Google Website Translator Gadget

czwartek, 15 lipca 2021

Zabytki, prawo, wykrywacze metalu...

Dziś krótki oddech od cyklu o rozmaitych wcieleniach kolekcjonerów (nie tylko monet).

Pierwszego lipca, pod wpisem z 22 czerwca pojawił się komentarz (cytuję w całości):

Zahaczył Pan o ciekawy wątek w tym wpisie. Myślę tutaj o monetach pozyskanych z poszukiwań wykrywaczem... i mam bardzo konkretne pytanie - ciekaw jestem czy będzie Pan chciał w ogóle wyrazić swoje zdanie w tej kwestii.Czy uważa Pan, że monety pozyskane z poszukiwań wykrywaczem powinny legalnie trafiać w ręce poszukiwaczy, czy też powinny być uznawane za zabytki i trafiać do Skarbu Państwa/Muzeum? Dla mnie jest to temat bardzo zawiły, z jednej strony rozumiem, że to co wykopuje się z ziemi ma jakąś wartość zarówno historyczną jak i materialną więc dla czego miało by nie być własnością całego społeczeństwa. Z drugiej strony ktoś kogo to pasjonuje podejmuje pewien trud poszukiwań więc dlaczego nie mógłby wejść w posiadanie czegoś po co inni nie chcą sięgnąć ? Ponadto są jeszcze inne zawiłe kwestie... można znaleźć monetę sprzed 400 lat o tak pospolitym typie że nie wniesie nic ani materialnie ani historycznie do zbioru muzeum, zostanie schowana głęboko w regałach i dalej nikogo nie będzie cieszyć... ale faktycznie może być to też ten jeden jedyny nie opisany do dzisiaj typ. Może się też zdarzyć, że nawet pod kątem historycznym dla nauki więcej wniesie posiadany przez kogoś w szufladzie nie znany dotąd egzemplarz "próby" monety PRL niż znaleziony przez poszukiwacza denar krzyżowy... no i kwestia samej numizmatyki/kolekcjonerstwa... czy nie kłóci się trochę to, że możemy monety pozyskiwać na targach staroci, aukcjach internetowych, wymieniać się itd... ale nie można pozyskać ich przez "wykopki" ...
Ciekaw jestem Pańskiego zdania. Pozdrawiam !

Uważni i wytrwali czytelnicy mojego bloga na pewno przypomną sobie, że o wykrywaczach metalu już pisałem. Na przykład TU i TU. Wpisy te dzieli około siedmiu lat, podczas których w polskim prawie zaszła poważna zmiana. Oczywiście chodzi o ustawę z dnia 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Od stycznia 2018 nielegalne poszukiwanie zabytków nie jest już wykroczeniem, a przestępstwem. Wcześniej było to wykroczenie. Kolosalna zmiana, bo dla wielu osób (budżetówka), skazanie za przestępstwo umyślne jest równoznaczne z wykluczeniem z zawodu.
Sama treść przepisów nie uległa zasadniczej zmianie. Kluczowy artykuł 109c brzmi następująco:
Kto bez pozwolenia albo wbrew warunkom pozwolenia poszukuje ukrytych lub porzuconych zabytków, w tym przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i technicznych oraz sprzętu do nurkowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. 

Jego skutki dotknęły już niemałą grupę "poszukiwaczy skarbów", a jakoś nie słyszy się o postępowaniach prowadzonych w związku z artykułami poprzednimi, t.j.

Art. 109a. 
Kto podrabia lub przerabia zabytek w celu użycia go w obrocie zabytkami, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. 
Art. 109b. 
Kto rzecz ruchomą zbywa jako zabytek ruchomy albo zbywa zabytek jako inny zabytek, wiedząc, że są one podrobione lub przerobione, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. 

Szkoda, bo fałszowanie i handel fałszywymi zabytkami, nie wyłączając monet, rozwija się w najlepsze.

Tyle w skrócie o aktualnym stanie prawnym. A co ja o tym myślę?

Po pierwsze Dura lex, sed lex, więc, jak śpiewa Piotr Bukartyk w piosence o sznurku, "Dzisiaj tego już nie robię ale lubię powspominać sobie". 

Po drugie, jak sądzę źródła wspomnianej ustawy, jak i innych ustaw, należy szukać w innej łacińskiej sentencji, znanej nam z pięciozłotówek z Nike - salus rei publicae suprema lex.

Bez wątpienia, dobrem Rzeczpospolitej są jej zabytki historyczne, materialni świadkowie jej dziejów. Zabytki, czyli co? W ustawie czytamy:

Art. 3.
Użyte w ustawie określenia oznaczają:
1) zabytek – nieruchomość lub rzecz ruchomą, ich części lub zespoły, będące dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowiące świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną lub naukową;
2) zabytek nieruchomy – nieruchomość, jej część lub zespół nieruchomości, o których mowa w pkt 1;
3) zabytek ruchomy – rzecz ruchomą, jej część lub zespół rzeczy ruchomych, o których mowa w pkt 1;
4) zabytek archeologiczny – zabytek nieruchomy, będący powierzchniową, podziemną lub podwodną pozostałością egzystencji i działalności człowieka, złożoną z nawarstwień kulturowych i znajdujących się w nich wytworów bądź ich śladów albo zabytek ruchomy, będący tym wytworem;

Podkreśliłem dwa fragmenty, które choć bardzo istotne, z reguły nie są brane pod uwagę podczas postępowań prowadzonych przeciwko poszukiwaczom. Regułą jest traktowanie każdej skorodowanej blaszki, równo z dukatem Łokietka albo szczerbcem co najmniej. 

Regułą też jest, przynajmniej w enuncjacjach "dziennikarskich", nazywanie wszelkiego złomu zabytkiem archeologicznym, a w tym względzie ustawa mówi jasno zabytek archeologiczny to zabytek nieruchomy (grodzisko, cmentarzysko, zamek itp). 

Żeby nie przeciągać.
Jestem za bezwzględnym karaniem poszukiwaczy rozkopujących stanowiska archeologiczne, cmentarzyska, kurhany, grodziska itp. 
Jestem za bezwzględnym karaniem poszukiwaczy, którzy odkrywają nieznane dotąd cmentarzyska, osady, grodziska i zamiast powiadomić instytucje wskazane w ustawie, prowadzą "wykopaliska", wydobywając zabytki ruchome (przy okazji niszcząc odkryte przez siebie zabytki archeologiczne). 
W tym jednak miejscu muszę podkreślić, że główną przyczyną nieinformowania służb konserwatorskich jest... A jakże, ustawa z dnia 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Owszem, można zwalić winę na dziki, ale może się zdarzyć, że gorliwi przedstawiciele służb postanowią złożyć człowiekowi poranną wizytę, która z reguły kończy się zatrzymaniem komputera (przy okazji można zarobić dodatkowe zarzuty za piractwo komputerowe!), konfiskatą wykrywacza, zatrzymaniem gromadzonych przez lata kolekcji, pomimo braku jakichkolwiek dowodów na ich nielegalne pochodzenie. O przyjemnościach pobytu "na dołku" nie wspominając.

Detektoryści penetrują z reguły pola, łąki, leśne drogi. Miejsca, których nigdy archeolog nie zaszczyciłby uwagą, gdyby nie spacerowicze z wykrywaczami metalu. Większe dobro zyskała by Rzeczpospolita, gdyby zezwoliła na swobodne poszukiwania w określonych granicach - nie instytucjonalne zezwolenie, tylko zgoda właściciela gruntu, oczywiste wyłączenie stanowisk i zabytków archeologicznych i obowiązek informowania o znaleziskach spełniających ściśle określone warunki. Naśladujmy najlepszych - zamiast wymyślać koło na nowo, ściągnijmy rozwiązania brytyjskie. O plagiat nas przecież nie oskarżą.

Wiadomość sprzed paru dni, wiadomość, którą powtórzył nawet The New York Times:
w okolicach Biskupca w warmińsko-mazurskim, poszukiwacz skarbów natrafił na polu kukurydzy na srebrne monety - pierwszy w Polsce skarb monet karolińskich. Archeolodzy z ostródzkiego muzeum przypuszczają, że monety mogą być częścią łupu zdobytego przez Wikingów w Paryżu w roku 845. Wyprawę na Paryż pokazano w serialu "Wikingowie", nie wnikam, czy rzetelnie od strony historycznej, ale niewątpliwie efektownie. Jedno zdanie z opisu znaleziska zasługuje na uwagę i podkreślenie. Część odkrytych do tej pory monet jest w dobrym stanie, część jest zgnieciona, prawdopodobnie przez pług rolnika.
Z każdym rokiem, z każdą orką, bronowaniem, z każdą toną nawozów, czy co tam jeszcze się na takich polach dzieje, rok po roku skarb ulegałby stopniowej degradacji. Bo cóż mogłoby skłonić naukowców do zainteresowania się zwykłym polem kukurydzy.

Mówiąc w skrócie - ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, potrzebna i pożyteczna, w pewnej części idzie zbyt daleko. Dziecko wylane z kąpielą.

A żeby nie było, że tylko tekst i żadnych obrazków, "pochwalę się" porażką. Wąż w mojej kieszeni upomniał się o swoje i ta NIEZWYKLE interesująca monetka nie trafiła do mojego zbioru.

Jeszcze mnie skręca i brodę mam całą zaplutą, jak sobie przypomnę.


piątek, 9 lipca 2021

Kolekcjoner-magazynier, ciąg dalszy.

Zanim "towar" trafi do "magazynu" trzeba go "wciągnąć do ewidencji". Bo porządek musi być!

Ilu kolekcjonerów, tyle sposobów ewidencjonowania kolekcji. Jeśli zbiera się temat dobrze opracowany, obudowany dobrą literaturą, w tym szczegółowymi katalogami, problem ewidencji można rozwiązać tak.

Strona z Ilustrowanego katalogu monet polskich bitych w okresie 1916-1965 W. Terleckiego wydanego w roku 1965 w nakładzie 10000+200 egz.
Widoczne adnotacje właściciela - nie wiem, czym różniły się pozycje oznaczone "+" od "+ z kropką".

Odhaczanie numerów katalogowych było i nadal jest bardzo popularne. Zaletą jest łatwość sprawdzenia, co już mamy, a czego w zbiorze brakuje. Wadą, brak informacji o miejscu przechowywania (można to naprawić dopisując numer ewidencyjny, który zostanie powtórzony na kopertce/holderze/podkładce w "munzschranku". 

Nie wyobrażam sobie jednak, by tak katalogować poważny zbiór monet starszych (rozumiem przez nie już monety XIX-wieczne) lub zbiór specjalistyczny - monet zbieranych na odmiany i warianty. 

Prowadzenie katalogu takiego zbioru wymaga więcej pracy, bo trzeba zapisać znacznie więcej informacji. Tradycyjna metoda stosowana w muzeach - ale też przez wielu kolekcjonerów - polega na prowadzeniu katalogu kartkowego i księgi ze spisem obiektów. W księdze zwykle umieszczano tylko podstawowe informacje, w tym o dacie i źródle pozyskania oraz oczywiście numer karty katalogowej. W książce M. Kowalskiego "Vademecum kolekcjonera monet i banknotów" wydanej przez Ossolineum w 1988 r. są przykłady kart katalogowych - muzealnych i prywatnych. Jeden z nich:


Karta z katalogu Emeryka Hutten-Czapskiego wygląda tak
skan z broszury edukacyjnej wydanej przez muzeum

Dziś, dzięki technice komputerowej mamy więcej możliwości. Zaczynając od stworzonych tylko do tego programów, poprzez liczne serwisy on-line pozwalające na tworzenie katalogu przechowywanego gdzieś "w chmurze", na pakietach biurowych (edytory tekstu, arkusze kalkulacyjne, bazy danych) kończąc. 

Przetestowałem kilka programów reklamowanych, jako wygodne, łatwe w obsłudze i bezpieczne dzięki tworzeniu kopii zapasowych. Celowo nie podaję nazw. Żaden z nich nie znalazł uznania w moich oczach. Intuicyjność obsługi zwykle przedstawiała wiele do życzenia (może nie w oczach twórców), a nie jestem w tym względzie laikiem. Z komputerami mam do czynienia od połowy lat 70-tych, z tymi domowymi od początku lat 80-tych, mam za sobą kilkuletni okres pracy na stanowisku informatyka w całkiem pokaźnej firmie. Mimo to, zdarzało mi się, że pewne proste w zamyśle twórcy programu operacje, musiałem kilkakrotnie powtarzać, by osiągnąć zamierzony cel. 

Programy tworzone w USA, o ile odpowiednie dla kolekcjonerów monet USA, bo wyposażone w gotowe bazy z możliwością pobierania na bieżąco aktualizowanych cen rynkowych, w przypadku kolekcji starszych monet europejskich okazały się mało wygodne. Problem w tym, że to właściciel zbioru powinien decydować o zawartości jego katalogu. 

Od końcówki lat 90-tych, do dziś używam "najlepszego programu na świecie". Bliski jednak jestem decyzji o zmianie w tym zakresie. Program ma przeszło 22 lata; nadal bez większych problemów uruchamia się na komputerze z linuksem (przy użyciu Wine oczywiście), ale nie wiem, jak długo ten stan rzeczy się utrzyma. Każda próba zainstalowania go w systemie Windows 10 kończy się niepowodzeniem. Próbowałem tego na prośbę znajomego kolekcjonera - skończyło się na protezie - Windows 10 + Virtualbox + Windows XP i dopiero w tym zwirtualizowanym środowisku Commence 2000 działa. Jak napisałem, pracuję (na razie koncepcyjnie - "w rozumie") nad przejściem na arkusz kalkulacyjny. Uważam, że to rozwiązanie optymalne. Arkusz można dowolnie sortować i filtrować; w każdej chwili można go rozszerzać dodając nowe kolumny w następstwie pojawiających się potrzeb. Nie wymaga wielkiej pracy stworzenie mechanizmu drukowania kart katalogowych zawierających zdjęcia monet i wybrane, albo i wszystkie zapisane w arkuszu dane monety. Nie ma też problemu z powiązaniem takiego katalogu z prowadzonym w innym arkuszu dziennikiem transakcji (a tego z listą firm, sklepów, kolekcjonerów). Jeśli komuś nie odpowiada praca z arkuszami kalkulacyjnymi, można ten cały ich zestaw przekształcić w relacyjną bazę danych - ma tę możliwość i MS Office i LibreOffice. Oczywiście można też korzystać z rozwiązań sieciowych, np. z dokumentów Google lub ich odpowiedników. Przejście z Commence na arkusze kalkulacyjne nie będzie skomplikowane, bo w Commence jest funkcja eksportowania baz danych do plików w różnych formatach odczytywalnych przez arkusze kalkulacyjne (np. csv albo dbf) 

Proszę tylko pamiętać, że dokumenty cyfrowe bywają ulotne. Absolutnie nie wolno rezygnować z wersji drukowanej, którą zresztą łatwo stworzyć - w końcu od tego są pakiety biurowe.

Czy ktoś z Was ma wątpliwości, co do niezbędności tworzenia i systematycznego prowadzenia katalogu zbioru? Oprócz oczywistości (oczywistości nie tylko dla mnie), czyli posiadaniu narzędzia dzięki któremu wiemy co w zbiorze mamy (a więc i wiedzy o w zbiorze lukach), wiemy gdzie się poszczególne monety znajdują, katalog ma jeszcze co najmniej dwie bardzo ważne funkcje, powiedzmy ekonomiczne.

Po pierwsze, jeśli (odpukać trzy razy w niemalowane drewno) padniemy ofiarą przestępstwa, ktoś nas obrabuje, to mamy podstawę do oszacowania wartości straty w celu wystąpienia z roszczeniem ubezpieczeniowym (trzeba mieć ubezpieczenie - o tym magazynier też powinien pamiętać). Mając dobre zdjęcia monet, możemy ostrzec innych kolekcjonerów przed kupnem monet z kradzieży lub prosić o sygnał, gdyby pojawiła się oferta ich sprzedaży. Mamy też wtedy możliwość udowodnienia tzw. organom, że odzyskane podczas jakiejś akcji numizmaty były naszą własnością. 

Po drugie, nie jesteśmy wieczni. Dawno temu, bo w roku 2008 napisałem o tym krótki felieton. Przeczytajcie go, proszę i postawcie sobie pytanie - CO SIĘ STANIE Z MOJĄ KOLEKCJĄ? 

W związku z tym ostatnim akapitem mam jeszcze jedną uwagę. Zauważyłem, że wszystkie programy i serwisy sieciowe do katalogowania monet mają rubryki do wpisywania aktualnych cen rynkowych. Jeśli będziecie z nich korzystać, albo jeśli stworzycie własne rozwiązania (np. w arkuszach kalkulacyjnych), dajcie sobie spokój z aktualizowaniem tych rubryk. To syzyfowa praca, na dodatek jej efekty i tak zawsze po krótkim czasie przestają być aktualne. Lepszą informacją dla zstępnych, że prawniczego żargonu użyję, będzie zapisywanie informacji o cenie zakupu, lub cenie rynkowej w dniu sporządzania zapisu w katalogu kolekcji, ale cenie przeliczonej na jakąś twardą walutę, euro albo szwajcarskiego franka, lub wyrażonej w ilości czystego złota. Taki zapis będzie dobrą wskazówką dla kogoś, kto będzie kiedyś naszą kolekcję spieniężać. 

PS 2021.07.11

Zapomniałem o jeszcze jednej ważnej sprawie. Kiedy coś z naszego zbioru znika - sprzedaż, wymiana, kradzież, darowizna itp. - nie usuwamy obiektu z katalogu zbioru, tylko odpowiednio oznaczamy, oczywiście zachowując zdjęcia i wszystkie notatki. To się przydaje!


środa, 7 lipca 2021

Nienotowany grosz z 1753 r.

Dziś krótka przerwa w cyklu o różnych wcieleniach kolekcjonerów. Chociaż... To mógłby być dobry przykład do odcinka Kolekcjoner-tropiciel albo kolekcjoner-łowca.

Pan "Zdzicho" Szuplewski żalił się niedawno licytacyjną porażką, którą tłumaczył swoją aktywnością na forach. I ja tego często doświadczam - trudno się dziwić, im więcej kolekcjonerów dowiaduje się o rzadkich (a więc potencjalnie cennych) odmianach i wariantach, tym trudniej tanio je kupić. Na szczęście, tylko trudniej, a nie "nie da się". Kwestia szczęścia, to bezdyskusyjne, kwestia aktualnej mody, przede wszystkim jednak, kwestia wiedzy i systematyczności.

Teraz wystąpię, jako kolekcjoner-chwalipięta. Od kilku dni jestem szczęśliwym posiadaczem tej monety.

Widywało się ładniejsze, powiecie i oczywiście będziecie mieć rację. Ale... Czy macie, albo czy zdarzyło się Wam widzieć grosza z 1753 r. z Orłami w koronach?

Już awers tego rocznika z imieniem AUGUSTUS jest rzadki. Do tej pory znałem tylko taki wariant odmiany G.53.3.Z.U:

Próżno na nim wypatrywać koron na głowach orłów. Inaczej wygląda też łuk otaczający cyfrę 3 oznaczającą nominał (trzy szelągi). Na moim nowym nabytku łuk ten zwęża się ku dołowi, jak w kilku wariantach odmiany z imieniem AVGVSTVS.

To pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni, kupiony w tym roku grosz A3S, o którym można było napisać "Chałupski nie notuje". Teraz już notuje, to znaczy na razie jeszcze nie, bo do nowego wydania katalogu trzeba by trochę więcej, niż dwa, czy trzy nowe warianty. 

Okazuje się przy tym, że teoretycznie otwarty system numeracji, jaki przyjąłem w moim katalogu, nie jest tak bardzo otwarty, jakbym chciał. Cechy tej nowej monety sprawiają, że najwłaściwsze dla niej miejsce, jest w katalogu pomiędzy G.53.3.Z.U.a, a G.53.3.Z.U.b ale między literami a i b nie ma wolnego miejsca. Z konieczności nowy wariant będzie miał numer G.53.3.Z.U.c.

I jeszcze jedno, stopień rzadkości RRR (monety bardzo rzadkie, w ofercie rynkowej co najwyżej raz na kilka lat) należy się temu groszowi, jak psu zupa.


czwartek, 1 lipca 2021

Kolekcjoner - magazynier.

"Magazynier" to nie przedstawiciel jakiejś niewielkiej grupy kolekcjonerów, tylko standard, norma. Każdy kolekcjoner jest magazynierem. Nie każdy dobrym.

Ponieważ wszystko jest powiązane ze wszystkim, wracamy do chwalipięctwa. Może ono wyglądać tak:
- Kupiłem niedawno ładnego dukacika Jana Kazimierza.
- A ja miałem szczęście, i udało mi się upolować próbnego szóstaka z 1766.
Taka zwykła rozmówka "szarych zbieraczy". Aż się prosi, by kontynuować ją, pochylając się nad tymi monetami, podziwiając ich piękny stan (- przecież brzydkiego talara bym nie kupił) i finezję detali stempli. W tym momencie dochodzimy do jednego z częściej pojawiających się na forach pytań: jak przechowujecie swoje monety?

Można tak

ale nie polecam. Tak przechowywane monety cierpią. Tym bardziej cierpią im częściej są przeglądane. Tak, to można magazynować żwir.

Dobrego magazyniera poznajemy po tym, że:

  • dba o to, żeby magazynowany towar nie ulegał degradacji
  • wie, gdzie co jest i potrafi wszystko szybko znaleźć
  • prowadzi rzetelną dokumentację magazynu, notując co, kiedy, od kogo, komu, za ile
Każdy z tych punktów, to temat na co najmniej magisterium. No może na ten drugi wystarczy licencjat.

"Dba o to, żeby magazynowany towar nie ulegał degradacji".

Zacznijmy od spraw oczywistych.
Wszyscy wiemy, że musimy chronić monety przed uszkodzeniami mechanicznymi, unikamy więc oglądania ciężkich talarów ponad leżącymi na stole dukatami z miękkiego przecież złota. Nie jest już tak oczywiste, czy oglądając takiego talara, możemy trzymać go po prostu w ręce, czy powinniśmy założyć rękawiczki, a jeżeli już założyć, to jakie. Dość dobitnie wytłumaczył mi to (a przy okazji i innym) pan Damian Marciniak. Komentując jeden z Jego filmików, zasugerowałem, że pokazując tej klasy monetę (nie pamiętam już, co to było, ale na pewno nie byle co) powinien mieć rękawiczki. Odpowiedź była krótka - to nie lustrzanka, tylko wiekowa moneta, która nie takie rzeczy przetrwała, a trzymanie jej w bawełnianych rękawiczkach powoduje, że chwyt może nie być pewny i moneta może upaść. Zauważyłem później, że pan Damian zaczął używać cienkich rękawiczek, nie wiem, czy lateksowych, czy nitrylowych. Przez nie doskonale czuje się trzymany przedmiot, chwyt jest pewny, a przy tym trzymany obiekt jest zabezpieczony przed niekorzystnym wpływem potu. To ostatnie ma szczególne znaczenie przy operowaniu menniczymi monetami miedzianymi - zobaczcie post z 22 czerwca 2021 na FB Gabinetu Numizmatycznego Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego i filmik w jednym z komentarzy do tego postu.

Czasem widuję, najczęściej na zdjęciach w ofertach na eBay, czy Allegro, monety trzymane w pęsetach. Pół biedy, jeśli są to pęsety odpowiednie, z końcówkami zabezpieczonymi nakładkami z miękkiego tworzywa. Zdarza się niestety, że są to zwykłe pęsety chirurgiczne, z ząbkami na końcach. Moneta może i nie wypadnie, ale najpewniej pozostaną na niej jakieś zarysowania. To już lepiej sprawdzi się goła ręka. 

Mniej oczywisty jest wpływ środowiska na przechowywane monety. Środowisko zawsze na nie wpływa. Tego w standardowych warunkach naszych mieszkań nie unikniemy, ale możemy minimalizować zagrożenia. Na przykład przechowując zbiór nie w pokoju z aneksem kuchennym, tylko w pomieszczeniu mniej narażonym na wilgoć i spaliny (z gazowej kuchenki). Przechodzimy teraz do problemu, co wybrać klaser, palety, kopertki, kapsle, slaby itd.

Nasi wielcy i pomniejsi poprzednicy trzymali swoje zbiory w mniej lub bardziej opancerzonych "minckabinetach". Sejf u Czapskich jest wielki i piękny. Tu przykład skromniejszy - szafka, którą można było kiedyś kupić u Kuenkera.

Ładna, umożliwia utrzymanie porządku, łatwo można odnaleźć dowolną monetę, byle tylko mieć dokładny spis z podaniem numeru szufladki i wskazaniem miejsca na niej. Do spisów/katalogów przejdę w kolejnym wpisie. Jeśli kiedyś zdarzy się Wam kupić na aukcji monetę ze starego zbioru przechowywanego w podobnym meblu, może Was zaskoczyć, że patyna na awersie jest całkiem inna, niż na rewersie, a to przecież nic dziwnego. Powietrze, a więc i wilgoć i związki siarki z dymu z kominka/pieca miały lepszy dostęp  górnej powierzchni monety. Z kolei dolna powierzchnia była narażona na związki uwalniające się z tkaninowej podkładki i kleju, którym ta podkładka była przylepiona do dna szuflady.
Chętnie trzymałbym swój zbiór w takiej szafce, ale jego objętość - przeszło trzy tysiące monet - oznacza, że szafka musiałaby być dość duża. Nie na nasze mieszkanie!

Z tego samego powodu nie zdecyduję się na nowoczesne wyroby oferowane przez wielu producentów akcesoriów kolekcjonerskich.

Takie kasety też gdzieś trzymać trzeba. 

Mniej miejsca zajmują klasery. 
Z klaserami też trzeba ostrożnie. W czasach kiedy sfotografowano mnie nad moim "zbiorem" (zdjęcie pierwsze) w Polsce dostępne były praktycznie tylko klasery nazwane później "zemstą Honeckera". Produkowane w NRD (albo DDR, jak kto woli), z miękkiego polichlorku winylu. Na przechowywanych w nich 
srebrnych monetach w krótkim czasie pojawiał się mazisty, zielonkawy nalot, który można było usunąć tylko spirytusem (szkoda marnować) albo czystym acetonem (broń Boże zmywaczem do paznokci). Czego by nie użyć, bywało, że monety nie dało się przywrócić do dawnej świetności. Miedź reagowała jeszcze gorzej!

Później pojawiły się klasery z tworzywa obojętnego dla monet. Przynajmniej teoretycznie obojętnego. Kolejnym krokiem były popularne do dziś klasery, w które wkłada się monety nie bezpośrednio, tylko w holderach. 

Są jeszcze klaserki miniaturki, tzw. giełdowe. To w nich oferowane są na wszelkiego rodzaju giełdach i targach staroci monety nie zawsze oryginalne, prawie zawsze mocno zużyte i na dodatek słabo widoczne przez porysowaną, a często po prostu brudną folię. Do przechowywania zbioru absolutnie nieodpowiednie.

Klasery występują w dwu standardach - albo są to w zasadzie segregatory z twardymi okładkami, do których wpina się pojedyncze karty z kieszonkami na monety, albo są to wykonane w całości z tworzywa "książeczki" z mniejszą lub większą ilością kart. I jedne i drugie, jeśli ustawiane na półkach, jak książki, odkształcają się - karty się wyginają i słabo to po jakimś czasie wygląda. Układane poziomo, ciężkie przecież od zawartości, powodują, że monety na tych najniższych kartach, jeśli nie są w holderach, zostają wprasowane w kieszonki kart i trudno je później stamtąd wyjmować. 

Mamy jeszcze jeden typ klaserów - "książki" z kartami z grubego kartonu, z okrągłymi otworami na monety, otworami zamkniętymi paskami lub arkuszami przezroczystej folii - po jednej stronie zamocowanymi na stałe, z drugiej strony wysuwanymi, by można było wkładać  monety w odpowiednie otwory. Odpowiednie, bo obecnie tego typu klasery produkuje się nie z przeznaczeniem na dowolne monety, tylko do przechowywania zestawów rocznikowych albo serii monet, np. naszych "złotych" dwuzłotówek. Coś na wzór produkowanych kiedyś bordowych klaserów filatelistycznych na kolejne roczniki znaczków - z gotowymi opisami i kieszonkami dopasowanymi do wielkości i liczności serii.

Wspomniałem o holderach, czyli kartonowych kwadratach - zwykle 50 mm x 50 mm - z okrągłym otworem zakrytym przeźroczystą folią z neutralnego chemicznie tworzywa. Niektóre holdery mają nałożoną warstwę kleju - po usunięciu zabezpieczającej folii, złożeniu i zaciśnięciu powinny się trwale skleić uniemożliwiając wypadnięcie monety. Niestety różnie z tym bywa, czasem klej puszcza i moneta wypada - dobrze, jeśli tylko do kieszonki klasera, gorzej, gdy znika nie wiadomo gdzie. Holdery można przechowywać nie tylko w klaserach. Znakomicie sprawdzają się w pudełkach o dopasowanych wymiarach, ale wtedy nie można już tak łatwo chwalić się zbiorem. Każdą monetę trzeba pokazywać osobno. 

Holdery po zaklejeniu nie pozwalają niestety na wykonanie pomiarów wagi i średnicy monety i utrudniają wykonanie dobrych zdjęć. Nadają się więc do przechowywania monet "bezproblemowych", nie wymagających późniejszych badań.
Monety, które być może będą wymagały jeszcze dokładnych oględzin albo pomiarów lepiej przechowywać w papierowych lub plastikowych kopertkach o identycznych z holderami wymiarach. Kopertki z tworzywa są przezroczyste, często z dodatkową kieszonką, w której można umieścić kartonik z opisem monety.

Kopertki papierowe mają jedną wadę, dla niektórych nieakceptowalną - żeby obejrzeć monetę, trzeba ją z kopertki wyjąć. Dla kolekcjonera, u którego dominuje potrzeba chwalenia się zbiorem to może być główną przyczyną wyboru innej metody jego przechowywania. Najwidoczniej przeważają u mnie inne potrzeby, bo wybrałem akurat kopertki papierowe. Mogą być gotowe, kupowane w sklepach z akcesoriami. 
Mogą być wykonywane własnoręcznie, zwłaszcza gdy przeznacza się je na gorzej zachowane monety, którym niewiele już może zaszkodzić. Żeby się niepotrzebnie nie powtarzać, odsyłam do wpisu sprzed lat z jednym uzupełnieniem. Od czasu gdy go pisałem minęło 9 lat i nadal nie widzę negatywnego wpływu zwykłego papieru biurowego na monety.

W kopertkach przechowywał swój zbiór Tadeusz Kałkowski. Na aukcjach (tu przykład z GNDM) monety z jego zbioru oferowane są z kopertkami wykonywanymi przez niego. Przypuszczam, że kopertki te mają całkiem pokaźny udział w końcowych cenach.


W internecie można znaleźć szablony do własnoręcznego wykonywania klejonych kopertek, czasem z nadrukiem rubryk do opisania monety albo wręcz z gotowymi opisami z numerami katalogowymi i oficjalnymi parametrami metrologicznymi.

Dochodzimy w końcu do najnowszej metody przechowywania monet, do slabów - z konieczności musiałem użyć angielszczyzny, bo polskiego odpowiednika nie ma. Chyba, że będziemy się posługiwać potoczną nazwą często pojawiającą się na forach - slaby "żartobliwie" nazywa się  na nich trumienkami.

Mam kilka (!) tak zapakowanych monet. Kilka kolejnych uwolniłem z "trumienek" bo ani szczególnie dobrze zachowane, żadne tam MS67, ani szczególnie cenne. W slabach została na przykład dwuzłotówka z Piłsudskim z 1936 r. i grosz z 1837.
Z tym groszem, to ciekawa sprawa, bo fachowiec oceniający stan i autentyczność monety nie zauważył, że to arcyrzadki wariant z błędnym oznaczeniem mennicy WM zamiast MW. Slaby mają wady holderów - nie można monety zważyć ani zmierzyć, nie widać rantu i na dodatek utrudniają wykonanie dobrych zdjęć monety. Mają jeszcze jedną, dość zasadniczą wadę - ich grubość, to około 1 cm. Liczymy - 3000 monet = 3000 cm = 30 m. Trzydzieści metrów! OK, slaby nie muszą być ustawione w jednym tylko rządku. Ich szerokość, to coś około 6 cm, czyli na standardowej bibliotecznej półce o głębokości 30 cm można ułożyć 4 rzędy. Tylko cztery, bo slaby nie mogą przecież stać luzem, tylko muszą być w jakichś pudełkach. W sumie potrzebne by mi było siedem, do ośmiu metrowych półek. Chyba już wspominałem, że w naszym mieszkaniu nie ma zbyt wiele miejsca. Musiałbym wyrzucić książki! 

Zostanę przy kopertkach
Niedługo ciąg dalszy o kolekcjonerach-magazynierach.

Printfriendly