Po pierwsze, Allegro przyspieszyło decyzję kilku firm numizmatycznych o przejściu na swoje. Przebieg i rezultaty aukcji GNDM napawają optymizmem.
Po drugie, coś nareszcie zaczyna się dziać na stronie SNP. Wczoraj zobaczyłem na niej taki komunikat:
Zobaczymy, czy zapowiedzi sprzed półrocza zostaną spełnione.
Po trzecie, nie próżnują politycy - 22 czerwca Sejm przyjął zmiany do ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Ustawa trafiła do Senatu, pewnie przejdzie bez poprawek. Co zaproponowano? Ma powstać Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków, co na pierwszy rzut oka wygląda rozsądnie. Jak wiadomo, diabeł ukrywa się w szczegółach i dopiero po uruchomieniu funduszu i praktyce pierwszych miesięcy (lat?) będzie wiadomo, czy nadzieje na poprawę nie okażą się płonne. Najwięcej komentarzy spowodowały jednak inne zmiany w ustawie. Najkrócej i najcelniej streszcza je tytuł wpisu na stronie (blogu) zdziennikaodkrywcy.pl - Sejm zaostrzył kary dla "nielegalnych" poszukiwaczy skarbów. Nie masz pozwolenia na poszukiwania? Będziesz przestępcą.
Świadomość prawna moich rodaków została ukształtowana okupacyjną "kombinatoryką" i peerelowskim "państwem na niby" (co innego słyszę, co innego widzę) i jest na przerażająco niskim poziomie. Kiedy w jednym z wątków poświęconym prawnym aspektom "poszukiwania skarbów" napisałem o konsekwencjach przekwalifikowania czynu z wykroczenia na przestępstwo, poczułem się jak Kasandra. Niezrozumienie, lekceważenie zagrożenia, absolutny brak wyobraźni, co do możliwych konsekwencji. Nie lubię sytuacji zmuszających mnie do gorzkiego "a nie mówiłem?", ale wygląda na to, że okazji do tego niestety nie zabraknie. Nauczyciel, policjant, urzędnik, leśniczy przyłapani na poszukiwaniach z wykrywaczem, z automatu pożegnają się z pracą. Czy wszyscy młodzi ludzie zdają sobie sprawę z tego, że starając się o pracę mogą (albo muszą) zostać poproszeni o zaświadczenie o niekaralności? I co?
Kolekcjonerzy monet tez mogą popaść w kłopoty. Nieostra ustawowa definicja zabytku plus zasada, że każdy znaleziony zabytek jest własnością Państwa plus domniemanie, że każda moneta mająca więcej niż x lat jest zabytkiem odkrytym podczas poszukiwań (czy miał Pan zezwolenie?) albo przypadkowo znalezionym (czy zgłosił Pan to do odpowiedniej instytucji?) mogą narazić kolekcjonera na oskarżenie o paserstwo - obrót przedmiotem stanowiącym własność państwa. Konsekwencje mogą być bardzo przykre, a pierwszą będzie odebranie monety. Co się z nią stanie? Najpierw trafi do magazynu dowodów rzeczowych, później być może do któregoś z muzeów.
Niepostrzeżenie dotarliśmy do następnego tematu. Tematu kilku gorących dyskusji na forum TPZN, z których wspomnę dwie: pierwszą zatytułowano Co robią muzea?, a drugą Po co wykopujemy te stare krążki metalu? Zaczęło się od dwu innych dyskusji: Smutne losy kolekcji Giovanni'ego Dattari i Garść myśli na temat kolekcji Dattari. Chodzi o kolekcjonera, który zgromadził wspaniały zbiór monet antycznych, ale o tym przeczytacie we wskazanych wątkach.
Zawsze uważałem i pisałem, że podstawowym obowiązkiem poważnego kolekcjonera jest rzetelne skatalogowanie kolekcji. Wzorem niech będzie nam Emeryk Czapski. Z obowiązkami niestety jest tak, że można się z nich wywiązać tylko wtedy, gdy dysponuje się odpowiednimi zasobami. Pisząc o zasobach, mam na myśli nie tylko pieniądze i narzędzia. Co najmniej tak samo ważne są chęci i czas. Nie wiemy, czego brakowało Dattariemu, ale czegoś zabraknąć musiało, bo całości zbioru nie skatalogował. Zbierał przede wszystkim monety aleksandryjskie, ale przy okazji zgromadził wiele innych monet antycznych i te pozostały bez dobrego opracowania. Kolekcjoner umiera, spadkobiercy decydują się najpierw na przekazanie kolekcji państwu. Poszukiwanie muzeum gotowego przejąć zbiór i zapewnić mu należytą opiekę kończą się fiaskiem - czas na sprzedaż kolekcji. Znajduje się firma aukcyjna, która zajmie się sprzedażą - czy może zdarzyć się coś niedobrego?
Hiszpańska firma, która zajęła się zbiorem, zachowała się moim i nie tylko moim zdaniem nieprofesjonalnie. Nie zważając na to, że sprzedaje nie pierwszy lepszy zbiór przeciętnego kolekcjonera, tylko znakomity zbiór pełen rzadkich i bardzo rzadkich numizmatów, łączyła monety w pakiety (loty) np. po 500 monet nie zawsze zwracając uwagę na rangę i jakość poszczególnych egzemplarzy. Może zawiniła presja czasu, może kluczowym był właśnie fakt, że Dattari nie skatalogował tej części zbioru. Może właściciele nalegali na bardzo szybką finalizację sprzedaży. Może aukcjonerzy nie mieli kompetentnych współpracowników zdolnych do prawidłowej identyfikacji i opisu sprzedawanych monet. Nie wiemy co zadecydowało, ale znamy skutki. Dochód ze sprzedaży mógłby być nawet wielokrotnie wyższy, bo niekiedy za dwie, trzy monety z zestawu można było liczyć na kwotę wyższą od uzyskanej za cały zestaw. Wystarczyło zrezygnować z łączenia monet w tak duże zestawy, wystarczyło pokazać w katalogu aukcyjnym dobre zdjęcia poszczególnych monet. Przy okazji dyskusji o losach kolekcji Dattari, na forum TPZN wywiązał się spór o to, co lepiej służy numizmatyce - zbiory muzealne, czy prywatne. Opinie, jak to w Polsce, skrajne. Od głosów, że lepiej by muzea opróżniły magazyny, po opinie, że utknięcie monety w prywatnej kolekcji wyłącza ją z obiegu naukowego, czasowo albo na zawsze. Jaka jest prawda?
Trzeba by pewnie zacząć od pytań podstawowych, np. "czym jest prawda?". Aż tak daleko w filozofię nie sięgajmy, ale na d innym podstawowym pytaniem pomyśleć musimy. Zadano je w wątku Co robią muzea? jako replikę na stwierdzenie, że muzealne zbiory służą badaniu przeszłości, a brzmi ono tak: Co daje nam badanie przeszłości?
Rozszerzając je, można by zapytać po co nam badania czegokolwiek, po co ludzkości nauka? Będąc prostym, ale jednak, magistrem fizyki, powinienem być przekonany, że przynajmniej nauki takie, jak fizyka, chemia, biologia sprawiają, że człowiekowi żyje się łatwiej, wygodniej, przyjemniej. Trudno się z tym spierać, choć czasem łatwiej i wygodniej nie znaczy lepiej - znów pole do popisu dla filozofów.
Wróćmy do naszych baranów, pardon - monet.
W sensie praktycznym, szczegółowa wiedza o tym, czy Rzym w pewnym okresie bił monety dla prowincji w mennicach cesarstwa, czy wysyłał gotowe stemple do prowincji, gdzie następowało bicie monet z lokalnego surowca, nie daje nam, jako ogółowi nic.
Bezpośrednio korzyść z tej wiedzy mogą odnieść co najwyżej kolekcjonerzy takich monet, którzy dzięki zastosowaniu wyrafinowanych metod opracowanych przez fizyków będą mogli upewnić się, że ich zbiór składa się z okazów oryginalnych (albo fałszywych). Przysłowiowemu Kowalskiemu ta wiedza, powtarzam, nie da nic. Ba! Kowalski straci, bo za pieniądze, które państwo wydaje na utrzymanie muzeów i badanie zgromadzonych w nich eksponatów mogły by powstać nowe, lepsze drogi, można by płacić wyższe wynagrodzenia i emerytury, zapewnić lepszą ochronę zdrowia, szkolnictwo itp.
Czy Kowalscy w ogóle bywają w muzeach? Śmiem wątpić. Zajrzą być może na wystawę "średniowiecznych narzędzi tortur" albo na wystawę zdjęć z czasów swojej młodości kierowani ciekawością lub potrzebą dreszczyku emocji. W końcu muzea wywodzą się z dawnych gabinetów osobliwości, w których trójgłowe ciele sąsiadowało z fałszywą mumią egipską, odlewem twarzy Wielkiego Bohatera, wachlarzem trzeciej kochanki króla i antyczną monetą (zręcznie sfałszowaną przez przemyślnego Italczyka).
Obiektywnie rzecz biorąc, muzea są po to, by X osób miało zatrudnienie, Y - przyjemność z ich zwiedzania, a rządzący poczucie dumy z działania na rzecz Nauki, Sztuki i Kultury.
Kiedy to zaakceptujemy i się z tym pogodzimy i uznamy, że mimo wszystko istnienie muzeów ma sens, to pojawia się kolejny dylemat. Czy lepiej, żeby monety trafiały do muzeów i w nich pozostawały, czy lepiej, by trafiały do prywatnych kolekcji?
Wielokrotnie opisywałem na blogu moje wycieczki do różnych muzeów, koncentrując się na eksponowanych zbiorach numizmatycznych. Muszę przyznać, że niestety większość tych zbiorów jest totalnie nieinteresująca dla zwiedzających nie zainteresowanych numizmatyką. U Czapskich takie osoby wykazują pewne oznaki ożywienia przy gablotach z nowożytnymi medalami (wielkie srebrne i złote medale robią wrażenie na każdym) i przy gablotach z pieniędzmi, które pamiętają z dzieciństwa. Większe zainteresowanie różnymi częściami wystawy zauważyłem w Dreźnie, np. w sali poświęconej różnym formom pieniądza. W większości pozostałych muzeów, większość zwiedzających (o ile w ogóle byli jacyś zwiedzający - w kilku muzeach byłem jedynym gościem) nie obdarzała małych, najczęściej źle oświetlonych monet nawet cieniem zainteresowania.
Muzealnych magazynów nie znam. Z kilkudziesięcioma monetami spoza muzealnej ekspozycji zapoznałem się u Czapskich przy okazji kwerendy dotyczącej szelągów Augusta III - te monety są dobrze opisane i łatwo dostępne. Czy tak dobrze jest wszędzie - wątpię, bo na przykład jedno z dużych muzeów, szczycące się pokaźnym zbiorem numizmatycznym, na pytanie o kilka konkretnych szelągów Augusta III odpowiedziało tak:
Szanowny Panie,O czym to świadczy? Tylko o tym, że to (i niestety nie tylko to) muzeum nie jest zainteresowane wszystkim, co zalega w jego magazynach. Być może na pytanie o talary odpowiedź była by inna, ale czy z punktu widzenia nauki, talar na pewno niesie większą ilość informacji o przeszłości od trojaka albo szeląga? Fakt, można na nim zauważyć więcej szczegółów stroju władcy, ale jeszcze więcej widzimy ich na obrazach. Drobne monety są liczniejsze, znaleziska liczą czasem po kilka albo kilkanaście tysięcy egzemplarzy i powiedzmy sobie szczerze, mogą wydawać się nudne. Więc leżą w pudłach w magazynach, wyciągane na światło dzienne tylko przy okazji spisów inwentaryzacyjnych, albo... Niestety, co jakiś czas dowiadujemy się, że po pewnych okazach z muzealnych magazynów ślad znika. Nie ma sensu przechowywanie w muzeach tysięcy dubletów pochodzących z luźnych znalezisk albo od darczyńców, którzy nie przekazali żadnych informacji o pochodzeniu monet, dubletów, których rzetelna konserwacja jest zbyt kosztowna a eksponowanie po prostu bezcelowe. Nie oznacza to, że muzeum powinno zniechęcać osoby przynoszące monety (i inne zabytki). Wręcz przeciwnie, każdy powinien za dar otrzymać podziękowanie i mniejszy, lub większy upominek (np. wejściówki do muzeum). Monety po opracowaniu, jeśli miały by być kolejnymi dubletami zapychającymi szafy, powinny trafić na rynek. Kolekcjonerzy zyskają egzemplarze do swoich zbiorów, muzeum środki na działanie. A środki są potrzebne i na zakupy nowych obiektów, i na badania, i na rzeczy całkiem przyziemne, jak żarówki, papier toaletowy i pastę do podłóg.
po przeprowadzeniu wstępnej kwerendy w zbiorze, stosownie do Pańskiej prośby z dnia 5 lipca br., uprzejmie informuję że w GN (xxx) znajduje się przynajmniej 380 szt. tych monet z różnych lat wybicia. Są one w zdecydowanej większości bliżej nieokreślone, w związku z czym bardziej szczegółowa kwerenda powinna zostać przeprowadzona przez Pana osobiście.
Z poważaniem
(yyy) kustosz
P.S.
Przepraszam wszystkich Kowalskich odwiedzających muzea i inne świątynie nauki i sztuki. Od czasów słynnych meblościanek (a może i wcześniejszych) "Kowalski" jest synonimem przeciętnego Polaka i tylko to miałem na myśli.
P.P.S.
Żadnego zdjęcia monet? Nie może być!
Na szybie skanera leży teraz taki zestaw
Opracowanie i wciągnięcie monet do katalogu zbioru zajmie trochę czasu, bo pogoda za ładna na siedzenie przy monitorze.
O proszę :) Nawet nie zauważyłem momentu, w którym strona PN trafiła do rekonstrukcji. A jeszcze niedawno poszukiwałem na niej numeru z groszami gdańskimi. Ostatnio nawet obiło mi się o uszy, że może będzie więcej niż 100 numerów Przeglądów. Pozdrawiam /Marcin
OdpowiedzUsuńPs. Odnośnie zainteresowania numizmatycznymi wystawami. Nie tak daleko jak trzy lata temu miałem okazję odwiedzić GN na Zamku Królewskim. Dość dobrze poziom zainteresowania nim powiedziało mi wielkie zdziwienie gościem w oczach pilnującej pani (która z resztą przysnęła gdy gablotka po gablotce studiowałem zawartość).
A druga strona monetek? Chyba, że będzie osobna notatka o nich :)
OdpowiedzUsuń