Wybrałem dzień roboczy. Pociąg wyjechał punktualnie
i punktualnie przyjechał na miejsce. Dwie i pół godziny podróży w jedną stronę, to trochę dużo, ale za to zero problemów (i opłat) z parkowaniem i kieliszek wina do obiadu można zamówić, nie obawiając się kontroli w drodze powrotnej. Omijając tłumy lawirujące między straganami z jedzeniem, piciem, bursztynem itp. przedarłem się na Długie Ogrody, gdzie na "przystanku retro" królują antyki i "antyki".Tłumów nie brakowało i tu, choć sprzedający troszkę narzekali, że są zbyt daleko od centrum jarmarku i mniej odwiedzających trafia aż tak daleko. Przemaszerowałem od końca do końca i z powrotem. Sumiennie zaglądałem wszędzie. No prawie wszędzie, bo omijałem stoiska z płytami. Nie ograniczałem się do biernego oglądactwa, pytałem sprzedawców o monety, o medale...
Bryndza!
Zjadłem niezły obiad, obejrzałem, co się zmieniło od poprzedniego pobytu w Gdańsku. Wyspa Spichrzów, tam jeszcze niedawno królowały ruiny!
Od kilku lat poziom jarmarku leci w dół, szczególnie jeśli idzie o numizmatykę.
OdpowiedzUsuńStoją już tylko znani od lat "profesjonaliści", siedzący w fotelikach, z minami w stylu "nie zwracaj mi gitary ", z cenami na poziomie allegro, na próby targowania się reagujący w stylu " s...j dziadu, prędzej czy później trafi się jeleń" i bez żadnego zakłopotania opowiadający sobie na wzajem jak to za grosze kupują "unikaty" na kilogramy u "Niemca" i tu robią kasę.
Druga grupa to hurtownicy złomem, idący na ilość i celujący cenami w dzieci lub początkujących kolekcjonerów - dawno temu przestałem się łudzić że po godzinie grzebania w takim złomie, jest szansa na wyciągnięcie jakiejś "perełki", co najwyżej można pobrudzić sobie dłonie.
Zupełny brak drobnych zbieraczy, u których jeszcze można było trafić coś ciekawego, potargować się po ludzku lub po prostu miło pogawędzić.
Nie wiem czy za rok w ogóle pojadę, a jeśli pojadę, pójdę pozwiedzać miasto...
Szukanie numizmatów czy znaczków pocztowych na Dominiku to już od lat strata czasu. Jarmark jest sprofilowany tak aby kusić instagramowych turystów (najlepiej zagranicznych), ewentualnie rodziny z dziećmi. Ma być kolorowo, wesoło, głośno. Mają być gofry, frytki belgijskie, kebaby, oscypki i kiełbasa z grilla. "Śmieszne" skarpetki i t-shirty, trochę bursztynu i srebra, może trochę książek, paru lokalnych akwarelistów czy portrecistów. Kupowanie antyków nie pasuje już do tego profilu - nie ten odbiorca i nie ten format.
OdpowiedzUsuń" Z prawie pustymi rękami " - czyli jednak coś się kupiło ?
OdpowiedzUsuń1 sztuka - gdybym potraktował wyjazd jako stricte biznesowy i do ceny doliczył koszty, to przepłaciłem.
UsuńMoże w przyszłości jakaś relacja z "Koła". Jeszcze w czasach studenckich (lata temu) było dość dużo stanowisk z monetami o tyle jakieś 4 lata temu byłem w okresie wakacyjnym i dosłownie nie było nikogo z monetami, może już Koło się również skończyło a może trafiłem w słaby okres wakacyjny.
OdpowiedzUsuńNie wybieram się do Warszawy w przewidywalnej przyszłości. Może kiedyś...
UsuńNa giełdzie na Kole też nic już nie ma i nie da się kupić z monet - giełdy się skonczyły i koniec
OdpowiedzUsuń