Google Website Translator Gadget

środa, 17 kwietnia 2024

S.53.H.V czy S.53.F.V ?

Od trzech lat stopniowo porządkuję zbiór. Pozbywam się ostatecznie monet nie pasujących do głównego tematu zbioru, czyli wszystkiego, co nie było lub nie jest polską monetą obiegową. Pozbywam się też większości dubletów i przy tej okazji przydarzyła mi się niespodzianka. Między miedziakami Augusta III które pozostały po pracy nad katalogiem znalazłem to: 

Szeląg słabo zachowany, ale czytelny. No, prawie czytelny. Pierwszy odruch - jak ja to mogłem przegapić?! O co chodzi? 

W moim katalogu ważną rolę pełni tabela, w której zebrałem warianty szelągów - notowanych, istniejących, potencjalnie istniejących itp. 

Szelągi S.53.H.V są w niej zaznaczone kreską oznaczającą, że ani nie ma ich w literaturze ani nie udało mi się takiej monety znaleźć. Dlaczego więc, monetę na pierwszy rzut oka wyglądająca na nienotowaną odmianę S.53.H.V odłożyłem do dubletów? Skan kluczowego fragmentu w najwyższej osiąganej przez mój sprzęt rozdzielczości wygląda tak   

Czy to przypadkiem nie jest F?
Oczywiście, że to F. Tylko, jak widać na skanach, moneta jest słabo zachowana. Dobrze wybita, prawie całkowicie czytelna, ale "prawie całkowicie" to nie "całkowicie". Na dodatek pokryta jest nie tyle patyną, co brudem i korozją charakterystyczną dla miedzianych monet znalezionych na polach uprawnych. Próby usunięcia takich zanieczyszczeń zwykle prowadzą do zaniku znacznej części rysunku, który utrwalają tylko produkty korozji. Te same produkty korozji mogą też "dodawać" szczegóły - kropki, pióra w skrzydłach, dodatkowe kreseczki w literach. Elementy tak zachowanych monet można różnie odczytywać przy różnym oświetleniu. Inaczej widzą je osoby doświadczone, które wcześniej miały w rękach dziesiątki albo i setki podobnych egzemplarzy, a inaczej ktoś, kto wcześniej nie miał z nimi do czynienia. Przypuszczam, że ktoś specjalizujący się w monetach antyczntch mógłby zasugerować, że to nie H ani F tylko po prostu A, bo 
Follis Constansa, WCN e-aukcja 612, lot 391855

Jak widać, nie zawsze przewagę mają ci doświadczeni. Zagrożeniem jest "wishful thinking" czyli myślenie życzeniowe albo chciejstwo, jak pisał Wańkowicz. Dlatego takie wątpliwe rarytasy zawsze konsultuję ze znajomymi numizmatycznymi laikami. Im chciejstwo nie grozi. 

I co z tego wynika, po co ten wpis?
W marcu napisałem co myślę o granicach szczegółowości katalogów numizmatycznych. Dzisiejszym wpisem chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. 
Fajnie jest odkryć coś nowego, fajnie jest mieć rzadką monetę, której inni nie mają, którą można opisać kapitalikami "NIENOTOWANA", "SUPER RZADKA ODMIANA". Fajnie jest pochwalić się "w moim nowym katalogu odnotowałem xxx odmian, a w poprzednim wydaniu było ich zaledwie x". Tylko czy to na pewno taki rarytas, czy każda z tych nowych odmian (właściwiej byłoby napisać wariantów, bo zwykle wyróżnikiem jest jakiś minimalny szczegół) jest nią w rzeczywistości?

Odkrycie będzie prawdziwym odkryciem tylko wtedy, gdy stan monety będzie na tyle dobry, że nikt nie będzie mógł powiedzieć "ja tego nie widzę" albo "to przecież nie H tylko F". Ani laik, ani doświadczony kolekcjoner!

piątek, 5 kwietnia 2024

Monety, magnesy, fizyka.

Czy tego chcemy, czy nie, czy w szkole fizyka była naszym koszmarem, czy ulubionym przedmiotem, my, kolekcjonerzy monet korzystamy z niej codziennie. Zaczynając od banalnej lupy 

przez suwmiarkę 
na wadze kończąc; cyfrowej 
albo analogowej 
Lubię to brzydactwo kupione kiedyś na targu "od ruskich". Nie mam pewności, który pomiar jest prawdziwy - analogowe 2,90 g czy cyfrowe 3,01 g. 
Z wszystkich tych przyrządów korzystam, gdy włączam nowe monety do zbioru. Po pierwsze, aby wprowadzić dane do katalogu zbioru, po drugie, kiedy chcę się upewnić, czy moneta jest oryginalna, czy fałszywa.

Internet podsunął mi jeszcze jedno narzędzie pomagające w tej drugiej sprawie - Magnetic Slide, czyli po naszemu ślizgacz magnetyczny albo lepiej magnetyczna zjeżdżalnia. Konstrukcja jest prosta, jak budowa cepa. Na deseczce mocuje się pasek złożony z magnesów neodymowych i przyrząd jest gotowy. Ja wybrałem takie: 
Jak to działa? Całkiem dobrze.
Powierzchnię paska magnesów zakleiłem taśmą malarską, żeby monety zgrzytały po metalu. Bohaterki filmiku to XIX-wieczne dziesięciogroszówki, jak wiadomo bite z bilonu, słabego srebra o próbie 0,194, czyli pięciokrotnie więcej miedzi, niż srebra. Powinny zsuwać się jednakowo szybko, a jednak różnica prędkości jest znaczna. Kolega, któremu pokazałem to doświadczenie zasugerował, że przyczyną może być różnica wagi monet. Oj, nie przykładał się do nauki fizyki. 
Z zasady zachowania energii łatwo wyprowadza się wzór na prędkość przedmiotu zsuwającego się bez tarcia po równi pochyłej. Tarcie oczywiście w realnym świecie występuje, ale w pokazanym przypadku można go nie brać pod uwagę. 
h to różnica wysokości, g przyspieszenie ziemskie. 

Jak widać masy w tym wzorze nie ma, więc prędkość od niej nie zależy. Wyjaśnienia przyczyny różnej prędkości monet na magnetycznej zjeżdżalni należy szukać nie w dynamice tylko w elektrotechnice.
Wokół silnych magnesów neodymowych istnieje stałe pole magnetyczne. Jego natężenie jest na tyle duże, że w wykonanej z metalu monecie, zsuwającej się po ścieżce z magnesów indukują się prądy wirowe. Prąd wirowy powoduje powstawanie indukowanego pola magnetycznego. Gdyby mój kolega bardziej uważał na fizyce, zapamiętałby prawo Lenza, zgodnie z którym prąd indukcyjny wzbudzony w metalu (przewodniku) pod wpływem ruchu w polu magnetycznym, ma zawsze taki kierunek, że indukowane pole magnetyczne przeciwdziała przyczynie która go wywołała. Krótko mówiąc, to indukowane pole magnetyczne hamuje ruch monety na równi. Im silniejsze pole, im większa przewodność właściwa metalu, albo im szybciej metal porusza się w polu magnetycznym, tym silniej indukują się prądy wirowe i tym większa jest siła hamująca. 

Dwie dziesięciogroszówki poruszały się w tym samym polu magnetycznym, obie miały tę samą prędkość początkową wynoszącą zero m/s. Przyczyną różnej ich prędkości na równi musi być różnica działającej na nie wielkości siły hamującej. To oznacza, że kluczową rolę odegrała przewodność właściwa. 

Srebro i miedź, teoretycznie główne składniki stopu, z którego wykonywano dziesięciogroszówki Królestwa Polskiego, mają dużą przewodność, co ułatwia powstawanie prądów wirowych i  "hamulca" - wtórnego pola magnetycznego. Wniosek z tego, że moneta szybko zsuwająca się po równi musi być z jakiegoś innego stopu. Czyli... tak, to falsyfikat. Paskudna chińska podróbka
 
Zauważcie, że gdyby falsyfikat wykonano z miedzi albo ze srebra, magnetyczna zjeżdżalnia nie zauważyłaby różnicy. W takich przypadkach mogą pomóc tylko trzy przyrządy pokazane na początku wpisu. I doświadczenie zdobyte podczas oglądania wielu, wielu monet.
Ale na giełdach i targach, zwałszcza przykupowaniu srebra inwestycyjnego, magnetic slide robi robotę. Duża i ciężka 50-frankówka "Herkules" jedzie po równi powoli i majestatycznie. 

Dostałem kiedyś kilka belgijskich "dukatów lokalnych". Podobno ze srebra próby 800. Nie widzę ich w żadnych katalogach ani na aukcjach. Nic o nich nie wiem poza tym, że test na zjeżdżalni przechodzą bezbłędnie. 
Zetknęliście się z takimi krążkami?


wtorek, 26 marca 2024

Papier czy ekran?

 Na Facebooku toczyła się niedawno ciekawa dyskusja na temat czasopism numizmatycznych. Zapoczątkował ją "Norbert Pasjonatort".

Konta tam nie mam, więc udziału w dyskusji wziąć nie mogłem, ale planowałem już wcześniej coś na podobny temat napisać. Pan norbert i jego dyskutanci rzecz przyśpieszyli. 

Zgadzam się z p. Norbertem, że biblioteka - książki, czasopisma, katalogi - to podstawa. Nie wyobrażam sobie, że obok biurka, na którym stoi komputer, mógłbym nie mieć półek z książkami i czasopismami. Fakt, mam ich teraz mniej, niż kilka lat temu, ale to nadal kilkadziesiąt pozycji (jeśli nie więcej). Większość to książki. Czasopism zostało niewiele. 

Dyskusja w zamyśle miała dotyczyć czasopism, ale jak to zwykle bywa, duża część głosów dotyczyła wszystkich publikacji numizmatycznych. Ja pozostanę przy czasopismach. 

Te, które widać na pokazanym wyżej obrazku, to czasopisma albo stricte naukowe, albo w znacznej części opracowaniom naukowym i badawczym poświęcone i takie wydawnictwa powinny pozostać w tradycyjnej formie, czyli na papierze, ale jeśli zasady ustalone przez wydawcę pozwalają na publikowanie cyfrowych wersji artykułów w sieci, to byłoby świetnie, gdyby jak największa część autorów na taki krok się decydowała. 

Nie ma natomiast w Polsce, w tej chwili drukowanego czasopisma, którego odbiorcą miałby być przeciętny kolekcjoner. Z jednym wyjątkiem - nadal ukazuje się w nakładzie 250 sztuk kwartalnik Grosz wydawany przez grupę pasjonatów. 


Biuletyn Numizmatyczny skręcił w stronę naukową, Przegląd Numizmatyczny zniknął. Coś pominąłem?

W wersji cyfrowej wydawane są Gdańskie Zeszyty Numizmatyczne (gdański oddział PTN). Można je bezpłatnie czytać i pobierać z sieci. Coś jeszcze?

Rolę czasopism dla kolekcjonerów przejęły grupy na Facebooku i kilka internetowych forów - największe to TPZN i MonetyForum

Nie wyobrażam sobie, bym miał w tej chwili wrócić do praktyki sprzed lat i regularnie kupować wszystkie numery jakiegoś czasopisma numizmatycznego wydawanego z myślą o kolekcjonerach. Po pierwsze dlatego, że szybko brakłoby mi miejsca na ich przechowywanie, po drugie dlatego, że jak pamiętam z przeszłości, teksty mnie interesujące pojawiały się nie w każdym numerze. Mógłbym oczywiście kupować tylko te numery, w których będzie coś mi potrzebnego, ale to zawsze będzie tylko kilka, kilkanaście stron, a nie całość, czasem całkiem spora. Prędzej, czy później i tak bym zeskanował to, co mi potrzebne i sprzedał wersję papierową. Lepiej więc, przynajmniej ja tak to widzę, poszukiwać wiadomości w sieci - na forach, na blogu, na FB w końcu. 

To, czego dawniej szukałem w drukowanych periodykach, dziś znajduję w sieci. W praktyce wygląda to tak, że po śniadaniu siadam przed monitorem, odpalam w przeglądarce "zestaw startowy" i sprawdzam, co nowego. To, co jak przewiduję może mi być potrzebne, zapisuję na dysku. Dłuższe teksty, np nowy numer GZN kopiuję na czytnik, żeby później spokojnie sobie wszystko przeczytać. Czego mi brakuje? Trochę ułatwiłby życie spis treści na stronie GZN, ale wieloletnia praktyka w korzystaniu z wyszukiwarek i z tym problemem sobie radzi. Z dostępem (biernym tylko) do treści na FB też, nawet na niektórych zamkniętych grupach. 

Kolekcjonerskie - nie tylko numizmatyczne - "wielkonakładowe" papierowe czasopisma już nie wrócą. Chyba, że zabraknie elektryczności. Tak na dłużej, nie na dni, tygodnie, tylko na lata, ale wtedy będziemy mieli inne problemy, niż zastanawianie się co lepsze, papier, czy ekran.


wtorek, 19 marca 2024

Szkoda, motyla noga!

 Trzy monety. Albo już nie monety.

Raczej już nie monety, choć tę środkową ktoś spróbował "zdebiżuteriować". Swoją drogą, pomysł wieszania na szyi wizerunku kondora do mnie nie przemawia. Ptaszek w locie ładny 
Kondor wielki / Shutterstock / Gus Martinie

ale kiedy sobie siedzi na skale, to już tak sympatycznie nie wygląda. 

© wollertz - Fotolia.com

Te trzy monety przyniósł mi znajomy do oceny/wceny. Gdzie i za ile kupił, nie wiem. Zajrzeliśmy do katalogów, do internetu, bo to nie mój obszar zainteresowań i na temat ewentualnej rzadkości i notowań niewiele mogłem powiedzieć. Podsumowanie mogło byś tylko jedno - szkoda, motyla noga!

Belgijska pięciofrankówka z 1853 roku wybita z okazji ślubu Leopolda, księcia Brabantu. Tańsza odmiana (z myślnikiem w dacie), ale i tak warta grzechu pod warunkiem, że nie przerobiona na broszę. 
Chilijskie peso z 1882 roku też nienajgorsze. 
Francuski Herkules z 1875 roku to w tym zestawie pozycja najsłabsza mimo, że to rzadsza wersja z małym znakiem mennicy. Na dodatek to szpetne uszko, krzywo dolutowane przez "szwagra - złotą rączkę". Ale i tak szkoda, bo to sreberko ma ponad sto sześćdziesiąt lat!

Jakoś łatwiej mi przeboleć coś takiego: 
Pospolite roczniki, pospolitej monety. Przynajmniej w tym przypadku. Nie wiem ile w tym prawdy, ale na giełdach staroci, jakoś tak na początku lat 80-tych krążyła opowieść o rzemieślniku, który znalazł gdzieś słoik z przedwojennymi pięciogroszówkami, które "posrebrzył", poprzewiercał i przerobił na podobne bransoletki. Nic by w tym specjalnego nie było, gdyby nie to, że w słoiku miały być dwa, czy trzy bankowe rulony z rocznikiem 1934. Taka opowiastka z katowickiego szaberplacu nad Rawą.

Też mam w zbiorze kilka monet, które kiedyś przerobiono na ozdoby. Większość po prostu z przebitymi otworkami, jak ten kondor, ale jedna ma eleganckie uszko zrobione ze srebrnej rurki. Jego umiejscowienie jednoznacznie wskazuje, którą stronę monety uznano za ważniejszą.


I jeszcze jeden obrazek z cyklu "szkoda, motyla noga". Co powiedział "poszukiwacz skarbów", gdy wykopał to "cacko" na kamienistym, jurajskim polu. Jak myślicie?



poniedziałek, 4 marca 2024

Numizmatyka - nauka, czy nie nauka?

Pod wpisem z 20 lutego 2024, pan "Anonimowy" odnosząc się do wykładu Marcina Żmudzina z X sesji "W numizmatyce widzisz tyle, ile wiesz" zorganizowanej przez Marciniak Dom Aukcyjny napisał, że "...stawianie jakiejkolwiek granicy w poszukiwaniu wiedzy jest błędem". Wykład poruszył nie tylko Anonimowego. Pan Dariusz Marzęta na swoim "Blogu numizmatycznym" wyjaśnił w jaki sposób pisząc swoje katalogi podchodził do kwestii TYP / ODMIANA / WARIANT. Pod notką na fanpejdżu (jest takie słowo?) na FB, zachęcającą do przeczytania tego wpisu na blogu wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja z udziałem innych autorów katalogów. Nie mogłem wziąć w niej udziału (brak konta na FB), więc swoje zdanie zaprezentuję tutaj.

Zanim to zrobię, kilka zdań na temat, który chodzi za mną od dłuższego czasu.

Wikipedia:

Numizmatyka (z gr. νομισματική) – nauka pomocnicza historii, zajmująca się badaniem monet, banknotów i innych znaków pieniężnych pod względem historycznym, estetycznym, a także technicznym. Słowo „numizmatyka” pochodzi od greckiego nomisma. Numizmatyka ma swoje początki w XIV wieku, rozwinęła się w okresie renesansu.

Główne zadania numizmatyki:

  • kolekcjonowanie i klasyfikowanie monet;
  • datowanie monet: bezwzględne; analiza znaków menniczych; połączona analiza ikonograficzna, metrologiczna i epigraficzna;
  • ustalanie kręgu użytkowników danych monet;
  • określanie dodatkowych funkcji monet;
  • wyjaśnianie i interpretacja faktów i procesów dziejowych.

Encyklopedia PWN:

Numizmatyka [gr. nómisma ‘moneta’], nauka historyczna badająca, opisująca i systematyzująca monety i inne formy pieniądza, rozpoznająca przyczyny i warunki ich powstania i użytkowania, a także przenoszone przez nie treści. Wśród nauk pomocniczych historii numizmatyka rozpoznaje monetę jako źródło historyczne;

W obu definicjach pojawia się słowo nauka. A co to takiego, ta nauka? 

Słownik języka polskiego PWN:

nauka

  1. ogół wiedzy ludzkiej ułożonej w system zagadnień; też: dyscyplina badawcza odnosząca się do pewnej dziedziny rzeczywistości
  2. zespół poglądów stanowiących usystematyzowaną całość i wchodzących w skład określonej dyscypliny badawczej
  3. uczenie się lub uczenie kogoś
  4. pouczenie, wskazówka
  5. kazanie kościelne

"Ogół wiedzy ludzkiej..." To jest ten moment, w którym odzywają się moje wątpliwości. Czy każda wiedza, albo inaczej, czy każda dziedzina wiedzy zasługuje na to by nazywać ją nauką? Niektórzy z wykładowców, z którymi miałem zajęcia na studiach, twierdzili, że na miano nauki zasługują tylko te dziedziny wiedzy, które wyjaśniają zasady funkcjonowania świata. Dziedziny, dzięki którym poznajemy zasady rządzące światem materialnym, od cząstek elementarnych, przez to co żyje, aż do galaktyk i wszechświata. Inaczej mówiąc, nauka ma wyjaśniać jak i dlaczego rzeczy się dzieją, a nie tylko gromadzić fakty. Tak rozumując, dochodzimy do wniosku, że nauką nie jest ani historia, ani numizmatyka. To, owszem, dziedziny wiedzy, ale nie nauka. Warte podkreślenia jest to, że numizmatyka nie będąc nauką (w rozumieniu nie tylko kilku profesorów fizyki) posługuje się metodami naukowymi - przede wszystkim logiką i korzysta ze zdobyczy innych nauk, np. chemii i fizyki. Na tej podstawie należałoby zaliczyć numizmatykę w poczet nauk ścisłych, czyli nauk opartych na rozumowaniu (dedukcji) i posługujących się metodami ilościowymi.

Wróćmy więc do numizmatyki. I do katalogów.

Numizmatyk "...badający, opisujący i systematyzujący monety..." ma wiedzę o monetach, o ich historii, o technologii wytwarzania. Czasem tworzy publikacje, artykuły i monografie. A katalogi? Czy to też dzieła numizmatyków? Niektóre tak, inne nie. Katalog będący wyłącznie wykazem monet, wszystko jedno, czy pełniący równocześnie rolę cennika, czy nie, na miano dzieła numizmatycznego nie zasługuje. Jest tylko wykazem. Owszem, jego stworzenie wymaga wiedzy... Czy na pewno? Znam katalogi, które wymagały wyłącznie wiedzy o tym, gdzie znaleźć katalog, który ktoś już wcześniej napisał i skąd wziąć zdjęcia. Wszystkie specjalistyczne katalogi, które wydano w ostatnim dwudziestoleciu nie są ograniczone do suchego wykazu monet we wszystkich znanych autorom typach, odmianach i wariantach. W każdym znajdziemy mnóstwo informacji o historii, ludziach, miastach, mennicach, technice. Nie mam wątpliwości, że ich autorzy są badaczami, numizmatykami, a więc w pewnym sensie naukowcami. Jako tacy, autorzy katalogów powinni postępować racjonalnie i o tym właśnie był wykład Marcina Żmudzina. Kolekcjonerzy nie muszą, bo kolekcjonowanie to pasja z definicji nie mająca wiele wspólnego z racjonalnością.

Jeszcze raz - "...stawianie jakiejkolwiek granicy w poszukiwaniu wiedzy jest błędem" - w sumie tak. Kto bogatemu zabroni. Jeśli autor chce, to nikt mu nie może zabronić wyszczególniania 456 wariantów rozety , małego ozdobnika umieszczanego w legendzie monety, na dziewiętnastu stronach katalogu. 


Chce, niech wyszczególnia. Tylko po co? Można to oczywiście jakoś racjonalizować, mówić, że na tej podstawie można oszacować ilość stempli użytych do produkcji monet w danej mennicy w konkretnym czasie i na tej podstawie próbować ocenić wielkość emisji. Albo ilość wykonawców stempli. Moim jednak zdaniem wychodzi to daleko poza wiedzę, jakiej szukają kolekcjonerzy, czyli najznaczniejsza część odbiorców katalogu.

Mam na swoim koncie kilka katalogów. Nie są tylko wykazami, starałem się, by w każdym z nich oprócz opisów i zdjęć monet były wiadomości o powodach emisji, o sposobiach wykonania monet, o miejscach ich wykonania i osobach odpowiedzialnych za ich wykonanie.  

Wspomniany na wstępie "Anonimowy" napisał też (pisownia oryginalna): 

Z jednej strony mozna przyznac racje P.Zmudzinskiemu, ale z drugiej tez w P. Katalogu monet KP z 1917-1918 stwierdzamy wiele typöw i podtypöw monet bazujacych na röznicach stempli- i mysle ze informacje o takowych sa dla zapalonego zbieracza danego okresu niezastapione- w koncu w monetach tyle widzimy co o nich wiemy.

Racja, ale nie do końca. Powtórzę to, co napisałem 8 lutego. 

Rzecz druga, to nieprawdziwość hasła, pod którym odbywały się sesje wykładowe u pana Damiana - "W NUMIZMATYCE WIDZISZ TYLE ILE WIESZ". Słuchając opowieści pana Huberta Żukowskiego o szóstakach, zdałem sobie sprawę, że to trochę jak z tą sentencją o treningu, który czyni mistrzem. Tymczasem jest tak, że co najwyżej wicemistrzem, bo mistrzem trzeba się urodzić. Dotyczy to i wiedzy i umiejętności dzielenia się nią. W numizmatyce, ale nie tylko w numizmatyce, wiesz tyle, ile widzisz, a ile widzisz zależy od tego ile dostrzegasz, na ile nauczyłeś się patrzeć. Jado, nie patrzo - pamiętacie? Numizmatyka nie rozwija się dzięki ludziom, którym wystarczy, że dużo nauczyli się z książek, tylko dzięki tym, którzy kiedy "patrzo" na monety, "myślo i potrafio" dostrzegać reguły i prawidłowości równie dobrze, jak odstępstwa od nich. 

Katalog monet Królestwa Polskiego 1917-1918 napisałem nie po to by wymienić podstawowe typy tych monet, bo przecież są to tylko cztery nominały z dwóch roczników. Jak doszło do napisania tego katalogu opisałem w Biuletynie Informacyjnym TPZN nr 3 z roku 2010. To był mój pierwszy katalog ale nie pierwsza publikacja numizmatyczna. Wcześniej napisałem artykuł o chronologii dziesięciogroszówek z datą 1840, który opublikowano w Biuletynie Numizmatycznym 2/2009. Rozwinąłem go później do Katalogu monet zdawkowych Królestwa Polskiego 1835-1841. W obu przypadkach głównym celem jaki sobie postawiłem było ustalenie możliwie najpełniejszej historii opisywanych emisji monet, ze szczególnym naciskiem na odtworzenie chronologii zdarzeń. Temu celowi służyło pokazanie "typöw i podtypöw monet bazujacych na röznicach stempli" wypomniane przez Anonimowego. W obu przypadkach, a dziesięciogroszówek 1840 w szczególności, bez większego trudu można wyodrębnić co najmniej kilka drobniutkich różnic stempli, które jednak w żaden sposób nie wpływają na chronologię emisji ustaloną na podstawie podstawowych odmian i wariantów. To samo dotyczy katalogu miedzianych monet koronnych Augusta III. Zdecydowałem, że jedynymi elementami decydującymi o przynależności do odmian i wariantów będą znaki pod herbami na rewersie, pisownia imienia króla (U/V), ozdobniki po bokach tarczy na rewersie, rodzaj zbroi (tylko na groszach), interpunkcja legend. Oczywiście wskazałem też na inne niż zbroja cechy portretu króla albo pewne szczegóły herbów na rewersie, bo to cechy odróżniające monety "legalne" od fałszerstw pruskich. Jednak pomysł, by dodatkowo wyodrębniać XX typów głowy króla, YY typów Orła, ZZ typów Pogoni odrzuciłem od razu. Dlaczego? Bo kupiłem katalog Cezarego Wolskiego i spróbowałem zidentyfikować z jego pomocą moje boratynki. 

I miedziaki Augusta III i miedziane szelągi Jana Kazimierza generalnie nie zachwycają stanem zachowania. Najczęściej ich rysunek jest mocno zniekształcony przez zużycie i korozję, a gdy dodać do tego niedoskonałości bicia, może się okazać, że każda z kilku osób oglądających monetę przyporządkuje ją do innej odmiany/wariantu. Wiem rzecz jasna, że jednym z głównych atutów katalogu Wolskiego jest przyporządkowanie pewnych odmian do mennic, w których je bito na podstawie cech rysunku stempli, tyle, że istota sprawy ginie w natłoku szczegółów. A można prościej, co pokazał wspomniany wyżej pan Marzęta w książce „Varia numizmatyczne” w rozdziale „Jak rozpoznawać boratynkowe mennice?”. Jeśli ktoś woli słuchać niż czytać, powinien obejrzeć wykład "Historia szeląga polskiego" pana Marzęty na sesji u Marciniaka z roku 2018. 

Swoją drogą, do ugruntowanej w literaturze atrybucji odmiana-mennica boratynek litewskich mam od dawna uwagi. Może teraz ktoś odpowie.

Nie ma sensu kodyfikowanie zasad pisania katalogów numizmatycznych, narzucanie "jedynej słusznej" drogi i metody. Dobrze by jednak było, gdyby autorzy katalogów byli świadomi dla kogo je piszą i co równie ważne, jak to, co napisali może zostać wykorzystane

P.S.

Najnowsze wydania moich katalogów są stale dostępne w internecie.
Drukowane egzemplarze można zamówić w dowolnej ilości tu: https://tiny.pl/c1rtw
E-booki są dostępne tu: https://ebookpoint.pl/autorzy/jerzy-chalupski

Printfriendly