Google Website Translator Gadget

piątek, 25 lutego 2022

Edukacja głupcze!

Tydzień temu napisałem: "Mój blog to przede wszystkim monety, ale na monetach świat się nie kończy. Chyba niedługo napiszę coś więcej o naszej edukacji.". Obietnic należy dotrzymywać.

W województwie śląskim, u zbiegu Soły i Koszarawy leży miasto Żywiec. Miasto i okolice należały do Komorowskich, Wazów, Wielopolskich, Habsburgów. Po pierwszym rozbiorze Polski, Żywiec włączono do Monarchii Habsburgów, którą w 1804 przemianowano na Cesarstwo Austrii, a w roku 1867 przekształcono w Monarchię Austro-Węgierską. Ta przetrwała do roku 1918. 

W roku 1913, mój dziadek przystąpił do egzaminu maturalnego w Cesarsko-Królewskiej Wyższej Szkole Realnej w Żywcu. Od 1851 r. nauka w szkole realnej była sześcioletnia (trzyletnia niższa szkoła realna i trzyletnia wyższa szkoła realna), od 1868 r. siedmioletnia (czteroletnia niższa szkoła realna i trzyletnia wyższa szkoła realna). Naukę rozpoczynali dziesięciolatkowie. Od roku 1869 absolwenci wyższych szkół realnych mogli zdawać egzamin maturalny dający prawo do podjęcia studiów technicznych. Nie było możliwości po takiej maturze studiowania na uniwersytecie. Zezwolono na to dopiero w roku 1904, jednak z wyjątkiem wydziałów teologicznych i tylko dla kandydatów, którzy zdali dodatkowy egzamin z łaciny, greki i propedeutyki filozofii.

Szkoły realne co roku wydawały drukiem sprawozdania ze swojej działalności.


Pyszna lektura. Czego się w tej szkole wtedy uczono? Oto kilka fragmentów sprawozdania. Na początek wykaz lektur obowiązkowych i tematy wypracowań.
 

Kiedy pierwszy raz to czytałem, mocno się zdziwiłem, takie rzeczy w szkole nadzorowanej przez zaborców?  Teraz matura: 
Ustny egzamin nie był formalnością. W swoim pamiętniku dziadek napisał, że miał duże problemy z tłumaczeniem fragmentu z Bestii ludzkiej Emila Zoli, fragmentu obfitującego w słownictwo techniczne (opis katastrofy kolejowej). 

Minęły lata. Polska odzyskała niepodległość. Cesarsko-królewska Wyższa Szkoła Realna została Wyższą Szkołą Realną. W roku szkolnym 1921/1922 siedmioletnią Wyższą Szkołę Realną przekształcono w ośmioletnie Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika w Żywcu. Ostatnia matura Szkoły Realnej odbyła się w roku 1924. pierwszą maturę Gimnazjum przeprowadzono dwa lata później. W klasach I do III prowadziły naukę ogólną, od klasy czwartej następował podział na profile humanistyczny i matematyczno przyrodniczy. Ciekawostka: podręcznikiem do nauki języka polskiego w klasie IV było „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza – książkę czytano, omawiano składnię i gramatykę.

Szkoła nadal publikowała sprawozdania, corocznie do 1921, później nieregularnie. Sprawozdania pozostały nadal bardzo szczegółowe. Wynika z nich, że bardzo zwracano uwagę na umiejętności praktyczne. 
 
 
Na lekcjach języka polskiego pojawiły się dzieła klasyczne. Nadal wymagano umiejętności opisywania zdarzeń i przedstawiania przemyśleń i obserwacji.
Nauka kończyła się egzaminem dojrzałości. 
Zdalibyście?

Jakie zadania postawiono na maturze z języka polskiego w roku 2020 (poziom rozszerzony!)?

Wybierz jeden temat i napisz wypracowanie.
Temat 1. Wyznanie win i jego wpływ na postawy i zachowania bohaterów literackich. Porównaj sposoby kreacji Andrzeja Kmicica zawartych w załączonych fragmentach Potopu Henryka  Sienkiewicza oraz określ formę przedstawienia wyznania win i jego funkcję w utworze.
Temat 2. Dokonaj interpretacji porównawczej fragmentów tragedii Sofoklesa Antygona i utworu Williama Szekspira Hamlet. Szczególną uwagę zwróć na refleksje dotyczące człowieka i jego roli w świecie oraz na sposoby ich przedstawienia. Dla ułatwienia, przed fragmentami Antygony i Hamleta umieszczono kilku zdaniowe streszczenia utworów - uznano widocznie, że nie wszyscy absolwenci powinni je wcześniej poznać. We wstępnych wyjaśnieniach podano, że wypracowanie nie powinno być krótsze, niż dwustronicowe (około 250 słów) i podano że można korzystać ze słownika ortograficznego i słownika poprawnej polszczyzny. Przed wojną trzeba było to wszystko mieć w głowie!

Muszę przyznać, że matura 2020 z matematyki i fizyki na poziomie rozszerzonym była trudniejsza od tej przedwojennej. Pamiętajmy jednak, że do zajęcia się tematem jakości edukacji sprowokowała mnie nie umiejętność dowodzenia twierdzeń i rozwiązywania zadań, tylko coraz powszechniejsza jakościowa nędza tekstów publikowanych przez zawodowych dziennikarzy (?), którą wiążę z marniejącym poziomem kształcenia w polskich szkołach.

Absolwenci liceów i techników, przynajmniej częściowo, kontynuują naukę na wyższych uczelniach. Zostawmy dziennikarstwo, zajmijmy się poważniejszymi sprawami, na przykład numizmatyką. Korespondowałem niedawno z naukowcem, nauczycielem akademickim, na temat literatury numizmatycznej. Mały fragmencik jednego z jego listów: "Ogólnie chciałbym przywrócić w Polsce zdrowy układ, w którym numizmatykę jako naukę budują na równi osoby korzystające i niekorzystające ze statusu naukowego, bo krytycyzm myślenia i erudycja bynajmniej nie idą w parze z formalną "naukowością", zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy na uniwersytetach nie uczą humanistów logiki (!). Z zazdrością obserwuję numizmatykę brytyjską pod tym względem. W ostatnich latach ... dzieje się dużo dobrego w tym kierunku, a książki wydawane poza uniwersytetami są coraz lepsze. Czasem aż trudno to ogarnąć." Na uniwersytetach nie uczą humanistów logiki. Żeby tylko humanistów! 

Planowałem, że inaczej ten wpis zakończę, ale między chwilą jego rozpoczęcia, a chwilą, w której to piszę zdarzyło się...

No właśnie. Wiek XIX według kalendarza rozpoczął się w roku 1801, ale jego rzeczywistym początkiem były wojny napoleońskie i Kongres Wiedeński. 

Podobnie wiek XX - jego prawdziwym początkiem nie był rok 1901, tylko Pierwsza Wojna Światowa i 11 listopada 1918, kiedy to został podpisany rozejm Niemiec z państwami ententy w wagonie kolejowym w Compiègne.

I mamy w końcu wiek XXI. I znów historia zdaje się powtarzać. Ludzie się nie uczą. Nie uczą się historii, nie uczą się logiki. I mamy kolejnych dyktatorów, i mamy idące za nimi tłumy. 

Miał rację mój ulubiony stoik, pisząc A choćbyś pękł, nie zmieni się postępowanie ludzi.

niedziela, 20 lutego 2022

Czy zawsze musi być jakiś tytuł?

Co jakiś czas, pisząc o ludziach zbierających monety zastanawiam się, dlaczego muszę stosować wielowyrazowe konstrukcje - kolekcjoner monet, zbieracz monet, ludzie zbierający/kolekcjonujący monety. Czy nie mamy jakiegoś wyrazu jednoznacznie określającego takie osoby? Bardzo często rolę takiego określenia pełni wyraz numizmatyk. Dla mnie nazywanie numizmatykiem każdego człowieka zbierającego monety to błąd, jeżeli nie nadużycie.

Nie tylko ja mam takie wątpliwości. Niedawno na forum TPZN pojawił się wątek "Kilka zawsze żywych slow na temat Numizmatyki". Mały fragment wpisu otwierającego wątek:

Dla własnych potrzeb wymyśliłem taką oto jednozdaniową definicję. Numizmatyka jest nauką zajmującą się historią pieniądza (zasadniczo monetarnego). Z powyższej definicji wyciągniemy dwa poważne wnioski:
a) numizmatyką czy numizmatami NIE SĄ monety kolekcjonerskie wydawane przez NBP, gdyż nie spełniają warunku bycia “pieniądzem”, nie służą do płacenia oraz nie posiadają żadnej historycznej wartości.
b) numizmatykiem NIE MUSI być osoba zbierająca monety.  

Ani się z tym do końca nie zgadzam, ani nie uważam, że to wszystko, co należałoby na ten temat napisać.

Zacznijmy od tego, że nie ma potrzeby wymyślania własnej definicji numizmatyki. Pierwsze źródło, jakie mam pod ręką - słownik języka polskiego:
numizmatyka: nauka zajmująca się badaniem, opisem i klasyfikacją numizmatów (dawne monety lub medale mające wartość zabytkową).
numizmatyk:
1. kolekcjoner monet, medali mających wartość zabytkową; zbieracz numizmatów;
2. znawca numizmatów, specjalista badający i opisujący dawne monety i medale.

Wątek jest krótki, rozpoczęty 6 lutego, 20 lutego doczekał się czterech reakcji forumowiczów i odnotował 256 wizyt czytelników. Nie zabrałem w nim głosu. Wolę swoje przemyślenia ujawnić tu. 

Zaskoczyła mnie wypowiedź jednego z forumowiczów: "O ile potrafię zrozumieć potrzebę zdefiniowania terminów związanych z numizmatyką, o tyle nie mam potrzeby w niej uczestniczyć.". Zaskoczyła, bo napisał to człowiek, który wypełnia słownikową definicję numizmatyka pod każdym względem - kolekcjonuje numizmaty, bada je i opisuje.
Zaskoczyła i zmartwiła. Z jednej strony narzekamy na nierzetelność, niechlujność, nieuctwo, żeby nie powiedzieć głupotę autorów wielu publikacji, zwłaszcza internetowych, ale nie tylko, z drugiej nie robimy nic poza narzekaniem. Może to temat do innej dyskusji w innym miejscu prowadzonej? Może jednak nie. Zobaczcie, jak wygląda taki niestety typowy ostatnio produkt przedstawiciela "dziennikarzerii".

Pierwszy odruch - cóż się dziwić, że interesujemy się numizmatykami, widząc ich śpiących w samochodach przed bankiem w oczekiwaniu na... Na co? Tak, zgadliście, w oczekiwaniu na "numizmatyki", które miały być w tym dniu sprzedawane przez bank. To właśnie wynika z treści tego "artykułu". Mowa w nim oczywiście o "unikatowych monetach z wizerunkiem króla Jana III Sobieskiego". 

Przyczyn pojawiania się takich materiałów jest tak dużo, że nie starczy tu miejsca by wszystkie wymienić. Najpierwszą jest oczywiście żądza pieniądza - medium (gazeta, strona internetowa) MUSI mieć CIĄGŁY dopływ nowych treści. Pamiętam jeszcze codzienne gazety wydawane dwa razy dziennie - najpierw wydanie poranne, później popołudniówka. Dziś poszło to dalej - nowe treści na portalach internetowych pojawiają się zanim jeszcze zakończy się opisywane w nich zdarzenie - najczęściej jakaś katastrofa, albo inne tragiczne wydarzenie. Ktoś te treści musi produkować, ktoś musi się ich domagać od autorów. Nerwowa robota! Żeby wyprzedzić konkurencję, a wyprzedzać trzeba, bo się nie zarobi, trzeba mieć legion czujnych autorów. I legiony są. Trzymają rękę na pulsie i stale gotowych klawiaturach.  

Przyczyna ważniejsza tkwi głębiej. Uważam, że jest nią pogarszający się poziom edukacji. Mamy Dzień Nauki Polskiej. Obchodziliśmy go wczoraj, 19 lutego. I co z tego, to tylko święto, kolejne, jedno z setek, a polska nauka i polska edukacja psieją z dnia na dzień, same z siebie, a czasem i z pomocą z zewnątrz (patrz pandemia). Mój blog to przede wszystkim monety, ale na monetach świat się nie kończy. Chyba niedługo napiszę coś więcej o naszej edukacji. Na razie, w związku z dzisiejszym tematem, tylko jedno spostrzeżenie. Moi nauczyciele języka polskiego wymagali:

  • czytania lektur, całości, a nie wybranych fragmentów,
  • umiejętności opowiedzenia o nich,
  • umiejętności znalezienia analogii z lektur wcześniejszych i powiązań z lekcjami innych przedmiotów (historia, geografia, plastyka),
  • umiejętności ich opisania i przedstawienia wniosków, odczuć (- Chałupski, tylko trzy strony? Nie wysiliłeś się tym razem!)
Dziś, jest inaczej. Rozumiem, że postęp, że technika, ale szczerze wątpię w jakość pracy na temat lektury "przeczytanej" w formie audiobooka odtwarzanego w tle podczas "grania w grę". Dzieci nie czytają, nie czytając ograniczają zasób używanego słownictwa do żałosnego minimum, co sprawia, że nie potrafią się zrozumiale wypowiedzieć, ani w mowie ani w piśmie, na żaden praktycznie temat. I te dzieci właśnie tworzą później "content", który jest następnie publikowany bez rzetelnej korekty i redakcji. Bez, bo skąd wziąć tych profesjonalnych korektorów i redaktorów.

Dość żalów. Wracamy do meritum. W poprzednim wpisie wspomniałem o Numophylacii Ampachiani - trzytomowym katalogu aukcji zbioru monet i medali Berińczyka Christiana Leberechta von Ampach wydanym w latach 1833 do 1835. Numophylacii Ampachiani. Człon drugi tytułu nie wymaga żmudnych poszukiwań - twórcą sprzedawanej kolekcji był Christian Leberecht von Ampach. A człon pierwszy? Numophylacii - jakiś związek z numizmatami tu widać - numo. Spolszczając lekko ten pierwszy człon tytułu można by napisać NUMOFILIA. Od razu nasuwają się skojarzenia i analogie. Nie, nie chodzi o hemofilię. Pierwsze, co mi na myśl przyszło to bibliofilia. Bibliofil, to miłośnik i kolekcjoner książek. Na aukcjach antykwarycznych często w opisach pojawia się "wydanie bibliofilskie". Mamy jeszcze bibliomaniaków, których pasja przekroczyła pewne granice, mamy w końcu bibliografów - autorów spisów książek i druków. Może więc mając na myśli osobę kolekcjonującą monety, powinniśmy używać klasycznie brzmiącego określenia NUMOFIL?   

I jeszcze jedna ciekawostka. Phylaka (φυλακη) to po grecku więzienie. Może więc jesteśmy więźniami monet? A może tylko i aż, ich strażnikami? 


piątek, 11 lutego 2022

Trzech (?) panów L.

Dziś powraca zagadka dręcząca mnie od wielu lat. Co jakiś czas, z różnych powodów powracam do problemu, którego mimo lektur, analiz, rozmów rozgryźć nie umiem.

Tym razem impulsem do ponownego przyjrzenia się sprawie była zimowa aukcja GNDM, a konkretniej, pozycja 1320 z jej katalogu.

O tę literkę L chodzi. 
Twórcami stempli monet Augusta III interesuję się od dawna. Znamy autorów stempli miedzianych szelągów i groszy bitych do wybuchu wojny siedmioletniej. Mam pewne przypuszczenia, co do autorów stempli do tych monet bitych w fałszerskich mennicach pruskich Fryderyka Wielkiego. Mam też podejrzenie, z pewnością graniczące, że część z nich, za sprawą Gartenberga oczywiście, została zaangażowana w bicie pierwszych monet Stanisława Augusta. Głównymi podejrzanymi są tajemniczy bracia Ludewig. Zanim do nich dojdziemy, krótkie przypomnienie. Głównym medalierem mennicy w Gubinie był Johann Friedrich Stieler (1729-1790), początkowo pracujący w Dreźnie - tam wykonał pierwsze stemple do szelągów 1751 z literą S - później w Gubinie, a od roku 1756 do śmierci na powrót w Dreźnie. W Dreźnie pracując, wykonał stemple pierwszych trojaków Poniatowskiego, tzw mundurowców (cytat z Numismatyki Krajowej Stężyńskiego-Bandtkie, gdzie z kolei zacytowano Lengnicha).
Napisałem o tym 17 stycznia 2017 r. uzupełniając opis zdjęciem trojaka, o którym napisałem, że jest dziełem Stielera.
Zaprotestował pan Rafał Janke, twierdząc, że to trojak stworzony przez jednego z braci Ludewig. Nie znam źródła, w którym Janke tę informację znalazł. Przypuszczam, że podstawą tego twierdzenia była analiza stielerowskich stempli monet Augusta III. 
Sprawdziłem jeszcze u Zagórskiego. W opisie trojaka 1765 nazwisko Ludewig się nie pojawia. Jest tylko Stieler.

Zajmijmy się braćmi Ludewig - medalierami krakowskiej mennicy Stanisława Augusta, taka informacja pojawia się w wielu miejscach: u Gumowskiego w "Dziejach mennicy krakowskiej" i w rękopisie Stanisława Puscha opublikowanym przez R. Janke. 
Przypuszczam, że tę informację Pusch zaczerpnął z "Historyi medali i monet polskich..." Antoniego Schroedera opublikowanej przez Kurnatowskiego w "Zapiskach numizmatycznych". 
No i dobrze, była mennica, grawerami stempli byli w niej bracia Ludewig. Nie byle jakimi grawerami, bo "mundurowce" to monety piękne, z wyrazistymi portretami króla. I tu pierwszy dzwonek alarmowy - skąd bracia Ludewig przybyli? Musieli gdzieś wcześniej przy produkcji monet lub medali pracować, bo wyrób stempli menniczych nie jest rzeczą prostą, którą można opanować w parę dni. Trzeba też mieć własna narzędzia - punce, rylce... W sklepach ich nie sprzedawano!  
Poszukiwania w spisach personelu mennic saskich i pruskich nic nie dały. Ani śladu po "Ludewig gebruder".  

Wracamy do aukcji GNDM i lotu nr 1320. Opis "Banco-Taler, bity na stopę polską. Emisji, która różni się od odpowiedników bitych dla Saksonii brakiem tarczy saksońskiej, a także tytulaturą króla "z bożej łaski Augusta III król Polski" (zamiast Fryderyk August). Odmiana charakteryzująca się sygnaturą L (medaliera Leopolda) przy skórzanych paskach naramiennika."
Saska tarcza, wbrew opisowi, jest dobrze widoczna w centrum rewersu, ale najciekawsza jest ta litera L i jej objaśnienie "medalier Leopold". 
Talara wybito w Lipsku - na rewersie są litery E.D.C. - Ernst Dietrich Croll był lipskim mincmistrzem w latach 1753-1757 i 1762-1764 oraz grunthalskim w latach 1763-1765. Informacje o medalierze znaczącym swoje stemple literą L powinny być dostępne, bo mennica lipska ma dobrze udokumentowaną historię. Pierwszą pozycją, po którą sięgnąłem (stoi na półce nad monitorem) był katalog monet Augusta III Helmuta Kahnta. Omawiany talar ma w nim numer 677 i trzy warianty a, b i c różniące się portretem i obecnością L na awersie. Oczywiście, jest też w katalogu wyjaśnienie znaku "L" - jest to inicjał rytownika Leupolda. Kahnt podaje, że Leupold swoje dzieła oznaczał również dwiema literami LF (Leupold Fecit, czyli wykonał Leupold), ale zaznacza przy tym, że Gumowski interpretował LF jako Lipsiae Factus. Nawiasem mówiąc, to drugie oznaczenie jest dobrze widoczne na rewersie talara sprzedanego przez GNDM, na zakończeniach gałązek, co oznacza, że Leupold wykonał stemple do obu stron monety. 
Dziwna sprawa. Nie wiadomo, czy Leupold, to nazwisko, czy imię. U Kahnta jest tylko Leupold. W dawnych publikacjach wyjaśniających znaki mennicze lub prezentujących biogramy medalierów i innych artystów też wiele więcej nie znajdziemy.


Tylko tyle i aż tyle, na dodatek mowa jest tylko o pracy Leupolda w Dreźnie, a nie w Lipsku!  
Ten dukat, to też nie taka zwykła moneta. GNDM - aukcja 10, lot 515 - pamiętacie?
Z aukcyjnego opisu (podkreślenia moje):
"Literatura: Parchimowicz 68.a1, Plage 412, Kopicki 2492 (R*), Berezowski ?
Próbna odbitka w miedzi pierwszego typu dukatów Stanisława Augusta, których nigdy nie wprowadzono do obiegu. 
Jak przytacza nam Rafał Janke: "Medalierów poszukiwano w całej Europie. Tworząc projekty monet, sztychowano je i rozsyłano do różnych znanych medalierów z prośbą o wykonanie stempli. Takim, dobrym przykładem powyższego procederu, są talary próbne z lat 1765-1766. Thomas Pingo odsyłając do Warszawy stemple oraz już wykonany produkt napisał "posłaniec wysłał do Polski stemple oraz wizerunki nowej monety zaprojektowanej przez samego króla, a wygrawerowane przez pana Pingo". Świadczy to definitywnie, iż król zaprojektował wizerunek monety, najprawdopodobniej jakiś artysta przeniósł go na papier i w takiej formie projekty zostały przekazane medalierom lub mennicom z prośbą o wykonanie stempli." Analogicznie powstał pierwszy dukat Poniatowskiego, dla którego stworzono kilka różnych stempli, różniących się nie tylko literą w przekroju ramienia, ale i wykonaniem portretu i liter. Odmiana z literą L w przekroju ramienia króla, którą A. Schröder w swoim rękopisie przypisał Leopoldowi ("Pod ramieniem litera rytownika L (Leopolda), często także litera M (Mojżesz) ponieważ obydwaj takie stemple rytowali")."

I znów mamy dwóch rytowników! Leopolda i Mojżesza. Nazwiska to, czy imiona? Sprawdzam jeszcze u Zagórskiego - pozycja 773 i 773*. 
Tu mamy trochę inną pisownię - Leuppold (bardziej to na nazwisko, niż na imię wygląda), ale i tym razem poszukiwania do niczego nowego nie prowadzą. Numer 773 miał być w zbiorze Potockiego (ze z. F.H.P), sztuka z literą M odnotowana w Numophylacii Ampachiani pod nr 4631.  Numophylacii Ampachiani to trzytomowy katalog aukcji zbioru monet i medali Berińczyka Christiana Leberechta von Ampach wydany w latach 1833 do 1835. Latem ubiegłego roku można było go kupić na 29 aukcji Niemczyka.
Niestety opis katalogowy jest bardzo lakoniczny. 
Przyjrzyjmy się więc monetom (z archiwum WCN). Najpierw dukat z literą L.

A teraz z literą M.
W opisie pozycji 190 z aukcji 73 (dukat z literą M) napisano: "Rada Królestwa zwróciła się do kilku medalierów europejskich o wykonanie stempli nowych monet. Na konkurs odpowiedział między innymi Kaspar Mörikofer, który przygotował projekt rzadkiego talara z 1764 roku, bardzo rzadkiego dukata z literą L na odcięciu rękawa króla i unikalnego dukata z literą M."

I teraz, to już nic nie wiem! Nie Leopold/Leupold/Leuppold z Drezna, nie Mojżesz (nie wiadomo skąd), tylko Mörikofer? Przecież portrety są bardzo różne. To nie ta sama ręka! 

Mörikofer to autor stempli słynnego talara 
Portret bardziej podobny do dukata z M, niż z L ale tylko podobny. Nie mam pewności, czy to ten sam medalier.

Zajrzałem do innych katalogów. 
U Czapskiego, w opisie dukata jest informacja, że L to Leupold, medalier drezdeński, a przy literze M  tylko krótkie "artiste". W opisie talara z 1756 r. przy literze L jest dopisek "(Lipsia?)"; LF tłumaczy się jako Lipsiae Factus.
W czwartej części dziewiątego tomiu Katalogu podstawowych typów monet... E. Kopickiego z kolei mamy takie wyjaśnienia:
L - Leupold rytownik i medalier mennic: w Lipsku 1753-1756 i w Warszawie (!) 1765.
L-F - jak wyżej z wyjaśnieniem Leupold Fecit
M - Moses rytownik warszawski (!) 1765.
O braciach Ludewig u Kopickiego nic nie znalazłem, bo nie oznaczali swoich stempli żadnymi znakami. 
Na koniec Karol Plage i "Okres Stanisława Augusta..." (nie korzystajcie proszę z reprintu z 1970 r. - w bibliotekach cyfrowych jest cyfrowa wersja oryginału, o niebo lepsza).
Rytownicy stempli w wykazach personelu: Kraków - bracia Ludewig, Warszawa - Dubut, Holzhaeusser, Reichel i pomocnik rytownika Abraham.
W wykazie oznaczeń na monetach: 
L - Lenpold (!), rytownik drezdeński 1765-70, brak wyjaśnienia litery M, choć jest o niej w opisie dukatów.

I jak teraz to wszystko uporządkować? 
  • Stemple części trojaków "mundurowców" SAP mieli wykonać bracia Ludewig (imion nie znamy), którzy pojawili się w Krakowie nie wiadomo skąd, ale byli na tyle doświadczonymi medalierami, że ich wyroby nie odbiegały jakością od stempli doświadczonego Stielera.
  • Stemple próbnych dukatów SAP wykonali rytownicy Leopold (Leupold?) i Mojżesz/Moses (nie znani z nazwiska) - zaproszeni do "konkursu" - "Rada Królestwa zwróciła się do kilku medalierów europejskich o wykonanie stempli nowych monet". 
  • Leopold/Leupold jest wymieniany wśród personelu mennicy Lipskiej i drezdeńskiej, w której miał działać w latach 1765-1770.
Czy to możliwe, że cały czas mowa nie o trzech "panach L" (dwaj bracia Ludewig i Leopold/Leupold), a o dwóch braciach Leopoldzie/Leupoldzie i Mojżeszu Ludewig???

Monety już nic w tej sprawie nam nie opowiedzą. Odpowiedź, o ile jest możliwa, kryje się gdzieś w zakamarkach archiwów - może coś jest u Czartoryskich, może w Lipsku albo Dreźnie. A może trzeba szukać w Berlinie w Tajnym Archiwum Państwowym Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego (Geheimes Staatsarchiv Preußischer Kulturbesitz)? Nasi tajemniczy rytownicy mogli przecież zdobywać doświadczenie w fałszerskich pruskich mennicach podczas wojny siedmioletniej. 

A co Wy o tym myślicie?

czwartek, 3 lutego 2022

Styczniowe surfowanie

Z Wikisłownika: surfować - czasownik; znaczenia:
(1.1) sport. uprawiać surfing
(1.2) inform. przeglądać strony internetowe

Jako, że styczeń spędziłem nie ruszając się z Polski, a jestem osobnikiem ciepłolubnym, tematem dzisiejszego wpisu jest opcja informatyczna. Podzielę się dziś z kilkoma interesującymi znaleziskami z przepastnej sieci www.

Nie będę pisał o sprawach tak ewidentnych, jak pojawiające się co kilka dni odsłony kolejnych ofert aukcyjnych, licznych krajowych i zagranicznych firm numizmatycznych.

Najpierw oferta wydawnicza zza południowej granicy przedstawiona przez wydawnictwo Abalon. Wśród oferowanych nowości moją uwagę zwróciły dwie pozycje autorstwa Winfried Frühwald - Die Münzen der Regentin Maria Theresia 1740–1780 oraz Die Münzen und Medaillen des Kaisertums Österreich 1806-1918, Austrian Empire coins and medals.
Pierwsza z nich, to 380 stron w formacie 215 × 300 mm świetnego, szczegółowego katalogu monet Marii Teresy, którymi interesuje się wielu polskich kolekcjonerów.
Książka druga (a właściwie dwie książki) zainteresuje jeszcze szersze grono kolekcjonerów. Wydawnictwo to składa się z 2 części - pierwsza liczy 253 stron formatu 215 × 300 mm, druga jest kieszonkowym pomocnikiem kolekcjonera (336 stron, 100 × 210 mm).

Jeśli już przy literaturze numizmatycznej jesteśmy, to proponuję założenie konta (bezpłatne) na stronie https://bibliotekanauki.pl
Dzięki niej wzbogaciłem swoją cyfrową biblioteczkę numizmatyczną o kilka artykułów z niskonakładowych czasopism naukowych. Dzisiaj biblioteka ta zachęca do skorzystania z 702 książek i 448095 artykułów pochodzących z 1537 czasopism, w tym 39% publikacji na licencji CC. Pełnotekstowa wyszukiwarka pozwala na znalezienie kluczowych słów w tytułach, co oczywiste, oraz w treści publikacji, co nie jest już tak oczywistym standardem.

Jednym z tekstów, które w Bibliotece Nauki znalazłem i natychmiast przeczytałem jest artykuł Bolesława Sprenglera "Fałszerstwa pieniędzy (banknotów i bilonu) oraz czeków i książeczek oszczędnościowych w Polsce w latach 1918-1939" pochodzący z periodyku Archiwum Kryminologii. Mnóstwo faktów, statystyk, opisów i cytatów z rozporządzeń i prasy codziennej - fantastyczna lektura. Dla kolekcjonerów monet i banknotów II RP lektura obowiązkowa. Na zachętę trzy cytaty:

O szybkości reakcji fałszerzy na wprowadzenie do obiegu nowych pieniędzy może świadczyć zapis w pamiętniku Macieja Rataja z 31 października 1924 r.: „Dziś 50 wypuszczono pierwsze dwuzłotówki srebrne i dziś już wyłapano fałszywe”.

Zadanie na przyszłość - przeczytać pamiętnik Rataja (jest na Polona.pl).

Osobom podejrzanym o fałszerstwo pieniędzy policja pierwszy raz w okresie międzywojennym założyła podsłuch... 21 stycznia 1929 r. w czasie pierwszej rozprawy obrona złożyła wniosek o wyłączenie materiału dowodowego zgromadzonego dzięki podsłuchowi telefonicznemu i nieprzesłuchiwanie świadków na ten temat. Nad tym wnioskiem wywiązała się dyskusja między obroną a przedstawicielami powództwa cywilnego i urzędu prokuratorskiego. Adwokat Maryolis powoływał się na oświadczenie ministra poczt i telegrafów Bogusława Miedzińskiego z 27 kwietnia 1928 r., który w odpowiedzi na interpelację posła Czetwertyńskiego stwierdził, że dowód taki „w czasie normalnym” nie może być przez sąd uznany. Adwokat Ruff wskazał, że założenie podsłuchu było pogwałceniem konstytucji. Po wystąpieniu adwokatów Skoczyńskiego i Gelernta, którzy powoływali się na praktykę sądów paryskich, sąd zarządził przerwę. Po wznowieniu przewodu sądowego i wysłuchaniu stron sąd nie uwzględnił wniosku obrony o odrzucenie materiału dowodowego uzyskanego w wyniku podsłuchu.

W połowie stycznia 1932 r. uwagę zastępcy naczelnika stołecznego UŚ, kom. Przygody zwrócił uwagę wzrost aktywności Franciszka Jakubowskiego, „króla fałszerzy [...] człowieka o 100 charakterach pisma”.

Czyżby chodziło o komisarza Przygodę znanego z "Vabank", granego przez Józefa Parę? Po wyjaśnienia odsyłam na policyjny portal "Historia i tradycja" HISTORIA Z KOMISARZEM PRZYGODĄ... CZYLI KOMISARZA PRZYGODY MIEJSCE W HISTORII.

Swoją drogą, muszę przeszukać i ten zakątek internetu.

Zwracam uwagę nie na ofertę aukcyjną GNDM (choć świetna jest), tylko na zapowiadaną na 5 lutego transmisję z kolejnej,  dziewiątej już sesji wykładowej "W Numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz". Sesja będzie transmitowana na żywo na kanale GNDM na YouTube. 

10:00 Początek sesji 

Część I | KOLEKCJONER - Tadeusz Kałkowski 

Adam Woronowicz będzie czytał fragmenty pamiętnika T. Kałkowskiego. O autorze pamiętnika opowiadać będą Mateusz Woźniak z MN w Krakowie, Roma Włodarczyk - wieloletnia kustosz Gabinetu numizmatycznego Zamku w Malborku, Lech Kokociński - prezes honorowy PTN, Dariusz Jasek - redaktor naczelny "Numizmatyka Kakowskiego" oraz  przedstawiciel Forum TPZN im. Tadeusza Kałkowskiego. 

Część II | Zbiór malborski - współcześnie i historycznie

Pani Roma Włodarczyk opowie o odtwarzaniu zbioru numizmatycznego Zamku w Malborku w okresie powojennym.
Pan Lech Kokociński będzie mówił o losach malborskiego zbioru numizmatycznego i próbach jego odzyskania.

Część III | DODATKI 

1. Bułgarska podróż Ateny, Lech Kokociński 

2. Przekazanie czeku Fundacji "Las na zawsze".

13:00 zakończenie Sesji

Zanim przyjdzie czas na transmisję wydarzenia organizowanego przez GNDM, proponuję obejrzenie piętnastominutowego filmu na YouTube "Making a locket from a coin".  

Nie chodzi o zachętę do przerabiania monet na medaliony-schowki, chociaż jeśli ktoś chciałby się w to pobawić, to czemu nie. Film uważam za godny uważnego obejrzenia, bo niektóre jego fragmenty dobrze pokazują i tłumaczą, w jaki sposób powstają niektóre z "destruktów" tak często pojawiających się w ofertach na Allegro, OLX, a nawet w katalogach poważnych zdawało by się firm numizmatycznych.


Printfriendly