Pod koniec października pochwaliłem się nowym dla mnie wariantem dwuzłotówki z 1988 roku. Podsumowując tamten wpis napisałem:
Najprawdopodobniej uznano, że jeden z ostatnich stempli rewersu wytłoczony ze starej patrycy nadaje się jeszcze do użytku i na początku roku użyto go do bicia monet z datą 1988. Chronologicznie, nowo ujawniony wariant b (rzadki) jest starszy od dobrze znanego wariantu a (pospolitego).
I tak sobie po kilku dniach pomyślałem, że może nowy stempel rewersu wszedł do użytku wcześniej, niż z początkiem roku 1988. Może stemple nowego wzoru zaczęto produkować (i używać) już pod koniec roku 1987? Sięgnąłem więc raz jeszcze po pudełko z peerelowskim mosiądzem.
Zanim napiszę, co w nim znalazłem, słów kilka o wykładzie Tomasza Kasprowicza, "Destrukty powtarzalne: źródło odmian i wariantów monet", o którym wspomniałem 11 października. Ponownie obejrzałem ten wykład, wielokrotnie pauzując i powtarzając pewne fragmenty, notując nasuwające mi się uwagi i komentarze. Z wieloma tezami pana Tomasza zgadzam się całkowicie, ale nie z wszystkimi. Akceptuję użycie określenia "odmiana" dla monet istotnie różnych. Monet, które jesteśmy w stanie odróżnić od innych gołym okiem, nie sięgając po te inne monety by je z sobą porównać, na przykład monety z datą 1949 różniące się metalem, w którym je bito
albo 20-złotówki "Nowotko" z 1976 roku różniące się obecnością znaku mennicy.Wykład, minuta dziewiąta.
Destrukt to jest jakaś wada produkcji, która powoduje, że efekt końcowy nie jest zgodny z założeniem.
Zdarza się, że niektóre małe elementy, albo na przykład często dotyczy to daty, są nanoszone gdzieś później w trakcie produkcji stempla, albo na samym projekcie ich nie mamy, gdzieś później one są dobijane.
"Gdzieś później". Właśnie! To dobijanie wykonywano albo na stemplach, albo na narzędziach pośrednich, na matrycach. A tych może być nawet kilka "pokoleń". Opisałem to w części wstępnej do katalogu monet PRL:
Patryca z rysunkiem monety zostaje utwardzona i umieszczona w prasie naprzeciw podobnego pręta z gładką, lekko wypukłą powierzchnią czołową — przyszłej matrycy. Pod naciskiem kilkuset ton, relief patrycy jest wtłaczany w matrycę — negatywową oczywiście. Przenoszenie wzoru monety na matrycę też odbywa się wieloetapowo. Po każdym etapie (mogą być dwa, albo więcej) matryca jest zmiękczana (odpuszczana) termicznie. Po zmiękczeniu matrycy, patryca ponownie jest w niej odciskana, dzięki czemu uzyskuje się dokładne odwzorowanie najmniejszych detali rysunku monety. Tak powstaje matryca I, czyli po amerykańsku „master die”. Zazwyczaj z patrycy wykonuje się jedną albo dwie matryce I.
Analogiczną metodą z matrycy I otrzymuje się matrycę II — tym razem pozytywową. Tu widać pewną nielogiczność polskiej terminologii. Amerykanie nazywają to narzędzie bardziej konsekwentnie — „working hub”. Naszym odpowiednikiem powinna być „patryca robocza”.
Matrycą II (patrycą roboczą) produkuje się właściwe narzędzia służące do bicia monet, a mianowicie stemple „working dies” — oczywiście są one negatywowe. Z jednej patrycy mamy dwie matryce I, z nich po kilka lub kilkanaście matryc II, a z nich po kilkadziesiąt lub kilkaset stempli. Jeśli stempli ma być więcej, a tak bywa przy wielomilionowych nakładach monet, to możliwe jest wprowadzenie etapów pośrednich (matryca III i IV).
Ręczne dodawanie elementów (dobijanie) można wykonywać wyłącznie na narzędziach negatywowych - stemplach i matrycach o nieparzystych numerach.
Ponieważ zazwyczaj nie wiemy, czy detale dobijano na stemplu, czy na którymś z pokoleń matryc, dla uproszczenia można w tym przypadku użyć określenia "warianty stemplowe".
Na każdym z etapów para patryca/matryca albo matryca/stempel trafia pod prasę więcej, niż jeden raz. Wystarczy minimalne wzajemne przesunięcie lub obrót i pewne elementy rysunku ulegają zdwojeniu. Na etapie wykonywania stempli czasem (bardzo rzadko) stempel ze zdwojonymi fragmentami rysunku trafia do prasy menniczej i są nim bite monety. Powstałe w ten sposób monety za oceanem nazywa się „doubled die”. Klasycznym amerykańskim przykładem takiego błędu jest część jednocentówek z rocznika 1955, a wśród monet polskich, niektóre złotówki z roku 1985.
1986 i cztery monety z rocznika 1987
Druga od dołu ość kłosa ma różną długość zależnie od tego, jak mocno zużytym stemplem monety wytłoczono. A może nie stempel jest winny, tylko któreś pokolenie matryc? Tego pewnie ustalić nie można.
Po co to wszystko napisałem? Dlaczego straciłem (?) cenny czas na przeszukiwanie pudełka ze "szrotem", skanowanie i obrabianie otrzymanych obrazków? Na pewno nie po to, by promować "nienotowane odmiany"! Podstawowy powód podałem w pierwszym akapicie dzisiejszego wpisu. Gdy okazało się, że nie natrafiłem na dwuzłotówki z roku 1987 z rewersem wzoru 1988, uznałem że warto jednak pokazać, że biorąc dowolną współczesną, wysokonakładową monetę, można używając odpowiednio dobrej lupy znaleźć coś, co odróżni ją od "bliźniaczek". I warto podkreślić, że nic z tego dla kolekcjonerstwa, ani tym bardziej dla numizmatyki, nie wynika.
Pochop do zbierania monet z uwzględnieniem tym podobnych niby odmian, dały katalogi licytacyjne i handlarskie. W interesie bowiem zbytu wydawcy takich katalogów nie szczędzą stopni rzadkości i ineditują wszelkie monety już to pomylone, już to odmienne w napisach skróconych, już wkońcu dziwacznie wybite, wogóle wszelkie błachostki, niewytrzymujące najmniejszej krytyki naukowej, za które jednak wysoce płacić sobie każą.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.