Historia pieniądza – działa, jak szklaneczka whisky – najpierw zachwyca i troszkę oszałamia, później podnosi ciśnienie. Mnie na przykład iskry spod plomb poszły gdy dotarłem do czasów Augusta III. Rozumiem, że nie dało się szczegółowo wszystkiego opisać i potrzebne były redakcyjne cięcia. Nie rozumiem jednak, dlaczego po cięciach z akapitu dotyczącego mennicy toruńskiej został tylko okaleczony kadłubek. Nie dość, że niespójny, to jeszcze nieprawdziwy – widział kto kiedy toruńskie szelągi z portretem „grubaska”?
Kilka kartek później jest rozdział omawiający mennictwo Poniatowskiego. Po obietnicy złożonej przez autora we wstępie i lekturze „rozdziałów średniowiecznych” miałem nadzieję, że kwestia odróżnienia miedziaków krakowskich od warszawskich zostanie przedstawiona z uwzględnieniem wyników dociekań R. Janke przedstawionych na cafe Allegro i w Biuletynie Numizmatycznym.
Czyją to matką nadzieja?
I co z tego, że ciśnienie skacze, jeżeli książka tak piękna? Podtrzymuję opinię napisaną po pierwszej lekturze – książkę A. Dylewskiego kupić trzeba.
Książka, przy wszystkich swoich zaletach i wadach jest jednocześnie dobrym obrazem stanu polskiej numizmatyki. Profesjonaliści - naukowcy koncentrują się na antyku i średniowieczu, niewiele uwagi poświęcając monetom nowożytnym. Czy to nie dziwne na przykład, że nie podjęto poważnych badań w celu wyjaśnienia zagadki pierwszej mennicy warszawskiej, która w/g źródeł pisanych zaczęła działać pod koniec panowania Zygmunta III?
Możliwości podejmowania takich badań są dziś niepomiernie większe niż były w czasach prekomputerowych. Przykład:
Na cafe numizmatyka na Allegro poruszono problem szóstaków malborskich z 1596 r. w wariancie "duża głowa". Wystarczyło zaangażowanie kilku osób i przed upływem tygodnia pojawiło się niemal gotowe opracowanie porządkujące ten wycinek mennictwa Zygmunta III i jednocześnie otwierające pole do dalszych badań. Jeśli ktoś to przegapił, pora nadrobić zaległości.
dużej w zbiorze nie mam (na razie).
Przed Świętami udało mi się nareszcie znaleźć czas na skonsumowanie jeszcze jednego jesiennego zakupu. Nie, nie mam na myśli żadnych smakowitych trunków. W październiku zorientowałem się, że na dyskach mojego komputerka coraz mniej miejsca. A zdjęć monet (i nie tylko) przybywa. Postanowiłem, że nareszcie wykorzystam konsekwencje niegdysiejszej awarii komputera, która zaowocowała wymianą płyty głównej i możliwością skorzystania z dysków SATA. Kupiłem 1 TB w dwóch kawałkach, ale stale brakowało czasu na przeniesienie na nie systemu i danych.
Czas w końcu znalazłem. Najpierw wpiąłem oba nowe dyski, odpiąłem stare i zabrałem się za instalację dopiero co wydanego nowego Kubuntu 11.10. Poszło sprawnie, ale kiedy zabrałem się za kopiowanie danych ze starych dysków, zauważyłem, że nie wszystko działa tak, jak bym chciał. Pewne operacje trwały zbyt długo. Miarka się przebrała, kiedy postanowiłem umilić sobie czas oczekiwania słuchając dopiero co skopiowanej muzyki. Serwer dźwięku PulseAudio okazał się strasznie humorzasty. Jak w starym kawale o milicjantach - działa, nie działa. I tak na zmianę. Troszkę mnie to zdenerwowało. Nie ma na co czekać - trzeba poszukać rozwiązania. Po przeczytaniu połowy internetu zdecydowałem, że dam szansę innej dystrybucji Linuksa. Ściągnąłem obraz płyty, wypaliłem i uruchomiłem sesje live. Wszystko działa, out of the box, jak mawiają za Atlantykiem. Dźwięk też!
No to do roboty. Kubuntu wyleciało z dysku, a na jego miejsce wskoczył PCLinuxOs. Ponieważ obie dystrybucje operują w środowisku KDE, zaeksperymentowałem i przerzuciłem do partycji /home nowego systemu zawartość /home z Kubuntu. Na tej partycji przechowywane są między innymi wszystkie ustawienia programów użytkownika. Dzięki temu, nawet gdy trzeba od nowa instalować system, nie traci się ustawień poczty, kontaktów z komunikatorów i mnóstwa innych ważnych rzeczy. Okazało się, że nowy system bez żadnych oporów przyjął ustawienia. Trochę czasu zajęło mi jeszcze kopiowanie pozostałych danych, ale w sumie cała operacja przebiegła bezboleśnie i zajęła rozsądną ilość czasu.
Wynik: nowy, stabilny system na dużych, szybkich dyskach.
Początek roku.
Zwyczajowo czas podsumowań i planów.
Podsumowywać mi się nie chce - sprawozdawałem na bieżąco.
Plany - trudno coś konkretnego planować w obliczu zagrożenia kryzysem (i końcem świata). Na początek zgłosiłem mojego bloga do konkursu Blog Roku 2011
Koszt SMS to 1,23zł brutto.
Uwaga! W numerze bloga znak 0, to cyfra zero.
Uwaga! W numerze bloga znak 0, to cyfra zero.
Pamiętaj, także, aby nie wstawiać w SMS spacji!
P.S.
Kiedy syn zobaczył, że majstruję coś z nowymi dyskami skomentował to krótko:
- Ale sobie porę na zakup dysku wybrałeś! Przy takich cenach?!
Pokazałem mu fakturę z 17 października z kwotą za dwa dyski wyraźnie niższą od grudniowej ceny jednego.
- Ty to masz szczęście, powiedział.
Może starczy na cały rok?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.