... rzekł Ben Akiba, a gdy nie było, śniło się chyba; trzeźwi, urżnięci - i rak, i ryba, a świat się w kółko kręci...
I jak należałoby przypuszczać, to nie rabin Akiba ben Josef wykoncypował, że nie ma nic nowego pod słońcem. Przecież to samo stwierdzenie znajdziemy w księdze Koheleta wcześniejszej o lekko licząc trzy wieki.
I stąd chyba jakieś takie zniechęcenie, jakie u siebie zauważam bo sami zobaczcie.
Mam w folderze "Do roboty", podfolder "Blog", do którego ładuję wszystko, na co się natykam w sieci i nie w sieci, a co wydaje mi się materiałem do przyszłych wpisów na blogu.
Zapisałem niedawno zdjęcia takiej monety.
Żaden to rarytas, ale trudno nie zwrócić uwagi na znaczek pod cyfrą nominału. I już się zacząłem zastanawiać, co i jak o tym napisać, kiedy sobie przypomniałem -
Fenig, czy halerz?
Mam ostatnio problemy z dodawaniem nowych starych monet do kolekcji. Wypatrzyłem na Allegro ładną trzykrucierzówkę Zygmunta III z roku 1617. Tego rocznika jeszcze nie mam. Sprawdziłem na OneBid archiwalne notowania nieogradowanych egzemplarzy.
Notowania z końcówki ubiegłego roku, więc do średniej ceny (264+309+428+354)/4 = 338,75 dołożyłem dwie setki i ustawiłem limit w snajperze. Jeżeli pomyślicie, że te dwie setki to mało, to weźcie proszę pod uwagę, że pokazane ceny zawierają opłaty aukcyjne, które nie są małe.
I co? Nico...
Pomyślałem, że ponarzekam na blogu na te cenowe szaleństwa, przygotowałem obrazki i... przypomniałem sobie, że już trzynaście lat temu (
Pornografia) tłumaczyłem sobie i Wam, że na pytania, które się w takich przypadkach pojawiają: "dla kogo taka aukcja?", "kogo na to stać?", odpowiedziałem krótko i zwięźle: Są ludzie, których stać na takie monety. Tak było, jest i będzie. A i później zdarzało mi się marudzić na abstrakcyjnie wysokie ceny osiągane na aukcjach przez niekoniecznie wyjątkowe monety.
Wszystko już było...
I dlatego, zabrałem się na nowo za miedziaki Augusta III. A żeby było jednak trochę inaczej, wymyśliłem sobie, że tym razem będzie po angielsku. Marketingowo lepszym wyborem byłby język niemiecki ale z tym sobie nie poradzę nawet po zaprzęgnięciu do pracy wszystkich możliwych komputerowych tłumaczy. Siedzę więc przed monitorem, poprawiam, uzupełniam, tłumaczę i co kilka stron, a czasem nawet kilka razy na jednej stronie powtarzam sobie znaleziony kiedyś cytat:
Published and true are not synonyms. Cytat z pracy "Scientific Utopia: II. Restructuring Incentives and Practices to Promote Truth Over Publishability - Brian A. Nosek, Jeffrey R. Spies, Matt Motyl, 2012". Tekst odnosi się do odwiecznego problemu badań naukowych - warunkiem uznania wyników badań za poprawne i rzetelne jest ich odtwarzalność. W skrócie mówiąc, doświadczenia należy powtarzać, bo jak mawiają przy różnych okazjach zawsze (?) rzetelni i dokładni Niemcy - einmal ist keinmal. Tylko, czy w przypadku numizmatyki można mówić o jakichś doświadczeniach? Monety ważymy i mierzymy. Tu z powtarzalnością problemu nie ma. Problem może być z dokładnością użytych przyrządów. Od niedawna mamy możliwość bezinwazyjnego badania metali, z których wykonano monety i tu problemy z powtarzalnością wyników są codziennością bo używane w tym celu aparaty nie dość, że mogą wykorzystywać różne zjawiska fizyczne i mają różną dokładność, to na dodatek wyniki pomiarów bywają zaburzane zanieczyszczeniami obecnymi na monetach.
To co zwykliśmy nazywać badaniami numizmatycznymi, to praca z archiwaliami i porównawcze analizy stylu i kompozycji rysunku monet. Numizmatycy-badacze stosują metody naukowe...
Nauka, czy nie nauka, twórcy numizmatycznych publikacji powinni sobie powiesić gdzieś w widocznym miejscu, wydrukowany wielkimi literami ten cytat:
Published and true are not synonyms
Opublikowane i prawdziwe nie są synonimami
Zanim coś zacytuję, trzy razy sprawdzam - czy mój poprzednik cytował, czy sam wymyślił, jeśli sam wymyślił, to na jakiej podstawie, jeśli cytował, to czy podał źródło, jeśli podał, to czy nie pomylił autora, tytułu, numeru strony itd, itp.
Wszystko już było. O problemach z bezkrytycznym cytowaniem też pisałem, i to nie raz: