Google Website Translator Gadget

piątek, 21 lutego 2025

Wszystkie moje "trumienki".

Dzięki uprzejmości kolegów mam możliwość zapoznawania się z wywiadami publikowanymi na FB przez "Okiem kolekcjonera". Pytania, jak mi się wydaje, są zawsze te same. Zaczyna się od "Jak długo zajmuje się Pan (czy było kiedyś Pani?) monetami / pieniądzem papierowym?", później jest "Jak się zaczęło? Pierwsza moneta / pierwszy banknot?" itd. Jednym z szeregu standardowych pytań jest "Grading czy „golasy”". 

Nie jest niespodzianką, że większość odpytywanych kolekcjonerów podkreśla rynkowe znaczenie gradingu, jego pozytywny wpływ na wielkość kwot uzyskiwanych ze sprzedaży monet w slabach. Mimo tego, że dwa pytania wcześniej zdarzają się narzekania na nieprzewidywalność rynku i zaskoczenia powodowane wysokością kwot, jakie trzeba płacić chcąc coś do zbioru kupić. 

Znam kolekcjonerów dążących do tego, by w zbiorze były wyłącznie monety ogradowane. Mnie do takiego podejścia zniechęca kilka czynników. Pierwszy, choć nie najważniejszy, to ekonomia. Zamiast płacić premię za grading wolę kupić dodatkową, gołą monetę. Monety w slabie nie mogę zmierzyć ani zważyć, a to bardzo często jest mi potrzebne przy pisaniu artykułów i katalogów. I nie mniej ważna rzecz - przyjmuje się (wbrew zapisom w regulaminach firm gradingowych!), że grading oznacza potwierdzenie oryginalności monety. Niestety, to nijak ma się do rzeczywistości. Może tak jest w przypadku monet USA, ale widziałem już tyle ogradowanych falsyfikatów, że wolę polegać na własnej ocenie, a w tym plastikowe opakowanie tylko przeszkadza. 

Mam, rzecz jasna, kilka monet w slabach. Kilka, więc mogę je tu wszystkie pokazać. 

O jednej już pisałem i to dość szczegółowo. 


O drugiej też już wspominałem


Mam jeszcze dwa polskie slaby. 
Jeden z PCG (Polskiego Centrum Gradingu - ktoś to jeszcze pamięta, nadal działają?). 
Nie odnotowałem kiedy i za ile to kupiłem. Na pewno na Allegro, na pewno tanio, prawdopodobnie w czasach, gdy pracowałem nad katalogiem monet PRL. 

Drugi z Gliwic. 
Zakup z 2004 roku za 140 zł + przesyłka. 

I jeszcze jedna polska moneta ale tym razem w slabie amerykańskim. 
Kupiona u Niemczyka w roku 2008. Kosztowała mnie 2043 zł (w tym przesyłka). 

Do tego dochodzą jeszcze dwie monety obce. 

Amerykańską jednocentówkę z "bankowego skarbu z Omaha" wygrałem w jakimś konkursie na cafe Allegro we wrześniu 2007 roku. 


Skarb "Bank of Omaha" powstał w ten sposób, że pewien kolekcjoner przez około czterdzieści lat, od wczesnych lat trzydziestych do wczesnych lat siedemdziesiątych co roku kupował bankowe rolki nowo emitowanych monet obiegowych. Zgromadził przeszło 320 000 monet w rolkach, które przechowywał w sejfie w banku w Omaha. Większość monet pochodzi z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Były to niskie nominały - od jednego centa do pół dolara, wszystkie w idealnym stanie.
Mark Borckardt z Heritage Auction Galleries, ogłosił w 2004 roku, że amerykański dom aukcyjny nabył skarb banku Omaha. Ceny nie ujawniono, ale sądzi się, że przekroczyła milion dolarów. Wszystkie monety zostały ogradowane przez PCGS.

Moja jednocentówka nie jest żadnym rarytasem. Na stronie PCGS znalazłem, że takich monet ogradowano ponad pięć tysięcy. 

I w końcu najnowszy slab. 

W środku aluminiowe 5 franków z Dżibuti. 
Zaskakiwać może brak informacji o stanie zachowania monety. Rzecz w tym, że to nie standardowy slab z monetą zgłoszoną do oceny stanu zachowania, tylko reklamowa próbka firmy NGC. Slab dostałem w prezencie od kolegi, który z kolei dostał go przy okazji oddawania monet do gradingu podczas niedawnych międzynarodowych targów numizmatycznych w Berlinie. 

Firmy gradingowe często rozdają slaby z  zazwyczaj niedrogimi współczesnymi monetami aby zareklamować swoje usługi i pokazać wygląd nowych "trumienek".  Więcej na ten temat tu: https://readingroom.money.org/collecting-sample-slabs/

I na tym kończy się lista moich monet w gradingu. 

Pojawienia się kolejnych nie wykluczam. Warunki są jasne, musiałaby to być moneta, na którą czeka wolne miejce w zbiorze, wyceniona na poziomie monet "gołych". Na pewno jednak będę omijał szerokim łukiem takie oferty. 

Będę śledził losy tych ofert na eBay. Bardzo jestem ciekaw, czy wzbudzą zainteresowanie. Na wszelki wypadek, gdyby komuś z Was zachciało się to licytować, ostrzegam. To przekręt. Wszystko można powiedzieć o tej Nike 1931, tylko nie to , że jest w stanie MS63. 
Pamiętajcie:
  • Grading nie gwarantuje oryginalności monety.
  • Monety po gradingu czasem wypakowuje się ze slabu i wysyła do ponownego gradingu w nadziei, że dostaną lepszą ocenę. Do czego można użyć pustego slabu z oryginalną etykietą nie muszę wyjaśniać. 
  • Slaby też się fałszuje.

A wracając do początku, gdy po raz pierwszy czytałem wywiad "Okiem kolekcjonera" i dotarłem do pytania "grading, czy "golasy"" natychmiast "oczyma duszy" zobaczyłem coś takiego 



PS I 
Jakaś propozycja polskiego odpowiednika "slabu"?

PS II
Może jednak nie trumienki, bo...


niedziela, 16 lutego 2025

Patrz pod nogi czyli dziewięć zasad kolekcjonerstwa.

Jeszcze jedna książka w lutym. 

Chronologicznie o niej powinno być przed "Przewodnikiem" Starowieyskiego bo wcześniej ją kupiłem i przeczytałem. Chrzanić chronologię, to nie ten przypadek, co tu
To książka całkiem inna od tej sprzed tygodnia. Też kipi od opowieści i kolekcjonerskich anegdot ale więcej w niej przemyśleń o życiu ludzi kolekcjonujących. Ich motywacjach, pomysłach na organizację zbioru, pomysłach na zdobywanie nowych okazów. Przy okazji przemyśleń pojawiają się ZASADY KOLEKCJONERSTWA. 

Najważniejsza jest pierwsza i jednocześnie ostatnia - o niej na końcu.

"Druga zasada kolekcjonerstwa: historia tworzy historię.
Dobrze to znamy - zbieramy przedmioty, a one, każdy z nich ma swoją historię. I każda z tych historii jest ciekawa. Od nas tylko zależy, czy umiemy do niej dotrzeć, czy umiemy się nią podzielić z innymi.

"Trzecia zasada kolekcjonerstwa: wszystko lepiej wygląda za szkłem."
 Autorka ilustruje to twierdzenie opowieścią o plakietkach pielgrzymich, metalowych drobiazgach często odkrywanych podczas prac archeologicznych. Wykopywane z ziemi zwykle nie wyglądają dobrze, bywają skorodowane, połamane ale po oczyszczeniu, zakonserwowaniu i umieszczeniu w muzealnych gablotach nabierają blasku. Stają sią zabytkami przez duże Z. 
Z monetami jest podobnie. Kolekcja przechowywana w specjalnych szafkach, na dopieszczonych szufladkach 

prezentuje się lepiej, niż kolekcja monet ukrytych w kopertkach. 
A ja i tak wolę kopertki. 

"Czwarta zasada kolekcjonerstwa: co dwa, to nie jeden (a najlepiej trzy)".
Rozumiemy, rozumiemy. Nie istnieje coś takiego, jak za duża kolekcja. Zawsze znajdzie się miejsce na jeszcze jednego trojaczka, na jeszcze jeden banknot. Gorzej mają kolekcjonerzy obrazów, że o meblach i starych samochodach nie wspomnę.

"Piąta zasada kolekcjonerstwa: Gdy słowa przestają odpowiadać faktom, czas rozstać się z nimi i powrócić do faktów".
Autorka o czym innym napisała, inne były przemyślenia, które doprowadziły ją do tej zasady ale moje skojarzenie jest oczywiste - ktoś coś kiedyś napisał, słowo poszło w świat, zostało zapamiętane, powielone w cytatach, odwołaniach, aż tu nagle...  

"Szósta zasada kolekcjonerstwa: co było, a nie jest, może być, ale nie musi".
Ten fragment książki jest z tych cięższych, przykrych w uważnym czytaniu. W końcu chodzi o przemijanie, nieuchronność. O to, co czeka każdego, każdą kolekcję, każdą rzecz. I nagle, pod koniec tej części trafiam na coś takiego: 
Przed umasowieniem rzeczy kolekcjonerzy sztuki, kuriozów, naturaliów, starożytności i reszty artefaktów nie mogli mieć nadziei na zdobycie pełnej serii. 
...
Kolekcja do tej pory musiała być, w swojej naturze, otwarta.
...
Współczesna kolekcja jest dziełem teoretycznie zamkniętym, a w praktyce nadal otwartym, tak jak wcześniej. Trzeba jedynie znaleźć pretekst, by zbiór nadal dążył do nieskończoności".
Szukamy nowych odmian, wariantów, błędów, przebitek, pomyłek, przesławnych destruktów i innych wynalazków. Byle był pretekst do dołożenia czegoś jeszcze do kolekcji, do pochwalenia się innym. Niech teraz oni się pomęczą, żeby ich zbiór nie był gorszy.

"Siódma zasada kolekcjonerstwa: najważniejszą rzeczą w kolekcji jest ta następna".
Cóż dodać. Każdy dzień zaczynam od pośniadaniowej sesji przed monitorem przeglądając powiadomienia o nowych aukcjach, nowe oferty na "A", "E" itp. wspomagając się oczywiście systemami wyszukiwania i subskrybcjami zapytań. Co jakiś czas coś się udaje ustrzelić i następuje męczący czas oczekiwania. Czy przesyłka dotrze, czy nie zginie gdzieś po drodze, czy w środku będzie to, co być powinno i w takim stanie, jakiego oczekuję na podstawie zdjęć. Każdy nowy nabytek jest oczywiście źródłem radości i satysfakcji, ale przecież jest już mój, wciągnięty do katalogu zbioru, skreślony z listy braków (o ile tam był). Już nie jest taki ważny, jak ten, na który czekam, albo ten, który mam nadzieję gdzieś zauważyć i kupić.

"Ósma zasada kolekcjonerstwa: nie można mieć wszystkiego (?)".
Powtarzam to sobie co tydzień przeglądając katalogi domów aukcyjnych pełne wspaniałych monet, których nigdy nie miałem i mieć nie będę. 
I jakoś muszę z tym żyć i cieszyć się z tego, co zdobyć się udało.

"Pierwsza i ostatnia zasada kolekcjonerstwa: nigdy nic nie zbieraj, nigdy!".
Tej zasady nie rozumiem i nie akceptuję. W końcu każda działalność człowieka, wszystko co człowiek robi, to kolekcjonowanie - ubrania, wyposażenie domu, przeżycia, wrażenia. 

Na koniec jeszcze kilka malutkich cytatów.
"Nie będziesz panem swego domu, jeśli nagromadzisz w nim zbyt wiele rzeczy" (podobno Lao-cy, którego znałem jako Lao Tse, a ostatnio spotykam jako Laozi).

"Kolekcja to nie śmietnik".

"- Jakbyś widział takie, to bierz!
- Pełno tego było, ale nie brałem.
- Jak pełno, jakto nie brałeś, przecież mówiłem, że trzeba!
- Dziad wołał 10 złotych, bez przesady. Potem wróciłem, ale już nie było" - Samo życie, każdy z nas, kolekcjonerów to kiedyś przeżył albo przeżyje.

Zachęciłem do lektury?

wtorek, 11 lutego 2025

Czy kolekcjoner może być zacnym człowiekiem?

Książka, o której wspomniałem w zakończeniu poprzedniego wpisu, to "Przewodnik zacnego kolekcjonera według F. Starowieyskiego". 

Pamiętam Jego telewizyjne gawędy o sztuce (fragment na YouTube: https://youtu.be/yMnqdfrTPEA?si=AF3v2m110WWy9dhp). Podobały mi się. Dlatego zdecydowałem się kupić tę książkę, którą kiedyś przegapiłem. 

Rzecz bardzo ładnie wydana, tyle że w lekturze, przynajmniej dla mnie, troszkę męcząca. Fakt, pełna smakowitych anegdot z kolekcjonerskiego światka, niestety utopionych w sosie samouwielbienia współautora. Książkę co prawda firmuje Izabela Górnicka-Zdziech ale całość to wypowiedzi Franciszka Starowieyskiego. W pierwszej osobie, ja, moje, mam, widziałem, kupiłem...

Po kilku pierwszych stronach trafiłem na ten fragment. 
Niewielu zbieraczy przechodzi z czasem na zawodostwo. Ja także nie przeszedłem, ale choć nie wypada o tym mówić, mam świadomość, że jestem człowiekiem, który wie o przedmiotach najwięcej w Polsce. Nie znam nikogo w tym kraju, kto by zebrał na ten temat tyle wiedzy, co ja."
I zacząłem się zastanawiać, czy decyzja o wydaniu pieniędzy na tę książkę, zamiast na jakąś monetę była słuszna. Przeczytałem do końca i mimo irytacji dopadającej mnie od czasu do czasu, po przemyśleniu polecam Wam lekturę Przewodnika.

Starowieyski zbierał wszystko, meble, brązy, portrety trumienne, monety (a jakże), sztućce, zegary, srebra i co tylko chcecie. Z wyraźną niechęcią odnosił się tylko do kolekcjonerów kufli - "Nawet tak prymitywne zbieractwo jak kolekcjonowanie kufli wojskowych musi odchamiać.". Jeden z rozdziałów ma tytuł "Kufle - pasja dla nudziarzy". 
 
Przewodnik zacnego kolekcjonera - zastanawia mnie, które ze znaczeń słowa "zacny" mieli na myśli autorzy. U Brucknera "zacny" nie ma osobnego hasła. Pojawia się tylko jako jedno ze znaczeń słowa "godny". 

W "Słowniku etymologicznym języka polskiego" Wiesława Borysia czytam, że słowem "zacny" określało się w dawnej polszczyźnie człowieka "mającego szlachetny charakter, dobre serce, prawego".
Zostawmy etymologię i sięgnijmy do Wielkiego słownika języka polskiego. Jako jedno ze znaczeń "zacnego" znajdujemy w nim "taki, który ma wysoką wartość lub jakość, przez co zasługuje na szczególną uwagę lub poważanie" i to wydaje mi się być najbliżej intencji autorów. Franciszek Starowiejski bez wątpienia był kolekcjonerem zasługującym na szczególną uwagę i poważanie.  

A co radził kolegom "po pasji", by i oni byli kolekcjonerami zacnymi? 
Doradzał kupowanie przedmiotów z duszą, wzbudzających emocje. Odradzał kupowanie czegoś, co nazywał "czekiem" - obrazów, mebli, rzeźb, których wartość wynika nie z jakości i urody, tylko z umieszczonego na nich podpisu. "No cóż, kupiliby, jakby było sygnowane, inaczej - nie. Gdyby to było gówno, a sygnowane, to też by kupili.". Ja tak odbieram te wszystkie "nienotowania", "MAX-noty" i "EM ESY" w aukcyjnych opisach.  

O kolekcjonerach kufli już wspomniałem. O miłośnikach monet Starowieyski też wyrażał się z niechęcią: "Zbieracze monet to specjalny rodzaj ludzi, współcześni technokraci. Mieszkają ponuro, ich domom brak dekoracji. Banknoty, monety czy medale trzymają w plastikowych klaserach.". Ale kilka linijek niżej czytamy "Początkującemu zbieraczowi, który chce zostać poważnym kolekcjonerem, rozumiejącym naturę rzeczy, a nie dekoratorem wnętrz, poleciłbym zaczynać od numizmatyki. Na kawałku metalu, jakim jest moneta, można nauczyć się materii.". Coś w tym jest , bo pamiętam, jak kilka lat temu uratowałem kolegę przed zakupem za duże pieniądze "srebrnej" cukiernicy na pchlim targu. Nie ten kolor, nie ten połysk...
Rozdział "Denar Łokietka i 3 grosze Stanisława Augusta" to jeden z lepszych kawałków tej książki. I wcale nie dlatego, że jest o monetach. To w nim Starowieyski przyznaje się, że jednak nie wszystko wie. 

Na koniec jeszcze jeden cytat. "...bo warto zbierać absolutnie wszystko: pudełka od zapałek, bagnety, obrazy Leonarda; każdą rzecz, którą człowiek zrobił. Jest tylko ważna zasada kolekcjonerska: ilość przechodzi w jakość. Musi to być taki zestaw, by można z niego wyciągnąć jakiś wniosek: coś napisać czy opowiedzieć coś ciekawego.".

"Przewodnik" jest gęsty, pełen bon motów, anegdot, opinii (zwykle arbitralnych), opisów przedmiotów i ludzi. To nie jest jedna z tych książek, które po pierwszym przeczytaniu trafiają na półkę, na której zostają i łapią kurz. To trzeba co jakiś czas czytać na nowo, niekoniecznie całość, można otwierać w losowym miejscu i kończyć po kilku stronach. Na pewno będzie o czym myśleć, analizować swoje działania i plany. 

Polecam.

piątek, 7 lutego 2025

Przegląd zaległości.

 Od czego by tu zacząć...

Pod koniec lutego ubiegłego roku napisałem:

Plany na rok 2024

Blog mi się nie znudził. Mam kilka pomysłów na nowe teksty i może nawet dwa cykle, a życie podsunie następne.
Mam w planach kilka "numizmatycznych" wycieczek. Jak się udadzą, będą sprawozdania.  
Mam w planach dwa (na razie) numizmatyczne projekty DYI. Może nawet jakiś filmik się pojawi w związku z jednym z nich. 
Może uda się sprężyć i będą nowe wydania katalogów. Z góry uprzedzam, że nie wszystkich. 
Może uda mi się napisać coś nowego większego. Na pewno nie nowy katalog, bo na to trzeba czasu, a wolnych tematów coraz mniej i nie jestem jeszcze pewien za co się złapać. 
Czego nie będzie - filmów na YouYube i TikToku ani podkastu. Nie planuję też powrotu na FB ani aktywności na innych serwisach social media. Nie moje klimaty.
Wypada się rozliczyć. 
Nowe teksty oczywiście były - 26 wpisów w 2024 r. 
Jeden zaplanowany cykl się udał - Dukaty lokalne i inne wynalazki. Część pierwsza i druga.
Drugi nie wypalił. Napisałem kilka zdań i jakoś nijako to wyglądało. Odpuściłem.
Z "kilku numizmatycznych wycieczek" udała się jedna - W odwiedziny do ulubionego stoika. Niecałkiem numizmatyczna, monety były tylko przy okazji, ale chyba można odhaczyć jako zrealizowane.  

Projekty DYI - oba gotowe.



Nowych wydań katalogów nie ma. Na razie. Na warsztacie jest angielskojęzyczne wydanie książki o miedziakach koronnych Augusta III. Nie tyle tłumaczenie, co gruntowna przeróbka i uzupełnienia. Trochę czasu jeszcze mi to zajmie.

Pisałem kiedyś, że mam taki folder, do którego wrzucam rozmaite ciekawostki z myślą o późniejszym wykorzystaniu ich na blogu. Dawno z niego nic nie wyciągałem, więc...
Zaczynamy od najstarszego obrazka. 
Nie wiem czy Allegro zatrudnia jakąś AI. Jeśli tak, to jest do zwolnienia.

A tak wnuk podsumował jeden z moich nielicznych grudniowych numizmatycznych zakupów. Co to za moneta?

Przechodzimy do tegorocznych zaskoczeń. 
Styczeń 
Naprawdę? 40 złotych + "młotek" + koszty wysyłki po to żeby zdobyć monetę, którą w podobnym stanie zachowania, przy odrobinie cierpliwości można wyłowić z obiegu?

No to następna historia z cyklu "kto bogatemu zabroni". 
15 lutego 2024: 
4 czerwca 2024: 

Tak, to nie taka sama tylko TA SAMA moneta. Po 110 dniach 552 złote przepadły w czarnej dziurze. 

A teraz pora na cykl "nie ma przypadków panie doktorze". Naprawdę? To dlaczego te zestawy miedziaków Augusta III poszły za identyczną kwotę? W odstępie trzech dni!
Zestaw sprzedany przez RDA opisałem niedawno. U Marciniaka było tylko 20 monet, więc wypada po 22,80 za sztukę. O 7 złotych drożej, niż na aukcji RDA ale... nie dość, że wszystkie monety mają czytelny rocznik, to w zestawie są między innymi trzy anomalne grosze, z czego jeden bardzo rzadki oraz jeden rzadki (nie tak bardzo, jak grosz) szeląg z 1754 roku w typie gubińskim ale bez literki pod herbami. 

Za kilka dni skończę czytać niedawno kupioną książkę. Przegapiłem ją kiedy ukazała się w roku  2008. Nic straconego, już ją mam. 

sobota, 1 lutego 2025

I znów o Facebooku

W poprzednim wpisie dotyczącym zagadkowego szeląga Augusta III wyraziłem zdziwienie, że wiadomość o nietypowym szelągu została opublikowana w sieci, w miejscu dla mnie całkiem nieoczywistym, bo nie na blogu firmy, nie na znakomitym blogu Pana Marcina Żmudzina, nie na uznawanym za poważne i wpływowe forum TPZN, tylko na firmowym profilu na Facebooku.

Po kilkudniowych przemyśleniach i testowym przeglądaniu internetu doszedłem do wniosku, że wytłumaczenie może być tylko jedno - Święty Graal marketingu, czyli ZASIĘG. Mam jednak bardzo poważne wątpliwości co  do skuteczności wykorzystywania z mediów społecznościowych do prowadzenia merytorycznych, fachowych dyskusji. Nie mam możliwości sprawdzenia, jaki zasięg ma taki wpis na FB. 

Widzę tylko, że przez prawie miesiąc (wpis z 7 stycznia) wpis polubiło 195 osób, podzieliły się nim z innymi 4 osoby. W dyskusji napisano 58 komentarzy. Nie dziwi mnie to, bo żeby dziś na ten wpis trafić trzeba bardzo długo przewijać kolejne ekrany z przeróżnymi treściami.

Dla porównania zasięgi z forum TPZN z działu dotyczącego monet Polski przedrozbiorowej. 

Wrzucę tu prośbę o opinie na temat tego szeląga. Zobaczymy jak tu będzie wyglądał odzew.

Ja konta na FB już nie mam. Dostęp do niemałej części publikowanych tam wiadomości mam dzięki odpowiednim środkom technicznym: system operacyjny (Debian) + przeglądarka (Vivaldi) + dodatki do przeglądarki (F.B.Purity i uBlock Origin). Kiedy porównałem to, co widzę wchodząc na FB na moim komputerze z tym co widać na typowym zestawie (Windows 11 +Firefox/Chrome) nie mogę zrozumieć jak można z FB korzystać. Lawina reklam, bzdurnych apeli, propozycji nowych znajomości przy braku kontroli nad chronologią treści to po prostu absurd. Nieostatni. 

Śledzę kilka fejsbukowych profili. Większość z nich, to profile otwarte, z wpisami dostępnymi dla wszystkich. Moje środki techniczne (patrz wyżej) pozwalają jeszcze na podgląd niektórych grup zamkniętych, do których dostęp teoretycznie jest możliwy dopiero po uzyskaniu członkostwa grupy. To głównie tzw. grupy sprzedażowe (czytaj sklepiki) ale nie tylko. Dlaczego ta grupa jest grupą zamkniętą nie jestem w stanie zrozumieć. Czyżby chodziło o zabezpieczenie przed zalewem ofert handlowych?

Profil Portal Numizmatyczny jest profilem otwartym, na którym wpisy mogą publikować jedynie administratorzy. Można je komentować. Projekt Portal Numizmatyczny oprócz profilu na FB ma również swoją stronę www. 
Ostatni wpis na niej pochodzi jak widać z 21 stycznia 2024. Czyli "FB rulez". Liczba 10.000 osób śledzących aktywność PN na FB robi wrażenie. Czy i jak te osoby radzą sobie z wyłuskiwaniem interesujących treści z zalewu śmieci to już inna sprawa i nie moje w końcu zmartwienie.

No to sobie ponarzekałem.

A teraz się pochwalę. Tym czego nie kupiłem i tym co wczoraj przyniosłem z paczkomatu. 

Nie kupiłem (bo nie licytowałem) tego zestawu miedziaków Augusta III. 


Zestaw poszedł niedawno za 456 złotych (młotkowe wliczone). 30 monet. Z tego 5, to niemożliwe do zidentyfikowania wycieruchy. Ponad 15 złotych za sztukę! Ja takie rarytasy trzymam w pudełku z etykietką ZŁOM. 

Kupiłem to.  

Cynkowy żeton dość często pojawiający się na OneBid. Zwykle opisywany, jako żeton warszawskiej piekarni Merkury. Rzadziej prawidłowo, jako żeton warszawskiego Stowarzyszenia Spożywczego Merkury. 

Stowarzyszenie założono w 1869 roku. Znalazłem w sieci druk wydany z okazji dziesięciolecia stowarzyszenia. 

To bardzo ciekawy dokument początków spółdzielczości w Polsce. Rzeczowy opis zamierzeń założycieli, problemów które pojawiły się w pierwszych latach i metod, jakim z tymi problemami sobie radzono. 

Częścią tego sprawozdania jest statut stowarzyszenia. 

Szczególnie interesujący jest jego artykuł czwarty. 
Mowa w nim o "markach" - żetonach sprzedawanych członkom stowarzyszenia za gotówkę. Żetony miały służyć do wymiany na towar, wyłącznie w placówkach stowarzyszenia. I taki żeton sobie właśnie kupiłem. Bardzo mi się podoba jego nominał - pół bułki. 

P.S.

Kojarzycie takie szyldy? 

Albo ceramikę z tymże logo, często spotykaną na pchlich targach?

Społem to w prostej linii spadkobierca Merkurego – protoplasty wszystkich współczesnych warszawskich Spółdzielni „Społem”.


Printfriendly