Google Website Translator Gadget

piątek, 19 maja 2017

Co to będzie, co to będzie...

Pod poprzednim wpisem omawiającym między innymi zapowiedź zmian na Allegro, pojawił się komentarz.
Problemem nie jest kupno monety, bo tych miejsc jest sporo. Problemem jest miejsce gdzie przysłowiowy Kowalski możne je sprzedać. Często jest tak że za monety wartościowe w sklepie proponują grosze. Proszę obejrzeć cennik skupu monet w/w "tuzów" numizmatyki. Zdzierstwo i strzelanie sobie w stopę sklepów, żadnej uczciwości, potężne marże które zabierają zysk. Stąd taka popularność allegro. Jeżeli polska numizmatyka ma się rozwijać, to musi być miejsce na tego typu handel dla początkujących, dopiero co łapiących tego bakcyla a allegro umiera dla kolekcjonerów. Te duże firmy za parę lat zostaną ze swoją ofertą z coraz mniejszym popytem bo popularność numizmatyki spadnie. Czego im szczerze życzę, bo mniejszy popyt to tańsze monety.
Obiecałem, że napiszę coś więcej na ten temat, więc zacznijmy. Po kolei.

Problemem nie jest kupno monety, bo tych miejsc jest sporo.
To nie cała prawda. Rzeczywiście, miejsc gdzie można kupować monety jest mnóstwo. Problem polega na uczciwości sprzedających, uczciwości pośredników i ochronie, na jaką może i powinien liczyć kupujący. System ochrony kupujących na Allegro nie jest doskonały, ale jest. Portal nie wymiguje się od pomocy, gdy zachodzi konieczność włączenia w sprawę policji. Czy wszystkie inne miejsca, w których Kowalski kupuje monety są tak samo pomocne?
Allegro jest tylko pośrednikiem zarabiającym na prowizjach od sprzedających. Nie odpowiada, zwłaszcza w naszej branży, za oryginalność sprzedawanych przedmiotów, ale w mniejszym lub większym stopniu pomaga w ewentualnych sporach. Problem oryginalności sprzedawanych monet nie omija nawet największych sprzedawców, więc zamknięcie się największego pośrednika na obrót obiektami kolekcjonerskimi życia Kowalskiemu na pewno nie ułatwi.

Problemem jest miejsce gdzie przysłowiowy Kowalski możne je sprzedać.
Często jest tak że za monety wartościowe w sklepie proponują grosze.
Proszę obejrzeć cennik skupu monet w/w "tuzów" numizmatyki.
Takich miejsc też jest wiele. Zaczynając od eBay, na Facebooku kończąc, jeśli mamy na myśli pośredników umożliwiających samodzielne wystawianie monet. Większość, jeśli nie wszystkie firmy numizmatyczne oferują sprzedaż komisową, wszystkie skupują monety. Rzeczywiście zdarzają się firmy nieuczciwe, żerujące na sprzedających, ale to problem stary, jak handel. Nie kto inny, jak sam M. Gumowski napisał w "Podręczniku numizmatycznym", że Przy kupowaniu monet z rąk niefachowych powinno być jednak zasadą, płacić nie wiele więcej nad wartość kruszcu.
Pośrednik żyje z prowizji. Od kwot, które uzyska ze sprzedaży monet kupionych od Kowalskich musi odliczyć koszty prowadzenia działalności (czynsz, płace, media, podatki, literatura fachowa, reklama itd.) i powinien jeszcze na tym coś zarobić.

Zdzierstwo i strzelanie sobie w stopę sklepów, żadnej uczciwości, 
potężne marże które zabierają zysk.
Powoli przechodzimy do sedna sprawy, ukrytego w ostatnich dwóch słowach - ZABIERAJĄ ZYSK. Komu zabierają zysk? Czy istotą kolekcjonowania jest osiąganie zysku? Zysk, to cel przedsiębiorcy, handlarza albo usługodawcy.
Kiedy kolekcjoner sprzedaje monety:
  • Gdy rezygnuje z kolekcjonowania i pozbywa się zbioru.
  • Gdy zmienia profil kolekcji i pozbywa się jej zbędnej już części. 
  • Gdy zastąpi monetę w zbiorze egzemplarzem lepszym, ładniej zachowanym.
  • Gdy kupuje partię monet (bo taka była oferta), z której tylko część włącza do zbioru, a niepotrzebnej mu reszty chce się pozbyć.
To rozumiem. Natomiast jeżeli kupuje monety tylko po to by wkrótce sprzedać je z zyskiem, to nie jest kolekcjonerem, tylko...
No kim?
Jeżeli ktoś chce zarabiać w ten sposób, powinien albo założyć działalność gospodarczą, albo korzystać z usług pośredników. Rzeczywiście, trudno sprzedać przez pośrednika monety tanie, pospolite, źle zachowane. Oczekiwanie, że za taki towar dostanie się dobrą zapłatę jest samooszukiwaniem. Każdy zauważył chyba na Allegro powracające w nieskończoność aukcje skorodowanych, na pół czytelnych monet, na dodatek często fatalnie sfotografowanych. Takie aukcje, to prawdziwe utrapienie przy przeglądaniu nowych ofert w poszukiwaniu monet do kolekcji. Fakt, wiele z nich wystawiają profesjonaliści (często mam wrażenie, że to określenie na wyrost i powinno być ujęte w cudzysłów), ale czy to nie jest przypadkiem tak, że wpakowali się na minę kupując słabe monety od Kowalskich i teraz usiłują odblokować zamrożony kapitał? Życie pośrednika nie zawsze usiane jest różami.


Jeżeli polska numizmatyka ma się rozwijać, to musi być miejsce na tego typu handel dla początkujących, dopiero co łapiących tego bakcyla a allegro umiera dla kolekcjonerów.
Za przeproszeniem, co NUMIZMATYKA ma wspólnego z "tego typu handlem"? Poza tym, że przedmiotem w obu przypadkach są monety? Nie wystarczy zgromadzić kilkadziesiąt, kilkaset czy kilka tysięcy monet, by mieć prawo do stwierdzenia, że jest się numizmatykiem. Są numizmatycy, którzy nie mają ani jednej monety (poza tymi w portmonetce). Są pośrednicy, którzy zbankrutowali, bo nie potrafili oddzielić pracy od kolekcjonerskiej pasji i zamiast sprzedawać to, co od Kowalskich kupili, zasilali własny zbiór.

Biznesowe decyzje właścicieli Allegro są komentowane na forach numizmatycznych.
http://forum.tpzn.pl/index.php/topic,11099.0.html
http://monety.pl/viewtopic.php?f=5&t=26512&start=240#p303373
Głos zabierają w nich również przedstawiciele największych polskich firm numizmatycznych, zapowiadając tworzenie i rozwijanie własnych kanałów sprzedaży. Kolekcjonerzy jakoś sobie poradzą, nie mam wątpliwości. Osoby dorabiające sobie drobnym (albo i nie drobnym) handlem monetami na Allegro też w większości dadzą sobie radę. Najważniejsze, by istniały miejsca, w których początkujący będą mogli uzyskiwać uczciwe i wiarygodne informacje o obiektach swoich pasji. Takie jak wskazane w tym akapicie fora numizmatyczne, jak nieodżałowanej pamięci Cafe Numizmatyka na Allegro.

10 maja napisałem
Przeglądam internetowe aukcje i sklepy numizmatyczne - niedługo poczta powinna dostarczyć mi coś ciekawego - przynajmniej na aukcyjnym zdjęciu wydało mi się ciekawe. Gdy przesyłka dotrze, podzielę się radością (lub rozczarowaniem).
Dziś przyniosłem list z poczty i wyjąłem z niego tę monetę.
Czy wiecie, dlaczego ta brzydka moneta to dla mnie radość, a nie rozczarowanie? 

P.S.
Odpowiedź umieściłem tu:
https://zbierajmymonety.blogspot.com/2017/05/trojak-z-nieokreslonej-mennicy.html

wtorek, 16 maja 2017

O znaczeniu słów.

Czasem nie warto robić czegoś, co się opłaca (w rozumieniu - daje materialny dochód). I vice versa. Kilka przykładów.

Warto pojechać do Muzeum Śląska Opolskiego - w Opolu oczywiście. W muzeum otwarto niedawno wystawę czasową "Pieniądz w Opolu". Na wystawie pokazano monety wybite w opolskich mennicach pochodzące z kolekcji muzealnych i prywatnych.
Monety w Opolu bito od trzynastego wieku (nieokreślona mennica książęca czynna w latach 1222 do 1290) po początek wieku osiemnastego (mennica cesarska Leopolda I Habsburga). U schyłku średniowiecza działała tam również mennica miejska. Na wystawie pokazano także znaleziska monet odkryte na terenie miasta, medale miejscowych twórców, opolski pieniądz papierowy oraz lokalne emisje monetopodobne - tzw. pieniądz lokalny. Wystawa będzie czynna do 21 lipca, więc czasu zostało niezbyt dużo. Jeszcze miej czasu do namysłu mają chętni do wzięcia udziału w jubileuszowej (bo dziesiątej) Nocy Muzeów. To wydarzenie odbędzie się 20 maja. W jego ramach, na godzinę 19:00 zaplanowano oprowadzanie kuratorskie po wystawie czasowej „Pieniądz w Opolu”.
Myślę, że warto zajrzeć do Opola, mimo że jak dotąd nie doczekaliśmy się otwarcia stałej wystawy pozyskanej przez MŚO kolekcji trojaków zgromadzonej przez Tadeusza Igera. 

Nie warto natomiast podejmować działań o wątpliwej zgodności z prawem, nawet jeśli może się to wydawać korzystne materialnie. Wspomniałem niedawno o portalu orzeczeń sądów powszechnych. Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził, czy znajdują się tam jakieś orzeczenia w sprawach związanych z monetami. Oczywiście są. W większości dotyczą włamań i rabunków, podczas których częścią albo całością łupu były numizmaty. Niewiele w tym ciekawego, może tylko to, że warto czasem pomyśleć o lepszym zabezpieczeniu kolekcji. Mam też wrażenie po lekturze kilku takich orzeczeń, że kwestii rzeczoznawców należało by poświęcić więcej uwagi, bo niektóre ekspertyzy wydają się mało fachowe.
Są oczywiście orzeczenia odnoszące się do oszustw polegających na ulicznej sprzedaży polerowanych jednopensówek, jako cennych złotych monet. Przestępcy parający się tym procederem  muszą być niezłymi psychologami. Ich skuteczność jest zdumiewająca, co najmniej w takim stopniu, jak naiwność ofiar. Warto więc się zastanowić za każdym razem, gdy ktoś zupełnie obcy, albo i nie całkiem obcy, oferuje bardzo (z pozoru) opłacalną transakcję.
Więcej czasu poświęciłem na lekturę jednego, bardzo długiego orzeczenia.
12 października 2016 r. II Wydział Karny sądu apelacyjnego w Warszawie, sygnatura akt II AKa 149/16.
Sprawa ciągnie się od lat (i jeszcze potrwa, jak wynika z orzeczenia), a dotyczy "prób monet obiegowych" wytworzonych w Mennicy Polskiej SA i rozprowadzanych przez wiele firm numizmatycznych. Pisałem o tym na blogu, tutaj i tutaj. Sprawa będzie miała dalszy ciąg, bo jak słusznie przypuszczałem, konstrukcja logiczna prowadząca do stwierdzenia, że oskarżeni wprowadzali fałszywe monety do obiegu, również sądowi wydała się nieprzekonująca. Sąd Okręgowy w Warszawie wyrokiem z dnia 18 grudnia 2015 r. uniewinnił oskarżonych od popełnienia zarzucanych im czynów, czemu przeciwstawiła się prokuratura. Sprawą zajął się sąd apelacyjny, który tylko część argumentów prokuratury uznał za zasadne. Nie wnikając w meritum sprawy, chciałbym zwrócić uwagę na klika ważnych fragmentów orzeczenia sądu apelacyjnego.
Po pierwsze, co jest podrobieniem (fałszerstwem) pieniądza (podkreślenie moje).
Oczywiście „podrobieniem” będzie wykonanie takiej imitacji, aby mogła ona uchodzić za oryginał. Wystarcza przy tym osiągnięcie takiego poziomu, że człowiek niedoświadczony nie będzie mógł od razu przekonać się o nieprawidłowości wręczonego jako pieniądz przedmiotu. Tym samym nie spełnia warunków karalności falsyfikat (przerobiony lub podrobiony pieniądz lub dokument), którego nieprawdziwość jest tak oczywista, widoczna na pierwszy rzut oka, że przeciętny człowiek w normalnych warunkach nie mógłby go wziąć za autentyczny.

Po drugie, to co kwestionowałem we wskazanych wpisach.
Przedmiotowych monet oskarżeni nie wprowadzali bądź ... nie zamierzali wprowadzić do normalnego obiegu, gdyż monety te w żadnym wypadku nie miały spełniać roli właściwej dla środków płatniczych. Wynika to z ceny za jaką monety były zbywane, co najmniej kilkaset razy przekraczającej ich wartość nominalną.

Nie ulega wątpliwości, że monety nabywali kolekcjonerzy bądź osoby działające na tym rynku. Tego typu transakcje nie miały formy „puszczenia w obieg” pieniądza ... gdyż zamiarem stron nie było użycie monet zgodnie z ich przeznaczeniem, a więc w obrocie gospodarczym równolegle z ich autentycznymi odpowiednikami i monety w powyższy sposób nie były wykorzystywane.
Po trzecie, problem ewentualnego oszustwa polegającego na doprowadzeniu do niekorzystnego rozporządzenia mieniem (w skrócie).
Nabywcami monet byli kolekcjonerzy, którzy chcieli posiadać monety wybite oryginalnym stemplem ... odmienne od typowych monet obiegowych z uwagi na stop metali użyty do ich wytworzenia. W środowisku kolekcjonerskim – co wynika wyraźnie z relacji składanych w niniejszej sprawie – panowało przekonanie, że monety wytworzone w stopie niewłaściwym dla danej monetymonetami próbnymi, chociaż nie zostały opatrzone stosownymi w tym zakresie oznaczeniami.
Mając nadto na uwadze, że w środowisku kolekcjonerskim panowało przekonanie, iż w M. (mennicy - wyjaśnienie moje) mogły być wytwarzane monety próbne bez stosownych oznaczeń, co potwierdzały tego rodzaju przypadki jak opisany przez świadka J. W. (2), to nie można zasadnie twierdzić, że oskarżeni sprzedając bądź oferując do sprzedaży przedmiotowe monety wprowadzali bądź usiłowali wprowadzać w błąd nabywców co do autentyczności monet bądź ich autentyczności jako monet próbnych, działając z zamiarem bezpośrednim kierunkowym, który dla bytu przestępstwa z art. 286 § 1 k.k. jest niezbędny, zarówno co do celu działania sprawców jak i użytych środków. Elementy przedmiotowe oszustwa muszą być bowiem objęte świadomością sprawcy, który chcąc uzyskać nienależną korzyść majątkową, działa świadomie w określony sposób
Wnioski, proszę, wyciągnijcie sami.

Na koniec jeszcze jedna sprawa - ostatnie zmiany na Allegro. Serwis najwyraźniej zmierza ku formie zbliżonej do AliExpress. Jak najmniej kłopotliwych sprzedawców pozbywających się niechcianych prezentów, jak najmniej sprzedawców nie prowadzących działalności gospodarczej. Podniesienie prowizji od sprzedaży wyrzuci ich za burtę. Na pokładzie pozostaną firmy (i firemki), ale tylko tak długo, jak Allegro cieszyć się będzie dotychczasową popularnością u kupujących. Jeżeli konkurencja (czytaj eBay i Amazon) ruszy z ofensywą, Allegro może przejść do historii. Działania Allegro wpływają oczywiście i na naszą branżę. WCN już dawno temu poszedł na swoje. Jakiś czas temu powstał portal Numimarket.pl zrzeszający wiele mniejszych firm numizmatycznych. Następne dwie duże firmy zadeklarowały wycofanie się z Allegro. Niemczyk zapowiedział, że decyzję podejmie po analizie wpływu nowych prowizji na wynik firmy. Marciniak zamierza lepsze pozycje sprzedawać na własnym portalu aukcyjnym, tanie i pospolite pozostawiając na Allegro i eBay. Na Allegro zapewne tak długo, jak będzie zapewniało to odpowiedni poziom sprzedaży. Dla mnie osobiście nie ma większego znaczenia, czy kupuję monety na Allegro, czy na eBay, ale ja jestem kolekcjonerem, nie handluję monetami. Często kupuję monety do zbioru również w innych miejscach w sieci - jest mnóstwo mniejszych i większych sieciowych sklepów numizmatycznych. Poza tym, nie mam firmy numizmatycznej, nie zajmuję się handlem monetami.
Ciekawe, jaki będzie skutek zmian na Allegro. Rozwój tego portalu aukcyjnego obserwuję od samego początku (zarejestrowałem się 17 lat i 1 miesiąc temu). Pamiętam oburzenie po wprowadzeniu opłat (tak, kiedyś Allegro było za darmo), pamiętam likwidację cafe (tego im nie daruję), pamiętam próby zbudowania silnej konkurencji - Kiermasz, Świstak. Allegro wszystko to przetrwało, bo stale ma wystarczającą ilość kupujących i dobry stosunek liczby sfinalizowanych transakcji do ilości wszystkich ofert. Czy podniesienie prowizji na poziom często wyższy od konkurencji zaszkodzi serwisowi, czy nie - to się okaże.

sobota, 13 maja 2017

Niespodzianki ze starej prasy.

Już wspominałem - w wolniejszych chwilach przeglądam przedwojenne gazety codzienne - ostatnio krakowskiego "Ikaca".

Wspominałem tu już kiedyś, że w początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, Jan Aleksandrowicz, dyrektor mennicy warszawskiej, miał bardzo złą prasę. Zarzucano mu niefrasobliwość w postępowaniu z metalami szlachetnymi zbieranymi na skarb narodowy. Aleksandrowicz był wicedyrektorem Głównego Urzędu Probierczego odpowiedzialnym za Skarb Narodowy. Rzeczywiście, w GUP doszło do poważnych nieprawidłowości. Skończyło się na postępowaniu prokuratorskim, które udowodniło winę Jakowiczowi i Rzewskiemu.
Zarzucano Aleksandrowiczowi brak fachowości, podkreślając, że z wykształcenia jest farmaceutą (nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się to z panem M.).
Za zbrodnię niemal poczytano, że nie wysłał nikogo do Wiednia (gdzie bito niklowe 10- i 20-groszówki), co miało narazić Polskę na niebezpieczeństwo - brak nadzoru nad wysłanymi tam modelami monet mógł spowodować, że Austriacy będą mogli bez ograniczeń bić te monety poza oficjalnym zamówieniem. Już widzę, jak później przyjeżdżają do Polski z wagonami niklu żeby kupować zań nasze lasy, pola i fabryki.
Krytykowano również wygląd monet, o czym też kiedyś pisałem.
Tu winy dyrektora mennicy było chyba najmniej - przecież projekty monet pochodziły z konkursów. W IKC, podobnie jak w Kurierze Warszawskim, też krytykowano "żniwiarkę", ale tym razem nie rewers, tylko awers.
IKC, Notatka z wydania 22 maja 1924 r.
 
Ilustrowany Kuryer Codzienny nie był wzorem rzetelności dziennikarskiej. Pomylono nazwisko projektanta rewersu, Tadeusza Breyera, ale nie to mnie w tej notce zelektryzowało. Autor wymienił jeszcze jedno nazwisko. Otóż na mocy osobistej decyzji J. Aleksandrowicza, awers monet 1 zł, 2 zł i 5 zł (tych ostatnich do obiegu ie wybito) miał zaprojektować artysta rzeźbiarz Bartłomejczyk. We wszystkich znanych mi katalogach - łącznie z moim :-) - w których podawane są nazwiska projektantów monet, jako autora "żniwiarki" wymienia się wyłącznie T. Breyera. O Bartłomejczyku nie wspomina też W. Terlecki w "Mennicy warszawskiej".
Zacząłem szukać. Szybko okazało się, że i tu "redaktor" pomylił się. Nie żaden Bartłomejczyk, tylko Edmund Ludwik Bartłomiejczyk (1885-1950) - notka biograficzna w Wikipedii. No dobrze, był taki artysta, ale czy rzeczywiście miał coś wspólnego w projektem awersu monet Breyera? Najpierw sprawdziłem w broszurce Jacka Strzałkowskiego "Projekty monet polskich 1923-1938). W części dotyczącej konkursu z roku 1923 mowa jest tylko o Breyerze. O Bartłomiejczyku ani słowa, również w opisach późniejszych konkursów.
Ostatnią - i skuteczną - deską ratunku okazała się inna praca Strzałkowskiego, "Moneta i banknot w latach 1924-1925". Na stronie 25 znalazłem następujące zdania (pisownia oryginalna, podkreślenie moje):
"Przygotowując reformę walutową, ogłaszano trzykrotnie konkursy na projekty nowych monet. Dopiero w ostatnim w 1923 r. wybrano wzory autorstwa W. Jastrzębowskiego dla monet bilonowych oraz Tadeusza Breyera (1874-1952) z głową dziewczyny i kłosami zboża na rewersie i Edmunda Bartłomiejczyka (1885-1950) z orłem na aversie - dla monet 1, 2 i 5 złotowych"
Strzałkowski, jak widać, nie wskazuje jednoznacznie Aleksandrowicza, jako autora wyboru awersu zaprojektowanego przez Bartłomiejczyka. Raczej sugeruje, że była to decyzja komisji konkursowej. Nigdzie też nie znalazłem wzmianki o tym, czy Breyer zaprojektował obie strony monety. Wiadomo tylko, że zachował się jego konkursowy projekt rewersu.


Trzeba będzie wprowadzić korektę do katalogu!

Redakcja IKC doczekała się odpowiedzi na swoje doniesienia o skandalicznym "rosyjskim orle" na polskiej monecie.
 

Jedna zagadka - niespodzianka rozwiązana. Mam jeszcze drugą.
W IKC z 16 czerwca 1924 r. znalazłem coś takiego
Nie dotarłem jeszcze do źródłowego tekstu w lwowskiej Gazecie Porannej. Nie wiem, czy sprawa miała jakiś ciąg dalszy. Sprawdziłem tylko, że Jagielnica, gdzie na stacji kolejowej ujawniono "tłocznię menniczą" to miejscowość niedaleko Czortkowa (dziś Ukraina). Na ślad wsi Pankówka (Pankówki?) nie trafiłem - szukałem wprawdzie tylko w Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego, bo gdzie jak gdzie, ale tam jest wszystko o polskich wioskach i osadach.
Może ktoś z Was okaże się lepszym detektywem?

środa, 10 maja 2017

Uprzejmie donoszę, że...

oglądam, czytam, słucham, piszę, pracuję, biegam...
Mógłbym dodać do tej listy jeszcze parę innych zajęć, ale to nie ma być powieść, tylko wpis na blogu.

Oglądam? Ostatnio na przykład kolejne odcinki wywiadu z profesorem Stanisławem Suchodolskim. Bardziej słucham, niż oglądam,bo to nie film, nie reportaż, tylko opowieść. Pasjonująca. Pierwszy odcinek jest tutaj. Kolejne znajdziecie bez trudu.
Oglądam też rzeczy lżejsze, nie samą numizmatyką człowiek żyje. Nie mija mi fascynacja serialem "Fargo". Najpierw był film fabularny braci Coen z 1996 roku - opowieść o nieudaczniku zlecającym porwanie własnej żony, by wyłudzić okup od... Oczywiście, od "ukochanego" teścia. Nieudaczników jest w tym filmie więcej.
Bracia po nakręceniu kilku jeszcze fabuł - moje ulubione, to "Big Lebowski", "To nie jest kraj dla starych ludzi" i "Tajne przez poufne" - wzięli się za serial, tym razem w roli producentów. Oglądam właśnie trzeci już sezon serialu "Fargo" i nie mogę się nim nacieszyć. Każdy odcinek, każdego sezonu "Fargo" rozpoczyna informacja, że jest wierną relacją z wydarzeń, które miały miejsce w stanie Minnesota i tylko troska o tych, którzy przeżyli sprawiła, że zmieniono imiona i nazwiska bohaterów.To oznacza, że nie wszyscy przeżyli...


Trafiłem niedawno na niebywałą lekturę. Dość niezwykłe jest też miejsce, gdzie można ją przeczytać - Portal orzeczeń sądów powszechnych. Gdy to piszę, na portalu jest 206 309 dokumentów. Ile z nich ma klasę tego orzeczenia, nie wiem, ale muszę częściej tu zaglądać. Dlaczego? Sprawdźcie sami - opowieść o dobrej żonie i niezbyt dobrym mężu.
Czytając to uzasadnienie, pomyślałem sobie, że pan sędzia Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim pisząc, że "...linia obrony w tym momencie przekracza już takie granice nonsensu, że trudno ją traktować inaczej niż w kategoriach humorystycznych." wykazuje nadmierne zaufanie do racjonalności postępowania ludzi.
"Fargo" klarownie przedstawia tak nieprawdopodobne sploty zdarzeń pozornie ze sobą niepowiązanych (albo przeciwnie, wyglądających na logiczny ciąg zdarzeń, choć w rzeczywistości nie mających z sobą nic wspólnego), że uwierzenie w to, że trzeźwa żona postanowiła zawieźć samochodem pijanego męża na stację benzynową, by tam mógł kupić sobie papierosy, nie wymaga żadnego wysiłku umysłowego.

Co oprócz tego? Czytam, piszę, czytam żeby pisać. Piszę, jak wiecie o miedziakach Augusta III. Skończyłem niedawno korektę artykułu do Biuletynu Numizmatycznego - niebawem wyjdzie w druku w pierwszym, tegorocznym numerze. Na bazie artykułu piszę książkę od czasu do czasu dzieląc się przemyśleniami i wątpliwościami i tu na blogu i na forach internetowych. Efekt łatwy do przewidzenia. To co wydawało się gotowym, dopieszczonym  fragmentem większej całości, okazuje się albo ślepą uliczką, albo wstępem do znacznie bardziej rozbudowanej treści. Przykład? Proszę bardzo. W kwietniu kupiłem 
bo w spisie treści wypatrzyłem artykuł o elektryzującym tytule "Polnisches Kupfergeld der Jahrgänge 1752 bis 1755 sowie 1758 - geprägt unter sächsischer oder preußischer Herrschaft?". Rozumiecie, że musiałem to mieć? Kupiłem i się nie zawiodłem, bo w treści znalazłem informację dotąd w Polsce chyba nieznaną. Pani Elke Bannicke, kuratorka berlińskiego Gabinetu Numizmatycznego i Lothar Tewes w krótkim artykule skoncentrowali się na pominiętym w saskich archiwach okresie wojny siedmioletniej. Na podstawie archiwaliów z Geheimes Staatsarchiv Preussischer Kulturbesitz przedstawili krótko losy mennic w Grünthalu, Gubinie, Dreźnie i Lipsku. Jedyne znane autorom dowody na bicie polskich pieniędzy miedzianych w mennicach saskich pod nadzorem pruskim dotyczą wyłącznie Lipska i Drezna, dokąd przeniesiono wyposażenie z Grünthalu i Gubina. Do stycznia 1758 r. produkcję prowadziło konsorcjium Ephraima bijąc grosze z datami 1753, 1754 i 1755, a od lutego 1758 spółka Gumpertza, Isaaca i Itziga. Ta spółka rozpoczęła bicie groszy z datą 1758 i kontynuowała je do stycznia roku 1759. Na podstawie czynszu menniczego w kwocie 20 tysięcy talarów autorzy oszacowali, że groszy z rocznikiem 1758 wybito ponad 14,5 miliona sztuk, zauważając jednak, że częstotliwość ich występowania wskazywała by raczej na niższy nakład. Bannicke i Tewes podali też, że w źródłach zachowała się informacja o wybiciu przez Gumpertza i spółkę 5,82 milionów szelągów Augusta III z rocznikiem 1755 w mennicy we Wrocławiu. Ta informacja nie była u nas dotąd publikowana!
Rezultat - pokaźna część książki do przerobienia.

Słucham. W tej chwili na przykład tego
Spotify od pewnego czasu wygrywa u mnie z radiem. Choćby dzięki pewnej nieprzewidywalności - jeśli spróbować opcji "Odkrywaj" albo którejś z list odtwarzania przygotowanej na podstawie muzyki, której wcześniej słuchałem.

Poza tym staram się mniej więcej na bieżąco śledzić kilka upatrzonych internetowych stron numizmatycznych, poszukiwać nowych, ciekawych źródeł wiadomości o monetach (np. niedawno wypatrzyłem u wschodnich sąsiadów taki wątek http://coins.su/forum/topic/168119-solidy-rigi-1621-1655-godov/ ). Przeglądam internetowe aukcje i sklepy numizmatyczne - niedługo poczta powinna dostarczyć mi coś ciekawego - przynajmniej na aukcyjnym zdjęciu wydało mi się ciekawe. Gdy przesyłka dotrze, podzielę się radością (lub rozczarowaniem).

I jeszcze jeden problem, a ściślej mówiąc brak problemów. Debian. Od czasu gdy zastąpił na moim komputerze inne "linuksy", między innymi pochodne Debiana, jedyne, na co mogę narzekać, to nuda. Nuda, której życzę każdemu użytkownikowi komputera. Po prostu działa. Bez zacięć, bez niespodzianek przy aktualizacjach, bez kłopotów ze sterownikami, sprzętem, urządzeniami podpinanymi do komputera.

Żeby jeszcze pogoda się poprawiła...

środa, 3 maja 2017

Duże, małe, lekkie, ciężkie...

Największa moneta w moim zbiorze nie jest monetą najcięższą, a najmniejsza nie jest najlżejszą.
Największa ma 38 i pół milimetra średnicy
Sześciozłotowy talar Stanisława Augusta z roku 1795
38,5 mm, 24,0 g

Moneta "po przejściach", ale żal mi się jej pozbywać. Nie jest najcięższą w zbiorze, ustępuje monecie znacznie młodszej

Wolne Miasto Gdańsk, 5 guldenów z roku 1923
35,0 mm, 24,95 g
Średnica wyraźnie mniejsza, a mimo to waga o gram prawie większa.

Najlżejszą blaszką, którą mam jest ta monetka
Zygmunt III Waza, ternar koronny z 1619 r.
14,0 mm, 0,17 g
Ternar (trzeciak - nie mylić z trojakiem) nie był najniższym nominałem tego władcy. Zygmunt III bił też denary. Trzeciak miał wartość trzech denarów (albo jednej trzeciej półgrosza, czy też połowie szeląga - przeliczanie nominałów jak widać było mocno skomplikowane).  Ternary Zygmunta III przepisowo powinny ważyć 0,45 grama. Mój egzemplarz, wykruszony, z prześwitkami, waży tylko 0,17 grama. Prawie dwukrotnie mniej, niż ten - też mocno wykruszony - denar.
Zygmunt III Waza, ternar koronny z 1619 r.
14,5 mm, 0,33 g

Przepisowa waga denara wynosiła 0,37 grama. Dlaczego nominałowo trzykrotnie mocniejszy trzeciak nie miał ważyć trzykrotnie więcej od denara? Odpowiedź kryje się w próbie stopu, zawartości srebra inaczej mówiąc. Denary miały mieć próbę 0,078, trzeciaki 0,180.

Obie monetki Zygmunta III, choć małe bo o średnicy co najmniej czternastomilimetrowej nie są najmniejszymi w moim zbiorze. Palma pierwszeństwa w tej konkurencji należy do innego denara
Kazimierz Wielki, denar koronny
10,5 mm, 0,25 g

Na koniec portret zbiorowy. Dopiero na nim widać, jak bardzo różnią się wielkością te monety.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Kraków, Szewska 2

Zacny adres, tuż przy rynku.
Pałac, było nie było. Powstał przez sklejenie w jedną całość trzech kamienic: Cyglarowskiej, Kortynowskiej i Ryntowskiej. Stało się to po roku 1736. Arcybractwo Miłosierdzia stopniowo wykupywało poszczególne posesje, które następnie połączono bez ingerencji w pierwotny układ parterów. Około 1795 roku połączony gmach zakupił Piotr Małachowski- wojewoda krakowski. Na jego polecenie ukończono gruntowną przebudowę scalającą trzy kamienice w jeden pałac.
Adres "Szewska 2" to Kamienica Ryntowska (dom ryntowski), która nazwę wzięła oczywiście od nazwiska jednego z właścicieli. W XVI wieku należała do Mikołaja Zitha. W następnym stuleciu do Krzysztofa Rynta (był właścicielem Swoszowic), a później jego żony Zofii. Po jej śmierci kamienica często zmieniała właścicieli: Dzianotti, Kiernerowscy, Użewski i w końcu Małachowski. W roku 1799 Piotr Małachowski przekazał pałac swojej żonie Tekli (de domo Wodzickiej), a ta w testamencie z roku 1826 przeznaczyła go dla swojego brata, Józefa hrabiego Wodzickiego. W rękach Wodzickich pałac pozostał do roku 1911. W czasie okupacji, w pałacu umieszczono kwatery wojskowe.
Pamiętam, jak w latach 90-tych, przechodząc Szewską zauważyłem, że w budynku trwa remont i z podwórza (w Krakowie mówią z podworca) wyjeżdżają ciężarówki z gruzem i ziemią. Bardzo mnie intrygowało, czy w wywożonej masie pozostało coś ciekawego, na przykład drobne monetki przeoczone przez archeologów nadzorujących remont. Niestety, nie było okazji by to sprawdzić. Po remoncie na Szewskiej 2 uruchomiono lokal McDonald’s.
Przed pałacem, na Rynku, w marcu 1794 roku przysięgę złożył Tadeusz Kościuszko - w tym miejscu znajduje się tablica pamiątkowa.
Dlaczego, zamiast o monetach, piszę o narożnej kamienicy przy krakowskim rynku? Piszę, bo są monety (powiedzmy), na których umieszczono adres "Kraków, Szewska 2". Mam jedną z nich.
Co też znajdowało się pod dwójką na Szewskiej? Kiedy to było?
W księgach adresowych Krakowa z pierwszej połowy XX wieku znaleźć można takie wzmianki:
 
 
 
Było dwóch panów Czaplińskich, Jan (ojciec?) i Edward (syn?), którzy pod dwójką prowadzili interes - handlowali papierem i materiałami piśmiennymi, przyborami szkolnymi, pocztówkami itp.
Nie oni jedni. Jak widać na kolejnym skanie, podobną działalność pod tym samym adresem prowadziła firma "Szkolnica" - to w roku 1937.
Wcześniej (rok bodaj 1907) też w tym samym miejscu działała konkurencja - Skwarczek Ferdynand i Spółka.
Jak widać, kilka kroków dalej, bo przy Rynku, działało jeszcze kilka firm o podobnym profilu. W dodatku w roku 1929 zaczął się kryzys. Jak ściągnąć do siebie jak najwięcej klientów? Czapliński (który? najpewniej Edward) wpadł na pomysł - żetony rabatowe. Zamówił żetony z adresem firmy na awersie i nominałem na rewersie. Znane są żetony o nominałach 2, 3, 4, 5, 6, 8, 10, 20, 50, 100. Niektóre źródła podają, że miedzioniklowe, inne sugerują stop cynkowo-niklowy lub cynk niklowany. Mój jest pokryty dość grubą patyną charakterystyczną dla stopów z cynkiem.  Nie wiem, czy nominały żetonów wyrażono w groszach, czy w złotych - przypuszczam, że jednak w groszach - na to wskazuje istnienie żetonu z liczbą 100.
Jak z nich korzystano?  Klient w zależności o wielkości dokonanych zakupów otrzymywał odpowiednią ilość żetonów (np. kupił towar za 2,50 zł - dostał żetony na 250 groszy). Uzbierawszy pewną ilość żetonów, można było wymienić je w sklepie na niewielki upominek/premię - ołówek, gumkę, zeszyt, bibułę. Wartość "bonusów" rosła oczywiście z kwotą oddawanych żetonów.
Żetony Czaplińskiego opublikował m. innymi B. Sikorski - "Monety Zastępcze i Żetony z obszaru zaborów: Rosyjskiego i Austriackiego" - tom VIII - str. 19 oraz w Biuletynie Numizmatycznym 2010/4 (360) "Żetony rabatowe firmy Czaplińskiego w Krakowie", strona 277.

Podobne żetony rabatowe wydawało w tym czasie wiele firm, siłą rzeczy musieli działać ich wytwórcy.
Znalazłem na przykład takie ogłoszenie (z roku 1917)
Słaba kopia z mikrofilmu, więc na wszelki wypadek treść:
Z powodu braku twardej drobnej
MONETY
dostarczamy dla gmin władz i przedsiębiorców prywatnych znaczki metalowe z liczbą i napisem wedle podania. Przy zapytaniu prosimy podać potrzebne gatunki i ilości.
Kto wykonał żetony dla Czaplińskiego, niestety nie wiem.
Żetony Czaplińskiego pojawiały się na aukcjach WCN. Na aukcji 9 (rok 1995) zestaw 5 sztuk (5, 10, 20, 50, 100) poszedł za 97 zł. Na aukcji 46 (rok 2011) za 330 zł sprzedano zestaw 6 żetonów (3, 5, 10, 20, 50, 100).
Żetony z obu tych aukcji, w odróżnieniu od mojego egzemplarza, na awersie miały napis
E.CZAPLIŃSKI
KRAKÓW
SZEWSKA 2
Na moim żetonie jest tylko
CZAPLIŃSKI
KRAKÓW
SZEWSKA 2
Żetony z obiema wersjami napisu na awersie można znaleźć w Allegromacie.

Nie mam niestety BN z 2010 r. Być może są w nim informacji, które wyjaśnią moje wątpliwości. Mam zamiar niedługo to sprawdzić. 

sobota, 15 kwietnia 2017

Przedświąteczne zaskoczenia.

Wchodzę ci ja wczoraj do Empiku, a nuż się jakaś ciekawa książka trafi, i mijając kolejne półki, z przyzwyczajenia rzucam okiem na regał z czasopismami - regał z dużym napisem HOBBY, a tam...
A miało już nie być wydań papierowych. Zaglądam do środka, na trzeciej stronie notka "Od redakcji", w niej wyjaśnienie. Pojawił się sponsor, dzięki któremu PN będzie nadal wychodził drukiem. Nakład pozostał na tym samym poziomie, 2800 egz. Redakcja obiecuje, że prace nad zapowiedzianym w grudniu portalem numizmatycznym SNP będą trwały. Dobrze, bo nie widząc zmian na www.przegladnumizmatyczny.pl zaczynałem się obawiać, że obietnice pozostaną obietnicami tylko.

W tej samej redakcyjnej notce smutna wiadomość o śmierci Andrzeja "Omnislasha" Ratajewskiego, poznańskiego kolekcjonera, którego pamiętam z kilku transakcji na Allegro i z żywych polemik na Cafe Allegro. Taki młody człowiek...
Omnislash zasłynął relacją z "Polskiej aukcji u Kuenkera" z czerwca 2002 r., którą w całości znajdujemy na stronach od jedenastej do trzynastej najnowszego Przeglądu. Te trzy strony są wystarczającym powodem, by kupić ten numer.
Mam tę relację zapisaną od dawna. Zachowałem też inny wpis P. Andrzeja z allegrowej kafejki - już tytuł zapowiada niekonwencjonalną treść: "ŚLAD PO ÓHÓ CZYLI... PUSZCZANIE DYMU PĘPKIEM."
Cafe już nie ma, nie można odesłać do oryginału. Szkoda, żeby opis pewnej monety z pewnej aukcji z roku 2003 popadł w zapomnienie.
Się zbulwersowałem. Z powodu listonosza. Nie. Nie przyłapałem go in flagranti. To korespondencja, którą mi dzisiaj przyniósł. A w niej katalog Aukcji PTN. Jej data to tydzień po Aukcji WCN. I kto to wymyślił? Jakby w Polsce wolnych terminów było mało.
A może trzeba zrobić obie aukcje w jednym dniu? Wystarczy tylko dodać sesję nocną.
I co ja teraz mam począć? Rodzinna narada w sprawie taktyki i strategii na Aukcji WCN już była. Kasa uzbierana. Nawet babcia się dołożyła. Bo to jak mówi: ostatnia aukcja zanim Sodoma i Gomora w postaci Zjednoczonej Europy do nas przyjdzie.
Na następnej , w maju przyszłego roku już 22 % VAT-u dodatkowo będziemy płacić, a Kuenckery, Rauchy, Schrammy, Ganse, Hoehny i inne polityki monetarne podczas aukcji w pierwszym rzędzie miejsca pozajmują i nic kupić nie dadzą oprócz lustrzanek PRL-u. Babcia ma 94 lata i duże doświadczenie zdobyte poprzez handel obwoźny kwaszeniakami i beczkową kapustą. Przez to w rodzinie przysługuje jej słowo ostatnie i przywilej namaszczenia każdego ryzykownego przedsięwzięcia. Na WCN wytyczne dostałem. Ciąć równo orty, na ceny nie patrzeć, po dwie sztuki z każdego rocznika, bez względu na stany zachowania , żeby tylko mieć awers i rewers. W katalogu na kolorowo pozaznaczane w co wchodzę, a co mam ignorować. Nawet dwie nowe szyby - półki, do witrynki obstalowałem , coby nowa ekspozycja na sąsiadach robiła wrażenie.
A tu co? Przychodzi nowiutki pachnący drukarnią katalog PTN-u. Czyżby znowu na zakupy? Tylko skąd wziąć na nie sianko ? Kiedy można na nie zaoszczędzić? W ciągu tygodnia? Majster, po tym jak przyłapał mnie na spaniu w szatni, w godzinach pracy to nawet chwilówki nie da. Na dodatek zwinęli mi klucz francuski, który miałem na stanie. Za swoje kupić go muszę i oddać. Że też wszystko zbiegło się w jednym czasie.
Aż bałem się otworzyć pierwszą stronę katalogu. Zewnętrznie prezentował się nienajgorzej. Tylko jakiś taki cienki. Pewnie poszli w jakość kosztem ilości i będą oferować wszystkie monety w 1 i 2 stanach zachowania.
Ale nic. Powoli, nieśmiało i z dużym szacunkiem otwieram wrota do wielkiego świata.
Po obejrzeniu pierwszej strony wiedziałem już jaka będzie ostatnia. I odetchnąłem. Bez żalu. Znów nic nie będę kupował.
Nagle niespodzianka. Strona 9. Czuję, że poziom adrenaliny mi skacze. Pojawiają się poty. Na przemian ciepłe i zimne. Pies na wszelki wypadek zaczyna na mnie szczekać po czym włazi pod łóżko. U mnie pełen szczękościsk . Nie potrafię nawet ręką ruszyć. Patrzę na pozycję 93, a tam Władek łypie na mnie prawym okiem. Czytam opis: "dukat koronny 1640, m. Bydgoszcz, Kop. 1528 R8 - ślad po uchu". Ale według mnie na zdjęciu jest moneta gdańska, a nie koronna. Ten rocznik znany jest w dwóch egzemplarzach. Jeden prawdopodobnie jest w zbiorze Czapskiego (poz. kat. 9718), a drugi w zbiorach Ermitażu.
Wszystkie katalogi które miałem w domu, zaraz były na biurku. Wyglądałem między nimi jak surowy kotlet schabowy w panierce. Wątpliwości miałem coraz więcej. Dutkowski i Suchanek lekceważą tę monetę , nie dając opisu. Kurpiewski coś tam na jego temat w swoim katalogu wspomina. Kopicki ma go jako R8 z ceną amatorską. Poczciwy Czapski też, tylko w odróżnieniu od Kopickiego w zbiorze ?! Tyszkiewicz o nim nawet nie słyszał, a co dopiero żeby go zobaczył. Kaleniecki wie dużo, ale tego rocznika też nie opisuje.
Wreszcie wołam żonę na pomoc.
Zobacz czy to jest moneta koronna? Pytam. Ona tylko spojrzała na zdjęcie. I jak na mnie nie ruszy. A jaka? Zadaje pytanie głosem nie znoszącym sprzeciwu. Zobacz co król ma na głowie? Koronę czy wianek? A nad kartuszem z herbem Gdańska co widzisz? To twoim zdaniem nie jest korona? Oświadczam ci, że to jest nawet moneta dwukoronna!!! A autorzy przez grzeczność o tej jednej nie napisali. Co się czepiasz? Ty zawsze wstydu mi narobisz. W restauracji tylko ciebie razi, że wódka jest zbyt ciepła. A jak ktokolwiek przy stole znajdzie włos w zupie to nie kto inny tylko ty. I co ja w tobie widziałam. Ślepa chyba byłam.
Płyta zaczyna grać. Normalka, 45 minut i się zmęczy. A tu niespodzianka. Jak mi nie przywali katalogiem w łeb. Opamiętaj się! Gwiazdy mi się w oczach pokazały. Moja jest pragmatyczką i nie walnęła mnie, choć miała wybór Tyszkiewiczem tylko Klimkiem.
Pomogło. Dopiero wtedy zacząłem myśleć racjonalnie.
No tak. Jakbym był królem to w wieku 14 lat pewnie też już nie miałbym wianka tylko koronę. Musi być, że moja ma rację.
Wreszcie zostałem sam.
To pewnie asy polskiej numizmatyki tworzące fundamenty tej nauki wprowadzają do potocznego nazewnictwa nowy wizerunek monety koronnej. Ale to nie jest najważniejsze. Przecież to nie ja tworzę standardy tylko Oni, a ja się do nich dostosowuję. Dobra pokazali plecy. Każdemu może to się zdarzyć. Zjadła ich rutyna.
Już prawie się uspokoiłem, a tu zaczyna mnie ruszać. Oglądam zdjęcie monety. Przeglądam katalogi bywsze i obecne i co widzę. To unikat!!! Nienotowana w żadnej literaturze odmiana dukata gdańskiego z 1640 roku w typie wyprzedzającym epokę o kilka lat.
A może ?!?! Zwyczajne fałszerstwo polegające na przerobieniu ostatniej cyfry daty w roku 1646 na rok 1640. Jako materiał posłużył oryginalny i popularny dukat Władysława IV z 1646 roku (patrz Kaleniecki poz. 273). Naprawiaczowi musiała omsknąć się lutownica podczas usuwania śladu po uchu i z szóstki wyszło mu zero. Tak jak mojemu szwagrowi spawarka kiedy robił mi Opla Asconę z dwóch aut ściągniętych z Reichu. Jedno miało skasowany tył a drugie przód. Mimo , że walnął sobie dla kurażu, żeby mu się ręce nie trzęsły to rama po zespawaniu była od połowy jej długości wypaczona od osi o 16 cm. Potem podczas jazdy ciągnęło mi kierownicę w prawo tak mocno, że musiałem ją sobie do lewej nogi przywiązywać. Bo to była moi Panowie zwykła fuszerka. Z tą różnicą, że szwagrowi jakoś to uszło na sucho. Mówił, że nie miał przy spawaniu komputera tylko poziomicę , dlatego go rozumiem.
A może się mylę? Kto wie , czy to nie kolejne epokowe odkrycie numizmatyczne , z którym możemy spotkać się niespodziewanie każdego dnia? Ktoś z Szacownego Grona jednak ten wynalazek autoryzował. Ktoś określił jego szacunkową cenę. Czyżby to brak wyobraźni? A może brak zachowania tak zwanej należytej staranności. Tylko kto miał być tu ofiarą? Amator taki jak ja, którego takim postępowaniem można zrazić do kolekcjonowania czegokolwiek. Czy może ważniejszy był interes sprzedającego? Pytań rodzi się wiele. Nie na wszystkie znajdę odpowiedź. Nie chciałbym jednak, aby dukat ten krążył z aukcji na aukcję, pod stołem i nad stołem, bo każdy jego nowy właściciel może czuć się oszukany. Tak było niedawno z próbnym półtalarem Stanisława Augusta "Vincit Fraudem", który przechodził z aukcji na aukcję, zahaczył nawet po drodze o Allegro. Ostatnio wystawiony został na Aukcji GGN. I tu chcę wyrazić swój podziw, bo po raz pierwszy z prawidłowym opisem. Nie znalazł nabywcy i myślę, że już teraz długo nie będzie obiektem spekulacji.
Pozdrawiam - Omnislash
P.S. Przedstawione poglądy są wyłącznym zdaniem autora. Istnieje małe prawdopodobieństwo, że mogę się mylić wyrażając powyższą opinię o oferowanej do sprzedaży monecie. Gdyby jednak tak się stało, przepraszam wszystkich, którzy mogą czuć się urażeni zarówno treścią jak i formą tego postu.
Takie perełki, władcy Allegro jak gdyby nigdy nic wzięli i skasowali. Razem z nimi wątki fundamentalne dla polskiej numizmatyki, vide klasyfikacja dziesięciofenigówek WMG, że tylko do jednego przykładu się ograniczę.
Niech się za to smażą w swoim korpopiekle po wsze czasy.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Czytajmy stare gazety!

Wypatrzyłem niedawno ciekawą monetę (zastępczą) na internetowej aukcji. Zalicytowałem, wygrałem - już do mnie jedzie. Chcąc przygotować się do poświęconego jej odcinka cyklu "Moje monety" rozpocząłem poszukiwania dodatkowych informacji o emitencie tego numizmatu. Jako że rzecz dotyczy początku lat trzydziestych XX w. i Krakowa, doszedłem do wniosku, że coś powinno być w "Ikacu". 
Na chybił trafił wybrałem numer z roku 1930 (eviva biblioteki cyfrowe!). Los zdarzył, że to gazeta z 28 sierpnia, czyli z dnia poprzedzającego rozwiązanie sejmu przez Ignacego Mościckiego na wniosek Józefa Piłsudskiego - od pięciu dni premiera polskiego rządu.

Później do tego jeszcze wrócę.

W tym wydaniu gazety potrzebnych mi informacji nie znalazłem, ale nie mogłem się oderwać od innych tekstów. Są duże artykuły o Rosji Radzieckiej (oczywiście o bardzo negatywnym wydźwięku) i o Finlandii (z trudną do ukrycia zazdrością o rozwój ekonomiczny). Obok głównego tekstu o Rosji jest jeszcze kilka drobniejszych wzmianek. Jedna zainteresowała mnie bardziej
Opis podobnych działań (bez wzmianek o molestowaniu kobiet) można znaleźć w gazetach kilkanaście lat wcześniejszych. Pod koniec I Wojny Światowej i w czasach wielkiej inflacji w Niemczech też piętnowano obywateli ukrywających monety, nie tylko srebrne, ale nawet niklowe i brązowe - wojna potrzebowała tych metali. Kilka stron dalej trafiłem na notkę powiązaną z wiadomością z Rosji.
Dziesięciokrotny wzrost ceny srebra - zmiana próby i ciężaru monet była konieczna, co dobrze widać w naszych kolekcjach.
Jeszcze jedna informacja - tym razem dotycząca pieniądza papierowego
I przegląd cen, dający pojęcie o sile nabywczej pieniądza.
A poza tym... jedna ciekawostka, za drugą.
I ogłoszenia, nie mniej intrygujące

Na koniec o rzeczach mniej wesołych. Pod zdjęciem, które pokazałem, jako pierwsze, wydrukowano wywiad, którego ministrowi Miedzińskiemu udzielił Piłsudski. Wywiad znany, choćby z tego cytatu:
Wie pan, nieraz słyszałem o najrozmaitszych sposobach ujmowania konstytucji i szukaniu oparcia dla swoich twierdzeń czy żądań, jakoby na naszej konstytucji, a ja tego proszę pana, nie nazywam konstytucją, ja to nazywam konstytutą i wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty.
I jeszcze jeden cytat:
Pan poseł, to nikczemne zjawisko w Polsce, pozwala sobie bowiem na czynności tak upokarzające zarówno Sejm, jako instytucję, jak i samych siebie, jako posłów, że - powtarzam - cała praca w Sejmie śmierdzi i zaraża powietrze wszędzie. Ja - proszę pana - nie jestem w stanie pozwolić wbrew konstytucji rządzić panom posłom i uważać ich za jakichś wybrańców do rządzenia. Zdaniem mojem, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi. Jeżeli zaś przytem coś mu dołożą - to także nie zaszkodzi! Bo - proszę pana - poseł obstawia się Jakiemś śmiesznem pojęciem o nietykalności wtedy, gdy konstytucja mówi tylko o nietykalności sądowej. Wszystko inne - panie pośle - jest  t y k a l n e.
Krótko po tym wywiadzie Piłsudski przekazał Sławojowi-Składkowskiemu listę osób, które w niedługim czasie wylądowały w twierdzy brzeskiej. A później, gdy wrogów politycznych przybywało, powstało "miejsce odosobnienia" - obóz w Berezie Kartuskiej - hańba II Rzeczpospolitej.
Czytajmy stare gazety - bywają czasem bardziej aktualne od tych wczorajszych i dzisiejszych.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Moje monety - bobek.

Odcinki cyklu "moje monety" zapoczątkowanego gdy pisywałem felietony dla E-numizmatyki, inspirowane były albo nowymi nabytkami, albo pytaniami od czytelników albo, z braku lepszych pomysłów, generatorem liczb losowych.
Na ciekawą monetę czekam - powinna nadejść przed świętami, pytań nie ma - losujmy więc.

=ZAOKR.DO.CAŁK(LOS()*3132) = 2071
Oto moneta nr 2071 w moim zbiorze
O czym tu pisać? W katalogu zbioru, w uwagach zapisałem:
"1-2-1-2, G z szeryfem, 5 listków pod 1, bez kropek, stary awers, MW
jedynka w dacie wyżej, awers z obrzeżem"
Obrzeże na awersie dowodzi, że monetę wybito na nowoczesnej (jak na pierwszą połowę XIX w.) maszynie, w której krążek utrzymywany był we właściwej pozycji przez pierścień.

Losujemy jeszcze raz.
=ZAOKR.DO.CAŁK(LOS()*3132) =79
Ładny kawałek srebra! 29 mm średnicy, 12,34 gramy. Przy okazji jednego z wcześniejszych wpisów z maszynką losującą napisałem, że mam sentyment do austrowęgierskiej drobnicy (i nie tylko do drobnicy), ale moneta sama w sobie nieszczególnie ciekawa. Klasycyzujący portret Franciszka Józefa na awersie, dwugłowy orzeł na rewersie. Dziwić może tylko nominał, 1 FL, czyli jeden floren. Floren powinien przecież być złoty, mieć stylizowaną lilię na awersie i postać  świętego Jana na rewersie - tak wyglądały floreny bite we Florencji (stąd nazwa) od połowy XIII wieku. Florenckie złoto szybko znalazło uznanie i zaczęto je naśladować w innych krajach, w tym na Węgrzech i w Polsce. Podobno węgierski "forint" to przekształcony/zniekształcony "floren". Może tak, może nie - nie jestem hungarystą. Florenów z Franciszkiem Józefem nie nazywano florenami. W pamiętnikach, cennikach itp. mowa jest o guldenach albo złotych reńskich (w skrócie po prostu reńskich). Do 1858 roku reński dzielił się na 20 groszy po 3 krajcary (grajcary, jak mówiono w Małopolsce). Od 1858 do 1892 reński dzielił się na 100 krajcarów nazywanych też centami. 
Za Franciszka Józefa bito i forinty, bo od 1867 roku zamiast Cesarstwa Austriackiego funkcjonowało królestwo - Monarchia Austro-Węgierska łącząca pod jednym berłem Austrię i Węgry.

Do trzech razy sztuka
=ZAOKR.DO.CAŁK(LOS()*3132) = 192
To nie może być przypadek.
Awers: CONSTANTINVS AVG
Rewers: w wieńcu VOT XX, poniżej półksiężyc, DN CONSTANTINI MAX AVG, w odcinku PT, 18,2 mm, 2,7 grama,
Follis Konstantyna I Wielkiego wybity w Ticinium w latach 320-321 n.e.
Ticinium, to dawna nazwa Pawii, miasta w Lombardii położonego około 30 kilometrów na południe od Mediolanu. Pod Ticinium rozegrała się bitwa, w której zginął Orestes, ojciec "ostatniego cesarza zachodniorzymskiego" Romulusa Augustulusa, faktyczny władca upadającego cesarstwa. Zwycięzca, Odoaker odebrał władzę Romulusowi ale nie kazał go zabić, wręcz przeciwnie, darował mu posiadłość pod Neapolem i doroczną rentę 6 tysięcy solidów, pozwalając mu żyć w spokoju.

Co łączy te monety (oprócz tego, że wchodzą w skład mojej kolekcji)?
Kuchenna przyprawa - liść bobkowy (w wersji dla osób z maturą - laurowy).
Wieńce widoczne na wszystkich pokazanych wyżej monetach wykonano z liści rośliny wawrzyn szlachetny (laurus nobilis) przez naszych przodków zwanej bobkiem.
Fragment hasła "bobek" ze słownika Lindego z roku 1807.

Bez tych liści bigos nie jest bigosem, gulasz gulaszem, a władca władcą.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Zagadkowa niedziela

Szczecin, Królewiec, Gdańsk, Drezno - co łączy te miasta?
Łatwizna, powiecie, w każdym z nich była kiedyś mennica. To oczywiste. Co jeszcze? W każdej z tych mennic bito monety przeznaczone do obrotu w Polsce (albo, jak to się mówi "monety z Polską związane"). To równie oczywiste, a skoro takie oczywiste, to gdzie tkwi haczyk?
Znalazłem go trochę nieoczekiwanie, poszukując informacji o autorach stempli pruskich falsyfikatów polskich monet bitych w czasie wojny siedmioletniej. Wykaz rytowników stempli mennicy drezdeńskiej bez trudu można znaleźć w niemieckiej Wikipedii.
https://de.wikipedia.org/wiki/M%C3%BCnzst%C3%A4tte_Dresden#M.C3.BCnzgraveure_der_M.C3.BCnzst.C3.A4tte_Dresden_.28unvollst.C3.A4ndig.29
Te nazwiska znam od dawna. I z nimi łączy się wiele zagadek, bo nie mamy na przykład pewności, czy J. F. Stieler po powrocie z Gubina do Drezna pracował na rzecz pruskich dzierżawców mennicy. Próbując to ustalić, przeszukiwałem zasoby bibliotek cyfrowych. Żmudna praca, dodatkowo utrudniona tym, że większość potencjalnych źródeł informacji, to publikacje niemieckie, w tym dziewiętnastowieczne (i starsze) drukowane "szwabachą". Żmudna, ale owocna. Pod warunkiem, że ma się dobre pomysły na słowa kluczowe dla wyszukiwarek, a dokładniej mówiąc nie na słowa kluczowe, tylko ich powiązanie. Same hasła typu "mennica", "Drezno", "stempelschneider" dają nadmiar wyników. Te stają się interesujące tylko gdy słowa kluczowe pojawią się w odpowiednim, wspólnym kontekście.
I tak dotarłem do książki Tassilo Hoffmanna o przydługim tytule "Jacob Abraham und Abraham Abramson : 55 Jahre Berliner Medaillenkunst 1755 - 1810".
Oto, czego się z niej dowiedziałem.
Jacob Abraham urodził się w roku 1723 (lub 1722, jak podają niektóre źródła) w Strelitz w pochodzącej z Rosji rodzinie tzw. hofjuden - Żydów dworskich.
Określano tak żydowskich finansistów i kupców związanych z władcami niemieckich państw. Ze względu na swoją użyteczność dla władcy, hofjuden nie podlegali ani jurysdykcji państwowej ani sądownictwu rabinackiemu. Byli równie mocno uzależnieni od "swojego pana", jak on od nich.
Jacob Abraham jako trzynastolatek rozpoczął naukę zawodu w... Lesznie. Nie mamy pewności, czy piszący o rosyjskim pochodzeniu rodziny Abrahama nie powinni raczej pisać o pochodzeniu polskim - pisali w czasach gdy Polski nie było na mapie, a jej część, w której Żydów było najwięcej pozostawała pod władzą Rosji. 
Uczył się w Lesznie (Lissa) - u kogo??? - rzeźby w kamieniu i grawerstwa. Szybko dał się poznać, jako zdolny wykonawca gemm. Nietypowe było tylko to, że o ile rzeźbił wspaniale o tyle nie był dobrym projektantem. Spod jego ręki wychodziły świetne dzieła zaprojektowane przez kogoś innego - był wykonawcą, nie twórcą.

W roku 1750 znajdujemy Jacoba Abrahama w gronie pracowników królewskiej mennicy w Berlinie. Był to czas wprowadzania 14-talarowej stopy menniczej Graumanna, co wiązało się z koniecznością wykonania dużej ilości nowych stempli. Wiele z nich wykonał Abraham. Krótko potem oberfałszerz Fryderyk II nakazał uruchomienie mennicy w Szczecinie. Dyrektorem został przysłany z Berlina Eimbke, a królewskim medalierem i grawerem stempli Jacob Abraham. Mennica ruszyła w 1753 i produkowała przede wszystkim monetę pruską, ale też pozwolono na bicie w niej monet pod stemplem polskim. Te nakazano puszczać w obieg wyłącznie w Rzeczpospolitej i w Prusach Wschodnich. Rok później urodził się najstarszy syn Jacoba Abrahama, Abraham znany jako Abraham Abramson, który odziedziczył zdolności po ojcu i kontynuował jego pracę w mennicach pruskich.
W Szczecinie Jacob Abraham wykonywał stemple zdawkowych monet pruskich oznaczanych literą G oraz stemple wspomnianych monet polskich.
W marcu 1754 r. nakazano zamknięcie mennicy szczecińskiej (na skutek podejrzeń, że bito w niej monety pruskie w ilości przekraczającej ustalenia kontraktu, na dodatek ze srebra zaniżonej próby. W 1755 nakazano wycofanie tych monet z obiegu. Abraham wrócił do Berlina, skąd szybko przeniósł się do Królewca. Tamtejsza mennica również zasłynęła produkcją monet Prus Wschodnich ale przeznaczonych do obrotu z Polską - oczywiście o próbie niższej, niż nakazana.W styczniu 1758 r. Królewiec zajęli Rosjanie i rozpoczęli bicie własnej monety dla Prus. Abraham wyjechał do Gdańska - co tam robił, nie wiemy. W Gdańsku odnaleźli go przedstawiciele spółki Gumperts, Isaak & Itzig dzierżawiącej między innymi mennicę drezdeńską. Abraham zajmował się w niej stemplami 4- i 8-groszówek bernburskich (Fryderyk fałszował nie tylko polskie monety). Czy przykładał rękę i do stempli monet polskich, nie wiemy.
W 1759 Drezno zajęły wojska austriackie, Abraham wrócił do Berlina, najpierw do nowej mennicy, w której wykonał stemple do bicia polskich augustdorów, w których złota było na lekarstwo - zamiast próby 23-karatowej miały ledwie 16-karatową. Krótko po tym został zatrudniony w miejscu, w którym zaczynał karierę, w starej mennicy berlińskiej. Pozostał w niej do końca życia w roku 1800. Wykonywał stemple do bicia monet i medali. Między innymi stemple medalu na 500-lecie Królewca i medali upamiętniających bitwy wojny siedmioletniej - Rossbach, Sarbinowo, Legnica, Torgau, a także stemple akademickich medali nagrodowych.
Najbardziej znanym stemplem monetarnym Jacoba Abrahama jest stempel talarów pruskich
pruski bancotaler z 1765 r. mennica w Berlinie, źródło - Wikipedia

Jak przyznał to syn Jacoba, Abraham Abramson, rewers tego talara nie był oryginalnym projektem ojca. Jacob Abraham wykorzystał pracę znakomitego szwajcarskiego medaliera Johanna Karla von Hedlinger (1691—1771), autora medalu na pokój rosyjsko-turecki w 1739 r.
Nieprzypadkowe jest odwrotne ułożenie głównego motywu orła. Jak już wspomniałem, Abraham był świetnym wykonawcą, odtwórcą. Widocznie łatwiej było mu przenieść rysunek medalu Hedlingera bezpośrednio na stempel, niż rytować obraz w lustrzanym odbiciu.
Abraham Abramson pod tym względem przewyższał ojca. I on korzystał z rysunków innych twórców, na przykład Gdańszczanina, Daniela Mikołaja Chodowieckiego, ale większość z licznych medali, których stemple wykonał, zaprojektował sam.

Na koniec jeszcze jedna zagadka, kryminalna.
Jak myślicie, czy półmetrowej średnicy, trzycentymetrowej grubości, stukilogramowy krążek (???) złota nazywany monetą, który zniknął niedawno z wystawy w muzeum Bodego, nadal ma ten sam kształt? Nadal jest w menniczym stanie zachowania?
Stawiam złoto przeciw orzechom, że dawno skończył w tyglu, a rozważania w jaki sposób wyniesiono go przez okno z berlińskiego muzeum, są akademickimi spekulacjami. Wyrzucono toto przez okno na torowisko, zapakowano na wózek i wywieziono nie troszcząc się o zarysowania i skaleczenia, dbając tylko o to, by rabunek ukończyć jak najszybciej i by nikt niczego nie zauważył.

piątek, 17 marca 2017

Następnym razem...

Najpierw skończyła się ta aukcja
Trzysta pięćdziesiąt groszy Augusta III. Bez bicia przyznaję, że miałem w niej ustawiony limit. Snajper nawet nie miał okazji odbezpieczyć karabinu - odpadłem w okolicach Dnia Kobiet.
Limit nie był wysoki, bo ze zdjęcia wynikało, że są to monety z ziemi (a więc w większości słabo zachowane), a na dodatek nie ze znaleziska gromadnego (skarbu) tylko wykopywane pojedynczo. Gdyby ktoś się zastanawiał, skąd to wiem - wystarczy popatrzeć, każda moneta inaczej spatynowana; na pewno nie z jednego garnka.
Niespecjalnie mi zależało, niespecjalnie żałuję przegranej.

Następnego dnia kończyła się inna aukcja
Fałszywy grosz Augusta III. Z epoki oczywiście. Na tej monecie bardziej mi zależało - limit był wyższy, niż za 350 groszy oryginalnych, ale i tak okazał się za niski.

Książkę o miedziakach Augusta III kończę. Skończę, wydam, odpocznę i zajmę się czymś nowym, ale tym razem będzie inaczej.
O tym, czym się zajmuję, będę wiedział tylko ja.




poniedziałek, 13 marca 2017

LAST MINUTE OFFER


"VÄLKOMMEN TILL MYNTKABINETTET"
Żeby usłyszeć to powitanie, musicie się pospieszyć. Jedno z większych europejskich muzeów numizmatycznych zapowiedziało przerwę w działalności wystawienniczej. Chodzi o niemal pięćsetletni królewski gabinet numizmatyczny w Sztokholmie, który od 1 kwietnia 2017 zacznie stopniowo zamykać swoje wystawy. 20 sierpnia muzeum zostanie całkowicie zamknięte. Powód jest prozaiczny - pieniądze. Dotychczasowa siedziba jest własnością prywatną i koszty jej wynajmu na cele muzealne stały się zbyt wielkie. Gabinet ma zostać przeniesiony do budynku zajmowanego obecnie przez Muzeum Historii Szwecji (ul. Narvavägen). Przewidywany termin uruchomienia w nowej siedzibie, to rok 2019.
Sztokholmski gabinet numizmatyczny zgromadził ponad sześćset tysięcy obiektów - monet, banknotów, żetonów, papierów wartościowych itp. Jego początki sięgają szesnastego wieku. Kolekcja powstała za panowania Jana III Wazy (ojca naszego Zygmunta III). Początkowo gromadzono w niej monety, które miały dowodzić prawa Szwecji do posługiwania się herbem z trzema koronami. Najstarszy zachowany inwentarz kolekcji pochodzi z roku 1630 i obejmuje zaledwie 57 monet i medali.

Nigdy nie miałem okazji do odwiedzenia sztokholmskiego muzeum numizmatycznego i w tym roku na pewno tego nie zrobię, ale nie wykluczam, że po otwarciu nowej siedziby, wybiorę się na północ. Zdjęcia, które można zobaczyć na stronach muzeum robią duże wrażenie.

W tym roku planuję inną wycieczkę numizmatyczną, na południe. Plan minimum, to pałac arcybiskupi w Kromieryżu z krótkim przystankiem w Kremnicy (dla odświeżenia wspomnień). Dlaczego Kromieryż? Notatka w Wikipedii wspomina o "bogatym zbiorze numizmatycznym" i już to powinno wystarczyć. Wisienką na torcie są nie monety, tylko urządzenia do ich produkcji. Z różnych internetowych źródeł dowiedziałem się, że na tamtejszej wystawie można zobaczyć między innymi "taschenwerki", które wyewoluowały z pras walcowych - stemple ryte na powierzchniach walców zastąpiono wymiennymi wkładkami mocowanymi w walcach. Te maszynki były mniej wydajne od pras walcowych, bo jeden ruch dźwigni tłoczył jedną monetę, ale były ekonomiczniejsze w użyciu. Uszkodzenie jednego stempla nie powodowało konieczności wymiany całego wałka z kilkoma stemplami.
Plan maksimum obejmuje dodatkowo Das Wiener Münzkabinett, który kiedyś polecał na swoim blogu Damian Marciniak.
Pożyjemy, zobaczymy.


poniedziałek, 6 marca 2017

Wiem, że nic nie wiem...

Świadom jestem, że macie już dość mojej obsesji (?), stałego wałkowania tematu miedziaków koronnych Augusta III. Też powoli zaczynam mieć już tego dość.
Pomijając sprawy poza numizmatyczne, bo i takie są na świecie, król August et consortes są głównymi winowajcami ostatnich zaniedbań na blogu. Z tym koniec. Blog to blog - musi żyć swoim życiem, a miedziaki Wettyna, swoim.
Zanim do tego dojdzie, podzielę się z Wami pewnymi przemyśleniami natury historycznej i ogólnej.

Wydawało mi się, że częściowo, bo częściowo, ale udało mi się uporządkować stan wiedzy o szelągach i groszach koronnych Augusta. Przypadek (Nie ma przypadków, Panie Doktorze!!!) sprawił, że poprzednie zdanie musiałem zacząć od "Wydawało mi się....".
A było to tak. Ktoś na forum internetowym zapytał o monetę, którą zdobył do swojej kolekcji; ktoś niezbyt dokładnie odpowiedział; zabrałem głos w dyskusji, przedstawiając swój punkt widzenia na pochodzenie tej monety na co odezwał się ktoś, kto ma na ten temat pogląd odmienny. Wywiązała się długa polemika, nie zawsze klarowna, bo pełna nieoczekiwanych zwrotów (by czytać dyskusje na tym forum, trzeba się zarejestrować - gwarantuję, że warto, nie tylko ze względu na wspomnianą polemikę). O ile mój adwersarz (Pozdrowienia!) zdaje się być całkiem pewny swoich tez, to mój aktualny pogląd na temat miejsca bicia miedziaków koronnych Augusta III sprowadza się do sokratejskiego "wiem, że nic nie wiem". No może nie całkiem nic, ale wiem, że nie wszystko, co wydawało mi się oczywiste, jest takim w rzeczywistości. Wszystko przez Wettynów z linii albertyńskiej.

Najpierw jeden z nich uznał, że władanie Saksonią i bycie jednym ze świeckich elektorów Świętego Cesarstwa Rzymskiego, to za mało. Skorzystał z okazji stworzonej przez wolną elekcję na polski tron i do bogatej i świetnie zorganizowanej Saksonii dodał wielką, żyzną Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Łatwo nie było, ale się udało i to do tego stopnia, że i jego syn zasiadł na polskim tronie. I po co im (i nam) to było?
Dziwne to było stulecie, ten wiek osiemnasty. Wiek oświecenia, wiek rozkwitu filozofii i nauk ścisłych, ale i wiek wielkich zmian na mapie świata, mapy Polski nie wyłączając. Mieli obaj Augustowie dość cyniczny stosunek do sprawowania rządów w Polsce. Ich działania sprowadzały się głównie do jak najsprawniejszego przysparzania sobie korzyści. Nie Saksonii, nie Polsce, tylko sobie. Nie można zaprzeczyć, że przy okazji oba kraje też wiele skorzystały. Największe profity osiągali jednak władcy i ich współpracownicy - jednostki, które w mniejszym lub większym stopniu wpłynęły na Historię.

Przedmiot mojego "sporu" z R. Janke to "zasługa" królewskiego oberministra Henryka Brühla, jego w pewnym okresie sekretarza Piotra Gartenberga, podskarbiego wielkiego koronnego Teodora Wessela i w końcu (co nie znaczy, że najmniej "zasłużonego") pruskiego króla Fryderyka II Wielkiego. Najpierw August III ze swoim ministrem uruchomili produkcję miedzianego pieniądza dla Polski. Król złamał przyrzeczenie zapisane w Pacta Conventa, ale przecież nie takie przyrzeczenia łamano dla pieniędzy znacznie mniejszych i powodów błahszych. Gartenberg pierwotnie był tylko jednym z trybików tej operacji. Później, kiedy odpowiednio się już wzmocnił został może nie dyrygentem, ale na pewno wybitnym solistą. Cała trójka, panowie B. G. i W. robili co mogli aby i król miał korzyść z produkcji monety dla Polski i oni sami osiągali co najmniej takie same korzyści. Nie dość, że wpływali na ordynacje mennicze, że kontrolowali produkcję pieniądza w mennicach Saksonii, że dbali prośbą, groźbą i przekupstwem, by te pieniądze trafiały na polski rynek, to jeszcze według wszelkich znaków na Niebie i Ziemi, zorganizowali swoją prywatną mennicę w starostwie spiskim. 

Już to wystarczyłoby, żeby nie było łatwo ustalić gdzie, które monety bito. Żeby było jeszcze trudniej, swoje dołożył Fryderyk Wielki. W 1756 zaatakował Saksonię, wszczynając wojnę siedmioletnią. Wojna ogarnęła pawie całą Europę i za szyderstwo losu poczytać można, że Polsce największe straty poniosła nie z powodu działań militarnych, tylko przez bezprecedensowy, co do wielkości, zamach na jej system pieniężny. Wojenny bałagan sprawił, że tylko osoby bezpośrednio związane z produkcją spodlonego polskiego pieniądza wiedziały kto, gdzie, ile i jakie monety bił, dbając przy tym, by ta wiedza nigdy nie stała się zbyt powszechna. Wędrował personel mennic (ze swoimi narzędziami), wędrowały maszyny, gotowe stemple... W rezultacie jest bardzo prawdopodobne, a czasem całkiem pewne, że monety z wszelkimi cechami charakterystycznymi dla pewnej mennicy okazują się produktami mennicy zupełnie innej. Stąd w polskiej literaturze numizmatycznej, od samego początku, od przełomu XVIII/XIX wieku tyle przekłamań i sprzecznych informacji o szelągach i groszach koronnych Augusta III. Stąd nasze dzisiejsze trudności w uporządkowaniu tematu.

Jak więc mamy się dziś w tym wszystkim połapać? Jak rozstrzygnąć, gdzie, co bito? Możemy tylko próbować, posiłkując się podobieństwami różnych wyrobów mennic i manierą rytowników stempli. Zawsze jednak bliżej temu będzie do intuicyjnych prób odgadnięcia rozwiązania zagadki niż do naukowej analizy. 

Może to, co napisałem wyglądać pesymistycznie, ale tak nie jest. Wykształcono mnie, wpajając zasadę, że z faktami się nie dyskutuje. Druga zasada jest nie mniej ważna (a może nawet ważniejsza) - trzeba umieć odróżnić fakty od ich interpretacji. Faktem jest na przykład, że pewne fragmenty dwóch różnych monet wyglądają identycznie. Interpretacją (wnioskiem) jest twierdzenie, że wobec tego monety te wybito w tej samej mennicy, albo, że stemple do nich wykonał ten sam człowiek, ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że jedno nie musi pociągać za sobą drugiego i że możliwe są jeszcze inne interpretacje. Bytów oczywiście mnożyć nie należy i zwykle najbliższe prawdy jest rozstrzygnięcie najprostsze. Niestety i to może okazać się złudne, bo sytuacja w latach 1756-1763 zmieniała się, jak w kalejdoskopie, miasta i mennice przechodziły z rąk do rąk, a wszystkim rządziła żądza bogactwa. 

Jak bardzo by to pesymistycznie nie brzmiało, zapewniam, że książka, którą zacząłem pisać powstanie. Nie przedstawię w niej jednak jednej, jedynie słusznej prawdy objawionej, bo ani takiej nie poznałem, ani takiej ambicji nie mam. Pokażę różne punkty widzenia. Przedstawię ich uzasadnienia. Pokażę jak najwięcej odmian i wariantów szelągów i groszy trzymając się zasady, że informacje o nich muszą być potwierdzone w co najmniej dwóch źródłach. Nie uważam, że pokazanie gdzieś w internecie jednego zdjęcia dowodzi istnienia odmiany/wariantu.
Nawet tak niedoskonałe opracowanie będzie czymś lepszym, niż lekceważące pomijanie trudnego tematu, z jakim mamy do czynienia od dwustu pięćdziesięciu lat. 

Na dowód, że miedziaki Augusta III nie przesłoniły mi innych monet, pochwalę się świeżo kupionym szelągiem Zygmunta III
Szeląg ryski z 1612 roku z pełną datą na rewersie. Na awersie legenda kończy się bardzo nietypowo: RE POL. Takiego wariantu napisowego nie znalazłem w "nowym" Kopickim. Przy odmianie z pełną datą (nr 1386 R1) jest informacja, że istnieją odmiany, ale brak informacji o różnicach między nimi. Mała ciekawostka, a cieszy.

Printfriendly