Google Website Translator Gadget

wtorek, 17 grudnia 2024

Moneta - produkt

    Nie zauważyłem od kiedy na Allegro w kategorii numizmatyka zaczęło się pojawiać słowo "produkt". 

    W pewnym momencie, w połowie listopada mniej więcej, rzuciło mi się to w oczy i w pierwszym odruchu pomyślałem sobie, że to kolejny stopień na schodach, po których numizmatyka schodzi do Allegrowego podziemia. Zniesmaczenie tym spostponowaniem naszej pasji trwało krótko, bo szybko przypomniałem sobie, że monety rzeczywiście są produktami i to nie byle jakimi. 

    Monety od swych narodzin w VII w. p.n.e. w Lidii były i nadal są produktami wytwarzanymi w procesie można powiedzieć taśmowym. Tyle, że bez taśmy, takiej jaką Henry Ford, twórca koncernu Ford Motor Company uruchomił  1 grudnia 1913 r. w dniu oficjalnego rozpoczęcia montażu Fordów T w zakładach Highland Park w Detroit. 

    Co łączy zakłady Forda z antycznymi mennicami? Oczywiście nie taśma, tylko idea. Idea polegająca na tym, że ustandaryzowany surowiec jest poddawany kolejnym, ściśle określonym etapom obróbki za pomocą ustandaryzowanych narzędzi w celu uzyskania produktu identycznego, na ile to możliwe, z ustalonym wzorem.  

    Dziś będzie o niektórych z tych narzędzi - o puncach i puncenach. Punca i puncen to właściwie to samo. Jedno i drugie jest metalowym narzędziem służącym do nanoszenia znaków (liter, cyfr, ornamentów itp.) na odpowiednio przygotowany element metalowy na przykład w celu jego ozdobienia ale nie tylko. Nas interesują numizmaty, medale i monety. Punce i punceny przez stulecia służyły albo bezpośrednio do produkcji monet albo do wykonywania narzędzi do produkcji monet - matryc i stempli. Różnica polega na tym, że puncą nanosi się pojedyncze litery, cyfry, kropki, kreski itp. a puncenem większe elementy rysunku, np. portrety i herby.

    Pierwsze monety zostały wykonane za pomocą puncenów, z wklęsłym rysunkiem (w Lidii w 640 r. p.n.e.). 

    Awersowa głowa lwa zostałą odciśnięta puncą z wklęsłym rysunkiem. Zagłębienia na rewersie, tzw. quadratum incusum to odcisk wypukłości na "kowadle", na którym umieszczano bryłkę metalu - przyszłą monetę. 

    Gdy w mennicach do użytku weszły stemple pozwalające na odciskanie całości coraz bardziej skomplikowanych rysunków obu stron monet, punce i punceny zaczęły służyć najpierw do wyrobu stempli, później do wyrobu matryc do stempli. I tu nastąpiły kolejne zmiany. Na puncach do stempli umieszczano wypukłe elementy w lustrzanym odbiciu, na puncach do matryc elementy nieodwrócone.

Zestaw punc z cyframi - punce pozytywowe do tłoczenia matryc.

    Wykonawca stempla po przygotowaniu metalowego trzpienia z płaską powierzchnią o zaplanowanej średnicy nanosił na nim zarys rysunku projektu monety. Często cyrklem zaznaczał okrąg, na którym później miał nanosić kolejne znaki legendy. Monety, na których zachował się ślad tego okręgu spotyka się rzadko. Częściej na monetach widoczne są ślady małego otworu - środka tego okręgu, oczywiście widoczne jako wypukłe kropki. 

    Ze względu na to, że dobre odbicie dużego puncenu, np. z portretem władcy wymagało dużej siły, ten element był nabijany ręcznie, młotem tylko na bardzo małych monetach. Na stemple większych nominałów nanoszono go używając prasy. 


Puncen z tarczą herbową z rewersu polskich groszy miedzianych Augusta III.

    Po umieszczeniu na stemplu centralnej części rysunku przychodziła kolej na legendę i inne drobne elementy. Jak widać, na pokazanym wyżej puncenie brak Orła i Pogoni, brak poziomych podziałów tarczy, ozdobników umieszczanych po jej bokach i znaku - litery bądź cyfry widocznej na groszach od tarczą. Te elementy ręcznie dobijano na stemplach małymi puncami.
    Następnie przychodziła kolej na legendę. Rytownik układał na warsztacie zestaw niezbędnych punc rozmieszczając je w kolejności w jakiej znaki miały pojawiać się na stemplu. Bardzo często niektóre litery w legendzie powtarzały się. Raz użytą puncę należało wtedy odkładać nie na poprzednie miejsce, tylko w miejsce odpowiadające jej kolejnemu wystąpieniu. Stąd dość często obserwowane pomyłki - poprawki nabijane na omyłkowo umieszczonych znakach. Doświadczeni rytownicy stosowali też zabieg gwarantujący równomierne rozmieszczenie legendy na obwodzie monety; zaczynali nie od jej początku albo końca, tylko od środka dokłądając później kolejne znaki raz z prawej, raz z lewej strony. Autor stempli tego półtoraka tej sztuczki nie stosował i końcówka legendy weszła na koronę.
    Półtoraki Zygmunta III to monety kryjących zagadki, nad którymi rzadko się zastanawiamy. Weźmy na przykład jedną z nich - taki egzemplarz z roku 1625. 
    Na stronie z jabłkiem mamy kilka gwiazdek. Są małe przerywniki legendy, są w herbie podskarbiego. Te w legendzie nabito tą samą puncą. Są jednakowe ale dlaczego w herbie Sas gwiazdki są różne? W herbarzach gwiazdki po bokach strzały zawsze są identyczne. 
    Oczywistą próbą tłumaczenia może być, że herb Sas nabijano jedną puncą, a nie składano z osobnych elementów ale to niczego na dobrą sprawę nie wyjaśnia, bo dlaczego na tej zbiorczej puncy umieszczono różne gwiazdki?

    Wracamy do liter legendy. Trzon puncy musiał być ustawiony prostopadle do linii bazowej, aby dokładnie wyrównać znak. Pochylona litera lub cyfra była znakiem niedoświadczonego rytownika (albo skutkiem pośpiechu, słabego oświetlenia warsztatu, zmęczenia itp. itd.). Tak samo odchylenie puncy od prostopadłości względem powierzchni stempla powodowało nierówną głębokość odcisku litery. W punce uderzano młotkiem o dużej powierzchni dzięki czemu nie trzeba było poświęcać wiele uwagi dokładnemu celowaniu. Uwagi wymagała za to siła uderzenia. Od niej zależała głębokość odcisku puncy w stemplu. Równa wysokość liter na monecie była również znakiem rozpoznawczym doświadczonego grawera. To możliwe, że nabijanie liter legendy powierzano mniej doświadczonym pracownikom, ale uważam, że tak się działo tylko przy wyrobie stempli do wysokonakładowych monet o niskich nominałach. 

    Wydawać by się mogło, że punce odeszły w zapomnienie z chwilą wprowadzenia do menniczej praktyki modeli i maszyn redukcyjnych. Nic podobnego. Jeszcze w XIX wieku, a nawet w początkach wieku XX maszyny redukcyjne były na tyle niedoskonałe, że używano ich tylko do nanoszenia na stemple tylko centralnych elementów awersu i rewersu. Powodem była niska jakość cięcia liter w pobliżu krawędzi stempla. Wyeliminowały to nowsze konstrukcje, szczególnie pantograf Janviera. 
Birmingham Museums Trust - Birmingham Museums Trust, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=39737022

    Przez prawie cały XIX wiek legendy na stemple monet nadal nanoszono puncami poszczególnych liter. Mimo to wyraźnie widać poprawę wyglądu legend w stosunku do monet z poprzedniego stulecia. Porównajmy: 
    Stało się tak dlatego, że rytownicy stempli zaczęli używać punc dostarczanych przez wyspecjalizowanych rzemieślników. W archiwach mennicy filadelfijskiej zachowała się informacja, że w latach 1816-1824 punce literowe dostarczał do niej niejaki Henry Starr. Po nim dostawcą został Christian Gobrecht, który później został zatrudniony jako grawer w mennicy. Jak widać, rytownicy stempli mogli tworzyć własne punce, ale też moglli je kupować jeśli były łatwo dostępne gdzie indziej. Takim źródłem punc stały się warsztaty produkującymi czcionki drukarskie. Do wyrobu czcionek drukarskich, dla zapewnienia jednakowego wyglądu liter stosowano matryce. Nic nie stało na przeszkodzie by używać takich matryc do wyrobu punc menniczych. 
  
    Przełom nastąpił na początku XX wieku. W roku 1905 maszyny Janviera kupiły mennice w Paryżu i Londynie. W roku 1906 Janvier trafił do Filadelfii. Do roku 1921 na całym świecie sprzedano 120 tych maszyn redukcyjnych. 

    Punce pozostały w mennicach ale ich użycie zostało drastycznie ograniczone. Podstawowym ich zastosowaniem stało się umieszczanie znaków mennicy na matrycach do stempli. Ostatnimi monetami bitymi w mennicy w Warszawie, na których można zaobserwować różne położenia znaku mennicy świadczące o stosowaniu puncy są dwugroszówki z roku 2009. 
    Dziś cały proces tworzenia stempli menniczych został skomputeryzowany i zautomatyzowany. Rolę rytowników przejęły maszyny CNC. Punce leżą w magazynach ale nadal można ich użyć. Nawet jeśli mają sto i więcej lat.

wtorek, 26 listopada 2024

Cafe-Cristal i Józef Szuberla

Mam nową starą monetę!

Żadnej luki w zbiorze nie załatałem, ale przypadkiem trafiłem na interesujący krążek, który udało mi się kupić. Piękny nie jest ale motto bloga do czegoś zobowiązuje. 

Żeton kelnerski na 10 kopiejek z warszawskiego lokalu Cafe-Cristal.

Na awersie, orócz nominału umieszczono jeszcze nazwę lokalu i nazwisko właściciela. Nazwa lokalu, przynajmniej początkowo nie musiała wiele mówić warszawiakom ale nazwisko właściciela już tak. Józef Szuberla dał się już wcześniej poznać mieszkańcom stolicy z jak najlepszej strony. 
W tygodniku Świat, w ostatnim numerze z roku 1909 w dodatku ilustrowanym opublikowano reportaż, a właściwie panegiryk poświęcony Józefowi Szuberli i prowadzonemu przez niego lokalowi "Bar-Express". Krótka próbka stylu.
Józef Szuberla nie był warszawiakiem. Urodził się w Żołyni pod Rzeszowem. Jako dwunastolatek trafił do Krakowa gdzie początkowo był praktykantem w handlu kolonialnym, czyli czymś w rodzaju delikatesów. 
Właśnie sobie uświadomiłem, że pewnie znaczna część, jeśli nie większość czytelników mojego bloga może nie mieć pojęcia, cóż to takiego te delikatesy. Pomocna Wikipedia wyjaśnia:
Delikatesy (z fr. délicatesse lub niem. Delikatesse) – wykwintne, niecodzienne, wyszukane artykuły spożywcze, dawniej często sprowadzane z kolonii. Niektóre występują tylko lokalnie, na przykład fugu w Japonii lub escamoles w Meksyku. Słowo to ma kilka synonimów, o takim samym lub zbliżonym znaczeniu: specjały, frykasy, delicje, rarytasy, przysmaki, smakołyki. Delikatesami nazywa się także sklepy z takimi towarami.
Młody Szuberla praktykował w takich sklepach, w końcu trafił do  Antoniego Hawełki, który na tyłach sklepu przy Rynku Głównym prowadził też "lokal śniadankowy". Musiał się wyjątkowo dobrze sprawiać, bo po kilkunastu latach, a więc jeszcze przed trzydziestką, został wysłany do Warszawy z misją stworzenia tam lokalu "a la Hawełka". Z zadania wywiązał się znakomicie i zachęcony sukcesem zdecydował się na przejście "na swoje". 
Józef Szuberla na zdjęciu z roku 1909.

To też mu się udało. Założony przez niego bar "Pod setką" przy Marszałkowskiej prosperował świetnie, podobno głównie za sprawą klientów poprzedniego lokalu. To ściągnęło kłopoty na młodego rtestauratora, który jednak nie poddał się i wkrótce stał się właścicielem nowego lokalu.  
W trzech warszawskich lokalach zarządzanych przez Józefa Szuberlę pracowało w sumie około czterystu osób. 
"Świat" kończy reportaż zapowiedzią przyszłych wydarzeń. 
Na efekty trzeba było czekać prawie trzy lata. Już w lutym roku 1912 działał na rogu Jerozolimskiej i Brackiej nowy lokal Szuberli - Cafe-Cristal. 19 lipca 1912 roku w dodatku przemysłowym do tygodnika Świat opublikowano kolejny, ewidentnie reklamowy tekst pochwalny. 
Niestety poszukiania "Wiener Volksblatt" spełzły na niczym. Nawet w najlepszym austriackim archiwum czasopism śladu nie ma po takim periodyku.

Lokal reklamował się w prasie dość skromnymi inseratami 
ale wyglądał rzeczywiście świetnie. 
Z tego właśnie lokalu pochodzi mój nowy nabytek. 

Żeton kelnerski, cóż to takiego? Żetony takie ułatwiały rozliczenia między kelnerami i bufetem, rzadziej z kuchnią. Rozpoczynając pracę kelnerzy pobierali żetony, którymi w ciągu dnia "płacili" bufetowi za trunki zamawiane przez klientów. Sami brali od klienta gotówkę. Kończąc dniówkę oddawali do kasy gotówkę w kwocie odpowiadającej ilości wypłaconych buferowi żetonów pozostawiając sobie nadwyżki wynikające z napiwków. 
Szuberla wprowadził żetony kelnerskie w swoim nowym lokalu najpewniej wzorując się na systemie, który poznał w Krakowie u Hawełki. 
Na krakowskich żetonach zamiast nominałów widzimy skróty: DJ i PorM, zapewne "Duże Jasne" i "Porter Mały". 
Jak widać nie są to numizmaty osiągające wysokie ceny, nawet na naszym szalonym rynku.

Kariera i dobra passa Józefa Szuberli skończyły się w czasach wojny. Po roku 1918 pracował w niewielkiej restauracji na tyłach wędliniarni Jana Jabłońskiego na Marszałkowskiej 42 niedaleko skrzyżowania z Koszykową. Szuberla obsługiwał bufet i przygotowywał wielopiętrowe kanapki, których pomysł przywiózł od Hawełki. 
Według relacji bywalców warszawskich lokali, Szuberla niestety popadł w alkoholizm i w niepodległej Polsce nie odniósł już żadnych sukcesów. Zmarł w wieku 58 lat pod koniec maja 1930 r. 


sobota, 16 listopada 2024

Czas prezentów

Nieuchronnie nadciąga moment, kiedy trzeba będzie decydować, co kupić na Mikołaja i pod choinkę. 

Mam propozycję dla poszukujących czegoś, co po pierwsze może sprawić radość dziecku i po drugie może spowodować, że wychowamy kontynuatora/kontynuatorkę naszej pasji. 

100 monet, głównie Europa ale nie tylko, za jedyne 25 złotych plus koszty wysyłki. Preferuję sprzedaż przez OLX ze względu na bezpieczny i sprawny system dostawy i przekazu płatności. 
Podobnych zestawów mogę przygotować więcej. 

Zainteresowani?

wtorek, 12 listopada 2024

Jubileuszowe, dwudzieste piąte Toruńskie Warsztaty Numizmatyki Antycznej

 Wczoraj zapomniałem, a nie powinienem. 

Za kilka dni, 15 i 16 listopada 2024 Toruńskie Warsztaty Numizmatyki Antycznej ponownie zagoszczą w Krakowie, w Instytucie Archeologii UJ oraz w Muzeum Archeologicznym. Niestety, tym razem nie będę mógł wziąć udziału.

Program: 

15 listopada: od godziny 9.30 do 18.00

  • - od 9.30 do 14.00 – praktyczne zajęcia w Laboratorium Archeometalurgii i Konserwacji Zabytków (Uwaga! Obowiązuje podział na kilkuosobowe grup). Spotkanie uczestników pod Instytutem Archeologii na Gołębiej 11 po czym przejście o 9.30 do Laboratorium Archeometalurgii i Konserwacji Zabytków na  Grodzką 52 - wejście przez Collegium Broscianum.
    - tych zajęć bardzo żałuję.
  • - 14.00 – 15.00: przerwa obiadowa
  • -  David Wigg-Wolf, „Celtic Coins and Artificial Intelligence or How to Analyse a Hoard of 70,000 Coins?” – 1 godz. wykładu + 15 min. dyskusji
    - to też powinno być ciekawe; kolejna dziedzina, w której sztuczna inteligencja ma szansę wspomóc, a może w jakiejś części nawet zastąpić człowieka.
  • - Jarosław Bodzek, Wojciech Ostrowski, Łukasz Wilk, Barbara Zając, „RTI w badaniach numizmatycznych – założenia i praktyczna realizacja” – 45 min. prezentacji + 45 praktycznych warsztatów
    - RTI to metoda pseudo-trójwymiarowej wizualizacji obiektów. Ciekawy artykuł na ten temat: https://muzealnictworocznik.com/api/files/view/408614.pdf

16 listopada: od godz. 10.00 do 18.15, między modułami obiad - od 14.00 do 15.00:

  • - 10.00 – 11.00: zwiedzanie wystawy stałej w Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego przy ul. J. Piłsudskiego 12 
    - choćby to była trzydziesta wizyta u Czapskich, to na pewno będzie okazja zauważyć coś nowego, na co wcześniej nie zwracało się uwagi. Sprawdzę to przy następnym pobycie w Krakowie. 
  • - 11.00 do 11.30 przerwa kawowa
  • - Wioletta Pazowska, „Znaleziska monety celtyckich na ziemiach polskich” – 1 godz. wykładu + 15 min. dyskusji 
  • - Karol Nawrot, „Monety antyczne w kolekcji Muzeum Archeologicznego w Krakowie” – 30 godz. wykładu + 30 min. dyskusji
  • - Tomasz Speier, „Późnoantyczne sztabki. Półprodukt kruszcowy czy ‘pieniądz’ XXL?” -  45 min. wykładu + 15 min. dyskusji
  • -  Emil Malewicz, „Zastosowanie analiz pXRF w badaniach wczesnobizantyńskiego mennictwa brązowego: możliwości i ograniczenia” – 30 min. wykładu + 15 min. dyskusji 
    -  Fluorescencja rentgenowska – pXRF - analiza fluorescencji (wtórnej emisji promieniowania rentgenowskiego) materiału wzbudzonego za pomoc promieniowania rentgenowskiego. Bardzo jestem ciekaw, czy udało się "zajrzeć" głębiej w monety, czy nadal wyniki dotyczą tylko bardzo cieniutkiej warstwy powierzchniowej, czyli najczęściej patyny.
    Polecam lekturę: Julio del Hoyo-Meléndez , Paweł Świt, Marta Matosz, Mateusz Woźniak, Anna Klisińska-Kopacz, Łukasz Bratasz, Nuclear Instruments and Methods in Physics Research B, „Micro-XRF analysis of silver coins from medieval Poland”, 2015, 349, s. 6-16.
  • - Vanity Fair / Targowisko próżności – subiektywna prezentacja ulubionych monet kolekcjonerów – moduł prowadzi Bartosz Awianowicz – 1,5 godz.
P.S.

Średnia miesięczna rośnie :-)



poniedziałek, 11 listopada 2024

W pogoni za miesięczną średnią.

 Niedawny komentarz wiernego czytelnika:

do sredniej miesiecznej ( 2 ) w skali roku brakuje jeszcze 3 postöw. A i to wynik tylko przecietny. Mysle ze 3 jako srednia byloby o wiele atrakcyjniejsza.

Kiedyś myślałem nawet o średniej - 1 post na tydzień. Bywały (krótkie) okresy, kiedy się udawało. Może znów będą...

Na razie jest tak, że o nowych nabytkach nie piszę, bo ich nie ma. Wyjaśnienie mojego braku sukcesów w tym względzie znalazłem w opisie pierwszej aukcji imiennej Wójcickiego, na której będzie sprzedawany zbiór banknotów. 

Ostatnie lata budowy zbioru przypadły na początki aukcji numizmatycznych na platformie Onebid, ale dynamiczny wzrost cen obserwowany na przestrzeni ostatnich lat spowodował, że uzupełnianie braków stało się coraz trudniejszym wyzwaniem w aspekcie finansowym.

Otóż to, rozwijanie zbioru, uzupełnianie braków to bardzo poważne wyzwanie przy dzisiejszych cenach rynkowych ale nadziei nie tracę. Próbuję i może w końcu będzie się można czymś pochwalić. Choć może się okazać, że nie, bo nie mogę się przyzwyczaić, że na monetę, którą jeszcze dwa lata temu można było kupić na giełdach i aukcjach internetowych za kilkanaście złotych trzeba dziś przeznaczyć stówkę.

Tej monety nie kupię, choć interesująca. Czekam na bardziej ewidentną przeróbkę, która ograniczy się tylko do zera.

Interesująca nie dla rzadkości ani tym bardziej dla stanu zachowania. Nie wiem co spowodowało, że stosunkowo często spotyka się dziesięciogroszówki z tego okresu z wydrapywanym zerem. 

Nie próbowałem też kupić tej monety. 
Niklowa próba z mennicy braci Huguenin, z wklęsłym ich znakiem HF nabitym puncą na rewersie. Widoczne uszkodzenia mają być "oryginalnym unieważnieniem". Może są, a może nie. Unieważnione monety, które mam i które widziałem są bardziej zmasakrowane. 
Pięćdziesięciogroszówka poszła po cenie wywoławczej, czyli bez walki. Moim zdaniem na kupno tego typu monety można się zdecydować tylko, gdy oferuje się ją z niepodważalną dokumentacją proweniencji.

Teraz przestroga. Na Amazonie i nie tylko coraz częściej pojawiają się publikacje dla kolekcjonerów - poradniki, dzięki którym podobno można zyskać przewagę nad innymi zbieraczami. W końcu "W NUMIZMATYCE WIDZISZ TYLE ILE WIESZ". Problem w tym, że to nie są rzetelne poradniki pisane przez doświadczonych znawców, tylko "dzieła" tzw. sztucznej inteligencji. Na przykład taki poradnik dla amatorów nieustająco modnych destruktów. 
Nie dajcie się nabierać. Przed kupnem tego typu wydawnictw koniecznie przeczytajcie opinie, zwłaszcza te negatywne. O tej książeczce napisano tak:
Misleading, Incorrect, and Plagiarized information - 350 photos is incorrect, only 132 eBay auctions
Reviewed in the United States on January 30, 2024
Verified Purchase
This book is not factual - It is not accurate and full of misinformation. No factual accuracy. Totally inaccurate. Inaccuracy on almost every page.
The claim of 350 photos is misleading. There are only 132 eBay listings as valuable error coins listed. I counted over 90 mistakes in this book. This book is written by taking parts of writings and all of the photos from the internet, some of which is not correct.
How can a book like this be a best seller? What are your credentials? If I could use my credentials to get this book removed, I would.
Do not use this book to determine what error coins are. Many of cut and pastes from eBay are incorrectly listed as errors. Of the many I have listed four below and stopped after the Nickels. Some of the photos are bad, so actually validating is impossible.
There is a photo and an error listing for a 2002-D Lincoln cent closed AM - This is not an error, but a standard business strike - 2nd closed is not correct wording, it is close AM
There is another 2002-D Lincoln cent listed as struck through grease - It is not anything, but a circulated coin and millions of coins appear like this.
2017-P Lincoln cent listed as struck through grease is incorrect.
2001-P Jefferson nickel missing cladding - What does this mean? This Jefferson nickel is made of a mixed alloy, there is no layering
2004-P Jefferson nickel listed as a retained cud - This is not a retained cud; it is a die crack.
He uses "double die" which is not correct - it is doubled die
Glossary - Some of the definitions are incorrect and others are misleading. Below is just a few.
Brass - Incorrectly states pennies are made from brass
Flan - Although a "flan" is a metal disk, this is not an American term for planchet.
Fair - A coin in pretty rough condition, not very valuable. There are some coins in fair condition that are very valuable. What defines "pretty rough condition"
The concepts of this book were taken from other books written by authentic numismatic writers. It is a partial copy reworded of all the areas in other books without any quotes.
These books that spread false information are not good for advancing the collecting community.
Z równym dystansem podchodzić należy do filmików na YouTube. Na przykład to "arcydzieło ". 

Film rzekomo opowiada historię Dona Lutza i jego brązowej jednocentówki z 1943 roku. Tekst jest sensowny, ale obrazy są mieszanką faktów i totalnych bzdur (w większości). To musiało zostać wygenerowane przez sztuczną inteligencję. To niestety masowo produkowana bzdura.


Nie znaczy to, że AI kolekcjonerom nie pomaga, bo całkiem sprawnie radzi sobie z identyfikacją egzotycznych monet. 

Coraz lepiej radzi sobie też z oceną stanu zachowania. Na razie monet z USA ale wszystko przed nami. W tym zakresie sytuacja poprawiła się radykalnie w momencie, w którym AI zacząła akceptować filmy a nie tylko statyczne zdjęcia obiektów do oceny. Wiemy, jak ważne jest oglądanie monet pod różnymi kątami i w różnym oświetleniu. Google właśnie zaktualizowało Gemini 1.5 Pro do obsługi wideo. Może teraz analizować tysiące klatek zamiast tylko kilku obrazów. To już zmieniło zasady gry. Krótko mówiąc, sztuczna inteligencja jest już tylko o dwa kroki od przewyższenia ludzkich ocen. Następnym krokiem będzie zdolność sztucznej inteligencji do analizowania transmisji wideo na żywo. AI będzie w stanie analizować monety w czasie rzeczywistym podobnie jak człowiek. Dynamicznie obracać monetę, aby zobaczyć ją pod różnymi kątami i w różnym oświetleniu. Obracanie monetą i zmiany oświetlenia też można zautomatyzować! 
AI, w odróżnieniu od człowieka może:
  • dostosować się do każdych warunków oświetleniowych,
  • szybko przełączać obiektyw na przykład z 2x na 20x, aby sprawdzić określone miejsca,
  • przełączać się na różne tryby podglądu, w tym LiDAR do skanowania 3D,
i na tym nie koniec. 
W pewnym momencie zamiast mówić „sztuczna inteligencja może teraz naśladować gradera” będzie oczywiste, że „sztuczna inteligencja jest lepszym graderem od człowieka”.
Gdybym był profesjonalnym graderem już myślałbym o jakimś nowym zajęciu.

wtorek, 15 października 2024

Wszystko już było...

... rzekł Ben Akiba, a gdy nie było, śniło się chyba; trzeźwi, urżnięci - i rak, i ryba, a świat się w kółko kręci...

I jak należałoby przypuszczać, to nie rabin Akiba ben Josef wykoncypował, że nie ma nic nowego pod słońcem. Przecież to samo stwierdzenie znajdziemy w księdze Koheleta wcześniejszej o lekko licząc trzy wieki.

I stąd chyba jakieś takie zniechęcenie, jakie u siebie zauważam bo sami zobaczcie.

Mam w folderze "Do roboty", podfolder "Blog", do którego ładuję wszystko, na co się natykam w sieci i nie w sieci, a co wydaje mi się materiałem do przyszłych wpisów na blogu.

Zapisałem niedawno zdjęcia takiej monety.


Żaden to rarytas, ale trudno nie zwrócić uwagi na znaczek pod cyfrą nominału. I już się zacząłem zastanawiać, co i jak o tym napisać, kiedy sobie przypomniałem - Fenig, czy halerz?

Mam ostatnio problemy z dodawaniem nowych starych monet do kolekcji. Wypatrzyłem na Allegro ładną trzykrucierzówkę Zygmunta III z roku 1617. Tego rocznika jeszcze nie mam. Sprawdziłem na OneBid archiwalne notowania nieogradowanych egzemplarzy.
Notowania z końcówki ubiegłego roku, więc do średniej ceny (264+309+428+354)/4 = 338,75 dołożyłem dwie setki i ustawiłem limit w snajperze. Jeżeli pomyślicie, że te dwie setki to mało, to weźcie proszę pod uwagę, że pokazane ceny zawierają opłaty aukcyjne, które nie są małe.

I co? Nico...
Pomyślałem, że ponarzekam na blogu na te cenowe szaleństwa, przygotowałem obrazki i... przypomniałem sobie, że już trzynaście lat temu (Pornografia) tłumaczyłem sobie i Wam, że na pytania, które się w takich przypadkach pojawiają: "dla kogo taka aukcja?", "kogo na to stać?", odpowiedziałem krótko i zwięźle: Są ludzie, których stać na takie monety. Tak było, jest i będzie. A i później zdarzało mi się marudzić na abstrakcyjnie wysokie ceny osiągane na aukcjach przez niekoniecznie wyjątkowe monety.

Wszystko już było...

I dlatego, zabrałem się na nowo za miedziaki Augusta III. A żeby było jednak trochę inaczej, wymyśliłem sobie, że tym razem będzie po angielsku. Marketingowo lepszym wyborem byłby język niemiecki ale z tym sobie nie poradzę nawet po zaprzęgnięciu do pracy wszystkich możliwych komputerowych tłumaczy. Siedzę więc przed monitorem, poprawiam, uzupełniam, tłumaczę i co kilka stron, a czasem nawet kilka razy na jednej stronie powtarzam sobie znaleziony kiedyś cytat: 
Published and true are not synonyms. Cytat z pracy "Scientific Utopia:  II. Restructuring Incentives and Practices to Promote Truth Over Publishability - Brian A. Nosek, Jeffrey R. Spies, Matt Motyl, 2012". Tekst odnosi się do odwiecznego problemu badań naukowych - warunkiem uznania wyników badań za poprawne i rzetelne jest ich odtwarzalność. W skrócie mówiąc, doświadczenia należy powtarzać, bo jak mawiają przy różnych okazjach zawsze (?) rzetelni i dokładni Niemcy - einmal ist keinmal. Tylko, czy w przypadku numizmatyki można mówić o jakichś doświadczeniach? Monety ważymy i mierzymy. Tu z powtarzalnością problemu nie ma. Problem może być z dokładnością użytych przyrządów. Od niedawna mamy możliwość bezinwazyjnego badania metali, z których wykonano monety i tu problemy z powtarzalnością wyników są codziennością bo używane w tym celu aparaty nie dość, że mogą wykorzystywać różne zjawiska fizyczne i mają różną dokładność, to na dodatek wyniki pomiarów bywają zaburzane zanieczyszczeniami obecnymi na monetach. 
To co zwykliśmy nazywać badaniami numizmatycznymi, to praca z archiwaliami i porównawcze analizy stylu i kompozycji rysunku monet. Numizmatycy-badacze stosują metody naukowe... 
Zaraz, zaraz, przecież o tym już też pisałem - Numizmatyka - nauka, czy nie nauka?
Nauka, czy nie nauka, twórcy numizmatycznych publikacji powinni sobie powiesić gdzieś w widocznym miejscu, wydrukowany wielkimi literami ten cytat: 

Published and true are not synonyms
Opublikowane i prawdziwe nie są synonimami

Zanim coś zacytuję, trzy razy sprawdzam - czy mój poprzednik cytował, czy sam wymyślił, jeśli sam wymyślił, to na jakiej podstawie, jeśli cytował, to czy podał źródło, jeśli podał, to czy nie pomylił autora, tytułu, numeru strony itd, itp. 

Wszystko już było. O problemach z bezkrytycznym cytowaniem też pisałem, i to nie raz: 

piątek, 20 września 2024

W odwiedziny do ulubionego stoika.

 O kogo chodzi? Oczywiście o tego jegomościa. 

A o jakim miejscu będzie mowa? 
O Caruntum, które było bazą operacyjną Marka Aureliusza podczas wojen z Markomanami w latach siedemdziesiątych II wieku n.e. Tam podobno powstała księga druga Rozmyślań.

Carnuntum – początkowo obóz wojskowy nad Dunajem założony na miejscu osady celtyckiej,  stopniowo rozbudowywane, zostało w II wieku stolicą Górnej Panonii (Pannonia Superior). Pierwsze wzmianki z roku 6 n.e. dotyczą wyprawy Tyberiusza (jeszcze nie cesarza) przeciw Markomanom. Obóz, początkowo z drewniano-ziemnymi umocnieniami, rozwinął się w połowie wieku pierwszego. Początkowo stacjonował tam legion X (Legio X Gemina), później legion XV (Legio XV Apollinaris). Za czasów Trajana do obozu przeniesiono legion XIV (Legio XIIII Gemina Martia Victrix). Przy rozrastającym się obozie obozie wyrosła duża osada cywilna, którą cesarz Hadrian podniósł do rangi municypium (Municipium Aelium Carnuntum). W roku 194 Septymiusz Sewer połączył obóz i osadę cywilną i nadał jej tytuł kolonii (Colonia Septimia Aurelia Antoniniana Carnuntum). W tym czasie Caruntum miało już około 50 tysięcy mieszkańców. Było ważnym punktem na granicy cesarstwa i na szlakach handlowych.
Na tyle ważnym, że w roku 308 odbyło się tu historyczne spotkanie cesarza Dioklecjana i jego  współcesarzy Maksymiana i Galeriusza. Próbowano rozwiązać rosnące napięcia w Tetrarchii. Bezskutecznie. Galeriusz mianował Licyniusza augustem w miejsce Waleriusza Sewera (zginął z rąk uzurpatora Maksencjusza). Nakazał Maksymianowi, który próbował powrócić do władzy, by ustąpił na stałe. Mieszkańcy Carnuntum na próżno błagali Dioklecjana by samodzielnie przejął władzę w cesarstwie. 
Później było już tylko gorzej - ataki ludów z północy, kolejni uzurpatorzy...
Stolicę przeniesiono do niedalekiej Vindobony (dzisiejszy Wiedeń). Próby Walentyniana I by przywrócić znaczenia miastu spełzły na niczym. Miasto opuszczone przez ludność cywilną zniszczyli Markomanowie (rok 395). 

Tyle wstępu. Przygotowując wakacyjny wyjazd zaplanowałem wizytę w Petronell-Caruntum. Zatrzymaliśmy się w niedalekim Marchegg. Miejscu nie tak ważnym i ciekawym, ale też godnym polecenia. Pałac, park z pięknymi drzewami, kolonia bocianów, mnóstwo ścieżek rowerowych. 

Marchegg, 350-letni platan z pniem o obwodzie 14 metrów.

Pora na Caruntum. Najpierw oczywiście bilety i folder pomocny przy zwiedzaniu. 

Całość kompleksu Caruntum w czasach świetności wyglądała tak. 

Zwiedzanie rozpoczęłiśmy od miasta cywilnego. Po przejściu przez niewielką wystawę z multimedialnym wprowadzeniem wychodzimy na zalane słońcem miasto...

Na maleńkiej części rzymskiego cywilnego miasta zrekonstruowano kilka budynków: dom handlarza oliwą, dom Lucjusza - bogatego mieszkańca miasta, luksusowe rezydencje - Domus Quarta i Villa Urbana, termy i sąsiadującą z nimi noclegownię. Grube kamienne mury i wiatr od Dunaju powodowały, że mimo przeszło 30 stopni w cieniu, nie było źle. Pomagały też termosy z chłodną wodą. 
Odbudowana część miasta to po prostu skansen, ale inny niż te do których przyzwyczailiśmy się w Polsce. W Caruntum oryginalne są tylko niektóre kamienne podłogi i odsłonięte fundamenty budynków. Reszta - mury, dachy i wyposażenie to rekonstrukcje. Wszystkiego można dotknąć, można sprawdzić, jak leżało się na łożach w wypoczywalni przy termach, można wchłaniać zapachy ziół w kuchni. Rewelacja.



Po jakichś dwu/trzech godzinach wsiedliśmy do nagrzanego słońcem samochodu, klima na max i po paru minutach zatrzymaliśmy się na parkingu przy amfiteatrze miasta wojskowego. 
Kiedyś mogło w nim zasiadać do ośmiu tysięcy widzów! Dziś ruiny nie wyglądają okazale, ale odrobina wyobraźni i szczęścia (nie ma przypadków, panie doktorze)... 
Żar lał się z nieba, a tam grupa rekonstruktorów ćwiczyła przed pokazami walk gladiatorów. Wystarczyło tylko wyobrazić sobie, że to nie topole tylko cyprysy. No, gdyby jeszcze nie było tych masztów linii energetycznej.

Znów do samochodu, jeszcze kilka minut i kolejny parking. Za nami muzeum i pomnik jego fundatora. 
Znacie te wąsy i bokobrody. Nie do pomylenia.
W środku muzeum, cuda. Tym razem nie rekonstrukcje, tylko oryginały z wykopalisk prowadzonych w Caruntum od końca XIX wieku. Fantastyczne szkło. 
Niezliczone fibule, niektóre o nieoczywistych kształtach. 
Biżuteria, przedmioty codziennego użytku, przyrządy medyczne...
Oczywiście są i monety. Niestety sposób prezentacji mało przyjazny dla zwiedzających - wszystko w dużych gablotach za szkłem odbijającym otoczenie jak lustro. Źle się tam fotografuje. I przy monetach ten sam system opisu jaki widać na zdjęciach ze szkłem i fibulami - malutkie numerki i opis do nich umieszczony na dole gabloty. 
Imponująca gablota ze złotem. Tu na potrzeby bloga zadziałał GIMP.
Oczywiście nie mogło zabraknąć monet Regaliana

I tak zeszły nam kolejne godziny. Na szczęście w tym, w sumie niewielkim ale bogatym w eksponaty muzeum była klimatyzacja. W powrotnej drodze na nocleg w Marchegg przystanek na obiad, wieczorem kilka kilometrów na rowerach dookoła miasteczka i w końcu świetne, zimne piwo. Bardzo udany dzień. 

A teraz jeszcze o czymś, co nas zaskoczyło. Zauważyliście cenę biletu? 22 euro za dwie osoby to niewiele w porównaniu z cenami biletów w wielu polskich muzeach. A bilety pozwalały na wstęp nie tylko do skansenu ale i do amfiteatru i do muzeum w Bad Deutsch Altenburg. I wisienka na torcie - bezpłatne parkingi przy wszystkich trzech obiektach. 

Niewykluczone, że jeszcze kiedyś powtórzymy pobyt w Marchegg. Tymbardziej, że powrotny bilet na pociąg do Wiednia (około godziny w jedną stronę) kosztuje niecałe 35 euro (dwoje seniorów po 60-tce). Świetna alternatywa wyjazdu samochodem - odpadają koszty parkingów i czas na poszukiwanie wolnych miejsc. 
Do Bratysławy też blisko, tylko 35 kilometrów, ale w tym przypadku lepiej wybrać samochód. 
Moim zdaniem to niezły pomysł na tygodniowy wyjazd. 
Najlepiej posezonowy, bo bez tłumów turystów, bez upałów i pewnie taniej.