Książka, o której wspomniałem w zakończeniu poprzedniego wpisu, to "Przewodnik zacnego kolekcjonera według F. Starowieyskiego".
Pamiętam Jego telewizyjne gawędy o sztuce (fragment na YouTube: https://youtu.be/yMnqdfrTPEA?si=AF3v2m110WWy9dhp). Podobały mi się. Dlatego zdecydowałem się kupić tę książkę, którą kiedyś przegapiłem.
Rzecz bardzo ładnie wydana, tyle że w lekturze, przynajmniej dla mnie, troszkę męcząca. Fakt, pełna smakowitych anegdot z kolekcjonerskiego światka, niestety utopionych w sosie samouwielbienia współautora. Książkę co prawda firmuje Izabela Górnicka-Zdziech ale całość to wypowiedzi Franciszka Starowieyskiego. W pierwszej osobie, ja, moje, mam, widziałem, kupiłem...
Po kilku pierwszych stronach trafiłem na ten fragment.
Niewielu zbieraczy przechodzi z czasem na zawodostwo. Ja także nie przeszedłem, ale choć nie wypada o tym mówić, mam świadomość, że jestem człowiekiem, który wie o przedmiotach najwięcej w Polsce. Nie znam nikogo w tym kraju, kto by zebrał na ten temat tyle wiedzy, co ja."
I zacząłem się zastanawiać, czy decyzja o wydaniu pieniędzy na tę książkę, zamiast na jakąś monetę była słuszna. Przeczytałem do końca i mimo irytacji dopadającej mnie od czasu do czasu, po przemyśleniu polecam Wam lekturę Przewodnika.
Starowieyski zbierał wszystko, meble, brązy, portrety trumienne, monety (a jakże), sztućce, zegary, srebra i co tylko chcecie. Z wyraźną niechęcią odnosił się tylko do kolekcjonerów kufli - "Nawet tak prymitywne zbieractwo jak kolekcjonowanie kufli wojskowych musi odchamiać.". Jeden z rozdziałów ma tytuł "Kufle - pasja dla nudziarzy".
Przewodnik zacnego kolekcjonera - zastanawia mnie, które ze znaczeń słowa "zacny" mieli na myśli autorzy. U Brucknera "zacny" nie ma osobnego hasła. Pojawia się tylko jako jedno ze znaczeń słowa "godny".
W "Słowniku etymologicznym języka polskiego" Wiesława Borysia czytam, że słowem "zacny" określało się w dawnej polszczyźnie człowieka "mającego szlachetny charakter, dobre serce, prawego".
Zostawmy etymologię i sięgnijmy do Wielkiego słownika języka polskiego. Jako jedno ze znaczeń "zacnego" znajdujemy w nim "taki, który ma wysoką wartość lub jakość, przez co zasługuje na szczególną uwagę lub poważanie" i to wydaje mi się być najbliżej intencji autorów. Franciszek Starowiejski bez wątpienia był kolekcjonerem zasługującym na szczególną uwagę i poważanie.
A co radził kolegom "po pasji", by i oni byli kolekcjonerami zacnymi?
Doradzał kupowanie przedmiotów z duszą, wzbudzających emocje. Odradzał kupowanie czegoś, co nazywał "czekiem" - obrazów, mebli, rzeźb, których wartość wynika nie z jakości i urody, tylko z umieszczonego na nich podpisu. "No cóż, kupiliby, jakby było sygnowane, inaczej - nie. Gdyby to było gówno, a sygnowane, to też by kupili.". Ja tak odbieram te wszystkie "nienotowania", "MAX-noty" i "EM ESY" w aukcyjnych opisach.
O kolekcjonerach kufli już wspomniałem. O miłośnikach monet Starowieyski też wyrażał się z niechęcią: "Zbieracze monet to specjalny rodzaj ludzi, współcześni technokraci. Mieszkają ponuro, ich domom brak dekoracji. Banknoty, monety czy medale trzymają w plastikowych klaserach.". Ale kilka linijek niżej czytamy "Początkującemu zbieraczowi, który chce zostać poważnym kolekcjonerem, rozumiejącym naturę rzeczy, a nie dekoratorem wnętrz, poleciłbym zaczynać od numizmatyki. Na kawałku metalu, jakim jest moneta, można nauczyć się materii.". Coś w tym jest , bo pamiętam, jak kilka lat temu uratowałem kolegę przed zakupem za duże pieniądze "srebrnej" cukiernicy na pchlim targu. Nie ten kolor, nie ten połysk...
Rozdział "Denar Łokietka i 3 grosze Stanisława Augusta" to jeden z lepszych kawałków tej książki. I wcale nie dlatego, że jest o monetach. To w nim Starowieyski przyznaje się, że jednak nie wszystko wie.
Na koniec jeszcze jeden cytat. "...bo warto zbierać absolutnie wszystko: pudełka od zapałek, bagnety, obrazy Leonarda; każdą rzecz, którą człowiek zrobił. Jest tylko ważna zasada kolekcjonerska: ilość przechodzi w jakość. Musi to być taki zestaw, by można z niego wyciągnąć jakiś wniosek: coś napisać czy opowiedzieć coś ciekawego.".
"Przewodnik" jest gęsty, pełen bon motów, anegdot, opinii (zwykle arbitralnych), opisów przedmiotów i ludzi. To nie jest jedna z tych książek, które po pierwszym przeczytaniu trafiają na półkę, na której zostają i łapią kurz. To trzeba co jakiś czas czytać na nowo, niekoniecznie całość, można otwierać w losowym miejscu i kończyć po kilku stronach. Na pewno będzie o czym myśleć, analizować swoje działania i plany.
Polecam.
Z wpisu odnoszę wrażenie, że Starowieyski prezentuje typowy styl kogoś, kto lubi w rozmowie dominować i niekoniecznie zostawia miejsce na inne perspektywy. Egocentryk skłonny do bycia wyrocznią z aurą nieomylności - co oczywiście nie umniejsza jego błyskotliwości, erudycji i gawędziarskiej charyźmie. Trzeba jednak mieć tolerancje na mocne osobowości. Książka na odpowiedni moment i nastawienie.
OdpowiedzUsuń