Google Website Translator Gadget

poniedziałek, 11 grudnia 2023

"Kolekcjonerska" afera PRL.

 "Ojciec próbował w nas rozbudzić zainteresowanie przedmiotami, którymi handlował - mówi Krzysztof. - Wiedział, że mam systematyczną naturę, więc choć sam się numizmatyką nie interesował, zachęcił mnie do zbierania monet. Zaczynałem od przedwojennych: dwuzłotówki, pięciozłotówki, bo srebrne, miałem jakiś tam zaczątek, więc przyniósł mi kiedyś prezent: całą kolekcję srebrnych talarów, od Kazimierza Wielkiego począwszy, bardzo duży i ciekawy zbiór. Ze dwa, trzy kilo. poukładałem to sobie w pudełkach, zrobiłem ładną kolekcję, po czym któregoś dnia okazało się, że tych monet nie ma, wszystko zniknęło. Rodzice podejrzewali korepetytora, który uczył mnie angielskiego, bo nikt inny obcy u nas się nie kręcił. Szkoda, bo tam było, jak się okazało, trochę dobrych unikatów."

To jeden z nielicznych numizmatycznych fragmentów grubaśnej książki, którą przyniósł mi Święty (podobno) Mikołaj (podobno). 

Wczoraj skończyłem. Lektura trudna, przygnębiająca. Streszczać nie będę. W sieciowych archiwach Gazety Wyborczej (dodatek Ale Historia) można znaleźć artykuł z roku 2012 w miarę szczegółowo opisujący całą sprawę. 
Tony złota, miliony dolarów, setki, jeżeli nie tysiące, elementów z serwisu łabędziego, pasy kontuszowe, srebra, meble i obrazy, oryginalne albo i nie. Ale nie to, przynajmniej dla mnie,  jest najciekawsze w tej opowieści. Fascynujący jest za to obraz środowiska kolekcjonerów w czasach Bieruta, Gomułki i wczesnego Gierka.  

Książka Denehla to zbiór opowieści opowiedzianych przez jej bohaterów. Opowieści rodzinnych i zeznań składanych podczas śledztwa i przed sądami. Jak można się domyślać, opowieści niezawsze prawdziwych, bo albo pamięć zawodziła, albo trzeba było chronić skórę. 

Zacytowany fragment jest dobrą ilustracją: ułomności dziecięcych wspomnień, prawdziwości legend rodzinnych i, jak sam pamiętam, niewysokiej pozycji monet w kolekcjonerskiej hierarchii. O talarach Kazimierza Wielkiego nie tylko mnie nic nie wiadomo, ale takie "...dwa, trzy kilogramy..."  talarów, to musiałoby być co najmniej siedemdziesiąt niebylejakich monet. Tylko jak się ich stratą bardzo przejmować, jeśli codziennie obraca się dziesiątkami "kółek", czyli amerykańskich dwudziestodolarówek a za każdą z nich można wtedy było kupić kilka talarów. Dziś te proporcje się odwróciły. Z nielicznymi wyjątkami (np. ostatnie talary Poniatowskiego), za przyzwoicie zachowanego, polskiego talara trzeba dać kilka "kółek". 

Wczoraj przy kolacji obejrzałem (raczej odsłuchałem) filmową relację Damiana Marciniaka z oglądania gablot z "papierem" u Czapskich. Z ciekawością, choć banknoty i papiery wartościowe mało mnie interesują, bo zawsze dobrze się słucha rozmowy ludzi dobrych w swojej dziedzinie. Przy okazji wymiany zdań na temat rzadkości pewnych okazów i cen jakie osiągają na rynku, pan Damian powiedział coś bardzo ważnego. W skrócie - nie można liczyć na to, że kiedy wysokie ceny aukcyjne jakiegoś rzadkiego okazu spowodują wzrost jego podaży, to w rezultacie cena spadnie i będzie można kupić taniej coś bardzo rzadkiego. Pan Damian nie miał wątpliwości - fakt, wysokie ceny wyciągną dobry towar z sejfów, ale tak szybko, jak się na rynku pojawi, zniknie z niego przy pierwszym spadku notowań.

Firmy aukcyjne prześcigają się w zdobywaniu możliwie najlepszych okazów na planowane aukcje. Organizują objazdy po Polsce w nadziei, że pojawią się osoby zainteresowane wyceną swoich rarytasów albo ich sprzedażą. W każdym prawie katalogu nowych aukcji pokazywane są  rzadkości, których od lat nie widziano na rynku i za każdym razem pojawiają się pytania - skąd oni to wytrzasnęli? Bywa różnie, ale jakoś nie mam wątpliwości, że te najlepsze, najrzadsze, najlepiej zachowane sztuki pochodzą z dobrych kolekcji. Niekoniecznie kolekcji gromadzonych przez obecnych ich właścicieli. I o tym też jest książka Denehla. W bardzo wielu opowieściach (i zeznaniach) jej bohaterów przewijają się historie z lat okupacji, z gett w Warszawie, Łodzi i innych miastach, z szabru na Ziemiach Odzyskanych. I to jest jeden z tych przygnębiających wątków. 

Przygnębiać może też, że nadal jest tak samo, jak w latach PRL, że kolekcjonerzy często bywają zawistni, chciwi, że chcąc coś kupić albo sprzedać nie wahają się przed mniejszym, lub większym oszukaństwem, że potrafią bezpardonowo wykorzystywać niewiedzę innych. 

Rok się kończy. Tracę nadzieję, że uda mi się jeszcze przed sylwestrem kupić coś ciekawego. Ostatni zakup, to kolejna niestety perforowana moneta. 

Lubelski trojak Zygmunta III z 1595 roku. Upolowany na francuskim eBay'u. Na krajowym rynku ostatnio brak sukcesów - albo rezygnuję na etapie zapoznawania się z ceną wywoławczą, albo jestem bezlitośnie przelicytowany. Z nadzieją patrzę w rok przyszły. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z powodu narastającej aktywności botów reklamowych i innych trolli wprowadzam moderowanie komentarzy.

Printfriendly