio około 4 na miesiąc (myślałem, że będzie gorzej). Ponad 1.3 miliona wyświetleń, czyli trochę ponad 8000 miesięcznie to dla tiktokowej czołówki wynik żenująco niski. Dla mnie wręcz przeciwnie bo kolekcjonowanie monet, to nisza i to niewielka. Przygotowując materiały do dzisiejszej pisaniny, przyglądałem się statystykom. Jest  na przykład zestawienie ilości wyświetleć w ciągu ostatnich 12 miesięcy. 
Cóż spowodowało, że w środku sezonu ogórkowego ilość dziennych wyświetleń nagle wzrosła  dziesięciokrotnie z przeciętnych dwustu kilkudziesięciu? Nie spowodował tego wzrostu oglądalności żaden z moich wpisów. Może moja, albo i nie moja aktywność na którymś z internetowych forów? Jak było, pojęcia nie mam i szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi, bo nie piszę dla zarobku. Zarabiam oczywiście, bo googlowy Blogger wyświetla reklamy i jeśli w nie klikacie, to coś na moje konto skapnie. Chcecie wiedzieć ile? Proszę bardzo. To wynik za ostatnie 12 miesięcy. 
Wystarczy co najwyżej na ciut lepszego miedziaka. Z drugiej strony, koszty mam zerowe, bo czasu nie liczę, a za internet i tak płacę.  

Plany na rok 2024

Blog mi się nie znudził. Mam kilka pomysłów na nowe teksty i może nawet dwa cykle, a życie podsunie następne.
Mam w planach kilka "numizmatycznych" wycieczek. Jak się udadzą, będą sprawozdania.  
Mam w planach dwa (na razie) numizmatyczne projekty DYI. Może nawet jakiś filmik się pojawi w związku z jednym z nich. 
Może uda się sprężyć i będą nowe wydania katalogów. Z góry uprzedzam, że nie wszystkich. 
Może uda mi się napisać coś nowego większego. Na pewno nie nowy katalog, bo na to trzeba czasu, a wolnych tematów coraz mniej i nie jestem jeszcze pewien za co się złapać. 

Czego nie będzie - filmów na YouYube i TikToku ani podkastu. Nie planuję też powrotu na FB ani aktywności na innych serwisach social media. Nie moje klimaty.

Tyle o blogu. 
A o monetach? Nic nowego, bo w tym roku do zbioru trafiła na razie jedna moneta - 2 grosze 2023.
Uparłem się, że obiegówki będą tylko z obiegu, a że coraz rzadziej płacę gotówką, to i resztę gotówką rzadziej dostaję. 
Próbowałem sił na OneBidzie - na prawie trzydzieści wysłanych limitów, zero sukcesów. Mam na oku kilka zestawów monet w takich bardziej egzotycznych (ale z obszaru EU) miejscach w sieci. Może tam jeszcze konkurencja nie dotarła. Okaże się około połowy marca.

A za kilka dni będzie dużo o numizmatyce ale mało o monetach. Tak też się da.

wtorek, 20 lutego 2024

Lutowy przegląd internetowy.

 Na początek uzupełnienie wiadomości z poprzednich wpisów.

30 grudnia 2023 napisałem, że Mennica Polska SA pochwaliła się otrzymaniem zamówienia z NBP na bicie monet obiegowych w roku 2024. Zamówienie opiewa na 131.376.420,20 złotych. Na początku stycznia 2024, podając informację o nakładach monet obiegowych w roku 2023, obiecałem, że sprawdzę jaka była wartość zamówienia na te monety. Sprawdziłem i troszkę się zdziwiłem. 

13.12.2022 Raport bieżący nr 33/2022 Zamówienie znacznej wartości

Zarząd Mennicy Polskiej S.A. z siedzibą w Warszawie ("Spółka") informuje, że w wykonaniu zawartej z Narodowym Bankiem Polskim ramowej Umowy dostawy monet z dnia 11 lipca 2007 roku ("Umowa"), w dniu 13 grudnia 2022 roku wpłynęło do Spółki roczne zbiorcze zamówienie Narodowego Banku Polskiego na produkcję i dostawę w roku 2023 monet powszechnego obiegu ("Zamówienie"). Wartość Zamówienia opiewa na łączną kwotę 138 357 795,40 zł. Zamówienie określa terminy produkcji oraz dostawy poszczególnych partii zamówionych monet. Płatność z tytułu realizacji Zamówienia następować będzie sukcesywnie, w ciągu 14 dni od dostawy przez Spółkę do Narodowego Banku Polskiego poszczególnych partii zamówionych monet. Wartość Zamówienia przekracza 10 % kapitałów własnych Spółki.

Zamówienie na rok bieżący jest o 6 981 375,20 złotych niższe! Biorąc pod uwagę, że mamy inflację, rosną wynagrodzenia itd. można oczekiwać, że tegoroczne nakłady będą niższe. Czy tylko o te 5%, czy bardziej, okaże się w styczniu przyszłego roku.

Teraz obietnica złożona w komentarzu pod wpisem z 8 lutego. Rzecz dotyczy kolejnego egzemplarza feniga Królestwa Polskiego z roku 1917 sprzedanego na eBay. 

Moneta poszła tanio, bo za około 1100 złotych. 
 
Na zdjęciach wygląda OK. Kluczowe fragmenty rewersu są czytelne i nie budzą podejrzeń. Natomiast uszkodzenia krawędzi monety wyglądają dziwnie. Uszkodzenia na lustrzanym odbiciu awersu powinny wyglądać tak samo, jak na rewersie, ale jest inaczej: 
Nie wiem, co o tym sądzić. 

Jak by nie było, nie mam w archiwum zdjęć monet pasujących do tej sztuki, jest to więc egzemplarz nr 39. Ciekawe, ilu jeszcze nie znamy, ile kryje się w zbiorach. 

Wielu rzeczy nie wiemy. Intrygują mnie na przykład powody, dla których stosunkowo często znajdujemy drobne monety Królestwa Polskiego 1835-1840 z wydrapanymi cyframi nominału. Na przykład.


Kolejna ciekawostka. Najsłynniejsza dziesięciogroszówka PRL. Na monetyforum.pl pokazano coś, co moim (i nie tylko moim) zdaniem wygląda na falsyfikat. 
Bez trudu można znaleźć ofertę sprzedaży. Gdzie? Oczywiście na Allegro Lokalnie. 

500 złotych za monetę, której cena na aukcjach od pięciu lat nie spada poniżej dwudziestu tysięcy złotych! Styl mocno chiński, co jest najbardziej widoczne na cyfrach daty. Niedoświadczony kolekcjoner może ulec pokusie i będzie bolało. A może 500 złotych za naukę to wcale nie za dużo? Nie wiem, ja wolę uczyć się na cudzych błędach, nie swoich. Allegro Lokalnie omijam szerokim łukiem. Nawet jeśli nie mam zastrzeżeń do zdjęć i ceny. Ta ilość fałszywych monet, którą widzę nie budzi mojego zaufania do deklarowanej przez serwis ochrony kupujących. 

Na koniec wiadomość dla kolekcjonerów gdańskich dziesięciofenigówek z 1920 roku. Jeżeli wydaje się Wam, że macie już wszystkie ich odmiany i rozglądacie się za nowym tematem do zbierania, zastanówcie się. Nie wszystko już odkryto. Niedawno na forum TPZN pokazano nieodnotowaną wcześniej odmianę. 

A może to tylko dzielenie włosa na czworo, te wszystkie odmiany i warianty. Może pan Marcin Żmudzin miał rację i ekscytowanie się minimalnymi różnicami stempli, o którym mówił na zakończenie X. sesji numizmatycznej „W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz” w wykładzie zatytułowanym "Himalaiści" to rzeczywiście przesada. Może tak, ale jaka radość, jak się coś takiego znajdzie! Że o ewentualnych cenowych rekordach aukcyjnych nie wspomnę.

czwartek, 15 lutego 2024

Koronacja

Cysorz to ma klawe życie
Oraz wyżywienie klawe
Przede wszystkim już o świcie
Dają mu do łóżka kawę 

Królowie pewnie też gorzej nie mieli. Ale zanim taki król mógł wziąć "... z szafy litra" i odbić berłem szyjkę, musiała się odbyć koronacja.

Lekko nie było. Od Władysława Warneńczyka aż po Augusta III koronacje królewskie przebiegały według ustalonego scenariusza. Królów koronowano w Krakowie, niezależnie od tego, gdzie mieściła się oficjalna stolica państwa.

W przeddzień uroczystości, przyszły król pościł i odbywał nocne rozmyślania. Teoretycznie pobożne, jak było w praktyce nie wiemy. Dzień koronacji zaczynał się od porannego zakładania "skromnego" stroju koronacyjnego, w którym przyszły król w procesji pokutnej (za zbrodnię Bolesława Śmiałego) udawał się na Skałkę. Towarzyszyli mu biskupi i senatorowie niosący insygnia: koronę, berło i miecz - Szczerbiec. Po uroczystości na Skałce orszak powracał na Wawel. Insygnia królewskie składano na ołtarzu-mauzoleum świętego Stanisława ze Szczepanowa. Rozpoczynała się msza, po licznych modlitwach arcybiskup gnieźnieński pytał króla o cel władzy ("wiarę świętą zachować", "Kościół otaczać opieką", "rządzić sprawiedliwie"). Król przysięgał na Ewangelię, że będzie tak czynić. Następnie król leżał krzyżem, a duchowieństwo modliło się o błogosławieństwo dla niego. Po modłach króla namaszczano olejami świętymi i biskup krakowski nakładał na jego ramiona dalmatykę i kapę. Po kolejnej części mszy, Credo i Alleluja, arcybiskup podawał królowi miecz miecz, mówiąc do czego miecz służyć powinien. Król zamachnąwszy się mieczem oddawał go miecznikowi, miecznik przekazywał arcybiskupowi, a ten przypinał królowi do pasa, po czym arcybiskup pytał o zgodę lud. Lud odpowiadał "Fiat!" - niech się stanie. Wznoszono okrzyk "Niech żyje król" i następowała właściwa koronacja. Koronę nakładali wszyscy biskupi z arcybiskupem gnieźnieńskim na czele, wręczali berło i jabłko, za każdym razem z rytualnymi formułkami i pouczeniami. Później król szedł do ołtarza z ofiarą chleba i wina i zasiadał na tronie ustawionym przed ołtarzem. Zebrani odśpiewywali Te Deum Laudamus, prymas wołał Vivat Rex!. Po mszy król pasował wybrańców na rycerzy i odbywała się uczta na zamku.

Następnego dnia król pokazywał się mieszczanom na rynku i przyjmował od nich hołd. Podczas przejazdu z zamku na rynek i na samym rynku rozrzucano między zebrany tłum pieniądze i specjalnie przygotowane na tę uroczystość żetony koronacyjne. Na przykład takie.
Żeton koronacyjny Jana III
sprzedany 13 lutego 2024 na aukcji przez CGB Numismatique Paris za 67 euro

Na OneBid znalazłem dwa notowania. W roku 2018 sprzedano podobny egzemplarz. 
Marciniak Dom Aukcyjny, Aukcja 5, 9 czerwca 2018 - 1350,00 zł

Ta sama odmiana była też na 26 aukcji WCN (lot 963) i dwukrotnie u Niemczyka: w roku 2019 (ze śladem po usuniętej zawieszcze) i w roku 2016 (z puncą N na awersie).

W 2022 sprzedano inną odmianę, z awersem na którym król ma płaszcz narzucony na zbroję.
Marciniak Dom Aukcyjny, Aukcja 17, 2 czerwca 2022 - 5200,00 zł

Mimo tego, że to ewidentnie dwie odmiany, za każdym razem w opisie podawano Czapski 2415; Raczyński 195.

A po koronacji i wszystkich towarzyszących jej imprezach, cesarz/król, "na bańce" albo i na trzeźwo...
...wymyśla różne psoty
Potem ciotkę otruć każe
Albo cichcem zakłuć stryjca
Dobrze dobrze być cysorzem
Choć to świnia i krwiopijca

W internetowych ofertach, a czasem nawet w katalogach aukcyjnych, żetony koronacyjne są nazywane koronatkami. 

Nieprawidłowo, bo koronatki, to:

Obrzęd koronacji obrazów maryjnych wprowadził w Kościele papież Urban VIII w początku XVII wieku. Pierwsza w Polsce koronacja obrazu papieskimi koronami odbyła się w Częstochowie w roku 1717. Obrzęd powtarzano jeszcze dwa razy, w 1910 i 1966. 

Koronatki, żetony koronacyjne i medale koronacyjne (były i takie - nie rozrzucano ich w tłum, tylko wręczano wybranym gościom) to dobry pomysł na ciekawy zbiór.

czwartek, 8 lutego 2024

Kontakty towarzyskie.

Na koniec było tak. 

A wcześniej? Wcześniej było wesoło i mądrze. Streszczać nie muszę, bo zaspałem i ubiegł mnie pan Krzysztof Kitzmann. Lepiej i tak bym tego nie opisał.

Wystąpienia (referaty, wykłady, jak zwał, tak zwał), wszystkie żywe i ciekawe uświadomiły mi dwie rzeczy.
Pierwsza - kolekcjonować można wszystko i na własnych zasadach. To, że ktoś gdzieś coś napisał o tym jak najlepiej podchodzić do zbierania monet (na przykład) wcale nie oznacza, że od teraz wszyscy powinni tak samo myśleć i robić. Owsiakowe "róbta co chceta" jest najlepszą radą. 
Rzecz druga, to nieprawdziwość hasła, pod którym odbywały się sesje wykładowe u pana Damiana - "W NUMIZMATYCE WIDZISZ TYLE ILE WIESZ". Słuchając opowieści pana Huberta Żukowskiego o szóstakach, zdałem sobie sprawę, że to trochę jak z tą sentencją o treningu, który czyni mistrzem. Tymczasem jest tak, że co najwyżej wicemistrzem, bo mistrzem trzeba się urodzić. Dotyczy to i wiedzy i umiejętności dzielenia się nią. 
W numizmatyce, ale nie tylko w numizmatyce, wiesz tyle, ile widzisz, a ile widzisz zależy od tego ile dostrzegasz, na ile nauczyłeś się patrzeć. Jado, nie patrzo - pamiętacie? Numizmatyka nie rozwija się dzięki ludziom, którym wystarczy, że dużo nauczyli się z książek, tylko dzięki tym, którzy kiedy "patrzo" na monety, "myślo i potrafio" dostrzegać reguły i prawidłowości równie dobrze, jak odstępstwa od nich.

Trzecią rzeczą, którą zauważyłem znacznie, znacznie dawniej, a która potwierdziła się i w tym przypadku, jest znaczenie kontaktów towarzyskich. Przy okazji każdego numizmatycznego wydarzenia, w którym miałem okazję uczestniczyć, równie ważne jak samo wydarzenie, były spotkania z "siostrami i braćmi w numizmatyce". TEDEX'owskie wykłady u Marciniaka po raz kolejny mnie w tym utwierdziły. Spotkałem starych znajomych, niektórych znanych wyłącznie z internetu pierwszy raz na żywo, poznałem nowych. Była okazja do rozmów krótkich i dłuższych, ale zawsze ciekawych. Cieszy mnie, że tak wiele osób uczestniczących w lutowym spotkaniu, to ludzie młodzi i bardzo młodzi. Numizmatyka ma przyszłość!

A wracając do wykładów... Mówiłem o pożytkach płynących z posiadania katalogu kolekcji i zagrożeniach powodowanych przez brak takiego katalogu. O narzędziach ułatwiających takiego katalogu tworzenie. Nie powiedziałem, nie podkreśliłem tego, że na dobrą sprawę katalog bardzie potrzebny będzie nie nam, tylko tym, co po nas będą. Pomijając nieszczęśliwe zdarzenia, o których wspomniałem w wystąpieniu, kolekcjonerowi katalog własnego zbioru przydaje się dość rzadko. Zaczynając, pamięta się co w zbiorze jest, później przychodzi etap pamiętania, czego w zbiorze jeszcze brakuje. Jeśli poświęca się kolekcji odpowiednią ilość czasu, łatwo te rzeczy zapamiętać. Ja na przykład nie mam problemu z polskimi dwudziestowiecznymi obiegówkami. Bo jak można zapomnieć, że brak mi w tym obszarze czterech monet? 
Zauważyłem, że czasem na giełdach i targach staroci ludzie sięgają po smartfony (tradycjonaliści po notesiki) i coś sprawdzają. Pewnie równie często upewniają się, czy już to COŚ mają, jak sprawdzają jaka jest aktualna rynkowa cena i czy nie można na tym zakupie zarobić. Trudno nie zauważyć, że giełdowi sprzedawcy widząc to, zwykle tracą ochotę do negocjacji cenowych. Dlatego lepiej polegać na pamięci albo po prostu zaryzykować. Per saldo się to po prostu opłaca. Przegląd katalogów - książkowych, internetowych i własnego zbioru, lepiej robić przed giełdą i po niej. Jak by nie było, pamiętajcie proszę, że katalogi dobrze mieć i często je przeglądać. Jeszcze częściej oglądać monety.

A katalog własnego zbioru mieć trzeba .

wtorek, 30 stycznia 2024

Wszystkie (?) barwy stycznia znajdziesz w Kołobrzegu.

Była biel śniegu, zieleń trawy (jak ostatnio w styczniu bywa), szarość morza i nieba. Złoconego słońcem piasku plaży nie widziałem, też jakiś taki buroszary był.

Atrakcji numizmatycznych kilka, owszem, zauważyłem. Ta nie dla mnie. 

Niedaleko od tego automatycznego sprzedawcy "monet" zauważyłem baner zapraszający na giełdę staroci.
W sobotę zajrzałem do środka. Monety były na dwu stoiskach. Na jednym było kilka srebrnych monet niemieckich (o ceny nie pytałem), na drugim monet było więcej. Klaser z PRL-em - w środku nic ciekawego, klaser z zagranicznym drobiazgiem i kilka tacek typu "grzebalnia". Wygrzebałem dwa miedziaki, w wykopkowym, ale przyzwoitym stanie - grosz polski z 1816 roku i pruski półgrosz z 1797 roku. Sprzedającvy po krótkich oględzinach podał cenę - po 60 zł za sztukę. Gdybym tych monet nie miał, może bym się skusił, bo prusak był, jak na ten nominał, dość ładny. W następną sobotę było identycznie, żadnych nowych sprzedawców, nic na stolikach nie przybyło (i chyba nie ubyło). Podobno w sezonie jest znacznie lepiej, giełda jest codziennie i sprzedawców znacznie więcej. Może kiedyś, jak trafi się okazja, to sprawdzę. 

Ze starego Kołobrzega niewiele zostało, W centrum przeważają budynki powojenne. Nic dziwnego, bo w Kołobrzegu Drugą Wojnę Światową przetrwało zaledwie kilkanaście procent budynków.  Przespacerowałem się kilka razy po mieście, bazylika mariacka robi duże wrażenie, ale zwiedzanie jest utrudnione ze względu na słabe oświetlenie wnętrza. Może gdyby pogoda była lepsza, słoneczna... Niepozorna baszta lontowa, jedyny istniejący fragment dawnych murów miejskich, ratusz projektu Karla Friedricha Schinkela, kilka odbudowanych kamienic, to prawie wszystko co zostało z dawnego miasta. W jednej z kamienic, pałacu rodziny von Braunschweig, mieści się główny oddział muzeum. 

Bilet ulgowy kosztuje 22 złote, jest ważny przez 7 dni. Na parterze są teraz dwie wystawy. Jedna przybliża realia okresu PRL (darowałem sobie, pamiętam jak było), druga zajęła mi trochę czasu, bo poświęcona jest metrologii. W końcu jak się pracowało w urzędzie miar, to trudno uznać temat za nieciekawy. Trochę staro się poczułem widząc w muzealnych gablotach przyrządy, jakimi kilka lat temu posługiwałem się codziennie. Jest tam też kilka eksponatów mogących zainteresować kolekcjonerów monet. Wagi pomagające w sprawdzaniu autentyczności monet II RP. Pomagających, bo kontrolujących tylko wagę monet. Jeśli fałszerz potrafił dopasować wagę swoich wyrobów do urzędowych ustaleń, możliwe było przeoczenie oszustwa.
Niemiecka waga szalkowa do złotych monet z odważnikami odpowiadającymi wadze popularnych nominałów.
W piwnicach mieści się wystawa stała pokazująca rozwój miasta od grodu w Budzistowie (wiek IX) aż po rozkwitający w XIX i XX w.  kurort. Jest sporo monet. Wrażenie robi skarb denarków kołobrzeskich z XIV / XV w. 
Monety niestety wyczyszczone do gołego metalu, większość z korozyjnymi dziurkami. Na monetach naniesiono tuszem numery inwentaryzacyjne. Nie podano, gdzie i kiedy ten skarb znaleziono.
 
Drugi skarb jest depozytem Muzeum Narodowego w Szczecinie. 
Są też na wystawie obiekty znalezione pod Kołobrzegiem, między innymi w Budzistowie, oraz na miejscu budowy ekspresówki S6.
Jak widzicie, opisy są czasem... powiedzmy ekscentryczne. 

Część monet ułożono pod lupami. 
Niewielka to pomoc dla zwiedzających. Wątpię by ktoś bez wiedzy i doświadczenia potrafił powiedzieć co jest na tym brakteacie. 

W jednej z ostatnich gablot pokazano kołobrzeskie banknoty i papiery wartościowe. 
Nie zauważyłem, by były na wystawie "banknoty" z napoleońskiego oblężenia miasta w 1807 roku.

Po wyjściu z muzeum zauważyłem niedaleko sklep z antykami. Pomyślałem, że to może ostatnia szansa, żeby coś jednak kupić do zbioru. Niestety. Było kilka srebrnych monet państw niemieckich z początku XX w. Ceny szalone. I było coś takiego. 

Łańcuch króla kurkowego, wyeksponowany na brązowym popiersiu. Cena łańcucha 4000 zł. Na tym nie znam i nie potrafię powiedzieć, czy to oryginał, czy jakaś fantazyjna kompozycja z monet i odznaczeń. 

I tyle na temat kołobrzeskich atrakcji historycznych i kolekcjonerskich. Nie odważyłem się na odwiedziny w gabinecie figur woskowych (Nowe postaci!) ani w oceanarium, które optymistycznie zaprasza do oglądania "żywych okazów". A cóż to by było za oceanarium z okazami nieżywymi? Do wejścia do muzeum minerałów w podziemiach latarni morskiej zniechęcił mnie kłębiący się przed wejściem tłumek seniorów z pobliskich sanatoriów. 

Za to zrobiłem ładnych parę kilometrów plażami i promenadą na wydmach. Mimo deszczu, wiatru i zimna. Ładnie było.

Teraz stoję przed poważnym wyzwaniem. Zakwalifikowałem się! 

Do zobaczenia 3 lutego!


Printfriendly